Odkurzanko

Bieganie. Czy zastanawialiście się kiedyś, widząc biegnącego po leśnych ścieżkach czy tartanie, czy on goni do celu tak naprawdę, czy może od czegoś ucieka?

Wracają wspomnienia. Jak ja kiedyś uwielbiałam odkurzać. Bez wyciągnięcia sprzętu przed wyjściem do pracy nie było o czym mówić. W każdym zasranym kącie, że tak dzisiaj brzydko powiem. A jak się wracało z pracy, też się coś znalazło. Również wieczorem przed spaniem i przed każdym wyjazdem. Tak wedle zasady. Miało być czysto. Ot tyle. Tak myślałam wtedy. Dedukowałam, że porządność z domu wyniosłam. Dzisiaj skrupulatnie obserwując siebie, patrzę na to zupełnie inaczej.
Każde czynności czy zajęcia, które stają się Wam nagle bliskie, mogą być obudzoną drzemiącą w nas pasją, ale również nieświadomą ucieczką. Przed pracą, wyzwaniami z bliskimi czy szefem. Przed bólem, strachem czy wyrządzoną nam przez kogoś krzywdą.
Może warto niekiedy przysiąść i zastanowić się: Czy nie majsterkujemy w ciemnej zimnej piwnicy zbyt długo? Czy nie ćwiczymy godzinami na siłowni przez wszystkie dni w tygodniu, chociaż ciało już dawno siły nabrało i rzeźby? Czy nie pucujemy samochodu do przesadnej wręcz perfekcji? Czy nie zostajemy za długo w pracy, chociaż robota już dawno skończona? Czy nie bywamy zbyt często w delegacjach dalekich, a wracając do domu, migiem nie planujemy następnych? Chyba się rozpędziłam. Zakończę krótko. Czasami po prostu warto zrobić życiowy remanent i sprawdzić przyczynę takich, a nie innych własnych zachowań. A co jak się w inwentaryzacji nie zgodzi? Przyjdzie moment kiedy będzie i o tym.

Odkurzanko? Nadal je lubię. Kiedyś było ucieczką dzisiaj świadomą przyjemnością. Życzę zdrowego i zdroworozsądkowego podejścia do wszystkich ulubionych czynności oraz dużo z pasji radości.

Niuchacz 2/2

Jak odbieramy świat? Niektórzy go widzą, inni czują nosem, jeszcze inni muszą świat dotknąć. Niektórzy lubią go posmakować. Są też tacy, co bez wsłuchania się w temat, nie załapią nic z niego konkretnego. Wczoraj było o wąchaczu. Dzisiaj w krótkiej historyjce o nim i całej reszcie, a w gratisie coś jeszcze. Zapraszam.

GUMOWE UCHO, czyli nie chcę, a słyszę
Słucham. Tak. Właśnie tak. Poniekąd jestem słuchowcem. Do moich małżowin dochodzą powtarzalne, nisko tonowe, słowa prowadzącego. Tekst ciekawy więc bardziej nadstawiam ucha. Nie tylko ja. Mówca podglądam również. Ktoś nogami o posadzkę szura. Młoda osobniczka, między palcami przesuwa długopis, którym od casu do czasu robi we własnym zeszycie notatki. Nadsłuchuję dźwięku, jaki wygrywa ten mały przedmiot, kiedy styka się z kartką. Rytm kreślonych słów sprawia, że tekst płynie jak wartki strumień. Muzyka dla uszu do czasu. Ktoś przysypia z lekka na sali, bo za oknem o szyby uderzają cyklicznie przeźroczyste krople deszczu, który pada od kilku już dni. Szumi i kapie po szybach i nie chce się od nich odkleić. Gra niektórym na nerwach. Sąsiad szepcze mi do ucha, komentując słowa prelekta, które mieszają się z szelestem przewracanych przez drugiego sąsiada kartek. Cała sytuacja wprowadza mnie w błogi nastrój, dopóki coś nie huknie, grzmotnie czy zawyje na pobliskim osiedlu. Dopóki nie zadzwonią w oddali kościelne dzwony.

KIZIAK nad kiziaki
Drapiąc się po głowie, zastanawiam się nad godziną. Rozglądam się po sali. Nie po raz pierwszy zresztą. Elokwentna dziewczyna naprzeciwko mnie podjęła właśnie dyskusję. Zdenerwowania u niej nie widać, a jednak jej ręce są w ciągłym ruchu. Kiedy słowa płyną, ona dotyka delikatnie palcami jednej ręki o cieńkie patyczkowate palce drugiej. Od czasu do czasu bierze coś w dłonie, aby za chwilkę znowu przedmiot odłożyć. Pamiętam, jak podawała mi pierwszy raz rękę. Złapałam uścisk prawie w locie. Był nad wyraz delikatny. Moje myślenie przerwało dziwne kłucie w tyłek. Moja pupa! Siedziała na krześle od ładnych paru godzin, a ja zupełnie o niej zapomniałam. Powierciłam się więc chwilkę. Przeniosłam ciężar z jednego pośladka, przygniatając nieco drugi. Drugiemu tez dałam złapać oddech. Potem podniosłam oba. Pod stołem wyciągnęłam moje obie długie kończyny. Poprzekręcałam ciało w te i we w te. Nie powiem: Dyskusje były interesujące, jednak ja, człowiek, który zazwyczaj w ruchu ciągłym, czułam się jak kłoda i marzyłam o krótkiej chociaż przerwie. Do niej było jeszcze daleko. Cóż przyszło mi robić: Poklepałam się po ramieniu, mówiąc sama do siebie: Dasz radę Kochana. Dasz radę.

LUKACZ niepospolity
Dyskusja prawie wrzała. Moje oczy zaczęły biegać po sali. Za oknem było szaro, w środku żółte światło lamp przyjemnie wypełniało wnętrze. Patrzyłam, jak jedna z koleżanek zsunęła się lekko na krześle. Wpatrywałam się w jej twarz. Obserwowałam, jak krok po kroku zapadała w przyjemny stan zwany potocznie snem. W ostatnich fazach wyglądało to dość ciekawie. Przypominało mi walkę bokserką na ringu. Przez wąskie przesmyki co jakiś czas ukazywały się błyszczące bielma. Tylko na chwilę. Zaraz potem przychodził kryzys i ślepia znikały pod powieką na dłuższy niż chwila moment. Lukacze potocznie oczętami zwane, znalazły się koniec końcem na pozycji przegranej. Sprawa była jasna i do przewidzenia, osobniczka słodko na chwilę zasnęła. Zerkałam raz na nią raz na prowadzącego. Zazdrościłam kolorowych snów. Wyobrażałam jak jej teraz dobrze. Aby samej nie zasnąć, wyostrzyłam wzrok i skupiłam się na rzutniku. Jasne światło padało na ekran i wyświetlało teksty, które zaczęłam przepisywać do grubego zeszytu. Za oknem przestało padać. Przerwa była blisko a ja byłam głodna. Czyżby z siedzenia?

NIUCHACZ inny niż wszyscy
Spojrzałam na mój plecak. To z niego dochodziły zapachy i nie tylko. Sięgnęłam lekko po termos. Uchyliłam wieko. W środku czekała na mnie pachnąca imbirem, cytryną i mleczkiem kokosowym zupa z dyni. Zapach rozniósł się po sali. Jako że siedzieliśmy w pomieszczeniu jakiś czas, wymieszał się zapachem perfum użytych podczas ostatniej przerwy wymieszanych z naturalnym zapachem ciała i powietrzem nie pierwszej świeżości, . Do tego woń wydostająca się z nagrzanej lampy rzutnika, zapach zimnej już kawy zakupionej dość dawno i moich stóp, bo jakiś czas temu odważyłam się dla wygody ściągnąć zimowe obuwie. Ogólnie niezła mieszanka. W tym samym czasie za oknem pachniało wilgotną bryzą i jesiennymi wilgotnymi liśćmi, Zapach ulotny jednak do zapamiętywania. Czułam nosem, że za chwilę cała reszta poprosi o przerwę. Ja poczekam. Jak powiedziałam, że dam radę to dam. Choćby nie wiem, co się działo. Taki odruch uparciucha.

SMAKOSZ wybrednym czasami odbierany
Jest! Doczekałam się. Większość szybko udała się na lunch. Została nas garstka. Nikt na mnie nie zważał zbytnio, więc otworzyłam ponownie pojemnik. Tym razem z impetem. Zupa była płynna. Zaciągnęłam łyk. Skosztowałam. Ciepło zrobiło się na języku. Na podniebieniu poczułam smak soli i apetycznej świeżej kolendry. Łyk płynu rozlewał się po dziąsłach i okrywał policzki od wewnątrz jak babcina pierzynka, którą pamiętam z dzieciństwa. Czerwony pieprz pobudzał kubki smakowe, a nuta kwaskowatej cytryny orzeźwiała za każdym włożeniem nowej porcji do buzi. Miód w gębie, a raczej słodkawo – ostra dynia.
Apetyczna, świeża, tania jak barszcz i szybka w wykonaniu. Idealna potrawa, którą czasami warto zabrać do domu i wchłonąć ze smakiem w porze lunchu. Zjadłam. Dzień się kończył.
I na tym koniec opowieści.

A teraz?
Zamknij oczy. Zobacz, kim Ty jesteś. Sprawdź którymi kanałami Ty odbierasz świat. W jakich proporcjach. Pomyśl: który kawałek czytało Ci się najprzyjemniej, a który Cię nieco nudził? Poniżej odpowiedzi.

1. GUMOWE UCHO. Jesteś w większej części słuchowcem. Wrażliwe masz bardzo ucho. Usłyszysz każdą nietypową rozmowę, niejeden cichy odgłos zaniepokoi cię lub zaciekawi. Usłyszysz ciszę, gdy tylko zechcesz. Twój świat to świat dźwięków i muzyki. Tej koncertowej, tej co na wielkich arenach i tej ledwo dla innych codziennej słyszalnej. W muzykę się więc wsłuchuj. Śpiewaj i śpiewem ptaków w lesie ciesz się, ile wlezie. O uszy dbaj, bo są Twoją lokatą.

2. KIZIAK Jesteś w dużym stopniu kinestetykiem. Twoje paluchy są często w ruchu. Lubisz dotyk, a jeszcze bardziej lubisz dotykać. Szczęściara ta, co trafi na kiziaka. Szczęściarz ten, co lubi być przytulany, głaskany czy drapany po plecach. Pamiętaj, z kiziakiem obchodź się bardzo delikatnie. Zimne ręce, zanim dotkniesz, uprzednio zagrzej.

3. LUKACZ. Jesteś wzrokowcem i chwała Ci za to. Urodziłeś się, żeby rozglądać się i patrzyć. Cieszą Cię ładnie udekorowane potrawy na talerzu. Wpatrujesz dokładnie w zestawienie kolorów na obrazie w muzeum. Zauważysz obrazek, który wisi krzywo na ścianie. Wszystko cię interesuje i łatwo Ci opisać ze szczegółami każdą sytuację. Policja w razie zdarzenia ma z ciebie niezły pożytek. Sadzając nas w ławce w szkole, wzrokowcami być uczą, ale prawdziwym wzrokowcem się rodzimy. Takiemu nic sprzed oczu nie umknie.

4. NIUCHACZ. Jesteś w głównej mierze olfaktorykiem. Obwąchujesz wszystko i wszystkich. Lubisz naturalny zapach kwitnących młodych sosen w lesie. Omijasz w sklepach działy z chemią, kosmetykami, wszystkie Sephor’y i perfumerie typu Douglas. Wiesz, że krótkie i szybkie niuchanie daje więcej zasobów niż długie i głębokie zaciąganie się powietrzem? Niuchacze takie rzeczy wyczuwają.

5. SMAKOSZ. Działasz głównie w systemie gustatorycznym. Jedząc potrawę, wiesz, z czego została zrobiona. Nie zaglądając w przepis, potrafisz wymienić cały jej skład. Biada temu, co przesoli. To żart. Delektujesz się jabłkiem, nie patrząc na jego wygląd, bo to smak ma znaczenie, bez ładnej oprawy się obejdziesz. Z jedzenia czerpiesz przyjemność jak nikt inny. Wiesz, co wkładasz do buzi, nawet podczas ciekawych rozmów przy stole. Delektujesz się każdym kęsem. Jeśli do tego jesteś Niuchaczem, zawody typu sommelier jest jak najbardziej dla ciebie.

Tacy sami a tak różni jednocześnie. Każdemu w różnych częściach nam się dostało. Z naszymi różnymi predyspozycjami, żyjemy na tym świecie w jednym stadzie. Może dlatego warto mieć, to o czym pisze na uwadze?

Niuchacz 1/2

Pytacie się z czasami, skąd ja mam tyle tematów. Z życia Kochani. Jest ich dużo więcej, niźli bym chciała opisać. Oto jeden z nich. Inny, potrzebny, bo te  nieprzydatne mnie mało interesują. Do dzieła.
Uczę się. Tak. Właśnie tak. Po szkołach różnorakich i na warsztatach wszelakich. Najwięcej jednak uczę się od życia. Tej wiedzy chcę dotykać. Czy tylko dlatego, że jestem po trosze kinestetykiem ? Nie zupełnie. Tym razem o kanałach, którymi odbieramy, o naszej każdego innej wrażliwości. O tym, co potrafi nas zaskoczyć i o tym, czego często nie zauważamy, a co bywa powodem do obrażania się czy wszelakich konfliktów. Dzisiaj o wąchaczach, bo na nich się ostatnio natykam. Jutro o kiziakach, smakoszach, lukaczach i gumowym uchu, czyli dużo więcej.

Zapach kobiety
Jest wieczór. Młoda dama przed lustrem w łazience prestiżowego lokalu delikatnie poprawia włosy. Zaraz potem wyciąga z torebki szklaną buteleczkę, skrywającą w środku miks naturalnych eterycznych olejków. Dziewczyna odmierza dwie krople na rękę i smaruje delikatnie buzię. Zapach róży damasceńskiej wymieszany z migdałem wypełnia pomieszczenie. W tle zamiast woni toalet czujesz woń parzonych płatków nagietka, soczystej skórki brzoskwini i limonki zerwanej prosto z drzewa. Całość dopełnia ziołowy aromat jakiejś polnej rośliny. Wychodząc z łazienki, istotka robi ostatnie poprawki. Dekolt i delikatny łańcuszek na szyi leżą idealnie. Idzie między ludzi. Bardzo mocny bukiet powoli rozchodzi się dalej. Dociera do nozdrzy wszystkich, którzy znajdują się w pomieszczeniu. Mało kto z uczestników zajętych rozmową zwraca na ten fakt uwagę. Katar mają, bo jesień deszczowa? Raczej inny jest powód. Dziewczyna wodzi wzrokiem, aż wreszcie podchodzi do jednego z mężczyzn. Ten stoi spokojnie nieco od wszystkich z boku. W przytłumionym świetle zaczynają konwersację. Słowa płyną lekko. Cichutkie i tłumione, przez i spokojną muzykę giną w przestrzeni ulotne. Mam wrażenie, że oboje wspólnych tematów mają bez liku. Po chwili jednak chłopak myśl gubi. Między wyrazami robi coraz to dłuższe przerwy. Język zaczyna się plątać. Zdania zaczynają tracić sens, chociaż chłopak bardzo się stara. W głowie zaczyna mu się kręcić. Podobnie dzieje się w brzuchu, za który się nagle łapie. Przechodzi z nogi na nogę, wreszcie rozgląda się nerwowo za bezpiecznym miejscem, jakim jest toaleta. Wychodzi poganiany odruchem, jakby zbierało go na torsje. Chciałby bardzo zostać, bo kulturalny przecież, ale zapachu dalej znieść nie może. Potrzebuje teraz jednego: Zaczerpnąć przez chwilę świeżego powietrza. Wychodzi. Dziewczyna zostaje zagubiona. Prawdziwy niuchacz wypisz wymaluj. Takich nie ma wielu.
Jaki z historii morał? Zanim sięgniecie, bo batalie pachnideł, pamiętajcie wszystkie dziewczyny i chłopcy, którzy też nie chcą być gorsi: W sytuacjach gdzie nie mamy złych intencji, to co dla jednego piękne, innemu może nieźle dopiec. W życiu często wiele wynika z braku spostrzegawczości lub po prostu zwykłej niewiedzy. Szukając kawalerów czy damy warto więc pamiętać, że jednego zapach przyciągnie, innego może do mdłości doprowadzić. Szare mydło czy palmowe zamiast wyszukanych perfum? Czasami, jeśli na kimś nam zależy, takie wybory również nas czekają.

