BERBEĆ

Najpierw jest pierwotny instynkt kobiety i mężczyzny posiadania potomka. Rodzi się dziecko. Jedno drugie może trzecie. Uroczy, uśmiechnięty, bezbronny berbeć. Taki do tulenia, ubierania na różowo albo niebiesko. Do chwalenia, pokazywania, porównywania się lub jako zabezpieczenie na starość.

Po wielu latach okazuje się, że dziecko to nie zabawka. Dziecko to nie przedmiot na pokaz. Dziecko to dużo więcej niż „500+”. Ma swój charakter, tożsamość, uczucia i skrywane głęboko emocje. Indywidualny, nie do powtórzenia, wyjątkowy twór, który tylko się oglądniemy, staje się dorosłym człowiekiem.
Dziecko to dużo miłości i ciepła. Potrzebuje naszej uważności bez względu na wiek i jego czy nasze fochy. To bezgraniczne zaufanie. To uczeń, dla którego jesteśmy całe życie nauczycielem i czasami mnóstwo bez końca pytań.
Dziecko to czas, którego tak często nie mamy. Istota, która potrzebuje całusa na dobranoc, czasami wolnej przestrzeni dla siebie a innym razem cierpliwego wysłuchania. To bunt w czasie dorastania i umiejętność przecinania naszej pępowiny. To czasami ból. Bywa, że dzisiaj jest, a jutro może go nie być. To tęsknota i żal, że najpierw odchodzi młodszy, a potem starszy.

Usłyszałam kiedyś porównanie: „Dziecko i dom. Tyle samo kosztują. Co wybrać?” Wstrzymałam oddech.
Popatrzyłam na zakochanych nastolatków i jeszcze jedną młodszą bestię. Gwarno przy nich a świat życiem tętni. Matką Polką tą, co ich na świat wydała, nazywają. Każda matka może teraz zamknąć oczy i wrócić do wspomnień narodzin i pierwszy krzyk swojej pociechy. Wszystkie przytulasy, uśmiechy i łzy, które towarzyszą przez całe ich i nasze życie. Chwile nie do kupienia. A to, że człowiek czasami zawczasu siwieje czy włosy z głowy rwie? No cóż, coś za coś.

DZIECIĄTKO

Najpierw jest pierwotny instynkt kobiety i mężczyzny posiadania potomka. Rodzi się dziecko. Jedno drugie może trzecie. Urocze, uśmiechnięte, bezbronne. Takie do tulenia, ubierania na różowo albo niebiesko. Do chwalenia, pokazywania, porównywania się lub jako zabezpieczenie na starość.

Po wielu latach okazuje się, że dziecko to nie zabawka. Dziecko to nie przedmiot na pokaz. Dziecko to dużo więcej niż „500+”. Ma swój charakter, tożsamość, uczucia i skrywane głęboko emocje. Indywidualny, nie do powtórzenia, wyjątkowy twór, który tylko się oglądniemy, staje się dorosłym człowiekiem.
Dziecko to dużo miłości i ciepła. Potrzebuje naszej uważności bez względu na wiek i jego czy nasze fochy. To bezgraniczne zaufanie. To uczeń, dla którego jesteśmy całe życie nauczycielem i czasami mnóstwo bez końca pytań.
Dziecko to uważność, to czas, którego tak często nie mamy. Istota, która potrzebuje całusa na dobranoc, czasami wolnej przestrzeni dla siebie a innym razem cierpliwego wysłuchania. To bunt w czasie dorastania i umiejętność przecinania naszej pępowiny. To czasami ból. Bywa, że dzisiaj jest, a jutro może go nie być. To tęsknota i żal, że najpierw odchodzi młodszy, a potem starszy.

Usłyszałam kiedyś porównanie: „Dziecko i dom. Tyle samo kosztują. Co wybrać?” Wstrzymałam oddech.
Popatrzyłam na zakochanych nastolatków i jeszcze jedną młodszą bestię. Gwarno przy nich a świat życiem tętni. Matką Polką nazywają tą, co ich na świat wydała. Każda matka może teraz zamknąć oczy i wrócić do wspomnień narodzin i pierwszy krzyk swojej pociechy. Wszystkie przytulasy, uśmiechy i łzy, które towarzyszą przez całe ich i nasze życie. Chwile nie do kupienia. A to, że człowiek czasami zawczasu siwieje czy włosy z głowy rwie? No cóż, coś za coś.

KOŃ TROJAŃSKI

Do biura wbiega dziewczyna. Taka serdeczna, co serca swego słucha. Słyszę:

„Ma Pani konia”.
Wcześniej dwa maile były. Z dbałości o drugiego człowieka dobre duszyczki szybko reagują. Bardzo doceniam, a jednak potraktowałam niepoważnie. Hmm. Koń? Moja głowa już pełna wyobrażeń. Rasowy, dobre nasienie, porządne matki papiery. Może to szkapa jakaś, a może po prostu żarcik? Już czuję ciepły oddech z jego chrap. Krople śliny z pyska wielkiego sierściucha prawie lądują na mojej dłoni. Nagle kichnął znienacka. Wyobrażenie czegoś fajnego wciąga jak dobra bajka. Patrzę przez okna. Żadnej drewnianej bestii. Stolarze robotą teraz obłożeni. Koniec tej wizji. Na ziemię wracam i sprawdzam.

Dziewczyna kończy zdanie. Słowo składają się w całość:
„Ma Pani konia trojańskiego”.

O! Dopiero dotarło. To coś zupełnie nowego. Mija chwila.
Sprawdzam komputer. No jest! Faktycznie. I trudno stwierdzić czy siwek on, czy gniady. Trzymam dystans. O do jasnej ciasnej myślę. Nowy stwór na utrzymaniu? O! Co to-to nie. Wolę prychającego i tego, co się po nim bobki zbiera. Ten to gówniany biznes. Pierwsza myśl? Nie ma to jak w takiej sytuacji, bardzo dobry informatyk. Zaglądam w szufladki umysłu z wizytówkami, do tych, co chętni pomagać. Oj Ci to potrafią ujeżdżać. Konie oczywiście. Znam kilku takich, a nawet takie. Świeć Panie nad ich duszą i chroń od zła wszelkiego. Wspaniali pogodni ludzie, których mowy czasami nie rozumiem. Kiedy nie są w pracy, umieją mówić w moim języku. Potrafią pośmiać się a ciepła w nich tyle, co w babcinym starym piecu.

Jeden telefon i cóż więcej potrzeba. Słucham bacznie lekarza-fachowca:

„Wirusy w komputerze wymagają zrozumienia”. Są obecne w świecie Matrixa jak w naszym jesienna grypa. Ze znawcą nie polemizuję. „Chłop” przecież zna się na rzeczy. Patrzę na rzeczywistość. Wirusów więcej na tym świecie niż królestwo bakterii, roślin, zwierząt razem wzięte. Raz my górą, innym razem one. Raz my pasożytem na tej ziemi, innym razem wirusowe stwory.

Odnowiłam kontakty, troszkę pośmiałam z rana. Dogadał się „chłop” co do konia. Trojański szans nie miał. Troszkę szkoda bestii. Na polu żywych nikt nie ucierpiał. Cisza nastała błoga. Tego, co konika wpuścił, jak spotkam, bacikiem nie omieszkam dla żartów pogonić.

Pamiętajcie: Do jak strasznych rozmiarów coś na tym świecie urośnie, od nas ludzi głównie zależy. Dystans do tego, co nas spotyka rzecz święta. Ciekawa zgoła przygoda. Kreślę następne na jutro słowa.

MARNOTY I GŁUPOTY

Dlaczego nie być „złym”, jeśli jest się w tym dobrym?
Co mam na myśli: Czasami mówimy o naszej głupocie, o tkwieniu w błędzie czy byciu w czymś po prostu najgorszym. Do bani, do kitu, wybrakowanym. Powolnym, marnym, jednym słowem słabym.
Oj Robaczki, robaczki. Jak nam coś nie wychodzi, to nie wychodzi. Możemy sobie rwać włosy z głowy. Czy bycie gorszym w jednym nie oznacza, że w drugim jesteśmy fantastic?

Zauważcie, że natura nie obdarza równo za to sprawiedliwie. Jeśli tego nie widzicie, czy to znaczy, że wzrok słaby? Warto szukać swoich plusów, tych ukrytych i tych nieuświadomionych jeszcze. Powodzenia w poszukiwaniach. Ot tyle.

FACET CONTRA MĘŻCZYZNA

Ja nie jestem facet, mężczyzna jestem! Powiedziała młoda istota, dokręcając imbusowym kluczem wielką śrubę.
W sumie nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Może jest w tym troszkę prawdy?

Dziewczyny do Was należy decyzja czy będziecie szukać faceta, czy z krwi i kości mężczyznę. Czego się dzisiaj nauczyłam? Facet to płeć. Mężczyzna potrafi przykręcić nogi do stołu. Pierwszego na pęczki dookoła o drugiego coraz trudniej w dzisiejszym świecie.

KOBIETA SPRAWCZA

Porównujemy się z facetami, różnic szukamy, a w nas kobietach również przedziwne rozbieżności drzemią. Tak nas Bóg stworzył. Odmienność każdego z nas wśród facetów i bab, po to, aby nudy nie było. Aby się wzajemnie uzupełniać. Dzisiaj o kobietach mocy w których dużo jednocześnie wrażliwości. Najbardziej sprawczych, bo ich siła i empatia jest na co dzień w równowadze.

