Dla facetów o kobietach wpis od baby cz. 2

Ile wiem o Was? To, co wiem to pewnie kropla w morzu. Małych chłopców nie podcierałam, a facetów to na pęczki zbytnio za młodu nie miałam. Jak wielu z Was jestem widzem w całym tym życiowym cyrku. Dzisiaj daję Wam zaglądnąć do tej naszej zawikłanej pełnej zwitków kobiecej głowy.

Faceci mają szufladki a kobiety zwoje
Słyszeliście o tym? Wy myślicie zazwyczaj o jednym. Potem zamykacie w szufladce i otwieracie drugą. Łatwiej przychodzi Wam niemyślenie. O tym, że analizy są czyste jasne i klarowne, bez zbędnych gdybań nie wspomnę. Kobiety za to myślą ciągle. Jeśli ich głowę nie zaprzątacie Wy, to macie szczęście. Pech jednak chciał, że o Was myślimy często. Analizujemy wzdłuż i w poprzek. Od czubka głowy, po dużego palca. Jesteśmy jak rezonans magnetyczny. Chcemy prześwietlić szczegółowo, aby postawić diagnozę. Dlaczego on tak się zamknął w Sobie? Słyszycie czasami pytanie standardowe: O czym myślisz? Jeśli nie odpowiecie, pamiętajcie, nie pójdzie w zapomnienie. W głowie kobiety miliony myśli krąży, od rana do wieczora. Nawet jak się w nocy obudzi. Dlaczego chciał od razu bez gry wstępnej? Ciekawe czy ogoli się rano. Co on za dnia w tej piwnicy tyle grzebał? W jednym momencie myślą o tym, co było, co jest teraz, jak również o tym, co może się wydarzyć. A co z tego całego myślenia wynika? Chcesz gdzieś wyjechać i już podejrzenia. Słyszysz: Nigdzie nie pojedziesz, bo tam mogą być inne, a Ty samiec jesteś. Najlepiej to jak zostaniesz w domu, bo mnie troszkę się jechać nie chce. A jak kobieta pojedzie, to też nie znaczy, że podejrzeń nie będzie. Podejrzliwości w nas nieco więcej, a wszystko przez to myślenie.

Pełna kontrola
My kobiety wiemy, w czym lepiej wyglądacie i co macie sobie w sklepie kupić. Chcemy doradzać fryzury i nie pozwolimy, abyście sami decydowali o kolorze samochodu. Wszystko to w dobrej wierze, bo często instynkt matczyny nami rządzi. Jeśli wiecie o tym, nawet nie zaryzykujecie, żeby Wam się nie dostało. Staracie się pomóc. Bywa też tak: Kiedy Wy posprzątacie, twierdzimy, że niedokładnie, kiedy my poprawimy, jest oczywiście super.

Podświadomie nie damy zrobić facetowi po swojemu, bo nasze ma być na wierzchu, wedle zasady: pkt 1: kobieta zawsze mądrzejsza. Pkt 2: Jak kobiecie nie przyznasz racji, patrz pkt 1.

Kobiece żale
Zdarzają się często. Najpierw chcemy same, aby pokazać naszą siłę albo Wam dorównać. Jesteśmy gospodyniami i jednocześnie chodzimy do pracy. Dwa etaty, a jak urodzi się dziecko to trzeci. Przy trzecim etacie macie swój udział. A co do całej reszty, czy Wy nas do tego zmuszacie? Raczej same się nakręcamy. Bierzemy na głowę dużo, ale tego na głowie nie wypatrzycie, bo tłumimy w środku. Wstajemy rano i znowu czujemy, że znikąd nie ma pomocy. A przecież śmieci wyniosłeś. I do pracy chodzisz i wedle Twojego myślenia robisz, co możesz. Starasz się. Spotkałam takich, co etat trzeci biorą na swoje barki. Mówią na to urlop tacierzyński. Szacun, realle.