Jadę samochodem. Obok mnie młoda istota otwiera metalową tubkę z kremem. Wyciska odrobinę na atłasową skórę rąk. Po samochodzie rozchodzi się zapach. Mocny i rześki jednocześnie. W moich nozdrzach kręci. Cytrusy mieszają się ze świeżym korzeniem imbiru, leśnym igliwiem i źródlaną wodą. Całość nieco zaburza zapach sztucznych silikonów. Przyjemny, a jednak myśl przeszła, aby uchylić nieco okno.
Czy jestem wąchaczem pospolitym? Po części tak. Chcesz się przekonać, którymi zmysłami Ty odbierasz? Jeśli tak, zaglądnij do następnego wpisu.

Czy zaliż pamiętasz swoje imię?

Będzie króciutko. O tym, jak proste i treściwe pytania potrafią zadawać dzieci.

Przy stole siedzi kilka osób w wieku od lat kilku do kilkudziesięciu. Śmieją się. Rozmowa wokół imion się toczy. Z ust starszego rozmówcy padają słowa niezadowolenia: Ja to imion nigdy nie pamiętam!
Potem potok słów i wiele komentarzy. Wśród nich jedno dziecięce pytanie. A pamiętasz imię swoje?
A nawiązując: Wiecie, że dzieci teraz na Ty walą? To takie amerykańskie.
Przypomniało mi się, jak samej mi ciężko było imiona okiełznać. Podziwiałam pedagogów, mówców i wszystkich wokół szkolących. Dopóki nie zaczęłam kojarzyć imion nowych z osobami, które już znam i o imieniu są tym samym. Sprawdza się przy małych grupach. Na razie lepszej metody nie mam.
Rozmowa trwa. Pada następna wypowiedź z ust dorosłej osoby: Za pięć minut Słoneczko. Dziecko natychmiast docieka: Takie dłuższe czy krótsze? Pomyślałam Sobie: Oj chciałoby się to dłuższe. Oj chciało. Tylko gdzie tego dłuższego szukać?

Jakie wnioski zza stołu wyciągnęłam?
Po pierwsze: Dopóki swoje imię pamiętam, po lekarzach nie biegam. Po drugie: Warto dzieci doceniać za ich proste pytania, które dają do myślenia. Po trzecie: Każda metoda zapamiętywania jest dobra, gdy tylko się ją stosuje.

Prawdziwy rozmiar duszy

Wśród szumu fal rodzimego morza słucham krótkiego wykładu. Niektórzy porównują go do nudnej mszy. Pojęcie względne. Ten stwierdzam, że nie jest nudny, o ile się wsłuchasz dobrze i weźmiesz to, co dla Ciebie. Dzisiaj wzięłam coś dla Was. Nabrałam w garść, aby móc słowo nieść dalej. Ojej! Zabrzmiało jak w kościele, ale klimaty zupełnie inne. Siedzę, a obok statek przepływa. Nade mną latarnia morska. Przede mną wielka scena a wokół namiotów wiele. Kołobrzeg a w nim Festiwal Indii. Od 3 dni się dzieje. Jest kolorowo, smacznie, wesoło, i duchowo jednocześnie. Słowa o duszy i ciele płyną z tutejszej wielkiej sceny. O materii i tym, co zupełnie transcendentalne. Bliskie, a zarazem bardzo odległe. O istnieniu tego, co na wyciągnięcie ręki i istnieniu czegoś ponad czymś. O materii i bycie absolutnym.
Dzisiaj odlotowo o zrozumieniu istoty egzystencji, o której niektórzy twierdzą, iż jest wieczną duszą przyjmująca niczym okrycie tymczasowe ciało fizyczne.

Matematycznie
Jaki jest prawdziwy rozmiar duszy? Mówią, że jest to jedna wielotysięczna przekroju naszego włosa. Zlokalizowana w okolicy serca. To za nie przecież najczęściej się łapiemy, gdy wyrażamy nasze najgłębsze emocje. Jaka jest powierzchnia ciała? Niecałe 2 metry kwadratowe. Dość duża w wielkościach różnica, nieprawdaż?
Omijam wszelkie wprowadzenia. Pytam prosto z mostu. Dbamy o duży płat ciała niejednokrotnie. Z pieczołowitością a często nawet z przesadą. A co z naszą malutką duszą zapomnianą?

Zgodnie z prawami natury
Spójrzmy jak to jest. Malujemy się, będąc nastolatkami. Opalamy, żeby nabrać kolorów. Będąc coraz starszym, kombinujemy na wszelkie sposoby z włosami. Naciągamy skórę i wypełniamy wszelakimi specyfikami, aby jak najdłużej wyglądała młodo. A ona? I tak swoje. Starzeje się, odkształca, zmienia wbrew naszym wszelakim działaniom. Zgodnie z cyklem narodzin i śmierci. Malutka dusza, której czas się nie ima, czeka cierpliwie, aż zwrócimy na nią uwagę. Jak piękny ptak w klatce. Przygląda się i czeka zapomniany w momencie, gdy skupiamy się wyłącznie na pucowaniu kawałka metalu klatki, który ma się błyszczeć często, aby mogli podziwiać go inni.

Filozoficznie
Jak to się przekłada na życie codzienne? Szukamy wokół osób z duszą. Opiekuńczych, umiejących rozmawiać, czujących i ciepłych zarazem. Kusimy ciałem, nie wiedząc, że dla dobrych dusz to nie materia ma często znaczenie. Ciało, czyli materia, która zmienną jest. Wysokie szpilki, krótkie sukienki, wygolony tors czy włosy na żel. Na temat gustów będzie kiedy indziej. O granicach dbałości i czystości również. Jeśli zależy Ci na głębokich relacjach, akceptuj Siebie takim, jakim jesteś. Po co przystrajać to, co piękne samo w Sobie. Inne? Nie szkodzi. Mniej kolorowe? I cóż z tego. Odbiegające od przyjętych norm i rysunków w gazetach? Kto ma prawo do ustalania i narzucania nam standardów. Patrzę na to z boku i stwierdzam przy okazji. Ile to nasze ciało ma cierpliwości. Co my potrafimy z nim robić to czasami głowa mała.
Pamiętajcie młodzieży kochana i wszyscy, którzy nie zaprzestają w pokrewnych dusz poszukiwaniach, że dla ludzi z duszą raczej dusze są ważne. Cenią to, co w środku, wiedząc, że ciało to tylko znak ile nam do końca istnienia w danym miejscu zostało. Wiedzą, że wszystkie ozdoby są tylko okryciem tego, co niesłusznie stwierdziliśmy, że brzydsze, bo starzejące się lub po prostu inne.

Malutka nieprzemijająca i czysta dusza warta jest zauważenia. Teraz. Po co się budzić z ręką w kieszeni, gdy zorientujemy się, że nasze ciało odziewane całe życie cennymi szmatkami kupowanymi co rusz po okazji ląduje właśnie w betonowym grobie? Kochane piękne dziewczęta. Uroczy podbijacze serc. Dbajcie o „Siebie”, zadając Sobie pytanie:
Czy „JA” to tylko moje ciało? A może coś dużo więcej?

Życie jak droga w Kołobrzegu

Siedzę na wydmach i patrzę w morze. Tak zgodnie z wszelkimi przepisami. Odpoczynek przed powrotem do miejsca, z którego zaczęłam poranną podróż. Świeże morskie powietrze wchodzi do dziurek w nosie. Wiatr we włosach. Dookoła spokój i cisza. Kołobrzeg jeszcze śpi. Wzdłuż plaży biegnie mężczyzna. Siwa kręcona czupryna. Na ciele męski jednoczęściowy sportowy strój dla biegaczy. Pod pachą małe zawiniątko. Piach stawia mu przeszkody. Mija mnie i obdarowuje najszerszym z możliwych uśmiechem.
Pada pytanie: Do Gdańska to tędy? Cokolwiek bym nie odpowiedziała, dla niego tak naprawdę nie ma znaczenia, gdzie biegnie. Cieszy się chwilą. Szczęściem zaraża. Niesamowity widok. Od początku.

Start
Zaczynam od miejsca, które nazywam wypasione jak na kołobrzeskie warunki. Okolice Molo. Pod nogami równiutko. Zakładam, że na rolkach przez całą drogę będzie się jechało jak po masełku. Zaplanowałam, że będzie idealnie, uroczo, łatwo. Marzenie. Zgodnie z powiedzeniem: Chcesz rozśmieszyć Boga? Zrób Sobie plan.
Niewiele czasu potrzeba człowiekowi, aby przekonać się po raz kolejny, że nie jest różowo. Jadę. Duże płyty pod stopami kończą się szybko. Widok morza i wschodzącego słońca zmienia się na parkowy ponury i zacieniony. Kostka, na którą niejeden wymagający mógłby już ponarzekać, okazuje się wcale nie taka zła, albowiem po kilkuset metrach przechodzi w pamiętający jeszcze czasy komunizmu niechlujnie położony asfalt. A ten już wychodzi ponad wszelakie standardy. Jestem znaczny kawałek od molo. W tym miejscu prawie pod samo morze podchodzą nowe apartamentowce, które ciągle są jeszcze w budowie. Moim ciałem trzęsie jak galaretą. Muszę uważać na każdy krok. W oddali słyszę szum morza. Dzisiaj burzy się nieco. Kilka zakrętów oddala mnie od niego. Pojawia się znowu kostka. Bruk ucieka spod nóg. Jest nieco lepiej, niż było. Droga zmienia się jak w kalejdoskopie a do tego nieprzewidywalna. Po co Wam ten kawałek kilku kilometrów opisuję? Bo lubię porównania. Czy zauważyliście, jak dużo w życiu zakładamy? Ile planów snujemy? Jakie ambitne mamy założenia i cele? Nic w tym złego nie ma oczywiście. Jedyny mankament, że nie umiemy się do tego ustosunkować, gdy życie narzuci nam z zaskoczenia swoją drogę. Wtedy często nie potrafimy nowego zaakceptować. Trudno nam się z obcą sytuacją pogodzić. A wystarczy się przyglądać. Wystarczy wierzyć, że za którymś następnym zakrętem będzie inaczej. Może tak jakbyśmy tego chcieli, tylko w inny sposób podane? A może lepiej niźli żeśmy się spodziewali?
Zwolniłam nieco. Oho! Prawie weszłam w kupsko.
Widzicie, jak to jest? Czasami trzeba w coś wejść, żeby smak tego poznać. Ja poczułam zapach. Znowu nabrałam uważności. Stanęłam w miejscu starego przewalonego konara. Uśmiechał się do mnie. Po pokonaniu wielu rodzajów nawierzchni, wzniesień i zakrętów, w tym właśnie miejscu stwierdzam, że zawracam. W końcu zawsze przychodzi czas, kiedy trzeba podjąć decyzję. Jak w życiu. Stanąć oko w oko z wyborami. Najpierw jednak zasłużony wypoczynek.

Posiadówka
Siedzę na kamieniu. Jestem w miejscu pięknym. Takie chcę je widzieć. W tyłek mi niesamowicie zimno. Na głowie czapka, chociaż środek lata. Uroki polskiego morza. A jednak: Ludzie kochają je za to COŚ. Waśnie tutaj spotykam Pana, o którym pisałam na początku. Osobę, która za darmo rozdaje pozytywną energię, ale nie bierze nic w zamian.

Powrót
Wracam drogą mi już znaną. Jest łatwiej, ale nie tak samo. Jadę szybciej i bardziej pewnie. Słońce przedziera się między koronami drzew i oświetla mi drogę. Czy liczę jednak na mniej niespodzianek? Nie. Zdaję sobie sprawę, że zawsze może spotkać mnie coś nowego. Dlaczego? Bo życie nudy nie lubi.
Bardzo szybko orientuję się, że przeoczyłam zjazd i jestem w zupełnie innym miejscu. Czy nie tak wygląda nasza egzystencja? Nagle gubimy się, nie mogąc drogi do celu odnaleźć. Jesteśmy zaskoczeni. Wpadamy na chwilkę w panikę. Czy potrzebnie?

Jeśli w życiu przydarza Ci się coś nowego, przypomnij Sobie drogę wzdłuż morza w Kołobrzegu. Zapamiętaj: Życie to czasami spacer gołymi stopami po ciepłym drobnym nieludzko przyjemnym piasku lub drobny przyjemny bieg z uśmiechem na twarzy u mojego napotkanego tubylca. Bywa, że jest jazdą po ponurej dającej wiele do życzenia drodze. Czasami wchodzimy w życiu w coś cuchnącego, a czasami orientujemy się, że los nam sprzyja. Warto się temu naszemu bytowi przypatrywać. Cieszyć się chwilą dobrą. W chwilach zwątpienia na lepsze mieć cierpliwość do tego, co się nam wydarza. Umieć gorszą chwilkę przeczekać.

Po twardym asfalcie na przeciwko mnie biegnie chłopak. Następny biegacz. Wie że bieganie po twardym do najzdrowszych nie należy. Kilka metrów od niego zaraz za wydmą chowa się równolegle biegnąca plaża. Woda wygładza ją i idealnie. Ubija piasek tworząc naturalna bieżnię której końca nie ma. W miarę przewidywalną bo morze tylko czasami nam jakieś muszelki pod stopy wyrzuci dla zabawy. Dlaczego chłopak nie biegnie tą trasą? Widzicie: Każdy w danej chwili wybiera co dla niego najlepsze.
Ważne, aby wyborów dokonywać, aby nie bać się tego co przed nami. A nóż chłopak skręci w las i trafi na Zaczarowany Ogród? Jaka przygoda czeka go za następnym zakrętem? Kto to wie.

Kobieta interesu


Ustalając godzinę biznesowego spotkania,
usłyszałam w słuchawce wolny głos: „Ale ja pracuję w gastronomii”. Słowa utkwiły mi dość mocno w pamięci. Dlaczego? Bo ja z tych, co śpią nocą a „gastronomia” z tych, co o północy i nad ranem często bawią się w nietoperza, sowę czy jeża. Ups? Czyżbym kobietę obudziła? Z godziną szybko doszłyśmy do porozumienia. Jadąc na spotkanie, zastanawiałam się, kogo tym razem będę miała okazję poznać. Przypadkowa osoba zdziwiona pytała: Jedzie Pani negocjować ceny z „kucharką”? Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Po głosie z telefonu byłam osobiście przekonana, że jadę rozmawiać z kobietą interesu. Kim faktycznie okazała się ów tajemnicza osoba? Sprawdźmy.

Okolica
Lasy Janowskie. Miejsce, które bez względu na pogodę za każdym razem wzbudza mój zachwyt. Przede mną jezioro. Za mną lasy i wzniesienia, wśród których co jakiś czas dostrzegam piaszczyste wydmy. Wyczesane przez naturę i zaplanowane przez nią skrupulatnie. Tu nic nie ma z przypadku. Nawet zabudowania typu hotel i rezydencja wpisane są w teren bardzo zgrabnie.
Dopiero tutaj widzę jak w biegu dnia codziennego, zatraciłam pory roku. Dzisiaj przyglądam się, jak piękna jest tegoroczna jesień. Nad moją głową, jeszcze mokrą po wyjściu z wody, świeci słońce. Wiatr głowę chce urwać. Ta zbytnio się nie daje. Równie dzielnie bronią się przed nim złociste na drzewach liście. Oj jakby chciało się wszystkiego dotknąć. Przyjdzie i na to pora. Nos wypełniam ciepłym powietrzem. Pachnie wodą, mokrym piaskiem i wilgotnymi po ostatnich deszczach drzewami.