Rodzi się. Z potrzebą miłości tak od zaraz i ciekawością tegoż świata. Z małej pociechy, która zdążyła po drodze znaleźć czas na zbieranie kwiatków, wyrasta ta, dla której nie ma przeszkód. Potem idzie jak burza. Pisze się na każde postawione jej zadanie. W radości, gdy jej to tylko przyjemność sprawia, wśród łez, gdy nad nią silna ręka wcale nie Boska. Często kosztem własnych marzeń robi coś dla innych. Klepana po ramieniu jest w stanie i jeszcze bardziej w stanie, pokazać, na co ją stać. Rewolucjonistka, Amazonka, Bogini. Wypełniona bardziej miłością do innych niż wielokroć do siebie. Przenosi góry. Zaraża emocjami. Swoje marzenia przy dobrych wiatrach spełnia, a gdy pod wiatr własne potrzeby chowa do wielkiego magicznego woreczka ukrytego gdzieś w przestworzach własnej wyobraźni.

Kiedy lata liczy się w dziesiątkach, kobieta sprawcza ma już niejednokrotnie partnera, dzieci czy ludzi dookoła, którzy po drodze wręcz do niej przylgnęli. Kiedy była panienką, byli dla niej wzorcem, pociechą, kierunkowskazem lub natrafili po prostu na moment jej emocjonalnych słabości czy potrzeb. Przytulił na chwilę. Kto? Ten, który kochał, bo jakże inaczej. Ten zagubiony, który potrzebował wiecznej opieki albo ten, co sprawczy co najmniej jak ona. Wiedzący, że zawsze za nim nadąży. Ten, któremu życie dużo mniej wrażliwości dało lub własna jego wrażliwość po drodze mu umknęła. Ona pełna ciepła Indiana Jones w spódnicy, dla bajtli a szczególnie swojego wybrańca chce dobrze. Matkuje bez względu na wiek lub udowadnia swoją moc, co dzień mówiąc: Dam radę. Dam. Świat na barkach przenosi z miejsca na miejsce. Daje bezpieczeństwo, pozwala zwierzać się, przejmuje i ratuje, to, co inni uważają za stracone, Kobieta z wadami, a jednak szczęściarz ten, który na swojej drodze spotka kobietę sprawczą.

Czy czujecie się Kobietą sprawczą a wasze życie to „nic dodać, nic ująć”? Jeśli tak warto zatrzymać się i powiedzieć: Jestem spełniona. Wszechświatom dziękować.

A co jeśli coś w tym udowadnianiu i nadążaniu za innymi zatraciłyście się po drodze, dla kogoś lub czegoś zapominając o sobie? Co, gdy czujecie, że gdzieś w środku tęsknota za zbieraniem kwiatków, dziecięcym szaleństwem, seksem, dozą lenistwa itp.?
Jeśli macie ochotę, zagłębcie się w tym momencie w siebie. Dajcie nura do głębin, tam, gdzie inni wglądu nigdy mieć nie będą. Poszperajcie we własnych marzeniach, tęsknotach i strachach. Ostatnio usłyszałam słowa: Ale to będzie bolało. Pomyślałam: Skoro i tak już boli? Samoświadomość to najlepsze lekarstwo na nasze bolączki. To otworzenie rany, żeby zobaczyć, co było przyczyną w samo zatraceniu. To bycie lekarzem bez papierów, dla najważniejszego pacjenta – Siebie. Kto odważny?

RODZICIELSKIE ZAGWOZDKI

Przyglądam się, rozglądam, podpatruje, kibicuje z lekka życiu. Znowu? Powiecie. Oj tak. Znowu. Podglądam studniówkowe balowanie. Z podziwem i zachwytem.

Polonez i setki sukien. Długich, koronkowych i w eleganckich kolorach. granatu, ecru i czerwonego. Pięknych jednym słowem. W nich rozporki a pod nimi nogi. Gładkie jak atłas, cellulitu, jeśli doświadczyły to jeszcze nieświadomie. Na jednych buziach tancerek prawdziwe uśmiechy widnieją, na innych przejęcie małe, po którym za kilka godzin nie będzie śladu. Obok dam kawalerzy. Panowie w białych koszulach jak u D’agtagnana. Co jeden to przystojniejszy. Co drugi brzuch do zdjęcia wciąga. Muszkieterów cała plejada. Obejmują swoje panny. Młodzi panowie do towarzystwa plus milejdy, hrabiny i księżniczki w jednym miejscu. Dodam miejsce piękne, bo w pocie czoła przez rodziców głównie i dzieci do balu przygotowane. Ja już z wrażenia spocona.

W głośnikach muzyka płynąć zaczyna. Niejedna matka ślini się na widok swojego syna. Łza w oku. Każdy z zainteresowanych przyszedł, chociaż na chwileczkę. Trudno wygonić zgredów z sali, na której zaraz bal się zacznie. Ten staruszek co sprytniejszy do ochrony czy pomocy się zgłosił. Z ciekawości czy z miłości do piękna? Ważne, że mogą i chcą.
Wszyscy maturzyści na parkiecie dla swoich matek i ojców to jeszcze dzieci. Dzisiaj świat zabiera ich w dorosłość. Jak dobrze na nich popatrzyć. Zostaję. Nie ma mowy, żebym to przegapiła.

Czas leci. Dziewiąta, jedenasta, północ wybija. Młodzież u schyłku szkoły średniej niezapomniany widok. Patrzę, gdy tańczą w dymach. Myślę, która to bym ja była, gdyby mi nagle lat odjęło. Ta, co tańczy lekko jak Anioł, a może O! Tamta, co w skupieniu, każdy krok analizuje? Obie mają dobrze jak u Pana Boga za piecem. Jedna i druga takie oryginalne a przed nimi całe życie.

Ile te dzieci na co dzień wyzwań nam przynoszą? Tyle że niejednokrotnie rwiemy sobie z głowy włosy. Żeby na co dzień były takie jak w tej chwili! Bez obciążeń, wolne, swawolne i dla nas rodziców wyrozumiałe. Dodam, że są, tylko nie po naszemu to okazują. Rodzice chcieli tu być za wszelką cenę. Inny świat, inne spojrzenie i podejście. Pełna integracja pokoleń. Dzisiaj nikt nikomu nadto nie przeszkadza. Rodzic „strażnik porządku”? A co tam, niech sobie będzie, Jeśli kocha, to na zakazane oko przymknie. Życie.

Trudno mi zasnąć. Nie tylko mnie. Gdzieś w powietrzu krążą marzenia rodziców, którzy już do domów trafili o tym, aby studniówkowej magii doświadczyć chwilkę dłużej. Już w łóżku leżą, już zmęczenie dokucza a tutaj dylematy: Wracać nie wracać do córy czy syna? A może jednak sukienkę zarzucić czy portki i pobiec jeszcze i pobyć? A może drugą turę na dyżurze rodziców wymienić dla tych kilku cennych nie do powtórzenia minut?

Żal, że się poszło. Doświadczyłam, dotknęłam, czy mam na smętki rozwiązanie?
Czasami można wrócić, wyciągnąć rękę po szczęścia jeszcze troszkę. Czasami zamknąć oczy i powiedzieć: Dziękuję, że tego dnia życie dało mi więcej, niż można się spodziewać. Powroty też bywają rozczarowaniem. Wracamy, a tam? Koniec, nie ma, pełnoletnia pociecha gdzieś umknęła. Jakiejkolwiek decyzji w tym dniu nie podejmiecie, bądźcie spokojni. Troszkę cierpliwości i pokory. Nawet jeśli teraz czegoś nam mało, świat to wypełni. Warto odpuścić, nie spodziewać się, bo często zachłanność nie popłaca. Piękne samo przychodzi. Jeśli oddamy światu nasze oczekiwania, on wróci nam z nawiązką to, co dla nas cenne. Tak jak mnie dzisiaj. Chwile, których nie kupię w żadnym sklepie. Nieplanowane a jakże cudowne.

Dziękuję wszystkim, którzy przymknęli na mnie oko, gdy ja oczy na bawiących się wybałuszałam. Wszystkim rodzicom, których spotkałam na swojej drodze, gratuluję takich dzieci i takich życzę więcej. Czy draniami są na co dzień w naszych głowach, leniami, czy aniołami bez skazy? Życzę podrostków, którzy nie wstydzą się swoich staruszków, przytulają ich na oczach innych, nieoczekujących od nas bycia idealnym rodzicem. I vice versa oczywiście.

MARZENIA MAŁEGO SZKRABA

Ach te czasy powiadam. Ciekawe, dziwne, ekscytujące i wymagające. Dzisiaj o tym, jak w moich oczach jawi się często dzień dużej grupy maluchów. Przycupniemy chwilę w świecie szkoły i cywilizacyjnej popędowości za mądrością. Dzisiaj też o prostych marzeniach pociech, które schodząc z huśtawki, usiadły prosto w szkolnej ławce.

Późnym wieczorem
W zimowy wieczór gwiazdy już na niebie, a jakiś mały berbeć błagalnymi oczami prosi swoją mamę: Mogę już, mogę? O co prosi smyk w ten nieświąteczny dzień jak co dzień? O możność pobycia dzieckiem. Rozkładam ręce.
Ono chce się tylko pobawić. Zapaść w stan flow, gdzie cała reszta liczy się dużo mniej. Gdzie głowa chwilę może pobyć bezmyślna. W świecie gimnastycznych gwiazd i wśród gwiazdek na niebie także. Marzy pobyć magiczną przylepką albo chwilkę popatrzyć w potocznie zwane pudło.
Analizuję pokrótce. No to jedziemy z tym koksem. Tylko nadążajcie.
Sprawdzian, egzamin, powtórzyć dyktando, lekturę przeczytać i słuchać bacznie uchem języków obcych. Zaraz potem tabliczka mnożenia. Angielski, którego mało w dzisiejszych czasach bez granic i francuski do powtórzenia. Uff. Dzisiaj patrzę na szkolne ankiety. W okresie mechatroniki, automatyki i robotyki ktoś proponuje troszkę ekonomii i programowania jeszcze ociupinkę zaraz na nauki początku. Sprytny maluszek umie już włączać i szperać za bajkami w komputerze. Teraz krok następny. Przyda się, a nie zaszkodzi. Oczywiście wszystko w formie zabawy. I to za darmo powiadam. Okazja goni okazję. Kusi, aby sprawdzić.