Dwa oblicza kobiety
Kobieta rządząca. W obecnych czasach mam wrażenie, że wiele z kobiet chce Wami rządzić i Was dopasowywać. A jak nie pasuje to wielka obraza. Czy przesadzam? Może Ty się nie dałeś, ale przyglądnij się, jak to wygląda w miejscach publicznych. Chociażby w supermarkecie. Kobieta strofująca mężczyznę, chociaż ten się stara, bo chodzi za nią krok w krok. On kocha. Ona w sumie również. Jest kobietą, która Sobie podporządkowała, ot tyle.
Druga strona medalu? To te kobiety, które chcą być kurą domową, a po wielu latach się budzą i czują się wykorzystywane. Obraza, a do tego ciche psioczenie. Gotują obiadki, wszystko podane, zajmują się dziećmi, a do łóżka są na zawołanie. Nawet o tym nie wiecie, jak czują się pokrzywdzone.
Pamiętajcie, w nas kobietach zawsze coś siedzi. My lubimy być dostrzegane. Dlaczego? Bo za małego przebierają nas w księżniczki, mówią, że takie jesteśmy, a za dorosłości czar pryska, bo mało który facet na głowę koronę włoży, czy na gwiazdy z rozmarzoną kobietą popatrzy. Tak, my kobiety oprócz księżniczek jesteśmy marzycielkami. Nawet te Kopciuszki co w kuchni całe dni stoją. One także.

Dlaczego o chłopakach mało w damskich czasopismach
Kobiety zapatrzone są nieco w Siebie, chcą wychodzić przed szereg ponad równouprawnienie, bo długo czuły się pokrzywdzone. Wcale się nie dziwujcie. Najpierw Ewa była zła, potem palono nas na stosie. A kto wyroki dawał? Piszą więc o Sobie dla Siebie. Dlatego tyle gazet kobiecych, a jak Wy się pojawiacie, to często zawsze coś Wam się znajdzie mało pozytywnego. Pomijam czasopisma i filmy z przystojniakami podbijającymi serca i te gdzie rozbierana kobieta powoduje u gostków palpitacje serca. Pomijam te coaching’owe i te z zakresu psychologii, bo tutaj temat płciowości i relacji często powraca.
Skrytość kontra mądra rozmowa
Pielęgnujemy Was od małego jako matki. Oglądamy, przytulamy i myjemy siusiaki. Jako partnerki życiowe obserwujemy, opiekujemy się często i twierdzimy, że my jesteśmy szyją a Wy głową, którą ponoć ta szyja kręci. Często lubimy Sobie przypisywać zasługi i doskonałości.
Kiedy Was nie rozumiemy, czytamy o Was mądre książki. Całym tym doświadczeniem jednak rzadko dzielimy się z Wami chłopakami. Psioczymy na Was same do Siebie, nie mówiąc, co nas boli, co przeszkadza, ale również co w Was kochamy. Jest ciągłe domyślanie się, co temu facetowi po głowie chodzi, ale również, o co w ogóle biega tej kobiecie ? Widzimy Was zamkniętych w kręgach facetów, pracoholików, leni, biznesmenów. Takich czytających o motorach, samochodach czy piłce nożnej, oczywiście w czasopismach pisanych przez facetów. Odwrotnie jest podobnie. Dzielimy na My i Oni czy One i My.

Jakoś brakuje mi w tym miejscu wymiany poglądów. Zwykłej rozmowy. Zagmatwane z lekka?
Dopóki wszyscy nie zaczniemy rozmawiać, kobiety nadal będą rzucać garami, a Wy będziecie palić papieros za papierosem. Gdy Wy twardzi faceci pobudzicie troszkę wrażliwość oraz poświęcicie nieco czasu, aby nas lepiej poznać, będzie dużo lżej. Kiedy kobiety zrozumieją, że rozszyfrować je to ciężki kawałek chleba, zaczną mówić co im leży na sercu.
c.d.n.

Dla facetów o kobietach wpis od baby cz. 1

Usłyszałam jak wyrok: Ten blog jest dla kobiet. Nieprawda. Zaprzeczyłam, bo jestem kobietą, ale przyglądam się i faktycznie. O rany! Dużo o dzieciach i dla niewiast, a przecież miało być dla wszystkich i bez ograniczeń. Jak się okazuje, na mojego bloga również mężczyzna z krwi i kości zaglądnie. Dziękuję i bardzo doceniam. Zaniedbałam Was faceci, przyznaję bez bicia. No to poruszam temat rzekę. Popłynę dzisiaj pod prąd. Co ja mam z tym pływaniem? Chyba lubię. Wróćmy jednak do tematu.
Najbliższe 3 wpisy dedykuję chłopakom. Temat jest jednak uniwersalny, więc Was babeczki również zapraszam.