Pierwsze koty za płoty
Rozglądam się dookoła. Nadjeżdżający biały samochód energicznie i płynnie wchodzi w zakręt. Zatrzymuje się, jakby czas był mu dzisiaj szczególnie drogi. Jemu również? Z samochodu wysiada kobieta. Dlaczego to ją wybrałam do rozmów? Bo mam nosa. Podobno ona i tylko z nią. Potwierdzam. Czuję to po pierwszym uścisku dłoni. Pewny, śmiały, konkretny. Silny, a zarazem kobiecy. Głos już nie ten ze słuchawki. Teraz jest pewny, radosny i śmiały. Słowa strzelają jak z karabinu. Kobieta delegowanie zadań ma w jednym palcu.
Zanim się oglądnę, siedzę przy stoliku, popijając ciepłą darmową herbatę. W rękach niewiasty spoczywa już długopis. Zadbane paznokcie wymalowane w ciekawym kolorze łączącym ze sobą paletę barw fioletów róży, pomarańczowych, wyglądają zjawiskowo na tle białej kartki. Dopasowują się do otoczenia i granatowych wiszących w oknach zasłon. Pasują do jej blond włosów i szaro niebieskich oczu, w których dopatruję się chęci ciągłego działania, tworzenia i zmian. Zerkam mimochodem za okno. Na jeziorze pływają kaczki. Zwierzyny na każdym kroku jest tu bez liku. Przez okno do środka chcą się wbić ciekawskie promienie jesiennego słońca. Czyżby chciały wpaść tak dla towarzystwa?
Kobieta wpatruje się w szyby. Pokazując na nie, stwierdza: „Brudne te okna, ile by je nie mył”. Wpatruję się równie szczegółowo. I co widzę? Jest dobrze. Po prostu ok. Why? Wiosenne i jesienne słońce zawsze mnie dobija. Ile bym nie sprzątała i tak każdy pyłek kurzu będzie tańczył przed oczami, próbując wyprowadzić z równowagi. Tutaj paprochy stwierdziły, że z tańcem poczekają na wieczór. Wybawią się na całego do rana na sali bankietowej w towarzystwie innych biesiadników. W tym miejscu podpowiedź: Sprawdzajmy czystość okien w dni pochmurne, a będziemy spać spokojniej.
Wracam do rozmyślań. Czyżbym trafiła na perfekcjonistkę? Nie wiem, ale kobiety dbającej o szczegóły jestem pewna. Widzę ją pierwszy raz, czuję, jakbym znała całe życie.

Biznesowo, ale czy faktycznie?
Patrząc sobie w oczy, ustalamy szczegóły. Noclegi, manu, alkohole, bo bez nich tradycji nie stałoby się za dość. Dla kogo? Na co? Za ile? Na stole papiery. Co jakiś czas pada rząd cyfr skrzętnie zapisywanych w papierach. Biznes to biznes. Na koniec ma być przejrzyście, bo po co wracać do czegoś po razy kilka.
Z ust rozmówczyni w przerwach słucham ciekawych historii. Dlaczego? Bo biznes to też ludzie i wszystko, co ich w życiu spotyka. Są więc rozmowy rodzinne i o podróżach trochę, o młodzieży nieposkromionej, gotowaniu, budowie, remoncikach. Pięknych i ambitnych planach na przyszłość. Wspomnień z tym miejscem tez nie brakuje. Uwielbiam słuchać, gdy ktoś ma pomysły, chęci nieposkromione, siłę, pogodę ducha i uśmiech na twarzy w niepogodę. Wiarę, że się uda.
Czujecie te klimaty? Do tego wyobraźcie sobie dwie kobiety, wybierające wino, które potem będą spożywali znawcy. Mnie, która wino rozpoznaje po ładnych butelkach bardziej niż po ich zawartości. Przyznaję się bez bicia, że słuchając sommeliera, robię wielkie oczy i jestem dla niego pełna podziwu, za to ile smaków jest w stanie w winie rozpoznać. Potrafię odróżnić białe od czerwonego i słodkie od wytrawnego, ale na tym jakby koniec. Martwicie się? Spokojnie. Blisko są Ci, co się znają i podpowiadają. O wybór wina jestem spokojna.

Cyfrom staje się zadość
Po całym tygodniu trajkotania, miałam dzisiaj mówić mało. Załatwić co trzeba i wrócić mówiąc: Zadanie wykonano. Inaczej się stało. Zasiedziałam się. Bo jak ktoś słucha, lubię również dzielić się tym, co moje.
Cyfrom stało się zadość. Czas w szyby postukał. Popatrzyłam na taras wiszący prawie nad wodą i stojące tam ogrodowe krzesełka. Kusiły. Wołały. Kaczki nadal wygrzewały się na wodzie. Cisza wyciągała ręce, zachęcając do wsłuchania się w nią. Z takich miejsc aż żal wyjeżdżać.

Tajemnica tkwi w szczegółach
Niektórzy zastanawiają się,
dlaczego do jednego miejsca nas ciągnie, chociaż już nie takie nowe, a inne, chociaż nowoczesne i wypasione potrafi świecić niekiedy pustkami. Tajemnica tkwi w człowieku. To dzięki niemu miejsce ma duszę. Tam, gdzie jest ten, co dobrą energią emanuje, tam będą ciągnąć inni. Do Pani Asi w recepcji czy Pana Stasia kelnera. Do Pani Iwonki co pójdzie między ludzi, nie przejmując się widocznym nabitym niedawno siniakiem.

Pamiętacie pytanie z początku: Kim faktycznie okazała się ów osoba? Odpowiadam.
Człowiekiem i fajną energiczną babką. Konkretną jednocześnie ciepłą, kochającą to, czym się zajmuje i miejsce, w którym ma okazję biznesy prowadzić. Człowiekiem. Przepraszam za wyrażenie, które w moich ustach traktuje jako komplement: Kobietą z „jajami” i taką z krwi i kości. Było miło. A mówią, że w biznesie dwóm kobietom dogadać się trudniej. Czyżby? Lubię łamać przekonania. To jedna z moich pasji. Wpis kończę, grzejąc się w promieniach jesiennego słońca. Może też będziecie mieli okazję do magicznego Janowa wkrótce zaglądnąć? Osobiście polecam.

Pierwsze biznesy

Obok mnie pojawia się chłopiec. Sprytny kilkulatek, taki co raptem szkołę zaczął. Gdybym miała go opisać jednym słowem, hmm: Spiderman. Na jego buzi świecą się piegi. Promienie słońca rozświetlają również rudawo — blond włosy. Właśnie w nie wtopiły się pomarańczowo — czarne okulary lustrzanki. Ciekawa uroda a strój jeszcze ciekawszy. Przykuse niebieskie grube dresowe portki grzeją go w tyłek. Buty podniszczone od kopania piłki. Koszulka bajkowej postaci zdobi górę jego ciała. Taki mały sprytny pajączek.

Za chwilę pojawia się drugi pomocnik. Jest wsparcie. Słyszę słowa: Proszę Pani, główne drzwi są zamknięte. Na zajęcia wchodzimy tyłem. Wie Pani, gdzie to jest? Może zaprowadzić?
Obaj uśmiechają się do mnie. Czuję się wyróżniona. Czuję, że nie za darmo. Wejście łatwo znaleźć, ale wchodzę w propozycję, bo lubię eksperymentować. Akcja POPROWADŹ start. Wspólnie podążamy żwawym krokiem wokół dużego budynku szkoły. Dochodzimy na miejsce. Czy słowo dziękuję, wystarczy? Chwila zastanowienia. Oczy moje i Spidermana spotykają się na dłuższą chwilę. Już wiem. Pieniążek. To o to chodzi.

Jestem w dość skromnej dzielnicy. Czasami słyszę: W tym bloku to patologia, w tym drugim tacy szczególni mieszkają. Wśród nich dzieci, które pod blokiem i na szkolnym boisku spędzają większość dnia. Po stroju widzę ich samodzielność. Mam wrażenie, że co wyciągnie z szafy to jego.

Jeden na sytuację powie cwaniactwo, inny, że to graniczy z żebractwem. Dla mnie Ci chłopcy robią pierwsze biznesy. Nie proszą się i nie kradną. Skromnie bez słów sugerują, iż każda praca popłaca. Podoba mi się ich zaradność i pomysłowość. Takie dzieci nie siedzą przy komputerach, bo i pewnie często komputera w domu nie mają. Nie proszą o darmowego cukierasa w sklepie. Po chipsy czy Pepsi idą z klasą. Płacą gotówką, jak na poważnego klienta przystało. A co jak po papierosy pójdą? Po co od razu złe myśli. Tak naprawdę nie interesuje mnie, na co wydają, bo może akurat moje założenie byłoby mylne. Przecież mogą równie dobrze zbierać na coś pożytecznego. Akcję o nazwie: PODPROWADŹ, popieram w całej rozciągłości. Moje serce się cieszy.

W objęciach Morfeusza

SEN. Raz przychodzi, a raz przyjść nie może. Bestia wybredna. Wieczorem zazwyczaj nami rządzi. Przeproś, nie ma. Czasami z nim walczymy, potrafiąc przetrzymać ten moment, kiedy nie chcemy, aby zamknęły się oczy. Innym razem patrzymy w sufit i błagamy, aby ciało odleciało, bo przecież pospać troszeczkę warto.
Czasami zastanawiam się: Jak z nim postępować? Dać się mu poprowadzić? Mieć mu za złe, że znowu się zaspało, a może dziękować, bo wie co najlepsze dla nas?
Otwieram szeroko buzię. Ziewam. Wstałam, ale łatwo nie było. SEN odpuszczał dzisiaj powoli. Pomyślałam: Poświęca mi tyle czasu czasami, może ja również co nieco o nim napiszę?

Wieczór
Wyobraźcie Sobie, że jest sympatyczny wieczór. Zrobiliśmy już dzisiaj dużo, chcielibyśmy zrobić coś nieco więcej. Zdajemy Sobie sprawę, że gdy przyłożymy głowę do poduszki, już po nas. Czujemy, jak nasze ciało wiotczeje, mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Oczy przestają być spostrzegawcze, jakby prosiły naszą głowę: Daj nam już w chmurach polatać. Daj zobaczyć Morfeusza. My cwani jak lis próbujemy Sen oszukać. Walczymy z wiatrakami Staramy się ciało ocucić, klepiemy się po policzkach, przyjmujemy pewniejszą pozycję. Na moment. Za chwilkę On dalej swoje. Czasami wygrywamy. Częściej dajemy za wygraną.

Przede mną komputer. Tyle myśli chcę przelać na niego i wiem, że już późno. Prostuję usilnie kręgosłup. Przyjmuję pozycję siedzącą z wiarą, że uda się mi się nieco dłużej, że może tym razem Sen da sobie spokój. Może domyśli się, że ja jeszcze mam coś ważnego do zrobienia. A tam domyśli! On o tym dobrze wie. Sen jednak również ważny się czuje jak cała reszta. Mądrzejszy. Przecież też chce mieć swoje pięć minut. Ledwo się zorientowałam, odlatuję. Po chwili łapię się, że w pozycji siedzącej przysnęłam na moment. A może to trwało nieco dłużej? Koniec tego kładę się natychmiast. Wierzę mądrzejszemu, wiem, że chce dla mnie dobrze.

Noc
Noce bywają różne. Raz przesypiamy jak małe dziecko, innym razem coś ze snu non stop nas wybudza. Jeszcze innym Sen chce z nami po cichu pogadać. Przedstawia piękne lub mroczne historie. Może wtedy jemu nie chce się spać? Oj Śnie kochany, czasami mam do Ciebie żal. Dlaczego tulisz nas do snu, a potem spać nie dajesz? Może za to, że wieczorem walczymy z Tobą to jakaś kara?  Przecież wiem, że chcesz dla nas dobrze.

Poranek
Ostatnie tchnienie snu dzisiaj. Nad moim nosem lata mucha. Ociera się o policzki. Bronię się nakładając kołdrę. Sen zabrał mnie do Siebie i jeszcze nie daje za wygraną. Jedno oko próbuje się otworzyć. Drugie jeszcze mocno śpi. Czuję, jak pojawia się drobna asymetryczna mimika twarzy, ale reszta ciała rozpływa się jeszcze po łóżku. Przede mną widzę jeszcze jakieś senne scenki. Chce poznać koniec tej nocnej historii. Mucha o tym nie wie. Bawi się w zegar i twierdzi, że już późno. Podejmuję więc męską decyzję: Pora wstawać. Próbuję spuścić powoli jedną nogę. Waży chyba z tonę. Już prawie na ziemi, a tutaj słyszę głos: Jeszcze sekundkę. Obracam się w druga stronę. Co tam sekunda, myślę. Potem drugie i trzecie podejście. Sen powoli staje się coraz słabszy. Myśli pewnie Sobie: Teraz sam odpocznę, wrócę za godzin kilka lub kilkanaście i znowu zrobię jej niespodziankę. Tym razem inną.

Wstałam. Nad muchą mam litość. Zazdroszczę jej czasami, że taki z niej ranny ptaszek. Ptaka nie przypomina. Brzydka jest jak noc, ale to nie jej wina. Zabić gada co przeszkadza czy dać mu przeżyć? Daję jej spokój, chociaż mam możliwość zemsty. Kiedy wychodzę z domu i widzę, jak teraz ona przysypia słodko. Jakaś taka bardziej przyjazna się wydaje. Oho! Myśl przeszła: Sen znalazł sobie w ciągu dnia zajęcie i o muchę się teraz troszczy.

Wiecie? Czasami warto wieczorem Sen posłuchać. Wie, co robi. Czasami warto posłuchać go w dzień, kiedy chce nas zabrać na małą drzemkę. Czasami przebudzić się w nocy, kiedy woła, wstawaj na chwileczkę. W tym też ma jakiś cel. Śmiem twierdzić, że jest mądrzejszy od nas. Kto jak nie on lepiej wie, że kiedy jesteśmy chorzy, musi być przy nas nieco dłużej?
Pamiętajcie: Kiedy wszystko jest po jego myśli, jest spokojny jak baranek. Wtedy sam budzi nas wcześnie rano, a potem idzie dalej. Prowadzi nas przez życie z biologicznym zegarem w ręce. Wstawanie o piątej staje się wtedy czymś zupełnie dla nas naturalnym. Kiedy Twoja praca wymaga snu w dzień, potrafi się dopasować. Głupi nie jest. Ma dla Ciebie pełne zrozumienie. Tylko daj się ponieść. Tylko w jednym przypadku daj mu reprymendę: Kiedy przyuważysz, że Twój Sen jest wielkim, okropnym śpiochem.
Sen jest ambitny. Warto o tym też pamiętać. Kiedy zaburzamy mu jego własny rytm dnia, sam gubi się, a potem chce nadrabiać. Burzymy mu plany, chcemy przestawiać. On chce nam tylko powiedzieć: Zaufaj. Wiem, co robię. Dzień jest dniem, a noc jest nocą.

Możesz traktować go jak wroga, a możesz jak sprzymierzeńca. Możesz również próbować przechytrzyć i pewnie Ci się uda. W ostateczności do Ciebie należy decyzja. Warto różne opcje przetestować i wybrać tę, która służy Wam obojgu. Dbaj o Siebie. Śpij, czasami Śnij. Na zdrowie.

Pan Dyrektor

Na przykładzie jednego napiszę o tych, których mogłoby tu nie być. Mogliby wydelegować zadania i pilnować, tylko żeby zgadzało się w papierach. Jednak są tam, gdzie uważają, że być powinni, bez względu na pogodę i godzinę. Dzisiaj o zaangażowaniu, o „byciu” wśród zwykłych, o wyzwaniach małych i tych niepowszednich.