Wieczorne zabawy nie od parady
Patrzę na małą rozkojarzoną nieco, przesłodka radosną pociechę. Jak śmieje się do rozpuku. Telefon i net dorwała. Czy matka ma zabrać, bo to nie zdrowo? Może jednak cieszyć się, że malizna jeszcze potrafi się szeroko uśmiechać, w świecie naszych dorosłych smuteczków? Co rusz fikołek, gwiazda lub przysiad. Kręci się w 3D przestrzeni z krwi i kości gwiazdeczka. I opowiada, o tym, co dziecięce. Raduje się jak dziecko — chociaż ktoś dorosłością chce ją opatulać. A na koniec robi slime – a potocznie zwanego glutkiem*. Na twarzy pisze się pełne na czynności skupienie. Pytanie się nasuwa: Dlaczego przy nauce takiego nie ma? Oj niejeden by pragnął do nauki nie gonić i taki efekt uzyskać. Ideał, o którym marzy każdy, co miał okazję przy lekcjach z dzieciakiem siedzieć. Gdybyśmy tylko uzbroili się w cierpliwość.

Nowy dzień
Poranek od strachu w oczach się zaczyna. Czy jestem gotowa? Czy o niczym nie zapomniałam? Karteczkę zgubiłam. Maluch nerwowo wodzi oczami. A co gdy „rzołnież” błędnie napiszę? Mama uspokaja i po głowie ciepło głaska.
Osiem lat dzisiaj nie rozpieszcza. Dzieciństwo w XXI wieku – puste słowo? Podsumuję tak po swojemu, Was z własnymi myślami zostawiam. Wszystko jest po coś, a każdy wiek ma swoje prawa. Czy warto zbytnio naginać naturę, skoro każda gałąź ma swoją wytrzymałość?

Dodatek specjalny dla rozluźnienia tematu
Glutek (Slime) *
Wszystko zaczęło się od superlepkiej cieczy, mieszanki alkoholu poliwinylowego i boraksu, która wydostała się z laboratoriów badawczych. Ktoś sprytny pomyślał:
Dlaczego by na prostym glucie nie zarobić? Zapamiętajcie: Mieszanka kleju, pianki do golenia i Perwollu (troszkę barwnika czy brokatu w wersji full wypas). To już wersja po przeróbkach. Nie brudzi, nie przykleja się. Przelewa się przez palce, tworząc co rusz nową formę, a do tego jest tani jak barszcz. No cóż, więcej do szczęścia potrzeba? Slime to hit tego roku. Zdradzę, że sama uwielbiam. Polecam spróbować, rodzicom co się dziwują i bezdzietnym także. Wszystkim od momentu, gdy zaczynają mówić „Ja dorosły już przecież” oraz tym do lat 100 i więcej. Miłej zabawy, o której jeśli wstyd przecież nikomu nie trzeba mówić. Co wasze to wasze. Powodzenia w glutkowaniu życzę.

Co tak naprawdę widzimy?

Życie to iluzja. To małe niewinne oszukaństwo. Wystarczy zmienić spojrzenie, a i życie się nagle zmienia? To, co czarne za chwilkę potrafi być białym. To co niemożliwe, możliwym stać w sekundzie? Stare młodym być a brzydkie pięknym. Nie wierzycie?
Zastanawiałam się, jak Wam wytłumaczyć, o co mi chodzi. W końcu znalazłam sposób. Życie jest jak ten rysunek. Widzimy coś i tak się na tym skupiamy, że przyjmujemy za jedyne. Tkwimy w tym, marząc o zupełnie czymś innym. Ciągłe nasze poszukiwania i ciągła wiara, że tak jest. Jest to, co czuję i widzę. A wystarczy nabrać dystansu, wystarczy na chwile wzrok odwrócić. Spójrz jeszcze raz i czytaj dalej.

Czasami mówią: Szklanka jest do połowy pełna albo do połowy pusta. Nasze życie to jak magiczna kraina Alicji z Krainy Czarów. Wystarczy przejść na drugą stronę, której upieramy się, że tylko w bajkach bywa. Wystarczy czasami po prostu lepiej się przypatrzyć:
Przypominam sobie sprzed kilku dni ciekawą życia osóbkę wpatrującą się tak jak Wy teraz w przedstawiony obrazek. Ubrana na czarno, bo czarny jej ulubiony, zaciskała pięści, trzymając je nieopodal ust. Skupiona. Gdyby widać było, jak czaszka paruje, teraz bym pewnie parę unoszącą się w górę ujrzała. Tak bardzo chciała zobaczyć i – NIC. Następna próba. Zmieniła nieco pozycję. Głowa pracowała na pełnych obrotach. Odpuść w duchu — mówiłam. Odpuść.
Nagle podskoczyła. Radość dziecka czułam po kościach. Cieszyłam się poniekąd razem z nią. Cóż za ulga.
Słowa w eter się niosły: Widzę! Widzę! I niedowierzanie: Ja widzę? Na rysunku do tej pory widniała tylko młoda kobieta, a teraz jest stara. A może najpierw stara oczom jej się ukazała? Teraz to nie ma znaczenia.
Dojrzała to, co w ogóle nieoczekiwane. To, co nie istniało, a teraz jest. Magia, trik? A jeśli nawet?
Czyż nie warto po prostu dobrze się życiu przyglądać? Wierzyć? Odpuszczać po to, aby dostrzec?

Jezus powiedział do swoich uczniów: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. (Mt 7,7-12)

Stara więc czy młoda. A może i młoda i stara? Szukajcie, a będzie wam dane. Tak bez napinki, na luzaka.

Oceany ocen

Czy słyszycie sami czasami, jak głowa spać nie da i powtarza: Jesteś do niczego. Jesteś zupełnie nic niewart? Albo w pracy, gdy ci, którzy za mądrych się uważają, wytykają to samo? Głuptasy z tych, co widzą tylko inność i mankamentami zowią.
Głowa do góry Kochani. Każdy coś wnosi w nasze życie. Każdy.
I Ty. I Ty. I Ty również. Dobre rady płynące z doświadczenia, wiedzę, nauczki wszelakie. Nawet jeśli uważasz kogoś za niedojdę, przeciętniaka, lenia czy takiego co życie sobie marnuje, czyż nie warto się mu przyglądać? Przyglądaj się mu tak po prostu?
Siedzi na ławce i pije? To jego życie. A co jeśli skupisz się wtedy na własnej osobie? Wyciągniesz wnioski dla Siebie: Nie chcę tak wyglądać, no to pił nie będę. Koniec. Kropka. Czy powtarzanie komuś, że będąc inny od Ciebie, to nie osądzanie bez sędziowskich papierów? Niejednokrotnie podbudowywanie własnego ego? Czy namawianie i umoralnianie to nie bicie głową w ścianę? Co innego, gdy osoba uzależniona przyjdzie do Ciebie i o pomoc poprosi. To jednak już inny temat.

Nauki z życia płynące
Fajtłapa słyszę. Bo się człowiek potknął. Śmieją się, ale już sekundę później wiedzą: Trzeba iść inną drogą i z twojego właśnie upadku wyciągają wnioski.
A co jak przez chwilę nie robisz nic? Pokątnie szept słychać: leń jeden. Potem masz Ci los, dowiadujesz się, że wiele wynalazków właśnie z chęci nic nierobienia się rodzi.

Czasami po prostu najlepiej jest nie robić nic
Wiele pomysłów, które w życie wdrażam, wynikło ze zwykłego zatrzymania się na chwilę w zwykłym świecie, który gdzieś pędzi. Buntu. Schowania pod kołdrę i mówienia mam wszystko w czterech literach. Potem Bingo i moc jest tak nie wiadomo skąd. Z niczego niejednokrotnie rodzą się najlepsze „Cosie”. Znacie, skąd pochodzą te słowa? Rozwiązanie zagadki jutro.

Drobiazgi i cienkie granice
Jeśli
nie robisz NIC, i to NIC nie ma wpływu na innych, to jest NIC Twoje. Z nicością możesz wstawać i kłaść się spać na co dzień. I daj Ci Boże szczęście. Jeśli jednak w stadzie żyjesz kosztem innych, na to NIC całkiem nierobienie warto mieć paczenie.

Wakacyjne posiadówki na schodach

Wakacje to też czas na posiadówki i chwile zadumy. No bo kiedy jak nie teraz, tyle czasu mam na gdybanie, czyli ulubioną czynność kobiet?
Myślę, więc jestem. Myślę więc sobie: Wszystko sprowadza się do tego, że chcemy być zauważeni. W pracy, gdy dobijamy się do szefa i staramy, aby pokazać: Spójrz, jaki mam wynik! W domu, gdy mamy nadzieję na: Pochwal, doceń, przytul! I nic. Zupełnie. No może tylko takie wyproszone. Niektórzy tak mają. Bycie zauważonym ich uskrzydla. Po prostu tak jest. Może warto wziąć do serca?

Mamo, ty ZNOWU płaczesz?