W części pierwszej:
Usłyszycie o różnicach, bo o nich ciągle gdzieś piszą. Również o podobieństwach, bo o tym mówi się mniej. Wezmę pod uwagę takiego cywilizowanego niezepsutego Adama i podstawię obok niego Ewę, która założę się, że wcale Adama nie psuła. Co z tego wyjdzie?
W części drugiej:
Do płciowej polaryzacji, dodam różne geny. Pomnożę przez usposobienie, spotęguję przez przyzwyczajenia kulturowe. Wezmę pod uwagę nawyki. O rany Julek. To Ci jazda będzie.
W części trzeciej:
Będzie o tym, jak się uzupełniamy. Osobiście ciągle mam wrażenie (wiecie to ta kobieca intuicja), że my osobniki różnych płci, jesteśmy jak antonimy. Przeciwieństwa nas przyciągają. Co jest z podobieństwami? Czy w ogóle są takowe?

Mała uwaga. Pamiętajcie, że nie będę pisała o wszystkich przypadkach. Są wyjątki, a z zasady każdy z nas bez względu na płeć potrafi zmiennością zaskoczyć. Piszę o tym, z czym się na co dzień nagminnie spotykam. Do rzeczy.

Różnice, ale jakie i jak duże?
Różnic między nami jest bez liku. Pierwsze wzmianki są o tym już w Biblii. Piszą o nich w książkach. Ktoś kiedyś sprytnie to wymyślił i miał pewnie w tym jakiś cel. On i Ona. Kobieta i mężczyzna. Różni emocjonalnie i różnie prosperujący intelektualnie. Różni, a jednak tak Sobie bliscy. Oto różnic kilka.

– On rozumujący i Ona z intuicją
Tak, jesteśmy bardzo intuicyjne, to, co Wy bierzecie na rozum i poddajecie wszelkim analizom, my przewidujemy w sekundę. Intuicji słuchamy, albowiem jest dla nas jak guru. Zdarzyło mi się usłyszeć z ust mężczyzny: Jesteś mądrą kobietą. Zdarzyło mi się spotkać faceta z mega intuicją. Jedno i drugie przychodzi nam z wiekiem. Do tego dodam, że czasami intuicja zawodzi, rozum często również. Tutaj bym powiedziała, że życie pozwala nam na remis.

– Umysłowy i zmysłowa, czyli inaczej cielesna
Ach Wy intelektualiści. Kobiety przy Was miękną często. Ten Wasz urok, wdzięk, wzrost, rozum. Sama nie wiem co jeszcze. Wystarczy, że popatrzycie Tymi swoimi oczkami czy wsłuchacie się w pannę na chwilę. No cóż, nam serce podpowiada a rozumnym facetom głowa. Jak długo? Dopóki pięknej i zmysłowej kobiety nie zobaczycie. Wtedy i intelekt nie pomoże. Wystarczy, że niewiasta będzie pupę miała ładną. A wiecie, że to faceci zakochują się bardziej? Przy kobiecie nawet umysł nie pomoże.

– Odporny i wrażliwa
Faceci nie płaczą. Tak ogólnie się przyjęło. Takich Was potrzebujemy. Są silni, nie do zdarcia i tacy odporni. Za to u nas niewiast wrażliwości podobno multum. Zarzucamy, że za mało w Was spostrzegawczości, delikatności, wyrozumiałości a za dużo wojowniczości i niedbałości. Mówimy tacy twardzi i surowi i jeszcze mają takie proste myślenie.
Doszukuję się w przeszłości przyczyny takich cech. W dzieciństwie to my kobiety zabraniamy Wam chłopcom płakać i każemy być ciągłymi wojownikami. Ach te kobiety matki. Tatusiowie, którzy wcześniej byli w tej samej sytuacji, również mają potem w tym swój udział. Powielają wyuczone wzorce. Płakać Wam nie wolno a przecież w głębi duszy nie każdy z Was taki silny. Jacy w rzeczywistości jest wielu mężczyzn? Bardziej lub mniej wrażliwi, mniej lub bardziej delikatni. W większości Was siła jest na zewnątrz a w środku gdzieś ciągle bezradność i wstyd przed pokazywaniem słabości. Natknęłam się na swojej drodze na delikatnych facetów i odporne na bóle i krzywdy kobiety. Różnice uznaję więc za nieznaczną.