Dzisiaj i wczoraj
Jadę lokalną drogą. Po mojej prawej stronie zerkam na nowo powstałe boisko piłkarskie. Cichutko i pusto. Dookoła jeszcze remonty. Otoczenie wygląda na chwilowo zapomniane. Zero ludzi. Nieboskłon licznymi chmurami pokryty. Na trawie brak światłocieni.
A jak było tutaj wczoraj? Wracają wspomnienia.
Piękne mocne słońce. Gorąco. Bławatkowe niebo spowite nielicznymi delikatnymi smugami chmur. Wygląda, jakby artysta nieznacznie musnął po nich pędzlem, zamoczonym w kisielowatej białej farbie. Lekki wiaterek można poczuć na policzkach. Tak w nagrodę.
Wpadam na stadion. Wpadam to dobre słowo, bo miało mnie tu nie być. Wyszło jednak inaczej. Na boisku piłkarskie rozgrywki między przedszkolne. Takie tam futbolowe zmagania kilkulatków. Na miejscu organizatorzy, dzieciaki z tutejszych kilkunastu przedszkoli oraz ich opiekunowie. Do tego ja. Tak z przypadku? Nie. Bo wszystko jest po coś.
Boisko duże z zieloną nowiutką trawą pięknie komponuje się z niebem. Sprawdzam bosą stopą. Trawka przyjemna chociaż sztuczna. Na środku kilka bramek piłkarskich. Publiki wielkiej nie ma, ale z tego, co widzę, nie jest małolatom potrzebna. Dzieciaczki z poszczególnych placówek, wzdłuż płotu mięśnie rozgrzewają. Kręcą się i wiją i doczekać nie mogą. Emocje już są. Co któreś zerka na obok stojące kolorowe pompowańce. Wie, że na nie też przyjdzie pora, ale najpierw równie ekscytująca zabawa.
Zamyśliłam się na sekundę i zapatrzyłam. Wypadłam tak szybko, jak wpadłam, bo obowiązki czekały. Miałam nie wracać w to miejsce, pojechałam jednak po aparat. Są, albowiem rzeczy ważne i te ważne inaczej. Coś mnie tu ciągnęło z powrotem. Dzieci? A może, atmosfera tego miejsca? Narastające od początku emocje? Wszystko po troszkę, ale głównie PAN DYREKTOR i jego zachowanie. Takie chwile działają na mnie jak magnes. Zobaczyłam coś dobrego i to mi wystarczy, aby chwile uwiecznić.

Puchaty Miś i wielka Mrówa
Na środku boiska Pan Dyrektor. Mimo sporych temperatur ubrany w garnitur. Z szacunku czy dla elegancji a może, bo tak lubi? Nie ma znaczenia. Podziwiam, bo słońce dary z nieba niesie. Ciemna marynarka, gdzie granat z szafirem w promieniach się miesza. Spod niej wystaje różowa koszula. Kolor ciągle w modzie. Obowiązkowo krawat. Mały wygodny mikrofon znalazł swoje miejsce blisko twarzy, wokół której dużo się dzieje dzięki kruczej kręconej bujnej czuprynie. W ręce zgrabny nadajnik. Postura drobna, boisko za to duże, więc trzeba człowieczka wypatrzyć. Na środku jeszcze kilka osób. Ludziska z tutejszej Akademii Piłkarskiej i Ci do pomocy. Co jakiś czas w kadrze dostrzegam białego, ruchliwego, puchatego Misiaka i żółtą wielką Mrówę.

Zaczyna się
Ruch jak w mrowisku, bo mali gracze z tych, co na miejscu nie usiedzą długo. Jedna z dziewczynek przejmuje się, że ma koszulkę bez logo, a przecież inne znaczek mają. Dzieci potrafią przejąć się rzeczą dla innych nieznaczącą. Nie warto bagatelizować. Inny chłopiec przeżywa, że będzie w bramce bronił. Podekscytowane są również Panie opiekunki. Serca biją. Pierwsze flesze migają. Radość czuć w ciepłym powietrzu.
Pan Dyrektor wydaje pierwsze dyspozycje. Jak się okaże potem również ostatnie. Wszystko jasno i klarownie. Na twarzy rysuje się mocny uśmiech. Od czasu do czasu wiatr, o którym wspominałam, gubi się w jego włosach. Muzyka w tle do tańca porywa. Kiedy impreza się rozkręca, ręce i nogi Pana Dyrektora już same po boisku chodzą w rytm muzyki. Marynarka na tym etapie zbędna.
Przesympatyczna kurpulentna Pani, po której lat nie widać stoi blisko bramki i czeka, co się wydarzy. Słyszę słowa: Kochanie, chodź, zawiążę ci sznurówkę, ale najpierw strzel gola. Inny okrąglutki malec broni bramki. Wprawa jeszcze niewielka, ale wie, o co chodzi. Pani podskakuje z radości i twierdzi, że rok temu chłopak był jak to boisko zielony. Widzę, że sama chciałaby piłkę przejąć. Ach te stopy niesforne. Powstrzymuje się jednak. Stoję obok niej na środku założenia, bo tu nikogo, nikt nie przegania. Pan Dyrektor pojawia się na chwilkę i znika. Jedna z maluczkich drużyn wygrywa 15:0
Ciekawy wynik.

Zaduma
Powiecie: Impreza jedna z wielu. Pewnie macie rację. Po co o niej piszę?
Ostatnio wypełniałam ankietę z pytaniem: Czy wiesz, co nowego w jednej z państwowych placówek się dzieje? Niby wiedziałam, ale ciągle za mało. Coś tam usłyszałam od innych. Czasu na ciekawość zabrakło i obserwacji, a ja chcę widzieć i wiedzieć więcej. Wypatrywać ważne i dobre.
Kiedy przysłuchuję się krytyce, czuję czasami niedosyt. Sztuką jest, albowiem zauważać. Sztuką jeszcze większą, widzieć pozytywne, kiedy wielu opowiada o tym, co złe i jeszcze nie raz ma z tego satysfakcję. Wielu nie chce widzieć. Wielu wie coś ze słyszenia. Gdyby tu byli.
Nie interesują mnie oceny, że ktoś zrobił coś inaczej, a mógłby lepiej. Dla mnie już sam fakt, że ktoś coś robi, zasługuje na uwagę. Nawet jak czasami nie wychodzi. Wsłuchuję się czasami w komentarze o wyglądzie, czy niezadowoleniu po zmianach opcji politycznych. Ja chcę dostrzegać to, co z pożytkiem dla ludzi i nie koniecznie tylko dla mnie. Dzisiaj w tym miejscu dużo korzyści widzę. Dużo pracy włożonej i dużo w tym wszystkim serca. Cóż, że małe, ale cieszy.

Da się czy nie da?
Pana Dyrektora dzieci tu nie ma. Nie ma rodziny, nadrzędnych osobistości i tłumów, które podziwiają. Jest uśmiech na buziach setek radosnych pociech. Wynik wynikiem. Plany swoją drogą. Emocje, które obserwuję i wszystkie znaki na niebie mówią mi, że on tu jest dla Siebie i tych, co dzisiaj są ważni. Tych wszystkich maluchów — karaluszków jak nazywa dzieci jeden z moich znajomych. Po to, aby być częścią czegoś małego, aczkolwiek wzniosłego. Czerpać nowe doświadczenie, sprawdzać, czuć, dawać przykład, pokazywać: Da się.
Może powiecie: Ale to jego rola i zadanie. Tyle przecież ma do roboty ten Pan Dyrektor. No tak, ale ilu jest takich co tak naprawdę „SĄ” w centrum wydarzeń?
Jeśli chcecie kiedyś sprawdzić, jakie wyzwania ma przełożony, na wyższym stanowisku polecam samemu spróbować. Jeśli macie ochotę dowiedzieć się, co dyrektorzy robią w dzień powszedni, polecam mniej mówić, a więcej podglądać.

DSCF1544 DSCF1574 DSCF1560 DSCF1562 DSCF1561 DSCF1546 DSCF1581 DSCF1591 DSCF1588 DSCF1603 DSCF1572 DSCF1549 DSCF1573 DSCF1557 DSCF1600 DSCF1604 DSCF1612 DSCF1617 DSCF1620 DSCF1612 DSCF1598 DSCF1616 DSCF1615 DSCF1611

Nie lubię poniedziałku

Nie lubię poniedziałku, to słowa zapożyczone z filmu. Osobiście lubię ten dzień, podobnie jak każdy inny, w którym się budzę. Dni są różne, ale SĄ. Czerpie od nich nauki. Dzisiaj krótka historia zapożyczona od tych, co dni skrupulatnie liczą do siedmiu.

Poniedziałek
Na dworze (czy polu jak powiadają niektórzy) znowu woda z nieba się leje. Dlaczego nie piwo albo dobry koktajl owocowy? Tak było wczoraj, jutro pewnie będzie również. Chlapa, ciapa, zimno. Jak długo można to znosić! Do tego wszystkiego niedziela się skończyła. Jaka była to była, ale wolna. W poniedziałek niektórym czasami bywa trudno.

Wtorek, środa i czwartek
Również nas nie rozpieszczają. Wprawdzie wpadamy w rytm tygodnia, ale co jakiś czas coś nas gryzie i wkurza. Do tego ciągłe opóźnienia i braki. Książka ciągle się do nas uśmiecha i mówi: Weź mnie do ręki. Please! Zaręczasz, że weźmiesz na 100%, jutro. Następnego dnia mówisz Sobie to samo.

Piątek
Dni liczymy zazwyczaj, od poniedziałku począwszy. W piątek mamy już dość. Od rana w radiu słychać o weekendzie a przed nami jeszcze calutki dzień pracy. W piąty dzień piątkiem zwanym dopada nas kilkudniowe zmęczenie. W piątek o nerwówkę nietrudno.
Przy okazji: Ciekawe, na który dzień mają psioczyć Ci, co cały tydzień, na okrągło pracują? Na który mają czekać, jak u nich końca i początku nie ma?

Sobota
Już jesteśmy w ogródku, już witamy się z gąską. À propos ogrodu. Najczęściej w sobotę trzeba go skosić. Deszcze przez cały tydzień zrobiły swoje. A potem moje ukochane TRIO: zakupy, gotowanie, sprzątanie. Soboty bywają zaskakująco czasami żmudne.

Niedziela
Jest! Ta oczekiwana przez dni sześć. Wreszcie możemy usiąść na chwilę. Czy oby na pewno? Rodzinę trzeba odwiedzić albo goście przychodzą. Uwielbiam to „trzeba”. Zawsze zastanawiam się, po co tak wbrew Sobie? Za oknem znowu pada. No i z tył głowy gdzieś jeszcze słyszysz: Poniedziałek za pasem kolego — koleżanko.

Jak to jest z tym liczeniem i oczekiwaniem?
Twierdzę, że poniedziałek ma przechlapane i to nie z powodu deszczu. Wypada zaraz po wynoszonej na niebiosa niedzieli. Z piątku, chociaż nazwę ma wdzięczną i nic nam złego nie uczynił, potrafiliśmy feralny zrobić.

Kiedy czekamy na ten jeden dzień z siedmiu, myśląc, że będzie lepszy, często dopada nas zawód.
Wystarczy, chociażby niedzielna anomalia pogodowa, z powodu której zaplanowane atrakcje trzeba odwołać, a już smuteczki dopadają w ten jeden dzień jedyny.
Od niedzieli do niedzieli życie nam ucieka. Zakładając, że ta jedna doba będzie najlepsza, skreślamy sześć pozostałych. Czy zdajecie sobie sprawę, jak dużo nam wtedy dobrego umyka?

Co ja na to?
Dzień Święty świętuję oczywiście, tak samo, jak każdy inny. Każdemu dniu tygodnia, miesiąca, roku, daję jednakową szansę. W kalendarz zaglądam, gdy data potrzebna do druków i formularzy. To mój sposób na każde zaczynające się 24 godziny.
Wierzę, że każdy z nas ma własne sposoby jak przed poniedziałkowym smętkiem i piątkowym splinem uciec. Jeśli twierdzisz, że bez liczenia się nie da, licz po swojemu. Narzekactwo omijaj łukiem szerokim. W chwilach psychicznego zmęczenia Zakochany w piątek w wydaniu The Cure, posłuchaj, a może nawet wyśpiewaj? Podniesie na duchu. W dni słabsze przypomni, że są takie, na które warto czekać. Piątek pokochaj za nic. Zakochaj się w piątku, nie czekając aż do niedzieli. Szkoda czasu na czekanie.

Aneks:
Dla chętnych: tekst piosenki „Zakochany w piątek” The Cure

Nie obchodzi mnie, czy poniedziałek jest smutny, wtorek szary i środa też, w czwartek nie obchodzisz mnie, w piątek jestem zakochany.

W poniedziałek możesz mnie załamać, wtorek środa złamać mi serce, czwartek się nawet nie zaczął,
jest piątek, zakochałem się.

Sobota — oczekiwanie i niedziela zawsze przychodzi za późno, ale piątek nigdy się nie waha.

Nie obchodzi mnie, że poniedziałek jest czarny, wtorek, środa — atak serca, czwartek, nigdy nie patrzę wstecz, jest piątek, zakochałem się.

W poniedziałek możesz trzymać się za głowę, wtorek, środa — zostać w łóżku, albo w czwartek za to oglądać ściany, w piątek jestem zakochany.

Ubierz się pod kolor oczu, to znakomita niespodzianka, aby zobaczyć twoje buty i duszę jak się wznoszą, odrzucając twoją pochmurność i śmiejąc się głośno. I lśnić jak we wrzasku, obracając się dokoła, zawsze brać duże kęsy. To taki boski widok, widzieć Cię jak podjadasz w środku nocy.
Nigdy nie możesz mieć dość, dość tych głupot, jest piątek, zakochałem się.

Z ostatniej chwili:
Siedzę w przyjemnym miejscu. Słońce przez okno zagląda. No nareszcie! Przypomniała sobie żółta okrągła nieboga co w jej obowiązkach. Taka jedna przemiła Asia, miotłą wokół moich stóp zamiata. Wieczór jest, a przed nią jeszcze troszkę pracy. Z uśmiechem na twarzy stwierdza: A ja lubię poniedziałek, piątek nie robi na mnie wrażenia.
No i co„Słoneczka Wy moje”? Podoba się Wam takie podejście?

Leśne znaleziska czyli Andy Warhol contra sztuka osobliwa

20170323_131809Bór, las a może knieja?
Leśna droga. Tu dotrzesz samochodem lub dojdziesz piechotą. Rozpoczynam więc wędrówkę przez knieje. Knieja! Co to za słowo? Czy ktoś go jeszcze używa? Może lepiej zostanę przy lesie. Rozglądam się dookoła. Na ziemi śmieci nie brakuje. Butelki po piwie, papierki po czekoladkach, przegląd zużytych prezerwatyw. Oj dzieje się tutaj dzieje. Im głębiej w las, tym śmieci mniej. Na szarych gałęziach drzew resztki rudawych jesiennych liści zwisa, mimo że wiosna już zimę przegoniła. Brudnawe pokrywają również leśną darń. Pachnie żywicą i świeżo ciętym okorowanym drzewem, mimo że drzewa wydają się wszystkie na swoim miejscu. Nieco z boku 3 budowle ukryte. Wyglądają na wojskowe. Solidne zbrojone ściany w najbardziej surowym wydaniu. Mają swoje lata, ale nowomodne, bo teraz beton na topie. Liczne ślady po deskowaniu. Obiekty wysokie na trzy piętra, w środku dość przytulne kształty. Resztki po ognisku. Sterta kartonów. Wygląda na to, że od czasu do czasu ktoś w tym miejscu poleguje. Dawno tutaj nie był. Prawdopodobnie na zimę zmienił lokum?