Są wakacje. W górze letnia wymarzona pogoda. Patrzę na dziecko, które wpatruje się w swoją mamę. W oddali słyszę zdziwione: Mamo, ty ZNOWU płaczesz?
Słowo: ZNOWU. Zadaję sobie pytanie: Czy mama jest przysłowiową beksą? Hmm.

Pamiętajcie, że dzieci są bardzo spostrzegawcze, a płacz to reakcja emocjonalna na sytuacje, które nie dzieją się bez przyczyny. Wynikają z dyskomfortu, z braku akceptacji a często wręcz bezsilności na to, co się dzieje w otoczeniu. Braku u osób wrażliwych tego, co tak bardzo nie jest nasze.

Płacz, ucieczka od świata, depresje w słowie ZNOWU często ukryte. Nie potrafimy zmieniać. Tkwimy, a słowo ZNOWU u osób wrażliwych znowu wygrywa. Co z tym zrobić? Co silniejszy doradzi: Pracuj z tym. Zmieniaj od razu. A ja mówię: Najpierw stań obok i przyglądnij się sobie. Najpierw poznaj samego siebie. Zaakceptuj i powiedz – Hello. Taki / taka jestem. Zmieniaj potem. Jeśli jest taka potrzeba.

A SKĄD TY CZERPIESZ MOC?

Słowa nie po raz pierwszy słyszę typu: Nabierasz Yodowej składni. Dzisiaj stwierdziłam, że bliżej się temu przyglądnę. Jako że będzie o Mistrzu, co Mocą włada, postanowiłam też o wątpliwościach i sile napisać nie mało, zasmucona ostatnimi spostrzeżeniami, gdzie wiary i siły wokół u ludzi brakuje.

„Dwóch zawsze ich jest. Nie mniej, nie więcej”. Yoda
Nieco zielonkawy, skromne szaty i niecały metr wzrostu. Zmarszczek mądrości na ciele nie zliczy, a wśród nich włos niejeden siwy. Delikatny jak anielski. Siła w nim, którą mocą nazywają i nie jest fizyczną. I te oczy pod kolor do skóry. Jakby słuchały. Są jak wrota myśli. Mistrz Jedi — Yoda. O nim właśnie mowa. Yoda to ciekawa osóbka. Pochodzenie jego okryte jest tajemnicą. Robi się ciekawie. Rok urodzenia: 896 BBY. O kurcze. Główna umiejętność to korzystanie z Mocy. No pięknie. W sumie też ze swojej korzystam, ile wlezie. Chociaż u mnie bywają przerwy w mocy dostawie, u Yody się to raczej nie zdarza. Zajęcie? Wielki Mistrz Jedi. No. No. Profesja nietuzinkowa. Z taką ofertą pracy nie spotkałam się nigdzie. Podsumowując: No niby jakieś podobieństwa są, ale tym, co mnie porównują, bardziej o moją składnię i język pisania chodzi.
Paranoją jest, że Gwiezdne Wojny znam jak przez mgłę. Yodę tyle, co ociupinkę, a jednak jakbym znała go od zawsze. Fikcją On jest a rzeczywistością ja. A może odwrotnie? Może ja jakąś mocą władam i jej nie jestem świadoma? Ja Mistrza Jedi języka OSV używam lub to może mój pierwszy w czasoprzestrzeni zawisł. Ja. On. On i ja.
Zastanawiacie się może: O czym ona pisze?!
OSV to bardzo rzadki typ języka, w którym zdanie zaczyna się od dopełnienia, potem następuje podmiot, a na końcu orzeczenie. W przebadaniu wszystkich języków na kuli ziemskiej szyk OSV jako podstawowy stwierdzono w 0% języków. Do mnie samo przyszło. Totalny odlot. Kusi, żeby sprawdzić, czy da się tylko tak z OSV. Oj kusi, ale tego nie zrobię wam. Teraz o Mocy troszkę.

„Niesamowity Wszechświat jest”
Patrzę na grupkę osób – sportowy team. Dla mnie to taka Załoga G z Zoltarem na czele. Razem od lat. Niektórzy doświadczenie życiowe już wielkie ze względu na wiek. Co rusz mocy u nich wypatruję, bo ta mnie często do działania w sporcie motywuje. Dzisiaj jednak czuję na plecach dreszczyk kryzysu. Zerkam na nieco skulone postacie. Wsłuchuję się w głos, w którym siły brakuje. Gdzie ta postawa godna tych, co cele jak mało kto mają? W zamian widzę smutne twarze, a na nich pisze się posucha. Powodem nie są właśnie odbywające się Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Przyczyna tkwi dużo głębiej. Zwątpienie co do przyszłości zawisło w ciepłym powietrzu. Gdzie ci, co jeszcze niedawno szli jak burza? Tyle wiary w nich było. Wszystkim zależało. Życie im spłatało psikusa, czy coś umknęło mimo woli? Myślę o Mistrzu. Tym, co na wszystko ma odpowiedź. Co mogę dla nich zaczerpnąć ze złotych myśli Yody? Może te 3 wybiorę:

Pierwsza: „Aby dotrzeć do celu, prostą ścieżką nie pójdziemy”.
Szczera prawda. Czy aby wygrywać, zdobywać, rozwijać wystarczy ciężka praca? Może warto pamiętać, że wysiłek to jedno. Mocy, nie w sile, tylko szukać. Z czasem wpadamy w rutynę, ćwiczymy systematycznie a wyniki coraz lepsze. Rutyna mam wrażenie o krok od nudy mieszka. Motywacja zawsze jest wyzwaniem. Szczególnie kiedy jeden w grupie zaczyna z jakiegoś powodu rezygnować, za nim idzie cała reszta. Jak jeden mąż jak drużyna. Wtedy może trochę wiary się przyda? A co gdy nie wierzy ten, co kapitanem? Bycie Leaderem to ciężki kawałek chleba, ale to również szacunek i uznanie. Moje na pewno.

Druga: „Oszukać was oczy mogą. W Mocy każdy z was bardzo inny jest. […] Moc jest w każdej żywej istocie”.
Bo zapytam Was Chłopcy drużynowi Radarowcy: Czy nie w jedności potęga tkwi wielka? Co 10 głów to nie jedna. Z włosami czy bujną czupryną nie ma znaczenia.

Trzecia: „Strach to ciemna strona Mocy. Strach wiedzie do gniewu, gniew do nienawiści, nienawiść prowadzi do cierpienia”.
Strach przed jutrem. Przed tym, że już nic z tego. To tutaj zaczyna się łańcuszek nieszczęść. Ten zaniemógł. U tamtego w życiu coś się zmieniło. Inny zniknął nie wiadomo dlaczego. Pewnie miał swoje powody. Niby tłumaczymy drużynowego sąsiada, a jednak jakiś ślad żalu zostaje. Wyzwaniem jest trzymać się ciągle razem, gdy coś się po drodze dzieje. Nie łatwym jest cierpliwym być i najgorsze przeczekać. Sprawdzianem utrzymać Moc i jeszcze dawać ją innym co w potrzebie. Trzymać w ryzach energię. Nieść pogodę ducha, gdy garstka została i deszcz za oknem.

„Niesamowity Wszechświat jest”
… a i owszem. Nowe nie musi być gorsze. Czasami życia nie przeskoczymy, czasami życie narzuca zmiany. Czy tego chcemy, czy nie? Co wtedy? Nie zaszkodzi przez chwilkę troszkę pokory i optymistycznego spojrzenia na to, co strasznym się wydaje. Potem już pozostaje pole na świeże pomysły. Bo często wyjście z sytuacji jest gdzieś blisko, a jeszcze bliżej są niespodzianki, które za nowym podążają. Nowe to drugie życie. Troszkę więc wiary Załogo G. To od waszej Mocy i inicjatywy wasza przyszłość zależy.
Kiedy staniecie na rozdrożu, przypomnijcie sobie słowa Yody: „Nie próbuj, rób albo nie rób”. Stare w ryzach cały czas trzymajcie, nowego się nie bójcie. Ważne, aby trzymać się razem. Bo po latach przyjaźń bezcenna. Na rozglądanie się, zastanawianie i smutaski życia i czasu szkoda. Wspominać, planować, spotykać się, zdobywać razem szczyty zawsze warto.

KTO SIĘ MYLI A CZYJA JEST RACJA?

On: „Ty się mylisz” Ona: „Nie to Ty nie masz racji”. A potem już jest przebijanie piłeczki. Ping. Pong. Ping. Pong. On: „To Ty widzisz, tak jak chcesz widzieć”. Często zwykła rozmowa przeradza się w walkę o ogień. No i tutaj „Onemu” chwała za to, że zauważył, że troszkę się jednak różnimy.
Kochani. Dzisiaj króciutko będzie.
Nie jesteśmy powtarzalną matrycą. Każdy z nas przecież to zbiór miliona przekonań, wzorców własnych i narzuconych. Doświadczeń wszelakich i obserwacji różnorakich. W każdym z nas inne marzenia i inne strachy na lachy. Nie ma więc dwóch podobnych istot o myślenie podobne równie trudno.
Kto więc ma rację? Każdy swoją. Każdy prawdziwą. Każdy z nas pracuje na emocjach i mówi, co czuje. Zamiast się obwiniać, może warto uszanować? Wsłuchać się, uważność poruszyć. Czasami po prostu zapytać: Co sprawia, że Ciebie boli i boli teraz mnie? Co jest przyczyną, że ja się z Twoim nie zgadzam, a Twoje tez jest inne?
Zagłębienie się w tym, co nas podzieliło. Dojście do pierwotnej przyczyny to naturalne lekarstwo na małe spory. Medycyna na kłótnie, z których niejednokrotnie rodzą się pokoleniowe walki. Czy warto zacząć rozmawiać u zalążka? Czy jest sens zdystansować się i zamiast oskarżania nową przyjazną przyjąć strategię? Zostawiam do przemyślenia.