– Sztywny i miękka
Tylko niech Wam od razu zbereźne myśli nie przychodzą do głowy.

– Ten, co chce poznawać i chcąca być poznaną, potrzebujący penetracji i chcąca być spenetrowaną.
Tak. Tutaj bezwstydne myśli dopuszczam. Zaraz, zaraz. Cofka. Dlaczego od razu bezwstydne? Robimy od początku świata i będziemy o jeden dzień dłużej. A więc faceci popuszczajcie wodzy fantazji.

– Aktywny i pasywna
My kobiety często nie nadążamy za żwawym, kreatywnym, dziarskim facetem, chociaż w dobie feminizmu, chcemy pokazać, że jest inaczej. Poza tym natura dała Wam siłę fizyczną. Garniecie się do wszystkiego, a nam tak zwyczajnie często się nie chce. Wy macie zawsze cel. Do tego my kobiety często ulegamy, no i macie co chcecie. Czasami pasywność w znaczeniu obojętność jest nam bardzo bliska. Czy to jest przyczyna, że czasami nie wychodzi w łóżku? Często. Bywa jednak, że kobieta potrafi Was zaskoczyć. Nie zaprzeczajcie. Czyżby różnice w kwestii aktywności i pasywności się zacierały?

– Rywalizujący i współpracująca
Kiedy
Wy ciągle coś zdobywacie i pniecie się po szczeblach, my lubimy trzymać się razem i współtworzyć. Jednak nie zawsze. Kiedy biegniemy w maratonie, działa adrenalina. Bez względu na płeć wiodą prym strach, walka i ucieczka. W takich sytuacjach również my baby wspinamy się na wyżyny możliwości. Spotkacie się u nas z rywalizacją o faceta czy o pracę. Owszem nie zawsze chcemy rywalizować, częściej niż Wy lubimy zamiast ciągłych wyzwań i zmagań, zwykłe babskie pogaduchy. Ogólnie wydawałoby się, że tam, gdzie rywalizacja tam z zasady widzimy większość facetów. Czasy jednak co rusz zacierają te różnice.

– Stanowczy i uległa
Kobieta pokorną jest, przymilną i grzeczniutką. Potrafimy jednak dać Wam popalić. Bywa, że stajemy się zołzami. Stanowczy osobnik sobie z taką poradzi, jednak tych stanowczych to tak raczej niewielu spotkałam. Przyznam, jednak że u Was zdecydowania dużo więcej widać, u nas ze względu na plątaninę w głowie bywa, że zwątpienie przychodzi, a wtedy gubimy się z lekka. Pewność Siebie często robi miejsca ustępliwości.

– Wymagający i akceptująca
Dlaczego
to my rodzimy dzieci? Bo łatwiej akceptujemy całą tę sytuację. To, że w ciąży trzeba, a potem pomęczyć się na porodówce. Nie patrzymy czy chłopak, czy dziewczynka. U Was często stereotyp bierze górę, że jak chłopak to lepiej, a jak dziewczynka to nieco gorzej. Co by się nie urodziło, potem konsekwencji w Was jednak wiele. I chwała Wam za to, bo my rozpieścić potrafimy każdego człowieka i zwierzę. Wam się tez często to rozpieszczanie udziela. Akceptujemy Wasze zachowania, chociaż często wydają nam się dziwne. Pomijam przypadki gdzie brak uczucia, wtedy oj wtedy bywamy okrutne.

– Dystans i intymność
Czasami szczupłe, czasami z krągłościami. Do tego ta erotyczność, zmysłowość i romantyczność. Dla każdego coś miłego. Znowu ktoś pomyślał o Was facetach. Sama nie wiem, kto pierwszy kogo przyciąga, jednak potwierdzam, że to w Was drzemie większy dystans. Jeśli już coś robicie na szybko to raczej w zapomnieniu.
Pozostałe cechy typu umysłowy, wymagający czy odporny ten wasz dystans do kobiet nieco potęgują. Za to dystansu do szybkiej jazdy na drodze czy stoku, piłki nożnej, dobrego piwka lub czegoś mocniejszego macie dużo mniej. My facetki to dostrzegamy, ale mamy na ten Wasz dystans swoje sposoby. I widzicie, tutaj będąc kobietą, pewność ze mnie wychodzi. Jaka? Że Sobie z Wami radzimy. Wiele kobiet tak myśli, ale nie radzą Sobie wcale.