 

20170323_130032Coś nowego
Czy mnie oczy nie mylą? Czy na ziemi leżący przedmiot, to znana na całym świecie, „warholowska” puszka po zupie pomidorowej firmy Campbell? Podchodzę bliżej. To nie to. To nie amerykański pop — art, a raczej nasza rodzima pucha z firmy Pudliszki. Projekt pojemnika pochodzi z innej więc ręki. Podnoszę wzrok. Na ścianach ukazują się rysunki. Sztuka Andy’ego i ta nieznana. Która bardziej elitarna i niedostępna? Czy może z Warhalem konkurować?
Przyglądnijmy się bliżej. Mieszanka „warholowskich” kolorów i sztuki graffiti, okraszona dodatkowo przez naturę. Widok zaskakuje. Zestawienie barw i technika znana tylko przyrodzie robią na mnie wrażenie. Czuję się jak w nowoczesnym muzeum, gdzie mogę podziwiać niezliczone ilości obrazów. Wszystko to za darmo, od ręki i bez limitów czasowych.
Twórcy nieznani. Ręka jednak sprawna. Płótno nietypowe, wręcz oryginalne. Sztuka osobliwa. Artysta z przyrodą uzupełniają się, jakby tango razem tańczyli. Wszystko wygląda na zamierzone, a jednak często na szybko i z przypadku.
Jak powstawały te dzieła? To tylko moje przypuszczenia. Najpierw była ściana, czas zdążył już na niej kolorowy podkład wymalować. Płaszczyzny skrupulatnie dobranych kolorów jak w obrazach Marka Rothko. Potem przyszedł „artysta z krwi i kości”. Na ścianę popatrzył, domalował to, co mu serce i głowa podpowiadała. Puszka po sprayu lądowała na ziemi, w ruch szła następna. Artysta zrobił sobie przerwę i nagrodził się piwkiem. Kiedy skończył, natura stwierdziła: No to dokończę dzieła i postawię kropkę nad „i”. Rozpędziła się, ale pamiętała, żeby dzieła poprzednika nie przykryć. Plam i drobnych muśnięć jak spod ręki Vincenta Van Gogha wiele powstało. Ciekawe co powiedziałby na ten miks legendarny grafficiarz Fernando Carlo zwany również COPE 2?

Patrzę wyżej. Do środka słońce co jakiś czas wpada. Dzieła chronione przed warunkami atmosferycznymi, co rusz nabierają nowej oprawy. Idę dalej. Wracam. Oglądam jeszcze raz. Robię zdjęcia. W tym wnętrzu nie potrzebuje żadnych dodatków i urozmaiceń, tak, jak w swoich dziełach nie potrzebował ich Rothko. Wychłostałabym tych, co resztki po lesie rozrzucają. W tych bunkrach jednak na bałagan oko przymykam. Jest częścią tej sztuki. Należy do tutejszych artystów, a oni niejednokrotnie są specyficzni.

20170323_131622Refleksja
To miejsce mnie zaskoczyło. O mało go nie przeoczyłam. Teraz wychodzić szkoda. Zmarzłam w ręce nieludzko, chociaż na niebie żółte promienie. Taki jest kwiecień, więc powiem przy okazji, z rękawiczkami i czapkami jeszcze się nie żegnajcie. Dzisiaj uciekam z tego miejsca. Zimno mnie przegania. Pamiętacie, jak napisałam na początku, że tu można zwiedzać bez limitów czasowych? Figa z makiem. Zapomniałam o tym, kto tu rządzi. Widzicie, jak to jest z przyrodą? Na wszystko ma swoje sposoby. Nie doceniamy często.

Z tego właśnie miejsca słowa kieruję do Was: Polecam odkrywać świat na nowo. Nie lubisz skalnych rysunków? Odkrywaj smaki. Za jedzeniem również nie przepadasz ? Odkryj jakąś nową matematyczną formułę. Odkrywaj ludzi, nowe kolekcje ubrań w sklepie, odkrywaj Siebie. Moim znaleziskiem w leśnych zakątkach zwykłego przemysłowego miasteczka dzielę się z Tobą. To, co w słowach niedopowiedziane, dopełniam rysunkami. Wyjątkowego postrzegania świata i własnego sposobu na jego odkrywanie życzę.

20170323_131751 20170323_13220820170323_13164720170323_132507  20170323_131622  20170323_131610 20170323_131417 20170323_131348 20170323_131212 20170323_131131 20170323_131113 20170323_131042 20170323_131027  20170323_130643 20170323_130451 20170323_130333  20170323_130147 20170323_13014220170323_130713 20170323_130010 20170323_125900 20170323_125809 20170323_125700 20170323_125632 20170323_125601 20170323_130616

Porady nie od parady przydatne na lądzie i w wodzie

Patofizjologia nurkowania. Zabrzmiało strasznie? Uwierzcie, że dla mnie również. Kiedy szłam na to szkolenie, myślałam, że będzie o wyliczeniach, tabelach i tak chemicznie. I tylko dla tych, co pływają i z wodą mają do czynienia. Pan był nieco specyficzną i nad wyraz inteligentną istotą więc wyszło nieco inaczej. Okazało się całkiem zabawnie.
Co byście więc miło spędzili czas, poznacie kilka niestandardowych nazw, które utkwiły w mojej pamięci. Dowiecie się kto może, a kto nie może pod wodę schodzić, oraz na jak dużo pod taflą można sobie pozwolić. Znajdziecie tu kilka nurkowych porad życiowych, które przydadzą się każdemu na co dzień.

Niecodzienne słownictwo użyte w tekście
– NFZ
– Narodowa Fikcja Zdrowia. Po ostatnich doświadczeniach potwierdzam. Nazewnictwo bardzo mi spasowało.
– balast sadełkowy – otyłość. Często uciążliwa, przydatna rzadko, ale bywa.
RŚN — Rasa śliczna, ale nieliczna, czyli tak po ludzku z krwi i kości kobieta. Jestem kobietą, więc tą licznością troszkę się nie zgodzę.
Grzebajacze – patyczki do uszu. Od dzisiaj nie kupuję. Dlaczego? Ponieważ prowadzący mnie przekonał.
– Biały Anioł – dentysta z predyspozycjami do partaczenia. Białych Aniołów nie polecam. Na kilku w życiu trafiłam.
– bezrobotny przewlekle – opiniujący na forach. Jak więcej po forach pochodzisz, takowych nosem wyczujesz, nawet jak będziesz miał katar.

A teraz do rzeczy
Kiedy
zaczynałam przygodę z wodą, wszystko traktowałam bardzo poważnie. To prawidłowe podejście, bo bezpieczeństwo najważniejsze. Wiem jednak, że to, co na wesoło pozostaje w pamięci dłużej. U mnie zostało a oto kilka takowych dowodów.

Po co i dlaczego ?
– Zacznijmy od nas Polaków. Nurek polski zazwyczaj pływa w głąb, a nie w dal. Taka moda. Podstawowe popularne pytanie kierowane do tych, co wodę lubi, brzmi: Jak głęboko byłeś? Dla tych, co po tafli: Jak szybko przepłynąłeś? Pobijanie wszelakich rekordów ponoć jest w modzie. Rekord głębokości człowieka to 704 m, rekordów prędkości szczerze, nie pamiętam. Ja się jednak w dobie maszyn pytam: Po co? Prawda jest taka, że w dal wiele więcej zobaczysz i jest dużo przyjemniej. Gdy nie jest szybko, więcej dostrzeżesz, a w technice błędów wyłapiesz. Proponuję więc płytko i wolniej. Jeśli Cię nie przekonałam i wpadniesz na pomysł, że chcesz zostać głębinowym nurkiem technicznym, bo to zawód opłacalny, pamiętaj: Przeżywalność nurka głębinowego to lat 14. Patrząc z tej perspektywy, rentowność warto policzyć od nowa. Jeśli wybierzesz opcję „szybko”, pamiętaj o przeciążeniach i kontuzjach.

Porada praktyczna, dla tych, co chcą zaczynać i nie tylko
– Jeśli
zamierzasz na początek szukać porad o nurkowaniu w necie, uważaj na fora. Dyskutantami są osoby, których zawód wykonywany to bezrobotny przewlekle. Prawdziwi fachowcy wyrzucani są przez moderatora, bo wchodzą w konflikt ze sponsorami. Jeśli zamierzacie coś kupić lub poradzić się kogoś zapytajcie znajomych, tych, którzy praktykują. A jak już o zakupach mowa. Cokolwiek byś nie kupował, uwaga na firmy, które sprzedają za pomocą ładnych obrazków. Nie wszystko złoto co się świeci.

Coraz niżej i niżej, czyli schodzimy pod wodę
Zaczynamy schodzić w dół i co wtedy?
– Podstawowa zasada w nurkowaniu: Oddychasz powoli i głęboko.
– Przedmuchujesz się w wodzie najlepiej w pozycji pionowej.
– Zalewasz uszy przy zanurzaniu. Pomagasz wtedy w wyrównaniu ciśnienia. Stoperów do uszu nie wkładaj. Ciśnienie zrobi swoje. Stopery będą powierzchnię wody zaśmiecać. Kto w ogóle wymyślił używanie stoperów w głębinach? Litości.
– Z katarem pod wodę nie schodzimy. O uraz ciśnieniowy zatok nosa nie trudno. Nochal nigdy nie wraca do normy. Nochala szkoda.
– Jeśli już będziesz pod taflą i z kierunkami się pogubisz, pamiętaj, że pęcherzyki powietrza zawsze wiedzą, gdzie jest góra. Za nimi się kieruj.

Coraz wyżej i wyżej
– W
wodzie szybko się nie da. A jak się chce szybko, to trzeba się liczyć z pęknięciem zatoki, zapaleniem opon mózgowych, lub uszkodzeniem oka. Jak więc nie chcesz być Jurandem ze Spychowa, postacią z „Krzyżaków”, którego żona ze strachu umarła, spod wody wychodź wolno i z przerwami na rozglądanie się.

Ciekawostka spod wody dla tych, co w piankach chcą pływać
– Czy
wiecie, że zmiana ciśnienia to zmiana częstotliwości sikania? Pod wodą po prostu chce nam się częściej i inaczej być nie może. Jest jedna główna zasada. Sikamy w pianki własne, pożyczane oszczędzamy. Ci, co chcą pływać w suchych skafandrach, niech pamiętają, że suche w obie strony wody nie przepuszcza. Są tacy, co na sikanie pod wodą szukają sposobów i pampersy zakładają, Zapominają, jednak że te nie są odporne na ciśnienie, które wysysa z nich zawartość. W suchym wszystko idzie do butów. Nie picie wody przed nurkowaniem niestety niewiele daje. We wszystkich przypadkach polecam ćwiczyć zwieracze.

Informacje zebrane inne niż wszystkie
Od kiedy
pływam, wierzę, że w wodzie mogą dziać się rzeczy przeróżne. Warto wiedzieć więc chociażby o tym, że:
– każde 10 metrów bliżej dna działa na nas jakbyśmy wypili 2 setki, a do tego poprawili galaretą. O narkozę azotową pod wodą nie musisz się zbytnio prosić. Każdego w końcu głupawka złapie, jeśli będzie przesadzał. Zapytasz: A co dzieje się pod wodą, gdy zaczynamy świrować? Z rybkami tlenem się dzielisz, twierdząc, że nie mają czym oddychać, a halucynacje to rzecz powszednia. Syrenki pływają wokół Ciebie piękne. Titanic również nieopodal.
– Rozwolnienie czy wymioty miejsca i czasu nie wybierają. W wodzie więc można na dwie strony.
Jeśli padnie na biegunkę, nie przejmuj się, przyciągniesz do Siebie różne stada. Wymiotować pod wodą można, da się i czasami trzeba. Drugą stroną też można, ale mniej skuteczne. Kwaśność nie każdej rybie smakuje, więc raczej pięknych widoków wodnej fauny nie będzie.
– W głębinach o obrażenia w wyniku zaniedbań nie trudno. Urazy zęba pod wodą i w każdych innych warunkach, gdzie następują zmiany ciśnienia, zawdzięczamy Białym Aniołom. Powietrze pozostawione pod plombą lub zgorzel zęba od środka powoduje, że azot ma gdzie pobaraszkować. Dobrych dentystów przez NFZ lub poza nim szukaj. O uzębienie zadbaj. A propo: – Podobno powierzchnia zębów to najbrudniejsza część naszego ciała. Pupa jest dużo bardziej czysta. Patrząc na częstotliwość mycia jednego i drugiego, zgadzam się z tą opinią.
– Zdrowe ucho w wodzie to podstawa. Cieniutka skóra i błony łatwe są do uszkodzenia. Miliony sprzedawanych „grzebajaczy” lub jednorazowe łyżeczki z McDonalda służące za patyczki do uszu, to rzeczy często zbędne. Żółtą włoszczyną się brzydzimy, a jest nam jednak potrzebna. Bo chroni. Bo zabezpiecza. Im bardziej czyścimy, tym bardziej następuje jej produkcja. Pamiętajcie: Ucho oczyszcza się samo. Pomoc mu jest zbyteczna. Zrośnięcie się błony trwa około 2 do 3 tygodni. Za każdym uszkodzeniem stan błony bębenkowej się pogarsza przez zbliznowacenia. Bulgotanie w uchu powinno więc dać do myślenia. Podobnie jak częstotliwość używania patyczków.
– Jednym z urazów pod wodą jest uszkodzenie jelita. Jeśli takowe pod wodą pęknie, chory czuje się coraz lepiej, zwłoki można odebrać za 8 godzin. Przypadki rzadkie, ale bywają. O tym, jak uchronić, czytaj dalej.

Przeciwskazania
Osobiście za nimi nie przepadam, bo są dla mnie przeszkodą. Warto na nie jednak rzucić okiem i samemu zdecydować. Jak w każdym zawodzie i sporcie jest ich dosyć sporo. Podobnie jak na ulotkach leków.

Co nas dyskwalifikuje?
Choroby i stany pourazowe płuc, urazy czaszkowe, padaczka, przewlekłe stany zapalne i zabiegi na uchu środkowym, implanty ucha, uzależnienie od leków, klaustrofobia i agorafobia, wady poniżej 5 dioptrii, cukrzyca ze znacznymi wahaniami glikemii mimo leczenia, nadciśnienie tętnicze nieleczone, choroba wieńcowa, przewlekłe stany zatok, ludzie uczuleni na tlen. Jest ich wśród nas około 4%.

Przeciwskazania z małym „ale”
– Ostre procesy chorobowe wraz z biegunką Tu drobny szczegół. Przeciwskazanie w wodach zimnych, w ciepłych z efektami wizualnymi.
– Otyłość znacznego stopnia. Chodzi o sprawność fizyczną. Jeśli jesteś idealnie sprawny, a posiadasz kilogramów więcej, balast sadełkowy jest Ci sprzymierzeńcem.
– Niektórzy twierdzą, że podeszły wiek. Kiedy tak naprawdę „starym” się stajemy? Na szczęście metrykalny wiek nie pokrywa się z biologicznym. Wszystko to więc kwestia stanu zdrowia.

Brak przeciwwskazań mimo niedoskonałości
Cukrzyca i przewlekłe stany zapalne są w nurkowaniu dopuszczalne. Również astma oskrzelowa dobrze ustawiona na leki. Alergicy szczególnie Ci uczuleni na pyłki mogą nurkować, po przyjęciu odpowiednich medykamentów, które na co dzień blokują alergię. Pod wodą nie ma bowiem alergenów. Reumatoidalne zapalenie stawów jak najbardziej. Woda wpływa korzystnie na wszystkie choroby zwyrodnieniowe.

Przeciwwskazanie wymyślone przez panów, którzy chcą, zostawić żony w domu
Badania wykazują, że ciąża nie stoi na przeszkodzie. Żeby gaz inertny doszedł do płodu, trzeba czasu. Prawda jest taka, że często przez pierwsze 3 miesiące RŚN nawet nie wie, że jest w ciąży. Jedynym przeciwwskazanie jest więc takie, że można się w piankę nie wbić. RŚŃ na ogół wiedzą co chcą robić, więc im pozostawmy ostateczny wybór.