DZIEŃ Z LINIĄ CZASU 3/3

PODŚWIADOMOŚĆ NA TAPECIE
Późnym popołudniem siadam i biorę do ręki literaturę. Doczytuję o umyśle świadomym i nieświadomym. Piszą o nich liczni: Anaksagoras, Kartezjusz (René Descartes), Sigmund Freud, Carl Gustaw Jung John Locke, Francis Crick, Paul Churchland, Thomas Nagel, Colin McGinn, Dawid Chalmers czy J. John Rogers Searle, Wszystkie ich badania prowadzą do jednego: Umysł człowieka składa się z dwóch części: umysłu świadomego i nieświadomego. Czytam wypowiedzi o trzecim poziomie, tych co bliżej duchowości. O źródle czystej świadomości, Nienazwanym, Pierwotnym Istnieniu. Skupiam się na podświadomości, bo to ona potrzebna mi jest tak naprawdę. Za co tak naprawdę odpowiada podświadomość? Jest tego troszkę. Przechowuje wspomnienia. Łączy podobne myśli i rzeczy tworząc asocjacje. Szybko się uczy. Chroni, tłumiąc wspomnienia wynikające z negatywnych uczuć. Porządkuje je. Zapewnia sprawne działanie ciała, czego świadectwem są nasze nieświadome odruchy. Posiada pierwotny plan naszego zdrowia (w wyższym poziomie „Ja”). Jest domeną uczuć i emocji. Determinuje je. Lubi zaspokajać potrzeby i odczuwa konieczność jasnych poleceń. Kontroluje nasze codzienne, jak i intuicyjne postrzeganie. Generuje, przechowuje i rozprowadza energię, w co nie wszyscy wierzą. Zachowuje instynkty i tworzy nawyki, ale potrzebuje do tego powtarzania. Jest zaprogramowany do ciągłych poszukiwań, dlatego jesteśmy ciągle świata ciekawi. Działa jako całość, więc nie ma co go rozbierać na czynniki pierwsze. Bierze wszystko do siebie, co oznacza, że postrzega przez obrazy, dźwięki i pozostałe znane nam kanały. Nie lubi się przemęczać więc działa na zasadzie: Im mniejszy trud do osiągnięcia i mniej energii potrzebnej do działania, tym lepiej. Jest zasobnikiem, więc nie przetwarza negatywnych, emocji a jedynie je gromadzi.
Wpadam w zadumę. Same plusy. Zamykam książkę. Zastanawiam się. Gdzie znajduje się granica między tym, co świadome a tym, co nieświadome? Granicy nie szukam. Jedno zależne dla mnie od drugiego. Każde po coś. Chociaż dopuszczam myśl iż jest coś jeszcze więcej.

MOŻLIWOŚCI
Wieczorem zamiast telewizora, ostatnie na Linię Czasu spojrzenie. Do czego i jak ją wykorzystać, żeby tylko zabawą w lesie nie była? Czego już mogłam na niej doświadczyć?
Rano na poziomie świadomości miałam okazję po raz kolejny mieć wgląd do związanych z czasem wspomnień przechowywanych. Pomagały mi w tym obrazy. Poczuć drobiazgi, których nie byłam w stanie zlokalizować.
Po raz kolejny dzięki moim wewnętrznym zasobom i wyobraźni stworzyłam wśród drzew dzieło, dzięki któremu odkryłam i poznałam następny kawałek siebie. Mało, a jednak dużo. Linia Czasu pozwoliła mi na jaśniejszy ogląd „co” i w jakiej kolejności. Nie po raz pierwszy wnętrze mojej wyobraźni pozwoliło mi spojrzeć na własne życie dużo głębiej niż zwykle. Na życiowe zwroty obrazowane zakrętami lub załamaniami. Na emocjonalnie przeżycia w postaci niekończącej się zagęszczonej ilości punktów. Mój byt na co dzień, gdzie uwaga skupiona na zewnątrz często kojarzył się bezkresnym chaosem. Dzięki przekierowaniu uwagi do wewnątrz poczułam ład i prządek odczuć i wspomnień.
Przede mną dzięki linii uchylają się wrota do zmian. Jakich?
Jutro z pomocą innych na Linii Czasu mogę popracować na tłumionych przez moją podświadomość wspomnieniach (celem podświadomości jest przecież ochrona nas). Tych związanych z negatywnymi uczuciami spowodowanymi nierozwiązanymi problemami, czy jak niektórzy wolą określać wyzwaniami. Jak zwał, tak zwał, są i u mnie, bo kto ich nie ma.
Zaraz potem mogę na Linii Czasu poszukać pierwotnych przyczyn moich zachowań w życiu doczesnym, jak również w przeszłym i wśród własnych przodków. Wgłębienie się w genealogię i różne życia „przed”, czy to nie jest ekscytujące?
W wolnej chwili usunę decyzje, która nie pozwala mi pójść naprzód, albo popracuję z przekonaniami. Bo ileż to razy łapałam się na słowach: Nie jestem wystarczająco dobra, czy: Jaka ze mnie matka. Może czas już z tym skończyć?
Zbliża się weekend. Żeby nie wszystko na raz przeramowanie, gdy świadomość nie pozwala się mi uwolnić od negatywnych decyzji, pozostawię na sobotę. A może przeprogramuje przy okazji przekonania przekazywane w mojej rodzinie od pokoleń, które i mi wprogramowano za młodu?
Po skopaniu grządek w ogródku uwolnię się od negatywnych emocji typu gniew, smutek, strach, zranienie, poczucie winy, które są częścią mnie a narosły w wyniku niedomkniętych w przeszłości spraw. Kopanie grządek nie zawsze pomaga wyrzucić je do końca.
A co w niedzielę? Hmm. Koniec tej pracy na sobie. Mając już pewną wiedzę na temat funkcjonowania ludzkiej psychiki z poziomu osobowości, przy pomocy Linii Czasu popracuję z innymi. Dotrę, chociażby u kogoś kto będzie miał potrzebę do miejsc powstania obrażeń emocjonalnych. Miejsc, gdzie bolesne doznania przekształciły się w traumatyczne urazy. Poprowadzę go wstecz do kolejnych wydarzeń życiowych, gdzie jeszcze raz będzie przeżywał wszystkie emocje związane z tymi doznaniami. Do miejsc urazów emocjonalnych, wypartych do podświadomości. Wejście w tego typu doznania przywołują bolesne doświadczenia, zdystansuję więc na tyle mentalnie i fizycznie, żeby na owo zdarzenie osoba umiała patrzeć z innej pozycji. Przekieruję uwagę do wnętrza, żeby mogła zmierzyć się z tym, co ją spotkało.
I tak zacznie się moja praca z Linią Czasu. Codziennie może mnie spotkać coś nowego. Bo praca na Linii Czasu wydawałoby się, końca nie ma. Pod „nóż” mogą iść nasze wspomnienia, motywacje, fobie, nawyki, obsesje, tożsamości. A wszystko po to, aby lepiej się nam żyło.
Również instynkty i nawyki, zapisane przez naszą podświadomość jak na twardym dysku. Linia Czasu daje mi możliwość wgrywania ich na nowo. Kiedy znudzi mi się czas przeszły, w obroty wezmę przyszłość. Popracuję z niepokojem o przyszłość i z określaniem i wyznaczanie celów możliwych do osiągnięcia. Na wizerunku przyszłości, ustaleniu rezultatów, ich korzyściach i atrakcyjności.
Za oknem ciemno a mój mózg wokół Linii Czasu błądzi myślami co jutro. Może przy tworzeniu przyszłości i ustalaniu celów technikę SMART dodatkowo wykorzystam? A może zaglądnę do Fritsa Pearlsa i terapii Gestalt? Przypatrzę się działaniom parateatralnym, w których pacjenci odgrywają sceny ze swojego życia, starając sobie przypomnieć, co dokładnie wtedy czuli. Przyglądnę się, jak chodzą po własnej Linii Czasu nieświadomi tego? A może zatrzymam przy Bercie Hellingerze? W ustawieniach przy pomocy reprezentantów przecież też odchodzimy od racjonalnego umysłu, wchodzimy w przestrzenie dotąd nam nieznane, korzystamy z pamięci między pokoleniowej, przeżywamy stany z przeszłości, o których nie mamy zielonego pojęcia. Czyż nie chodzimy wtedy po Linii Czasu naszych przodków, nie odkrywamy tego, co nam dotąd znać nie było dane? Nie pracujemy z tym potem, aby jutro było bardziej nam przyjazne i zrozumiałe? Jeden dzień z Linią Czasu a pod koniec dnia tyle pytań, planów, tyle możliwości.

KU KOŃCOWI
Dość już tych rozmyślań. Spać, albowiem pora. Zanim jednak zamknę oczy, podsumuję to wszystko w kilku słowach.
Książkowa Linia Czasu jest metaforyczną reprezentacją przyszłości, teraźniejszości i przeszłości. Jest tylko i aż tym. Dla mnie jest techniką, która daje niesamowite możliwości, o ile jesteśmy w stanie, wbić się na poziom podświadomości. Terapia Linii Czasu, jako model, pozwala nam nie tylko zrozumieć nasze doczesne doświadczenia, Daje jasne wskazówki co do tego, jak stworzyć przyszłość, która nada sens naszemu życiu.
Linia Czasu wraz z historią danej osoby, jej radościami i obawami, z jej szczęściem i smutkiem, z obiektami jej miłości i nienawiści, z decyzjami zarówno ograniczającymi, jak i dającymi poczucie siły, stanowi znaczącą część naszej osobowości. Zmiany na Linii Czasu za pośrednictwem terapii, to zmiany związane z najgłębszymi jej pokładami. Czy to znaczy, że możemy ją zmieniać? A i owszem. Jak? Jedno jest pewne. Dość szybko.