Różnice wielkie i prawie żadne. Jak to wygląda na co dzień? c.d.n.

JAK ZDOBYĆ WIEDZĘ BEZCENNĄ, CZYLI O WYJĄTKOWYCH WARSZTATACH ZA 5 PLN – 8/9

Słówko: krucy fuks, pada dzisiaj kilkakrotnie. Padło również przy okazji tematów o współczesnych nie zawsze trafionych wynalazkach i naszej ciągłej dbałości o to, żeby dziecko miało lepiej. Tak ma być z założenia. Czy krucy fuks tak jest? Rozwinęłam temat o moje obserwacje z życia, ponieważ temat jest mi bliski. Czasami to, co proste i sprawdzone okazuje się całkiem niezłe. Czasami mniej nie znaczy gorzej. Czasami wystarczy to, co natura dała i troszkę swobody.

Dzisiaj:
O szczęśliwym dzieciństwie.
Zacznijmy od chodzika. Urządzenia dla naszej pociechy lubianego bardzo jakiś czas temu. Skrytykowano je pod kątem zdrowego rozwoju kostnego, ale również miał nieciekawy wpływ w innych obszarach. Zakłócał proces lateryzacji, bo dziecko nie raczkowało. Pasował nam, bo dziecko czyste było. Co nam przeszkadzało, że rączki zbrudził? Cieszę się, że chodziki wyszły z mody. Przecież rolnik czy mechanik samochodowy całymi dniami mają brudne i nic im nie jest.
Dziecko rączki niech zbrudzi. I niech jeszcze dostanie pleśniawek, nie będzie miało w przyszłości alergii. Szokujące? Nie. Po prostu takie myślenie nie wpisuje się w obecne trendy. Sprawdzone jest jednak przez nasze babki. Dzięki nim wielu z nas zdrowie po dziś dzień nam dopisuje. Wspomnienia, gdy byliśmy mali. Pamiętacie? Wtedy to się działo. Przechodzenie przez zardzewiałe płoty, mirabelki zbierane po chodnikach, woda ze studni, do której ptak wpadł.
Cofnę się 20 lat wcześniej. Wyobraź sobie drobną blondynkę z kręconymi rozwianymi włosami. Przechodzi przez płot, bo do bramki za daleko. Biegnie za kolegą łobuzem i na gwoździa staje. Mamie się nawet nie przyznaje. Biega na bosaka, bo tak wygodnie. Płot wysoki? Co tam. Nie udało się przejść tylko za pierwszym razem, potem to już łatwizna. Na trzepaku po kilka godzin dziennie spędza. Głowa w dół. Pod trzepakiem beton. Raz się spadło, przy każdym następnym fikołku już ciało upaść nie pozwala. Zima, lato czy metalowy trzepak w ręce parzy, czy ręce prawie jak lody taki zimny. Pora roku nie ma znaczenia. Po drzewie drobina wchodzi, bo koc trzeba do gałęzi uwiązać, żeby namiot zrobić. Rękami w ziemi, drugie pół dnia grzebie, w kapsle z chłopakami gra. Rąk za często nie myje, bo gdzie jest czas na mycie rąk. Kanapkę w biegu zjada, ręce o spodnie przeciera i biegnie dalej.
Dużo w ruchu. Dużo pod i nad oraz przed i gdzieś w środku. Miejsc kryjówek ciasnych w okolicy nie brakuje. Telefon nie dzwoni, bo o smartphonie dziewczynka nie ma zielonego pojęcia. I tak się rozwija dziecina – dziewczyna. A z nią kolega łobuziak i jeszcze inne dzieciaki. Dzisiaj kilka blizn przypomina o bujnym dzieciństwie. U dziewczynki neurony wykonały swoją pracę i wykorzystały swój potencjał. Ciekawość poznawcza nie była ograniczana. Wszystko, co nowe, nieznane, nietypowe, tajemnicze, nie do końca wyjaśnione, poznawała wszystkimi zmysłami. Wyrosła na dziecko zdrowe i ciekawe świata. Jak myślicie o kim mowa?