Kto więc tak naprawdę może bawić się z rybkami?
Przeciwwskazań jak widzicie, lista krótka nie jest. Jeśli uwzględnimy do tego przypadki mniej chorobowe, jaka byłaby frekwencja pod wodą? Jak myślicie?
Jeśli zabronilibyśmy, pływać tym, co biorą leki antydepresyjne, nie pływałyby korporacje. Jeśli tym, co biorą środki odurzające, wyeliminowalibyśmy młodzież. Jeśli do tego dorzucimy tych ze złotymi łańcuchami i BMW z ilorazem na poziomie rozwielitki, lista się nadal wydłuża. Jeśli weźmiemy tych, co lubią alkohol, możemy liczyć na to, że pod wodę nie zejdzie cała reszta rodzaju ludzkiego.
Oczywiście słowa mocno są przesadzone. Prawda jednak jest taka, że nikt by nie nurkował. W słowach ukryty jest przekaz: Po prostu pływajcie z głową. Narządów trzeba używać. Nieużywane podobno zanikają. Wystarczy straszenia a teraz podsumowanie.

Przyjemnie pod kilkoma warunkami
Przeczytałeś ten tekst. Wiesz, że możesz spróbować. Jeśli chcesz nowych doznań, a pływanie pod wodą ma być przyjemnością, pamiętaj:
– Jeśli bierzesz instruktora, bierz takiego z głową. Każdy mądry wie, że jest dużo innych tańszych metod na popełnienie samobójstwa niż schodzenie pod wodę z niewiele więcej od nas doświadczoną osobą. Uważaj więc na instruktorów z poczuciem misji.
– Pomiędzy nurkowaniami rób przerwy dwugodzinne. Opalanko, jedzonko, spanko, szaleństwo na pokładzie czy lądzie. Wszystko oprócz używek wtedy dozwolone. Seks również.
– Nurkuj do 20 m przy małym doświadczeniu, dbaj o kondycję fizyczną i psychiczną, unikaj alkoholu. Tak wiem. Trudno a może nawet najtrudniej.
– Pij jak najwięcej płynów dziennie, pomijając napoje gazowane, eliminuj płyny moczopędne. Zalecane nawet 4 – 6 l. Dlaczego? Odpowiednie nawodnienie organizmu i wydolność organizmu zwiększa bezpieczeństwo nurkowań.
– Unikaj przegrzania.

Cóż na koniec mogę powiedzieć o nurkowaniu? Mogę. Sprawdziłam. Doznałam. Kocham. Polecam.

Nie zadzieraj z fryzjerem

Jest ich w mieście setki, a w większym nawet tysiące. Zazwyczaj kobiety, bo mężczyzn w tym fachu jest jak na lekarstwo. Mówię o profesji, o której będąc dzieckiem, marzy wielu. Tej, co sztuką jest ulotną samą w sobie, albowiem efekt pracy znika już po kilku tygodniach.
Zawód fryzjer. Jego biorę na tapetę. Słuchajcie więc przystojni faceci, wczytujcie piękne kobiety, bo zaufanego fryzjera mieć zawsze warto pod ręką. Dlaczego? O tym dowiecie się nieco później.

Jest dobitnie. Jest Ona. Już mi dobrze
Na początek trochę o mojej oprawczyni. Moja fryzjerka nie jest izraelskim komandosem Zohanem będącym postrachem palestyńskich terrorystów z filmu „Nie zadzieraj z fryzjerem”, chociaż konkretna z niej kobita. Moja stylistka nie jest też wcale moja. Ma własne życie i bliższe jej sercu osoby, ale ja ją tak właśnie nazywam.

Wpadam jak zawsze na szybko. Wyhamowuje w drzwiach. Do moich uszu dobiega spokojna muzyczka, dźwięki kapiącej wody, niezlokalizowane jeszcze szmery, delikatny szum suszarek i mocny głos dobiegający gdzieś z kąta: Cześć Jolka! Myjemy głowę.
Jest dobitnie. Jest Ona. Już mi dobrze.
W środku klimaty domowego ogniska. Światło odbijające się od kryształowych lamp, tealight’y i mnóstwo drobiazgów, tworzą nastrój tego miejsca. Dominują barwy bieli, czerni, srebra i złota. Wśród nich kolorowe kosmetyki. Jest ich mnóstwo. Jedne można kupić, inne lądują w ostateczności na mojej łepetynce. Podobnie jak ich słodkawy zapach unoszący się w powietrzu. Czuję go jeszcze długo potem, po wyjściu z atelier. Jestem nim przesiąknięta.

W pobliżu wejścia siedzi starsza Pani, którą wzięto już w obroty. Odziana w czarną obrendowaną pelerynką i z aluminiową folią we włosach, wkomponowała się w otoczenie. Czyta babską gazetę. O! Jest i jeden facet. Super. Ten kobiecych czasopism nie czyta, ale wygląda na to, że dobrze czuje się wśród większości babeczek. Ten już pod noże maszynki trafił. Tutaj oprawcy są bezlitośni. Żart oczywiście.
W głębi pomieszczenia, na fotelu, który trzęsie się delikatnie, inna kobieta również została poddana jednej z fryzjerskich procedur. Mycie włosów. Tutaj wszystko zaczyna się od wody. Większość wokół naszej głowy się kręci. Wspomniany fotel żaden tan zwykły. Otrzęsiny to funkcji masażu efekt.
Lokal żyje i tętni swoim życiem. W tle słyszę rozmowy.
Moja fryzjerka stoi przy jednym z luster i skrupulatnie dotyka głowy młodej dziewczyny. Pięknotka ma długie blond włosy. Chce je na inny jasny kolor zmienić. Kilka rzeczy z rozmowy mnie zaskakuje.
Słyszeliście, że włosy, zanim ponownie zafarbujemy, najpierw warto wyprać? Ja do tej pory tylko na praniu łaszków się skupiałam.
Czy domyślacie się, że faceci również włosy farbują, nawet jeśli krótkie? Przyczyny można doszukiwać się w siwiźnie.
Widzieliście, ile jest odcieni blond włosów na tym łez padole? O jak skąpa jest ciągle moja wiedza.
Patrzę na paletę z kolorami farb do włosów. Uwielbiam je za zestawienie barw. Mają wszystkie kolory lata i jesieni, misternie w odpowiedniej kolejności poukładane.
Rozglądałam się jeszcze chwilkę, a następnie rozsiadam na spokojnie. Przyszłam tu obciąć włosiska. Moja fryzjerka się do mnie uśmiecha. Zawsze tak robi, chociaż ma ze mną skaranie boskie. Ale to inna bajka.

Codzienne zmagania dobrego fryzjera
Jak wygląda codzienność fryzjera, który wyzwań się nie boi? Zazwyczaj większość z nas przychodząc albo nie wie, czego do końca chce, albo chce zawsze tak samo.

Wyobraź Sobie, że jesteś z tych, co mówią: Ma być szybko, bo czasu mało. Ma być ciekawie, żeby lat odejmowało. Ma być wygodnie, aby nie trzeba było rano układać.
Do tego wszystkiego dzisiaj wymyślasz sobie, że Twoje włosy mają wyglądać jak trawa przystrzyżona przez kosiarkę o tępych ostrzach. Z małym „ale”. Włosy mają zostać w obecnym kolorze. Soczysta zieleń odpada. No i większych wymagań co do włosów nie masz. No i jak myślicie, co na to powie dobra fryzjerka? Nie mówi wiele. Bierze nożyczki do ręki i działa. Kiedy Twoja fryzjerka ma jaja, wychodzisz z włosami, które stoją jak podlana z rana rubaszna trawka pnąca się do słońca, oczywiście ze źdźbłami o różnej wysokości, potraktowane przez tępą kosiarkę. Jest tak, jak chciałeś, bo dobra fryzjerka jest wszechstronna. Nie boi się wyzwań, tego, co nowe i eksperymentów. Wierzy w Siebie.

Innym razem wyciągasz zadowolony zdjęcie, mówiąc do swojej stylistki: Zobacz, jakie mam włosy na tej fotce ciekawe. Wyglądały całkiem nieźle, może by tak tym razem? Spoglądasz na jej minę i czoło, na którym w mig pojawiają się w kosmicznym tempie zmarszczki mimiczne. To efekt zdziwienia wymieszanego z niedowierzaniem i nutką ironii. Chowasz zdjęcie szybciej, niż ujrzało światło dzienne. Myślisz sobie: Baba ma rację. Jest tyle różnych fryzur. Po co wracać do starego? Liczy się chwila i pomysł. Liczy się Tu i Teraz. Wiesz, że ona tak dla Twojego dobra. No i eksperymentujesz na nowo. Twoja fryzjerka odzyskuje szybciutko promienną twarz. Gry zmarszczek na jej licu się nie boisz.

Wiecie, kiedy fryz u dobrej fryzjerki wychodzi najlepiej? Gdy zaufasz. Nie ma wielkich wytycznych, nie ma przeglądania w gazetach. Są tylko pogaduchy w trakcie, a nożyczki chodzą same. Zanim się oglądniesz, Twoja głowa nabiera wartości nieocenionej.

Młodo. Młodziej. Jeszcze młodziej.
Przekonałam się kilkukrotnie, iż dobry fryzjer jest sposobem na zmianę numerów w pesel. Pewnego dnia usłyszałam od mojej fryzjerski w żartach: Nie odmłodzę Cię fryzurą, bo nie będziesz młodziej ode mnie wyglądać. Wychodząc, przeglądam się w lustrze. Pięć lat jakby ubyło. Moja fryzjerka często żartuje.

Trafne wybory
Po co
tak naprawdę idziecie do fryzjera? Dla ładnej fryzury, dla kosmetyków czy pięknego wnętrza? A może po to, aby poprawić Sobie humor, zwolnić na chwilę tempo i wśród żartów oraz opowieści znaleźć zagubioną radość życia?
Dobrać właściwego fryzjera dla Siebie, nie jest takie proste. Takiego co dobrze obetnie i jednocześnie zapewni dobre samopoczucie. Warto jednak poszukać takiego co na Waszych falach nadaje. Takiego co kiedy Ci smutno mówi On, a kiedy chcesz się wygadać, On słucha. Takiego co o wizycie przypomni i z szarego dnia zrobi z Tobą ten radosny. No i na koniec oczywiście takiego co strzyc potrafi. Mimo wszystko bez poświęceń kochani. Przecież każdy z nas chce jakoś wyglądać.

Jak sprawdzić, czy Twój fryzjer jest dobry. To proste? Moment, gdy po kilku tygodniach zaczynasz za nim tęsknić, nie patrząc na Siebie w lustro, świadczy o trafnym wyborze. To się tęsknota za miejscem nazywa. Podobnie jest z kosmetyczkami, ale o nich kiedy indziej.

20170110_12012020170110_12003420170110_11594620170110_120138   20170110_120100

I po co się tłumaczysz?

Czasami czuję się jak ksiądz w konfesjonale. Tylko że to nie ja jestem w malutkim meblu kościelnym zamknięta, a mojego słuchacza poczucie winy, gdy szuka pretekstów, wymówek, usprawiedliwienia czy rozgrzeszenia od innych. To wpis o tym, kiedy i jak rodzi się wewnętrzny dyskomfort i w jaki sposób chcemy się go pozbyć.
Pomijam wszystkie przypadki, o których mówi konwenans towarzyski typu: Spóźniłem się. Przepraszam. O dobrych manierach będzie kiedy indziej. Pomijam również faktyczne zdarzenia losowe. Pod lupę biorę te, o których wydaje nam się, że słowa: Idź w pokoju i niech wszystko zostanie Ci odpuszczone, załatwią wszystko.

BO to, BO tamto, BO siamto
Kiedy byłam w szkole, zdarzało mi się do szkoły nie pójść. No tak. Ideałem chodzącym nie byłam. Donosiłam wtedy zwolnienie. Oprócz podpisu ważny był nieobecności powód. Skoro nie wypadało powiedzieć, że człowiek zwyczajnie zaspał, mama wymyślała poranną wizytę u lekarza. Małe kłamstewka. Dla innych, żeby procedurom stało się zadość. Dla siebie, aby powód był taki poważniejszy i efektowny. Nauczyciel przytakiwał, ale i tak wiedział swoje. Przecież belfrom też zdarzało się zaspać, a nawet się założę na wagary chodzić.
Tak się rodzą małe szkolne kłamstewka. Potem człowiek dorasta.

W telefonie słyszę dorosły głos: Nie mogę, nie byłam, nie odwiedziłam, nie zrobiłam, BO …
Bo byłam chora, bo był ktoś inny w tym czasie, bo było za późno. BO to, BO tamto, BO siamto.
Byliście, kiedyś świadkiem podobnej scenki? Jak wtedy reagujecie? Przytakujecie z politowaniem czy zrozumieniem i poklepujecie dla pocieszenia? A może myślicie Sobie, co on jeszcze wymyśli? Po co ona mi to mówi?

Tłumaczenia i wymówki
Wsłuchuję się w rozmowę profesora biologii z uczennicą, która stoi u wrót pełnoletności. Zleca jej przed wyjściem zadanie: Zdecyduj, zadzwoń, NIE TŁUMACZ SIĘ.
Nie usprawiedliwiaj słowami typu: Nie mam się jak na miejsce dostać. Głowa bolała. Czasu bardzo mało. Nie mogę, bo babcia chora.
Ma być krótko i treściwie. Dlaczego? Wie, że tłumaczenia to często bałamuctwo. Jego brak to oszczędność czasu dla obojga. Zapachniało mi psychologicznym podejściem. Przyznałam rację.
Przecież to jej wybory, jej życie, je samopoczucie. Początek tłumaczeń to karma dla głowy i myśli, które zaczynają się tam kłębić. Rosną w siłę wraz z czasem. Myśli kreujące coraz to nowe historie nikomu niepotrzebne.
Już pierwsza wymówka to wstęp do szukania potwierdzenia na zewnątrz, że dobrze się zrobiło, chociaż w głębi duszy zrobiło się nieprawidłowo. Kogo chcemy oszukać?

W zgodzie z własnym „JA”
Co nasze, to
nasze. Czy przytakiwania i potwierdzenia osoby do której mówisz coś zmienią, kiedy w sercu nadal pozostanie uśpione poczucie winy? Pamiętaj, że to Ty masz się czuć dobrze we własnym towarzystwie. W harmonii z duszą, głową, sercem i ciałem.

Nie chcesz, po prostu nie rób.
Chcesz, zrób to po swojemu.

W zgodzie z przeznaczeniem czy świadomym wyborem. Dla Siebie nie dla innych, bo inni twoich usprawiedliwień nie potrzebują. To pierwszy krok, aby żyć w zgodzie z Twoim wewnętrznym „JA”. Kiedy robisz coś w zgodzie z własnym sumieniem, znikają tłumaczenia i konfesjonały. Nie potrzebujesz nikogo, aby czuć się dobrze we własnej skórze.

 

Jak znaleźć knajpkę szytą na miarę, czyli Warszawa w odsłonie drugiej

Ile lokali gdzie można coś wszamać tyle pomysłów i klimatów. Trudno znaleźć dwie takie same, no, chyba że są to sieciówki, ale nie o nich dzisiaj będzie. Dzisiaj o tej jednej z polotem, która może być przykładem dla innych. O tej, która mnie zaskakuje innością. A ja inność i swobodę, którą tu spotkałam, cenię.
Czy masz Swoje ulubione miejsce, które Cię kręci i dobre wspomnienia przywołuje? Ja natknęłam się na taką. Dzisiaj napiszę o tej, która jest w moich klimatach. Posłuchajcie.

Przy otwartym oknie
Wczesny poranek. Przez okno widok na Pałac Kultury. Pnie się w górę. Skoro pałac nie ma się co dziwić. Księżniczki na wieży żadnej nie widzę, zresztą wieża schowała się w chmurach. A może to smog? O tym nie myślę, po co psuć sobie dzień. Okna szczelne. Otwieram. Mimo wczesnej pory samochody suną po Marszałkowskiej. Ludzie energicznie po chodnikach się przemieszczają. Zatrzymują na kawę w drodze do pracy. Przeskoczę teraz kilka godzin później.