DZIEŃ Z LINIĄ CZASU 2/3

SUBMODALKI
Przysiadam na chwilę pod drzewem. Na tapetę biorę submodalności. To przecież one pozwalają mi ująć wszystko chronologicznie, zróżnicować obrazy. Zobaczyć jaki kształt ma moja i tylko moja Linia Czasu. Znów ją widzę, a na dodatek próbuję się w nią wsłuchać. Znam już jej położenie, wiem, w jakich odległościach się znajduje, jaki kształt obrała i co przypomina. Na jakiej jest wysokości. Patrzę na zbiór obrazów, które gdybym tylko w ruch wprowadziła, pełnometrażowym filmem by się stały, z nie lada fabułą. Wygląd pozostawia wiele do życzenia, ale co tam. Nie czas, aby patrzyć na nią okiem architekta. Moja linia gra, jak długa struna, a do jej cichych wyraźnych dźwięków ptaki wtórują. Czuję, jak leśny wiatr wprowadza ją w ruch, a ona od czasu do czasu muska moje ciało. Moja linia pachnie lasem, bo i w lesie często przy niej przysiadam. A może to ona przy mnie? Przypominam sobie czasami o niej, gdy do ust wkładam łyżkę z sosem ze świeżych borowików. I jak tu jej nie lubić?
Siedzę. Kwadrans minął. Słońce zdążyło opalić mi stopy. Myślę o tych piętnastu minutach. Jakie były? Przywołuję obraz. Porównuję. Zastanawiam również, jak wyglądała poprzednia wizyta w lesie, chociażby ta wczorajsza.
Ten sam kwadrans dobę wcześniej minął mi tak szybko, iż wydawało się, że upłynęło dopiero minut kilka. Dzisiaj dłuży się w nieskończoność, sprawiając wrażenie, ciągnących się leniwie godzin. Wczoraj było inaczej. Inne kolory, inne dźwięki. Inne myśli zatrzymywały. Inny kształt miały drzewa, inna wielkość polany. Dzisiaj obraz jest bardziej wyrazisty. Dzisiaj wszystko jakby było bliżej. Wczoraj znajduje się w innym miejscu na mapie, dzisiaj jest trochę przesunięte. A co gdy dopuszczę marzenia o jutrze? Zamykam oczy. Idę po Linii Czasu. Zatrzymuję. To miejsce jest już zupełnie inne. Barwy, zarysy, dźwięki i nawet zapach odmienny. Mam przed oczami cały obraz. Miejsce, które odpowiada za jutro. Przywołuję inne błogie chwile. Umiejscawiają się różnie w przestrzeni, a do tego cechują ich istotne różnice.
Przechodzę do czynności, które mogłyby się tutaj wydarzyć. Ludzi, z którymi, chciałabym przebywać w podobnych miejscach. Jutro, za tydzień, za rok.
Wszystko układa się według określonego schematu. Wszystko połączone ma swoje miejsce. Każde z wydarzeń w bezruchu jak gruzełki na długiej linie. I ja, która dzierży ją w dłoni. Spoglądam na obraz najdawniejszy i ten, który wybiega najdalej w przyszłość. Moja mapa wypełnia się raz za razem. Zauważam, jak wszystkiemu towarzyszą odczucia czy marzenia. Moje ciało na wszystko reaguje. Przy jednych submodalnościach jestem spięta innym razem rozluźniona. Pochodziłam sobie troszkę więc teraz czas na refleksję.
Sytuacje, które miały miejsce w przeszłości, albo dopiero się wydarzą, mają w moim umyśle odpowiednią, specyficzną dla mnie, reprezentację przestrzenną. Przeszłość po jednej, przyszłość po drugiej stronie, wyobrażenia poza nią. Jedne z nich odpowiadają za wczoraj, drugie za jutro. Niesamowite. Czuję się, jakbym na tak wiele miała wpływ. Jakbym układała puzzle z moimi obawami, przekonaniami, emocjami czy decyzjami. Czuję, jak przełożenie jednego ma wpływ na całą resztę. Na obrazy, czas, postawę czy zachowanie.

SKOJARZENIA
Koniec tego dobrego. Koniec włóczenia, gdy praca czeka. Wsiadam do samochodu. Jestem tu i teraz, bo w aucie skupienie potrzebne. Włączam radio, a w nim? Piosenka Rafała Brzozowskiego „Linia Czasu” i słowa: „Czas na chwilę cofnąć chcesz, wyświetlić to jeszcze raz”. Myślę: Chcę i mogę. Z moją świadomością i nieświadomością? – Tak.
Zastanawiam się, gdzie jeszcze spotkałam się z Linią Czasu lub czymś, co ją przypomina. No tak: Był rok 1985, a na dużych ekranach właśnie wyświetlali „Powrót do przyszłości”. Znakomity przykład wymiarów przestrzeni i czasu, w których fajnie się podróżuje.
Jeden człowiek: scenarzysta i producent Bob Gale, który zaczął się zastanawiać, czy przyjaźniłby się ze swoim ojcem, gdyby razem chodzili do szkoły? Zanim powstała ekranowa trylogia Gale wraz z reżyserem Robertem Zemeckisem (chcącym sprawdzić, czy jego matka, która twierdziła, że nigdy nie pocałowała chłopca w szkole, prawdę mówiła) już wtedy biegali po Linii Czasu. Czy byli świadomi tego? Możliwe.
Kilka dni temu do moich rąk trafiła powieść Michaela Crichtona „Linia Czasu” (Timeline). Powieść przedstawia losy grupy studentów historii, którzy udają się do XIV- wiecznej Francji, by uratować swojego profesora. Oprócz rysu historycznego powieść zawiera odniesienia do takich teorii jak: mechanika kwantowa czy teoria wieloświata. Crichton pokazuje, jak „elastyczna” potrafi być Time Line.
Tyle, co wczoraj wyszłam z grupką młodzieży z kina, gdzie na ekranie wyswietlali „Avengers” Marvela. Film robi obecnie furorę. Marvel sobie liczne części sagi na Lini Czasu ustawia, a twórcy kina tworzą swoją własną kolejność. Swoją linię dla sagi Marvela tworzy również Internauta Ghost Rider. Jego linia zawiera nie tylko informacje z filmów kinowych, ale również seriali, produkcji krótkometrażowych, komiksów. Nowe wątki, miejsca, postaci i historie. To samo, a jednak w innej kolejności niż sam autor. Kto był pierwszy, zastanawiają się wszyscy, Iron Man czy Captain America? Inna kolejność u każdego inaczej toczą się losy bohaterów.
W kościołach linia czasu prowadzi mnie przez setki wydarzeń biblijnej historii zestawionej wraz z historią świata oraz tą Bliskiego Wschodu. Od mojżeszowej Księgi Rodzaju do Apokalipsy. Wszystko znowu uporządkowane.
W mediach można przeczytać o Linii Czasu afer finansowych. Czy nazwa trafna? Uśmiecham się sama do siebie. Ciekawie w tym przypadku może wyglądać tworzenie przyszłości.
Stojąc na światłach, biorę do ręki telefon. Google nie chce być gorszy. Mapy z Linią Czasu i podróż po wcześniejszych trasach i odwiedzanych przeze mnie miejscach? Dlaczego by nie? O głowę bije wyszukiwarkę aplikacja web.archive.org, dająca możliwość wrócić do stron internetowych, stworzonych wiele lat temu. Powinno ich już nie być, bo w ich miejscu były już i są następne, a jednak: Przeszłość jak na dłoni. Ta sprzed dwóch dni, miesiąca czy dekady.
Więcej przykładów nie mnożę. O prawdziwych korzyściach Linii Czasu czas pomyśleć.

CZEGO POTRZEBUJEMY
Wracam myślami na leśną ścieżkę. Wiem, jak skonstruować moją Linię Czasu w wyobraźni. Wiem do uzdrawiania których elementów psychiki, może być przydatna. Co potrzebuję, aby faktycznie praca z nią była efektywna? Powraca do mnie Milton Ericson i jego hipnoza. Z jakich pokładów mózgu korzystał, że odnosił takie sukcesy? Gdzie musimy dotrzeć, aby Linia Czasu nie była już tylko zabawą a głęboką pracą, która pociąga za sobą wielkie zmiany? Zacznę od zadania sobie pytania: Czym jestem?

Psychologowie twierdzą, iż zbiorem wspomnień. Przeszłymi doświadczeniami wyznaczającymi tym, kim jestem i w jaki sposób działam. Ja dodałabym również zbiorem planów i marzeń, energią. Wszystko to rejestrowane „gdzieś” i „jakoś”, w miarę upływu lat wywiera na mnie coraz większy wpływ. Zbiór wszystkiego w chronologii odsyła mnie do zaszyfrowanej pamięci mojego Umysłu. No właśnie, która jego część tak naprawdę za nią odpowiada. Do której muszę się odwołać. O Świadomym i Nieświadomym Umyśle słyszałam już co nieco.