Dzisiaj czasami nawet nie wiemy, że w sąsiednim pokoju nasze dziecko, z łóżeczka piętrowego na żyrandol nam wskakuje, a potem się na nim wiesza, żeby potem jak Tarzan zeskoczyć. I dobrze, że wielu nie wie, bo by pewnie osiwieli. A co jak się dowiesz, że Twoje też tak robi? Co zrobić? Skarcić? Przestraszyć się, czy może przykręcić mocniej lampę do sufitu. Na ziemi rzucić materac i cieszyć się, że dziecko rozwija motorykę i pracuje na prosty kręgosłup? Albo, poznaje co to przestrzeń, aby potem umieć patrzyć na życie z różnych perspektyw? Dziwne się wydaje. Moja kochana babcia kiedyś powiedziała: Grzeczne i siedzące w jednym miejscu dziecko, to chore dziecko. Święte jej słowa.
Nie bójmy się więc próbować i popełniać błędów. Dajmy popełniać błędy naszym dzieciom, dajmy im troszkę wolności. Dajmy im być sobą.

JAK ZDOBYĆ WIEDZĘ BEZCENNĄ, CZYLI O WYJĄTKOWYCH WARSZTATACH ZA 5 PLN – 7/9

Zastanawiam się: Skąd ten facet ma tyle siły. Jak kiedyś mógł zasnąć na własnym wykładzie, skoro ma tyle pozytywnej energii w sobie? Zna swoją wartość, a w głowie ma nieźle poukładane. Patrzy na życie bardzo przejrzyście. Mówi o tym, czy mówić i jak mówić, szczególnie do dzieci. Nie lubi, jak się mu przerywa, więc nie przerywam. Cichutko w głowie wiedzę notuję.

Dzisiaj:
Czy z dziećmi trzeba nieustannie rozmawiać?

Wielu z Was powie: No tak. Tylko zauważcie, że my dorośli ludzie często, zamiast mówić, przemawiamy czy dajemy kazania. W dodatku często rozwlekłe i słabe w treści. Zamiast mówić do dziecka, rozmawiamy ze sobą. Mówimy ponad głowami. Otwieramy buzię, a młody człowiek zatyka uszy. Mówienie jest ważne, ale dzieci trzeba przede wszystkim słuchać. Może troszkę dystansu i pokory do tej pseudo rozmowy wprowadźmy? Dajmy zaistnieć. Dajmy wypowiedzieć się. Poza tym pamiętajmy, że dziecko wychowujemy poprzez wzorzec. Pokazujmy więc, a nie mówmy: Masz tak zrobić.
Czy z dziećmi trzeba rozmawiać? Tak, ale dzieci przede wszystkim warto w pierwszej kolejności słuchać.

Mówienie to mało. Powiem więcej. Słuchanie sprawdza się w każdym wieku. My dorośli również go potrzebujemy. Słuchanie to ciepło i zrozumienie.
Właśnie w drzwi wpada pełnoletnia, aczkolwiek ciągle dziecina. Słyszę przez ściany głośne: Nowy rok! Nowa ja! Ta dan! Oho myślę: Ma nowy pomysł. Następny. Ma ich setki. Do tego dużo wiary i energii i młodzieńcze zapały. Teraz ona mówi podekscytowana. Ja słucham. Nie chce przerywać. Słuchanie jest piękne. Tyle się można dowiedzieć. Na moje mówienie przyjdzie pora.

JAK ZDOBYĆ WIEDZĘ BEZCENNĄ, CZYLI O WYJĄTKOWYCH WARSZTATACH ZA 5 PLN – 6/9

Za oknem ciemno. Osoby w salce siedzą i wiedzę chłoną. W domu z kolacją albo na kolację rodziny czekają. Wykład jednak trwa i nikt nie ma zamiaru wychodzić. Myślę sobie: Dlaczego, niektórych rzeczy człowiek dowiaduje się tak późno? Gdyby wiedział to wcześniej. Nawet jeśli późno i tak wiem, że ją wykorzystam, chociażby dzieląc się nią z Wami. Jeśli macie w domu trzylatka lub innego brzdąca, posłuchajcie. Jeśli nie macie to i tak warto o berbeciach posłuchać.
Dzisiaj o kilkuletnich smykach.