AiOli.
Duże miasto i pora obiadowa. Co to znaczy? To znaczy, że dużo wokół jedzenia się kręci. W przerwie na lunch jestem w jednej z tysiąca warszawskich knajpek. AiOli. Skąd oni taką sympatyczną nazwę wytrzasnęli? W tym lokalu obsługa już od początku wnosi dobrą energię. Pracą potrafi się bawić. Właściciel zakładam, nie narzuca sztywnych zasad, ma swoje oryginalne jak dla mnie. Otoczenie miło mnie zaskakuje.
Mój ulubiony kelner o pociągłych rysach twarzy i cieniutkich nóżkach jak na szczudłach wśród stołów przemyka. Mówią chudy jak szkapa, ja powiem bardzo szczupły. Z nosem jak u Pinokia i wielkich oczach, Okrągłe okularki na cieniutkich drucikach i bujna kręcona czupryna jakby ktoś niedbale na szybko perukę nałożył, sprawiają, że nie mogę oderwać od niego wzroku. Do tego niezwykle sympatyczny i zwinny. Białe zęby lśnią co rusz, nie dając się schować. W tej zwinności trudno go było uwiecznić na zdjęciu. Sprytna, szybka, obrotna bestia.
Obserwuję również innego z kelnerów. Koleżankę podszczypał, dla zabawy w przekonaniu, że nikt nie widzi. Słodkie zaczepki. W tej knajpce dopuszczalne. Obok mnie dziewczyna z obsługi z klientem żartuje.
Za barem, niedaleko kuchni młoda dziewczyna przykuca. Minę ma smutną, twarz zamyśloną, a oczy wpatrzone w jedno miejsce, świadczą o tym, że dziewczyna buja w obłokach. Nieco więcej ma ciała a na policzkach rumieńce. Spodnie biodrówki nieco spadają, odkrywając krągłości. Wygląda jednak na bardzo sympatyczną. Przekonana, że nikt jej nie widzi, rozkraja cytryny, jedną za drugą. Ma ich niezliczoną ilość. Jakbym Kopciuszka zobaczyła. To jedyny motyw, który mnie w tym miejscu zaskakuje.

Na środku duża kuchnia. Tutaj gotowaniem się bawią. I co ważne widać co na moim talerzu wyląduje i czy kucharz ręce umył. Zapachy rozchodzą się po całym pomieszczeniu. Kelnerzy rozmawiają z kucharzami. Wymieniają się wskazówkami. Pełna synchronizacja. Tempo powiem jak w muzyce Iron Maiden. Jazda, ale nikt się tego miejsca nie boi, wręcz przeciwnie, ciągną tu tłumy. W porze lunchu kolejka w oczekiwaniu na stolik jak za komuny, mimo rezerwacji. Ci, co stoją, zerkają na porozwieszane po ścianach telewizory. Tam modelki często w skromnym odzieniu, reklamują bieliznę. Żony dajcie mężom popatrzyć. Sama nie mogłam się oprzeć.
Czuję się, jakby grupa młodych zapaleńców w środku obiadu do domu mnie zaprosiła. Ludzi, którzy na gotowaniu się znają, mają pomysły i nie lecą po standardach. Zupa podana w szklankach z grubego szkła. Wielka pizza u sąsiada, jeszcze skwierczy na talerzu wyciągnięta prosto z pieca. Cieniutka. Ten, co ciasto robił, nieźle się w powietrzu namachał. Jakby przed publiką występował. Widziałam. Ciasto było prawie przeźroczyste. Fruwało w przestworzach knajpy i to nie jedno. Wyglądały jak talerze UFO i trudno było za nimi wzrokiem nadążyć.
Inna osoba obok mnie wsuwa hamburgera. Niezwykły. MacDonald to przy nim taki skromniutki się wydaje. Ten tutaj opływa bogactwem.
Deserek niepozorny. Urokliwy w swojej prostocie. Taki na miarę. Ma pobudzić kubki smakowe i dodać życiu nieco słodkości. Zresztą, po co duży, skoro brzuch już pełny. Tutaj o tym wiedzą.

Najadłam się i stwierdzam, że różnorodność jest piękna. Losowi dziękuję, bo czasami rzuca mnie w naprawdę ciekawe miejsca. Jak widzicie, w życiu jest w czym przebierać. Miejsc, które potrafią zaskoczyć, nie brakuje.
Czasami słyszę: Mnie nie stać. Każdego stać na odwagę, aby podarować Sobie troszkę czasu tylko dla Siebie. Aby wynagrodzić codzienne starania, złamać monotonię dnia codziennego. Pamiętajcie, w każdym miejscu możecie po prostu napić się herbaty. Miłego herbatkowania i odkrywania życzę.

20170124_14312220170125_075900  20170125_135609

Jak znaleźć knajpkę szytą na miarę, czyli Warszawa w odsłonie pierwszej

Jest sobota. Pierwsze piętro jednej z najpopularniejszych galerii warszawskich Złote Tarasy. Będzie troszkę o nich, bo tutaj schowała się jedna z knajpek, która będzie dla mnie przykładem.

Najpierw o samej galerii:
Złote Tarasy. Myślę: Dlaczego złote? Z oddali spoglądam na szklany dach miejscami zlewający się z niebem a miejscami schodzący aż do samej ziemi. Kształt nie do okiełznania. Stojąc w środku, spoglądam w górę. Środek dnia a ja jakbym na nieznanej mi planecie pod wielką koroną drzewa stała . Przez nią przedzierają się drobne liczne promyki słońca. Dzięki nim w środku robi się przyjemnie. Dzienne światło wewnątrz bezcenne, podobnie jak widok nieba. Wielkie lampy przypominające motyle, zawisły u szczytu z ich delikatnymi białymi jak u anioła skrzydłami. Warto doczekać wieczoru, kiedy zaświecą, a w ich tle pojawi się rozgwieżdżone niebo. Nadmieniam, bez gwiazd też na motyle warto zerknąć. Czy ja Was uczę obserwować, a nie tylko pod buty i na wystawy patrzyć? Mam ostatnio takie wrażenie.
Po alejkach przemieszczają się tłumy. Słychać szuranie butów i szelest kurtek. Wystawy wabią i przekrzykują się kolorami, która z nich jest lepsza. Ten, co głodny niucha i po zapachu coś do zjedzenia szuka. Wszystko w przerwie na bieganinę po sklepach, która raz jest przyjemnością, a raz nieźle wyczerpuje. Szukamy wzrokiem i nosem, bo ten ostatnio często nie zawodzi. Dotykać i kosztować będziemy później.

20170128_142754Po pierwsze klimaty
Kawiarenka schowała się między sklepami, przeoczyć się jej jednak nie da. Tu również głośno, ale odgłosy inne. Rozmowy słychać z daleka. Szeptem mówić wśród gwaru raczej trudno, ale nie ma też przekrzykiwań. Część stolików w pobliżu baru znalazły swoje miejsca. Te z baldachimami podchodzą prawie pod tutejszą fontannę. Dźwięk pluskającej wody miesza się z tymi zza baru.
Słychać brzęk szkła i łyżeczek. Do tego dochodzą odgłosy kostkarki do lodu oraz kawiarki. Te ciągle coś mielą, podgrzewają i mieszają. Nie mogą złapać oddechu. Zapach kawy w powietrzu się unosi. Czuję nosem, że dobra, bo widzę, z jaką precyzją ją robią. Sprawnie i z zamiłowaniem. Lody. Dużo lodów, dużo zielonego i kolorowe soki świeżo wyciskane. Mają się czym pochwalić. Słodkości w słojach przyciągają uwagę.
Widać, że ludzie lubią tu przysiąść na dłużej. Wybaczają nawet gwar dobiegający z całej galerii. Akceptują. Przy stoliku jakiś szkrab namiętnie wciąga długi makaron, trzymając jeden koniec w buzi a drugi w dłoni. Hihot innego łaskotanego dziecka dobiega zza pleców. Słyszę: No gilgajmy się troszkę. Obok starsze blondynki bliźniaczki podjadają z jednego talerza.
Rozglądam się dalej. Tutaj zdałam sobie sprawę, ile ludzie mówią. Patrzę po twarzach. Mówią, tłumaczą, a do tego gestykulują. Dużo kobiet i młodzieży, a co z facetami? Są. Wasza obecność, sprowadza się często w takich miejscach do noszenia toreb. Tutaj jest inaczej. Właśnie jeden z Was przemknął. Za nim elegancka pani szuka miejsca. Na dużej torbie napis Pierre Cardin. Zakupy chyba jego. Co śmieszne, torbę niesie kobieta. Jestem spokojna. Jest równowaga między babą a facetem.

Po drugie obsługa
Kelnerów dużo i rzucają się w oczy. Wypatrują. Uwijają się, a przy tym uśmiechają. Coraz częściej spotykany widok. Sympatyczni, nieco jednak ograniczeni procedurami.
Pamiętajcie, że każda restauracja ma swój profil i wymagania co do zachowania. Wybierajcie tam, gdzie czujecie się dobrze. Są Ci sztywni zawsze na zawołanie po francuskiej szkole, ale też tacy, którym swobody dano dużo. Moje ulubione to knajpki frywolne. O takiej możesz przeczytać w kolejnym wpisie o Warszawie. Tutaj mimo tego, że obok kierownik obserwuje i z kelnerami wywiady przy jednym ze stolików właśnie przeprowadza, jest równie sympatycznie. Idziemy wzrokiem dalej. Ktoś powie, ale ta z obsługi to ma dużą pupę. Podchodzi, a Wy widzicie, że nad wyraz sympatyczna. Jej uśmiech przysłania wszystko. Zresztą, duża pupa również potrafi być atutem.

20170128_142713Po trzecie jedzenie
Zastanawiam się, czy opisywać. Przecież każdy lubi coś innego. Smaki zostawię do sprawdzenia dla Was. Mnie imponują widoki. Obrazki w karcie sprawiają, że człowiek nie może się doczekać, kiedy dostanie strawę. Kolorowe warzywa, owoce, makarony, naleśniczki, wyglądają, jakby je przygotowano na promieniach letniego słońca. Potem miłe zaskoczenie, bo na talerzu dokładnie to, co na obrazku. No może troszkę mniej światła go oświetla, bo zdjęcia w ostateczności robione przy mocnych lampach a tutaj nieco słabsze. Promieni nie mam wiele za to wszystko świeże, ciepłe i takie tylko dla nas. Nie przetrzymane i nie z jednego garnka. Białe talerze nie konkurują z kolorami samego jedzenia, a raczej je podkreślają. O zastawach będzie za chwilkę. Ilość jedzenia w sam raz, czyli odpowiednik moich dwóch zaciśniętych i złączonych razem pięści. Nie za mało i nie za wiele. Żołądek mi podziękuje. No i świadomość, że nic się potem nie wyrzuca. Jak szukaliście dobrego schabowego, to poszukajcie gdzie indziej. Tutaj za to znajdziecie kilka lżejszych dań bliższych tradycji i kilka ciekawostek. Polecam polukać na zdjęcia.

Po czwarte podłogi, sufity i ściany
To, co dookoła. Ważne, ale nieco niżej w hierarchii ważności. Tutaj w Centrum jest sympatycznie. Trochę drewna na ścianach, troszkę emanującej tapety. Fotele, których miękkość wygrywa z chłodem plastikowych krzeseł. Zrobiło mi się tak przyjemnie w duszy, a w pupę ciepło.
Jestem estetką i lubię w miłym posiedzieć, uwielbiam białe talerze. Często jednak to, co na talerzu i w twarzach obsługi ma znaczenie. To jak się do Ciebie odnoszą i jak traktują, potrafi przyćmić pałace i białe obrusy. Zresztą pamiętajcie, często za pałacami idzie cena. Często w tych pałacach spotkacie się z chłodnym nastawieniem do klienta.
Jadąc tutaj, zaczepiłam o inne miejsce. Na chwilkę zabieram Was do przydrożnej knajpki serbskiej. W środku miszmasz i nieco chłodno, bo w kominku troszkę ogień na chwilkę przygasł. Miseczka uszczerbana. Remontu długo nie będzie, bo widać, że się nie przelewa. Brakuje damskiej ręki, ale za to skromność obsługującego mnie właściciela oraz zawstydzenie w słowach: Przepraszam, ale zielonej herbaty brak, może być inna? Jego podejście przyćmiło wiele. W tle charakterystyczna dla Serbów muzyczka. Do tego ta zupa rybna. Mówicie: Fuj? Ja też tak twierdziłam. Tak, wiem. Najgorsze to się za pierwszym razem sparzyć. Jeszcze gorsze nie próbować a opiniować. Tak mają często dzieci, które uczą się od nas. Popatrzą na Twój wyraz twarzy i już mówią: Nie chcę. Podaj im coś nowego, nie rób dziwacznych min, które weszły w nawyk, nie oceniaj i sprawdź. Są dzieci, co jedzą szpinak, owoce morza i rybne zupy. Wracamy do stolika, Złotych tarasów i Fragoli.

Czy polecam? Ja mówię: Testujcie i bawcie się smakami. We Fragoli i w każdym innym miejscu. Bez ocen wzrokowych na początek. Małe błędy wybaczajcie. Na jedzenie dajcie Sobie więcej czasu. Nigdy w pośpiechu. Sprawdzajcie co nowe, a jak trafi do żołądka i głowa powie mniam!, do dobrego wracajcie. Co kucharz to inna ręka. Jeden zepsuje, inny zrobi z tego cukiereczek. Ja powiadam: Warto wychodzić poza ramy. Pierogi i kotlety z ziemniakami w domu. Poza nim wszystko, co zajmuje czas i ze składników, których na co dzień nie kupujemy. Jak posmakuje, można przenieść smaki do domu. A jak coś nie podchodzi? Spoko wodza. Za kilka godzin znowu głód dopadnie i zrobi się miejsce na nowe odkrycia. Taka nasza natura. Szczęśliwości przy napełnianiu żołądków życzę.

20170128_140004 — kopia 20170128_135920 — kopia 20170128_135909 — kopia 20170128_135842 — kopia 20170128_135809 — kopia 20170128_135759 — kopia 20170128_135748 — kopia 20170128_135714 — kopia 20170128_135543 — kopia

Medytacja czy modlitwa?

„Jest tylko jeden Bóg, ale nosi niezliczone imiona. Niezliczone są też punkty widzenia, z których można go rozważać. Nazywajcie go, jak chcecie, wielbijcie go w postaci, jaka odpowiada wam najbardziej – i tak niezawodnie dotrzecie kiedyś do niego”.
(Ranakrishna)

Medytacja to często nazwa, którą przypisujemy danemu zdarzeniu. Jeszcze częściej, gdy ją usłyszymy, stwierdzamy, że to nie nasze. Uważamy, że ta nazwa zobowiązuje. Mniemamy, że nam zagrozi, bo przypisze nas do jednej religii i koniec kropka. A gdybym medytację nazwała kontemplacją, stanem skupienia, zadumą lub modlitwą, czy już będzie inaczej odebrana? Jak zwał tak zwał, ważne że działa bez względu na to w jakiej jesteś religii.

W gruncie rzeczy nie o nazwę tutaj chodzi a o sam stan, w którym jesteśmy. Nie ważne czy jesteśmy na sali a przed nami stoi figurka buddy. Nie ważne czy w Jerozolimie dajemy pokłony, czy klęczymy w kościele, trzymając w ręku różaniec wpatrzeni w postać Jezusa Chrystusa wiszącego na krzyżu. Ważne co nas spotyka i jak się czujemy w danym momencie.

Kontemplacja to stan, w którym trudno przedrzeć się myślom lub gdzie myśli przychodzą rzadko. Jak już przyjdą, nie zatrzymują się na długo, bo to nie moment, żeby być naszym gościem. Stan, w którym głowa nie myśli, a ciało, nawet jeśli zamarło w nietypowej pozycji, nie mówi, że mu niewygodnie. Nie ma bolących kolan, które klęczą na twardej posadzce w świątyni, nie ma kościelnego chłodu. Nie ma koralików różańca, które wraz z powtarzaniem modlitwy, zacząłeś rytmicznie przekładać w rękach. Nawet nie wiesz, że podświadomie przez dotyk, śpiewasz najpiękniejszą mantrę. To stan gdzie nie przeszkadzają Ci szmery i ludzie, którzy wpadli bez intencji z przymusu na chwilę. Ty trwasz. Tylko Ty i chociażby Jezus. Bóg, który nie ocenia, a tylko podziwia. Dla Ciebie wisiał na krzyżu, ale nie po to, żebyś się jego życiem smucił, ale cieszył swoim. A więc, kiedy po wielkiej modlitwie wrócisz do domu, ciesz się i świętuj, oddaj Sobie hołd, a jemu podziękuj. A potem ponownie kontempluj. Powtarzaj, kiedy przyjdzie potrzeba. Po co? Aby uspokoić ciało, serce i duszę.
Kiedy wszystkie myśli odchodzą, pozostaje tylko stan trwania i miłość. Może poczujesz wtedy, że jesteś kolorową tęczą, a może słońcem, rozproszonym po delikatnej chmurze, która buja się w szafirowych przestworzach? Dowiedz się, kim jesteś naprawdę. Módl się z intencją.