SZUKAM SPRAWCY
Tego, który dał nam taką moc i możliwości zmieniać na Linii Czasu nasze przekonania i dużo, dużo więcej. Czas wgłębić się w wiedzę o Nieświadomym Umyśle.
Myślę i łapię się za głowę. „Głowa mała” jak wiele rzeczy robię nieświadomie. Oddycham, ruszam ręką, która trzyma właśnie kierownicę, podnoszę automatycznie nogę i przesuwam z pedału na pedał. Siedząc za kierownicą samochodu „odpływam” na chwilę o Nieświadomym Umyśle myśląc, a jednak dalej jadę czy zatrzymuję na światłach. Dojeżdżam wreszcie na miejsce. Patrzę na zegarek. Znowu spóźniona. Znowu myślę. Jak to jest? Im bardziej chce się pozbyć nawyku spóźniania, tym mniej mi to wychodzi. Tyle razy mówię, koniec z tym, przestawiam zegarek. Na następny dzień znowu robię to samo. Jak trudna jest zmiana i jak sporo czasu będę jeszcze na to potrzebowała? Sama nie wiem. No, chyba że po napisaniu tego artykułu na Linię Czasu wskoczę i wreszcie coś z tym zrobię. Rok za rokiem narzekam na tę sytuację a jednocześnie akceptuję bo jest mi z nią dobrze. Gaszę silnik. Za oknem mocne słońce. Uchylam okno. Zamykam oczy. Wracam znowu wspomnieniami. Tym razem do duchowych wykładów Satsang:
„Nie bycie świadomym czegoś, nie przekreśla faktu istnienia tego, lecz powoduje brak doświadczania tego, jako tego, czym to naprawdę jest”.
No dobrze a co o tym piszą mniej uduchowieni naukowcy?

c.d.n.

DZIEŃ Z LINIĄ CZASU 1/3

Stoję przy sklepowej kasie. Schylam się do koszyka. Wyciągam rękę i … mam deja vu. Znacie to odczucie, gdy przeżywana właśnie sytuacja wydarzyła się już kiedyś, w nieokreślonej przeszłości? Ciekawe doświadczenie, gdy nie można znaleźć konkretnego w czasie odniesienia. Wsiadając do samochodu, już wiem, o czym dzisiaj będzie. Otwieram tekst, który raptem widziała jedna osoba. Mało troszkę, więc stwierdzam: Niech dalej w świat idzie. A co tam. Słyszeliście o Linii Czasu? Do lektury nieco innej zapraszam.

LEŚNA LINIA
Jestem w lesie. Życiem się bawię. Idę przed siebie. Wracam się na chwilę. I ponownie idę do punktu zero. Obracam nagle. I co wtedy? Powrót przeszłością się staje. Zerkam pod nogi. Po mojej lewej stronie na ziemi pisze się długa linia – cień belek w płocie. Gdzie koniec? Jest na tyle daleko, że u skraju jak cieniutka nić wygląda. Zerkam w prawo. Wyobrażam sobie moją przyszłość, ale wystarczy, że zrobię krok, ta już znowu przeszłością będzie. Moja zdysocjowana i metaforyczna Linia Czasu pisze się jak na dłoni.
Patrzę na moją przyszłość i przeszłość. Widzę siebie i zaczynam planować. Potrafię określić ile za chwilę zajmie mi powrót  i czy coś może stanąć moim planom na drodze. Może i nie stoję w środku wydarzeń i nie odczuwam ich tak mocno, jak bym chciała. Nie „żyję chwilą”, za to więcej widzę i wiem, że wszystko dzieje się Od – Do i ma jasny początek i koniec. Patrzę na życie z zewnątrz. Stoję na europejskiej Linii Czasu, bo i z krwi i kości ze mnie dziewczyna z Europy. Jestem Through Time, gdy inni, chociażby południowcy arabscy In Time nie prowadzą pewnie tak dogłębnej analizy przeszłości, jak ja. Żyją chwilą i troszkę jutrem, chociaż „jutro” nie do końca jest dla nich jasnym pojęciem.

W TĘ I Z POWROTEM
Stoję i z Linią Czasu zaczynam zabawę. Ustawiam się tak, aby mieć do wszelkich przeszłych i przyszłych zasobów dostęp. Już nie przypomina linii. Przybiera formę litery V o miękkim przejściu i kształcie. Patrzę i szukam w przyszłości tego, co nowe mnie dzisiaj spotka. A może wpadnę zaraz na pomysł jak na co dzień przestać skupiać się na zadaniach, celach i terminach na rzecz po prostu w lesie bycia?
Tutaj w lesie tworzę moją własną mapę. Model, który jest symulacją działania, tego, co zrobiłam, zrobię czy będę robić. Rozkładam najpierw moją główną Linię Czasu a zaraz potem kilka następnych. Zasocjowaną również. Dlaczego by nie? To tylko kwestia wejścia w inny stan, przyzwyczajenie. A co gdy jeszcze pewne rzeczy na mojej linii zakotwiczę? A co jeśli z submodalnościami obiektów i zdarzeń znajdujących się na Linii, jednostkowo lub hurtowo popracuję? Wraz ze zmianą, przestawieniem, zamianą, ustawieniem bardziej z boku lub z tyłu, zmienia się mój stosunek do przeszłych wydarzeń. A co gdybym chciała pobyć gdzieś dłużej? Co, jeśli przyszłość nieco rozciągnę, tylko po to, aby stracić poczucie czasu? Albo, chociażby stworzę następną równoległą Linię Czasu, gdzie wrzucę na chwilę wszystko, co zbędne? Na następnej umieszczę rzeczy, których właśnie nie chcę przeżywać, bo chce skupić się na Tu i Teraz?
Próbuje zamieniać miejscami przeszłość z przyszłością. Wyższa szkoła jazdy? Warto próbować. Przecież zawsze można powrócić do „ustawień fabrycznych”. Patrzę w przyszłość. Niektóre plany widzę jak przez mgłę. A co jeśli je przybliżę? Próba nie strzelba. Teraz są tuż przede mną. Submodalnościami znowu podkręcam. Unoszę się lekko jak chmurka.  Patrzę. Przecież nie wszystko tutaj z góry jest takie, jak wydawało nam się z dołu. Kiedy poznałam bliżej i mi nie pasuje? Po prostu odstawiam na bok. A co jeśli plany okazały się strzałem w dziesiątkę, a przed nimi są inne? Wiem, czego chcę, ale jeszcze nie pora na nie? Odsuwam i układam w miejscu wygodnym. Były i nadal istnieją. Czekają w kolejce, ale wiem o nich teraz dużo więcej. Eksperymentów na Linii Czasu jakby nie ma końca. Bawię się na tyle, o ile wyobraźnia pozwala. Na tym etapie to tylko zabawa, ale co dalej?
Patrzę w błękitny nieboskłon i wsłuchuję się w ćwierkot ptaków. Na ziemi podstawowa linia ciągle w miejscu zakotwiczona. W mojej wyobraźni stworzyłam kilka następnych A co gdybym teraz wzniosła się w górę i jak motyl czy ptak poleciała, wyżej lub niżej? Przysiadła gdzieś w dalszej przyszłości, aby jakiejś emocji, która we mnie drzemie od dawna przypatrzyć się bliżej ? A potem zbliżyć się do niej, aby zrozumieć? Tyle pytań a na wszystkie jedna odpowiedź. Latanie jeszcze będzie. Na razie siadam na trawie i próbuje dociec, jak na Linię Czasu trafiłam. Z czym mi się kojarzy, Kiedy i za co pokochałam.

GDZIE SZUKAĆ POCZĄTKU ISTNIENIA LINII CZASU I CZY GO SZUKAĆ
Patrzę na nazwę „Time Line Therapy” a przy niej symbol „TM”, Oho! Już ktoś opatentował. To takie nowoczesne. Niejaki Tad James. Kto tak naprawdę pierwszy odkrył Linię Czasu i o wyłączności nie myślał, a po prostu wdrażał w życie? Zaglądnijmy w przeszłość. W końcu na Linii Czasu jesteśmy, do Tu i Teraz wrócimy wkrótce. No może nie do tego samiutkiego, bo przecież czas płynie, jednak tego tuż nieopodal.
Skoczmy do starożytnej Grecji, gdzie mieszkańcy posiadali sprecyzowane poglądy na temat doczesności i potrafili odróżniać przeszłość od przeszłości. Przypatrzmy się pracy hipnoterapeucie Miltonowi Ericsonowi gdzie swoją „hipnozą z ukrycia” czy pseudo wprowadzaniem do przyszłości również „bawił się” po swojemu na co dzień. Jedno zjawisko hipnotyczne indukowało następne, a klient z wykorzystaniem wizualizacji ekranu filmowego oglądał swoją przeszłość, zatracał swoją tożsamość i obserwował swoje urazy psychiczne. Patrzył spokojny i opanowany na to, co już było. Na innym ekranie wyobrażał sobie przyszłość. Zdawał sobie sprawę ze swoich oczekiwań i tego, co będzie dla niego ważne.
W necie czytam wzmianki o Arystotelesie, który jako pierwszy wspominał w notatkach o Linii Czasu. O Wiliamie Jamesie, który twierdził, iż: „Przypisujemy daty pewnym zdarzeniom, po prostu przerzucając je w kierunku przyszłości lub przeszłości”. Wczytuję we Freuda– o nim nie można nie wspomnieć. I jeszcze troszkę w Junga. Zastanawiam się, co odkryłabym, zaglądając do inkaskich kapłanów na Machu Picchu, czy w źródłach ponadczasowych Azteków w prekolumbijskim Meksyku. Szkoda, że czasu tak mało.
Wróćmy na chwilę do teraźniejszości. Szkoda czasu, aby doszukiwać się, kto odkrył samą metodę, która umożliwiałaby dokonanie właściwego opisu ludzkich doznań związanych z upływem czasu. Dla mnie ważny jest fakt, że każdy, kto do przeszłości i przyszłości potrafił się odnieść, dopisał i dopowiedział coś nowego. To, z czym spotykamy się teraz, to śmiem twierdzić ich wspólne dzieło, chociaż nigdy nie spotkali się tak naprawdę. Chociaż? Kto wie. W końcu każdy z nich z Linią Czasu miał do czynienia. I jak zwał tak zwał, ale w czasoprzestrzeni umieli się poruszać.

c.d.n.