Kilkulatek to istota, która bardzo Cię kocha. Również taka, która Ci powie co nieco: Jesteś brzydki wredny i śmierdzisz i jeszcze cyt.: „franca” kopnie, albo przynajmniej spróbuje. Takie są, chociażby trzylatki.
Te małe gadziny są całkiem zabawne, ale pamiętajmy, to już człowiek i jak mądrego człowieczka go traktujmy.

Czasami jesteśmy bezsilni wobec takiego malucha. Bo taki oprócz tego, że puści tekścik to jeszcze nie chce nagminnie jeść. A jeszcze niedawno tak sprawnie wszystko do buzi mu człowiek wszystko wpakował. Nie wiemy, że doczekaliśmy wieku, kiedy mały człowieczek się usamodzielnia. Trzylatek właśnie przechodzi proces automatyzacji. Dziecko chce już samo, chce się emocjonalnie dystansować. Co zrobić? Jeśli woła „siama”, pozwólmy jej samej. Nie na wszystko, ale na wiele. Nie wpychajmy łyżeczki na siłę, nie zawiązujmy buta z przeświadczeniem, że zrobimy to lepiej.

Ledwo zrozumieliśmy, o co z tym jedzeniem chodzi, słyszymy z ust dziecka następne słowa. Tym razem niesztampowe, obelżywe albo te ze słownika slangu. Dziwimy się: Stwierdzamy: No ładnie. Dziecko w przedszkolu nauczyło się kląć. O rety. Hola. To nie w przedszkolu. Nauczyło się od innych dzieci, a inne dzieci przyniosły z domu, ucząc się od swoich rodziców.

Jedzenie, przekleństwa, miarka się przebiera. Ugrzeczniamy nasze pociechy, bo wg wielu rodziców, mała istota pojawiająca się w domu od małego ma być posłuszna. Taka akuratna. Słuchać się od samego początku. Udaje się nam. Trzylatek został utemperowany po naszemu. Co jednak potem w dorosłości? W dorosłości również zgadza się na wszystko.

A jak nie da się ugrzecznić? Dajemy klapsa. Czy zastanawiamy się wtedy jaka jest różnica w godności dorosłego a dziecka? Prawda jest taka, że żadna. A jednak dziecko można uderzyć, a dorosłego to już tak strach troszkę albo nie wypada.

Czasami już sami nie wiemy co robić. Brniemy dalej. Popadamy w skrajności. Albo ciągle krytykujemy, albo gdy złość nam przechodzi, chwalimy ponad miarę. Chcemy zmotywować. Mówimy: Ale ślicznie wyglądasz. Jaki piękny sweterek i malujesz najładniej z wszystkich. A potem dziecko krytyki nie znosi. Jak to. Przecież było najlepsze.

Tak źle i tak nie dobrze. Kto z Was doświadczył bezradności przy dzieciach. Kto chciał dobrze, a wyszło do bani?
Prowadzący warsztaty ujął to tak: Przyzwyczajmy się, że praca z dzieckiem to nie uprawa pomidorów. Zrobisz wszystko, a i tak nie wyjdzie. Bo dziecko w przeciwieństwie do pomidora ma własne zdanie i chce być wolnym człowiekiem.
A ja dodam na koniec: Bezradność wobec kilkulatka, a potem nastolatka. Przyzwyczajmy się do niej. Cierpliwości nauczmy. Niedoskonałość zaakceptujmy.

JAK ZDOBYĆ WIEDZĘ BEZCENNĄ, CZYLI O WYJĄTKOWYCH WARSZTATACH ZA 5 PLN – 5/9

Przekręciłam się na pufie, bo wykład długi, bez przerw. Nie są potrzebne. Tuz obok prowadzący wyświetla co jakiś czas slajdy. Rodzice ciągle wsłuchani. Za ścianą bawi się dwójka pociech, które nie miały z kim zostać w domu. Wśród słuchaczy również ekipa pedagogów przedszkolnych. To również rodzice. Wiedzę, którą tutaj posiądą, wykorzystają zarówno w pracy, jak i w domu. Bo sytuacje, które opiszę, mogą zdarzyć się wszędzie. Każdy może być ich świadkiem. Warto wiedzieć jak się zachować.