Podpowiem Ci coś:
Zanim przystąpisz do modlitwy, porządnie się zmęcz. Pobiegnij migiem do sklepu, jeśli mieszkasz w mieście. Tylko oczywiście nie do tego najbliższego. Idź w pole i przekop grządki porządnie, jeśli mieszkasz na wsi. Nie ważne jak, ale się zmęcz. Nie pytaj dlaczego. Sprawdź. Jeśli zadziała, opatentuję.

DSCF9500

DSCF9516

DSCF9690

MAMMA MIA! Erotyczna czy namiętna?

Usłyszałam słowa: Erotyczna MAMMA MIA! Za głowę się złapałam? Że co? Przecież oglądałam film. Przecież grają ten musical na całym świecie. Oglądnęły go miliony ludzi, a następni czekają z utęsknieniem. Powiedziałam sobie: Jadę sprawdzić. No i dojechałam. Jak ja postrzegam MAMMA MIA!? Dowiecie się, gdy dotrwacie do końca.

Przedstawienie czas zacząć
Do teatru Roma w Warszawie, wpadam w ostatniej chwili. O mamma mia! Najważniejsze, że nie spóźniona. W szatni na szybko zostawiam manele. Młoda dziewczyna kurtkę ode mnie odbiera. Sympatyczna ochotniczka z dwoma jak u małej dziewczynki kucykami. Zbiera na wyjazd do Grecji. Tyle o szatni. Biegnę, bo czasu maluteńko.
Oho! Dzwonek. Zaczyna się. Jestem w chmurach, na scenie wyświetlany motyw latania. Fajne chmury, powiało wiaterkiem, ciepło mi się zrobiło. Oho! Jestem w Grecji na wyspie Skopelos. Za te pieniążki i patrząc na oszczędność czasu chyba warto. Morze szumi. O rety. Fajniusio. Superowo. Na pustą scenę wpada dziewczyna. Krótkie spodenki, letnia koszulka. Słychać szum fal a nad dziewczyną chmury cały czas płyną. Zaczyna śpiewać. No to już mnie kupiła. Widzę morze, morze widzę! Hip. Hip hurra. Wydaje się tak blisko. Cholibka, gdyby nie ta loża VIP, miałabym na wyciągnięcie ręki. Teraz krótkie streszczenie tego, co na scenie się dzieje.

Pierwsze piętro i loża VIP
Zasiadam na czerwonych fotelach. Dziwnie się tutaj czuję jak w pierwszej klasie samolotu, tylko w samolocie pierwsza klasa z przodu, a tutaj jakoś tak do sceny daleko. Czuję się, jakbym wylądowała obok najdalszej toalety.
Nigdy nie wierzcie nazwom. Czasami przereklamowane. Słyszę, że na siedzeniu obok kiedyś prezydent siedział. Który? A co to ma za znaczenie, skoro ja twarzy aktorów nie zobaczę i ich emocji wymalowanych. Szczegółów mi będzie brakować kochani. Drobiazgów, które są kropką nad i. Tym, co na dole lekko zazdroszczę. Koniec, już nie panikuję. Będzie dobrze. Zawsze można przyjechać po raz drugi. Wy pamiętajcie ludziska, że wybory często macie. Nie dajcie się zwieźć czerwonym fotelom i atłasom. Małe jest piękne no i tańsze.
Wracam na scenę. O mamma mia! Powiadam, ale nie panikuje.
Nagłośnienie w teatrze ROMA rewelka. Tylko ABBY słuchać. Uwielbiałam ten zespół, mając lat pięć, kiedy po raz pierwszy za czasów PRL nie wiem jakim cudem pojawili się w polskiej TV, uwielbiam go i dzisiaj. Wyobraźcie Sobie czasy, kiedy o języku angielskim mało kto słyszał. Na konferencji znaleźli cudem tłumacza, tylko że ten na muzyce się nie znał. Było ciekawie. Ale wróćmy do szwedzkiej magicznej czwórki, co do polskiego narodu miała wielką cierpliwość. Ich płyty towarzyszą pokoleniom. Nawet najmłodsze z tego, co słyszę, nie powie o nich nic złego.
W tym miejscu szacunek dla tej, co stworzyła całą tę opowieść, dopasowując do niej piosenki ABBY. Niejakiej Cathrine Johnson dziękuję. Za musical i późniejszą jego ekranizację. Czy są wśród nas, Ci co filmu nie oglądali? Nie wierzę.

O czym w ogóle jest MAMMA MIA
O życiu kochani. O szaleństwach za młodu i wyzwaniach, gdy się jest troszkę starszym. Dużo o miłości oraz o tym, że przez życie warto iść w rytmie optymistycznych piosenek. One dają nam siłę do spełniania marzeń.
Wyobraźcie Sobie środek lata i małą wyspę na środku morza. Drobna, urokliwa, dwudziestolatka o imieniu Sophie zaprasza na swój ślub trzech obcych mężczyzn, z których każdy z nich może być tatusiem. Powiecie: Mamusia Donna poszalała? No wiecie: Dzieci kwiaty, młodzieńcza ciekawość i takie tam. Dziwicie się mamusi? Pamiętnik Donny, jej nastoletniej córuni do rąk wpadł. Ups. Ot wiele nie trzeba. Samotna mama była wokalistka szalonego zespołu, w skład którego wchodziły jeszcze dwie jej koleżanki, obecnie tawernę na wyspie prowadzi. Boryka się z kłopotami finansowymi, bo samotne matki na wyspach często tak mają. Koleżanki mamuśka ma szalone, każdej życie inne ścieżki wyznaczyło. Jakie? Ciekawe. Pierwsza o imieniu Tanya obsesyjnie wychodziła za mąż za milionerów. Druga Rosie. Taka w księgarni pracuje i jest niezależna.
Potencjalni tatusiowie, którzy pojawiają się na wyspie, zupełnie się od siebie różnią. Architekt Sam, autor książek przyrodniczych Bill i finansista Harry. W końcu dowiadujemy się, kto jest ojcem, ale hola, więcej tajemnicy nie zdradzę. W ostateczności wszyscy poczuwają się do ojcostwa.
Który z nich jest pierwszą miłością Donny, a który ojcem dziewczyny? Czy Sophie w ostateczności poślubia swojego narzeczonego Sky’a i jak wygląda ich wieczór panieński? Czy koleżanki Donny skazane są na los singielek i kto na koniec kogo poślubia? Sprawdźcie sami. Ślub odbywa się. To jedno zdradzić mogę.
Tym którym nie po drodze film polecam musical. Jest na pierwszym miejscu na liście najlepiej zarabiających filmów muzycznych w historii kina, więc chyba warto zerknąć, chociażby z ciekawości?

Co się dzieje w pierwszym akcie oprócz samej sztuki?
Przede mną co rusz zmienia się krajobraz. Uwielbiam mobilne sceny. Możliwości, jakie daje rzutnik i grę świateł. A do tego muzyka prawdziwa. Spod podziemi wyłania się mała główka dyrygenta. Postać wygląda co jakiś czas na chwilkę, jakby chciała coś skontrolować. Cichociemny elegancki pan. Pół ciemnej czupryny widzę i rączki a reszta gdzieś niżej. Smokingu nie widać, a właśnie w nim go najczęściej kojarzę. Nieodgadniony dla mnie zawód. Zarabia na machaniu rękami, a reszta go słucha. Kiedyś dowiem się, o co w tym biega, ale nie tutaj i nie dzisiaj. Orkiestra również schowana gdzieś pod podłogą gra na żywo. Gratulacje chłopaki i dziewczyny. Bez Was to nie byłoby to.
Na scenie w tym czasie dla każdego coś miłego.

Słońce, woda i „seks” bez pikantnych scen.
Na scenie urokliwe dziewczyny o głosach anielskich i przystojniaków spora garść. Oni troszkę mniej anielsko śpiewają, ale za to, jak oni tańczą. Ho. Ho. Teraz z dedykacją dla dziewczyn i niektórych chłopców, będzie o tym jednym z kaloryferem na brzuchu. Doczytałam o tancerzach. Ten na imię ma Arek i jest swingiem tanecznym. Wysoki, z bródką kilkudniową. Rzuca się w oczy z najdalszego punktu sali. Bawi się sceną, a scena go kocha. Jest również kilku jego kolegów, takich co mu dorównują. Dalej zastanawiacie się nad kupnem biletów?
A teraz uwaga chłopcy i niektóre dziewczęta. Pamiętacie? Jesteśmy w Grecji i jest środek lata. Na scenie bardzo ciepło, więc i stroje są zwiewne, ponętne. Kobiety bez względu na wiek wyglądają bardzo apetycznie. Na Sali widzę wielu panów. Siedzą cichutko i napatrzyć się nie mogą. Jedna żona obok, zamiast na scenę na partnera spogląda.
Czego możecie się jeszcze spodziewać oprócz lekko zazdrosnych żon? Pojawia się łapanie za pupy w formie zabawy. Obmacywanie, ale co najwyżej sztucznych rzeźb. Sceny miłosne jak w dobrych filmach. Mierzi kogoś? Podkreślam, wszystko jest w formie zabawy. Osobiście twierdzę, iż wiernie oddane są wszystkie uczucia, które zbliżają do siebie nas ludzi. Jeśli ktoś szuka erotyki i seksualności, znajdzie ją wysoko na półkach wchodząc na stację benzynową. Tutaj na scenie namiętność z muzyką się przeplata. Zmysłowość, miłość wszechobecna, zamiłowanie do poszukiwań i odkrywania. Coś dla młodzieży? A i owszem. Dla starszych? Jak najbardziej. Przecież na tym świat jest zbudowany. Przytulanie się i słodkie pocałunki, towarzyszą nam od narodzin do śmierci. To nieodłączna część nas.
Na widowni widzę cały przekrój wiekowy. Kilkunastolatkowie w barze coś do picia kupują. Są matki tych dzieci i ich dziadkowie. Kilkuletni chłopcy na przerwie w przesłodkich marynarkach przemykają. Słowo erotyzm do MAMMA MIA! Mnie nie pasuje. Erotyzm potrafi zepsuć, a Ci chłopcy co najwyżej wyjdą z tego miejsca uświadomieni, jak dużo delikatności i radości jest w kochaniu innych.

Druga połowa
No i rozpłakałam się przy solówce. Kobiecy głos króluje. Męskie? MAMMA MIA! Nie ma szczęścia do śpiewających facetów. Zaczęło się od filmowego aktora o dźwięcznym imieniu Pierce Brosman. Kiedyś się trafią Ci, co naprawdę dorównają kobietom. Warto poczekać. Sorry chłopcy. Słodcy jesteście, ale tak podpowiada mi moje ucho.
Zakończenie historii jest refleksyjne. Młodzi wypływają na łodzi w spokojne morze ze słowami z piosenki: „Marzenie mam”. Nad nimi niebo rozgwieżdżone. Zrobiło się romantycznie. To nie koniec. Widzę schody świecące na biało z setkami żarówek, takie jak za PRL, kiedy to ABBA gościła w Polsce. Do tego 3 kobiety w błyszczących strojach śpiewające „Dancing Queen” No i wielka kula dyskotekowa obiecywana na samym początku. Na słowa Chcecie więcej słyszę jednogłośne: Taaak! A potem to już tylko disco i oklaski na stojąco.
No i zleciało 3 godziny w mig. Nie chciało się wychodzić, ale cóż, następni czekają przed drzwiami. Za chwilę oni będą się dobrze bawić.

Cóż mogę powiedzieć o MAMMA MIA na koniec. Piosenki zespołu ABBA śpiewano już po japońsku i chińsku a samą sztukę przedstawiano w większości języków. Flamandzkim, holenderskim, niemieckim i wielu innych. Przyszedł czas na Polskę. Najwyższy.
Czym jest MAMMA MIA! ? Obstaję, że, musicalem i romantyczną komedią. Jak pisałam wcześniej: namiętną, zmysłową i wypełnioną miłością. Jeśli chcecie wyrobić własne zdanie, sprawdźcie sami.
Z Sali Teatru Roma, na żywo, relację zdała sama właścicielka bloga.

20170128_174020

Dla facetów o kobietach wpis od baby cz. 3

O przeciwieństwach już było, dzisiaj o podobieństwach, bo one spajają i o tym, jak się uzupełniamy.

Podobieństwa
Oczywiście, że są. Chociażby wspólne marzenia. Dwie ręce, dwie nogi i włosy na głowie, których siwizna wcześniej czy później dopada. Również wiek dorastania, kiedy hormony podobnie nam w tyłek dają. Kryzys wieku średniego również na płeć nie patrzy. Wszyscy chcemy przez niego przejść łagodnie. Myśli i strach przed śmiercią. Jest równouprawnienie? A jakże. A tak na poważnie.
Wiele w nas różnic tych udowodnionych i tych widocznych gołym okiem. Mówią, że to przeciwieństwa nas przyciągają. Pewnie coś w tym jest, skoro tak mówią.
Widzę stojąca parę. On wysoki, ona niska. On cichutki i więcej słucha, ona za to elokwentna. On musi pomyśleć dwa razy, ona działa bez namysłu. Wsłuchuję się w ich rozmowę: Zobacz! Mamy podobne nosy. O! Czytasz tę książkę? Ja również ją przeczytałem. Oboje stoją ubrani na niebiesko i oboje zajadają się tym samym ciastkiem.

Wzajemne uzupełnianie
Osobiście mam wrażenie, że jesteśmy jak te puzzle. Wyobraźcie Sobie dwa. Wy faceci To ta strona z wypustką. Kiedy znajdziecie tego jednego prawidłowego puzzelka ze wgłębieniem, symbolizującego kobietę jest cacy. I nie chodzi tutaj, tylko o dopasowanie w łóżku.
Podaję przykład, jeden z wielu. Cierpliwy, lekko zgarbiony, młody gostek stoi przed sklepem. Zazwyczaj taki to jednego wózka pilnuje. Ten na, którego patrzę, pełny szacunek, bo stoi z dwoma. Po prawicy zakupy, po lewicy dziecko. W ręce komórka. Wie, że szybko nie będzie. Będzie długo, bo to sklep z bielizną. Wielu z Was zauważyło już, że kobiety potrzebują czasu, szczególnie gdy stoją przy półce, chociażby z papierem toaletowym. Dla niej jaki kolor, jaki wzorek i ile rolka kosztuje, to wyzwanie dnia codziennego. Mówią na to symbioza. Tak więc niby osobno w sumie moglibyśmy prosperować, ale jak jest się razem, to wtedy zaczyna grać. Bo potem prawdopodobnie ona zajmie się wszystkim, kiedy to on przy meczu z piwem w ręce i szalikiem kibica z kolegami zasiądzie.

Jest jednak małe „ale”. Niestety większość puzzli do Siebie nie pasuje i tu zaczyna się cała zabawa. Szukać tej jednej, czy akceptować różnic troszkę? 100-procentowa dziewczyna. Czy są w ogóle takie? Niektórym facetom wystarcza 90% ideału, a Tobie jak dużo?
Powodzenia w dopasowywaniu się życzę i znalezienia własnego sposobu na kobiety. Dlaczego? Bo wtedy jest mega. Odlot i fun jak skok na bungee. Nie wierzycie? Sprawdźcie Sami. Za uwagę dziękuję.