MAKSYMA RÓWNEJ WAGI

Patrzę na porzuconą w kącie Równowagę. Leży tam często, w przytłumionym świetle w kłębuszek zwinięta. Żal mi jej za każdym razem, gdy na nią spoglądam. Dzisiaj więc przytaczam maksymę równowagi dotyczącą, którą w wielu przypadkach sprawdziłam na mej bladej cienkiej, bądź co bądź własnej skórze. Sprawdza się w małżeństwach i w relacjach rodzic – dziecko. W organizacjach, gdzie pracodawca i pracownik zastanawiają się nad tym, kto ile będzie z tego miał, ile dostanie i ile będzie musiał włożyć.

KTO NA DŁUŻSZĄ METĘ DAJE ZA DUŻO I ZA MAŁO BIERZE, ODCHODZI.
KIEDY ZOSTAJE, WTEDY DOCHODZI DO JEGO WYPALENIA SIĘ.
„KTO NA DŁUŻSZĄ METĘ ZA MAŁO DAJE I ZA DUŻO BIERZE, MUSI ODEJŚĆ”.
B. Hellinger.

Sprawdzam, jak to działa w realu. Dzisiaj nadsłuchuję. Jak jeden twierdzi: To wyłącznie wina tamtego! W kolejce sklepowej szeptem ktoś do ucha drugiego mówi (teraz nadstaw ucho) cyt.: Przecież złoty z niego chłopak. To ona wszystkiemu winna. À propos oceny wtrącę. Działają na mnie jak płachta na byka. Przypatruję się i wyobrażam, jakby wielu z nas całe życie jakieś liny przeciągało, byle na swoją stronę. Jak na prostej huśtawce wagowej odbijają się niektórzy, żeby zawsze być na górze.
Innym razem, patrzę jak życie człowieka, ma wpływ na spokojny żywot ich bliskich. Jak egoizm, zmienność nastrojów, niedojrzałość, wybryki, brak uważności czy wrażliwości, przekładają się na emocje i zdrowie innych. Jak jeden z miłości do drugiego kosztem własnego szczęścia potrafi oddać całego siebie, gdy w tym samym czasie ten drugi bierze i daru wagi nie docenia.

Kiedy nie ma równowagi?
Przykład zaczerpnijcie z własnego doświadczenia. Mniemam, że każdy chociaż raz to w życiu poczuł. Gdy ktoś lub coś wyprowadziło go z równowagi. Czasami podczas drobnych smuteczków. Innym razem, gdy ciarki przeszły. Podczas łez ocierania lub złości wybuchu. Gdy serce zabolało, a ból fizycznym nie był.

Kiedy dawać, kiedy brać? Jak dużo?
W relacjach równowaga ego ma tutaj ogromne znaczenie. Dawać z miłości, ale dbać również o siebie. W biznesie patrzyć na samopoczucie. Płacić i wymagać, a jednocześnie pracować i nie czuć się wykorzystywanym.

Jak do równowagi dążyć?
Intuicyjnie powiadam. No i oczywiście działać. Równowaga sama z kącika nie wyjdzie, warto jej w tym pomóc.

Osobiście maksymę równej wagi rozumiem na wiele sposobów. To samo, a jednak w inne słowa ujmuję. Przykład z życia? Chociażby perfekcjonizm:

ZDOBYĆ CAŁĄ WIEDZĘ SAMEMU NIE TRUDNYM SIĘ WYDAJE.
WIĘKSZYM WYZWANIEM ZAAKCEPTOWAĆ NIEPERFEKCYJNEGO SIEBIE I ZAUFAĆ DRUGIEMU, KTÓRY BRAKI NASZEJ NIEDOSKONAŁOŚCI BEZINTERESOWNIE UZUPEŁNI.
J. Piotrowska

Tak się rodzi zaufanie. Tak wspólne cele skrzydeł dostają. Tak uczymy się dawać dobro, które powraca, zamiast brać ze strachu, że tego, co nam się należy, zabraknie. To jeden z przykładów równowagi. A co z resztą? Pozostawiam Wam pole do popisu.

TANUKI * BAJKA DLA DOROSŁYCH

Zastanawiam się czasami, dlaczego mówi się, że bajki są dla dzieci i dlaczego czyta się je zazwyczaj wieczorem na dobranoc. Chcąc złamać nieco zasadę, jedną z bajek postanowiłam napisać. O życiu jest i do czytania przez 24 na dobę. Dla dorosłych jest jak najbardziej i terapeutyczną ją nazywam. Morałów i alegorii raczej w niej nie znajdziecie. Z żartami też raczej uważałam. Czy długa jest, czy treściwa, sami po przeczytaniu stwierdzicie. Pozostawiam duże pole do domysłów, przemyśleń i miejsce na refleksję.

TANUKI
Gdzieś w czasoprzestrzeni nie do opisania, w pewnym gęstym buszu gdzie zagrożeń nie brakuje, rodzi się śliczne Tanuki. Ciekawe świata przygląda się bacznie szaremu otoczeniu. Świat wszystkimi zmysłami chłonie.
Wokół tylko ciemne drzewa i wysokie skały. Na niebie często gęste chmury. Wokół ciągle to nowe niebezpieczeństwa się pojawiają. Opiekunowie dają Tanuki to, co do życia potrzebne, ale też ciagle mają jakieś swoje żądania. Wielu, widzi u Tanuki liczne niedoskonałości, wielu ma mu coś do zarzucenia. Czego oni ode mnie chcą? Myśli sobie wtedy Tanuki, a potem znowu ciekawskie rozgląda się dookoła. Grzeczne jest, a czasami niegrzeczne jak to mówią najblizsi. Nie do końca rozumie co słowo „niegrzeczność” znaczy. Ono takie małe. Rośnie i jest tylko sobą.
Mijają lata. Tanuki swojej płci zaczyna być świadome. Czasami widzi, jak dookoła jedno Tanuki z drugim parami gdzieś dziwnie z oczu znikają. Zaczyna się mała nerwówka. Patrzy Tanuki na resztę. Mamy już blisko nie ma. Tata też sobą zajęty. Nagle Tanuki staje jak większość Tanuk w specjalistycznym supermarkecie w jeszcze bardziej fachowej kolejce. Troszkę mama tam pchnęła, trochę z ciekawości. Jest „zielone” tego, co się z nim dzieje. Robi jednak jak reszta. Szuka też tego, do czego natura namawia. Nie chce być samo, więc idzie po prostu za tłumem.
Sklep wygląda wyjątkowo. Puste półki i jedna wielka zimna lada. Mniejsza mniejszość ze sklepu nie korzysta. Ci, co tutaj nie bywają, kojarzą się z beztroską i matczyną miłością. Tutaj raczej ciekawskie Tanuki o sercach nierozgrzanych można zobaczyć. Po dwóch stronach kontuaru dwie kolejki. Pośrodku czarna postać, którą Tanuki „Rozdającym” nazywa. Rozdający bierze jakieś młode Tanuki z jednej strony lady, a po drugiej dla niej następne do pary dobiera. Nasze Tanuki również dostaje jakiś egzemplarz. To przeciwne Tanuki takie nawet ładne i miłe się wydaje. Ważne, że jest. Hurra! Trafiło się do pary. Chłopczyk Tanuki i Tanuki dziewczynka. Biorą się za rękę i wspinają razem na pobliskie skały z nadzieją, że razem będzie im łatwiej. Zapatrzeni w siebie jakby ktoś ich na chwilę zaczarował.
Mijają lata. Tanuki z drugim Tanuki założyło rodzinę. Ich pociechy Tanuczki już nie są takie małe. Za chwile same w świat wyjdą. Zobaczmy. Nasze dorosłe już Tanuki jakieś takie smutne. A co na to drugie Tanuki ze sklepu co do pary było? Jakieś takie nieobecne. Życie wpadło w rutynę. Toczy się jak stare koło. Dzień za dniem. Zardzewiałe. Niepielęgnowane „trwa”.

Pewnego dnia „Wszechmocny Pan Wiatr” niespodziankę ma dla Tanuki. W powietrzu tuż za oknem Tanuki czuje jakąś woń. Pełne ciekawości dziecka uchylone białe okno na oścież otwiera. Łapie głęboki oddech. Zaciąga zapachem jak narkotykiem. Dużo piękniejszy jest niż ten, którym pachniała okolica z dzieciństwa. Ładniejszy niż ten, co w specjalistycznym sklepie czarował i miał tylko przez chwilę miejsce. Otwiera szeroko drzwi. Na wycieraczce stoi wielka tęczowa butla perfum. Tanuki traktuje ją jak dar od losu. Bierze delikatnie gładki przedmiot do ręki. Dokładnej instrukcji nie ma. Zmęczone życiem odkręca butlę powoli. Takim zapachem pachniało kiedyś jakieś inne dziecko, kiedy Tanuki było małe. Dobrze pamięta. Skuszone po latach znudzenia i spragnione wielkich rozkoszy dopuszcza myśli: Wyleję na siebie całą. A może? Będę korzystać, dozując i pielęgnując dar, całą resztę swojego życia? A może właściciela poszukam? Myśli się kłębią. Tanuki chce biec gdzieś. Szukać czegoś. Wzięło butelkę do ręki. Podniosło ją wysoko. Dookoła nikogo nie ma. Chwila zawahania się i …