 

Dzisiaj:
O fakcie, że seksualność i płciowość nie jest nam dana jako pakiet. Jest tylko zasianym ziarnem.
Przypomnijcie sobie z dzieciństwa zabawę w lekarza? Moment uświadomienia sobie, że chłopiec jest chłopcem, a dziewczynka jest inaczej zbudowana?
Dzieci od najmłodszych lat interesują się swoim ciałem. Poprzez dotyk sprawdzają, jak ono funkcjonuje. Pipusia czy siusiorek książkowo rzecz ujmując, po pewnym czasie się wyciszają. Zabawy jest koniec. Potem już jest skakanie przez płoty, gra w gumę czy w piłkę. Bo to jak się różnimy, powinno być elementem badawczym, jak chociażby koza z nosa, ale przez chwilę. O kozach jeszcze będzie. Wracamy do meritum.

 

Często piszą, że to prawidłowość. Zwracajcie uwagę na szczegóły, bo dzisiaj jest troszkę inaczej. W dzisiejszych czasach dzieci często mają deficyt więzi. Z jednym lub obojga rodziców. Zwłaszcza w dużych miastach gdzie rodzice bardziej zagonieni, gdzie mniej kultywowany związek. Dzisiaj często zabawy w lekarza, która kiedyś były tylko na pewnym etapie rozwoju uświadomieniem sobie, jaką się ma płeć, bywają niebezpieczne. W grę wchodzi niedopieszczenie. U dzieci pojawia się erotyka. Hormony, które funkcjonować powinny dopiero u dorosłego, biorą górę u dziecka. Diopamina, przekaźnik przyjemności, odpowiedzialna za procesy emocjonalne potrafi nieźle w tym wieku namieszać. Wtedy już nawet dotyk rodzica jest odbierany inaczej. Chociażby syna i matki czy syna i ojca.
Każde przytulenie w momencie podniecenia wywołuje impuls. Wdrukowany dotyk plus podniecenie i wiele nie trzeba. Jeśli więc jesteś rodzicem i zastałeś dzieci przy zabawie w lekarza, kiedy już dawno o tej zabawie powinni zapomnieć, zajmij im czas. Wyprowadź. Nie przytulaj, bo możesz nieźle nabroić.
Zareaguj. Nie zawstydzaj. Znajdź pretekst: Dzieci ubierzcie się, bo zimno w tym pokoju jakoś.

Reagujcie prawidłowo. Bądźcie czujni, gdy coś trwa za długo. A jeśli nie jesteście, nie dziwcie się związkom dwóch mężczyzn czy ponad normalnym relacjom syn matka. Wszystko bierze się z czegoś.
Cennych facetów do przedszkoli wpuszczajcie i nie podejrzewajcie o niecne czyny każdego napotkanego.
Jeśli jesteś samotną matką wychowującą syna, pedagog przedszkolny płci męskiej może wnieść w życie twojego dziecka dużo dobrego.

JAK ZDOBYĆ WIEDZĘ BEZCENNĄ, CZYLI O WYJĄTKOWYCH WARSZTATACH ZA 5 PLN – 4/9

Patrzę po Sali. Trwa prelekcja. Wielu rodziców przytakuje głowami. Wielu już o wielu rzeczach słyszało. To Ci, co się interesują. Chętni zmian. Zainteresowani. Wielu z tych, których temat naprawdę dotyczy pozostali w domu. Kiedyś ich dzieci, będą płacić ciężkie pieniądze, aby poradzić sobie z tym, co ich w życiu spotkało. Kiedyś może się zdarzyć, że staną, przed murem, którego ani głową, ani żadnym łomem nie przebiją. To cena nieświadomości. Naszej rodziców. Dlatego polecam korzystać i słuchać co mają do powiedzenia Ci, co tematów na co dzień dotykają. Chłonąć wiedzę. Nie bać się Siebie poprawiać. Trafisz pewnie na wiele nudnych szkoleń i warsztatów, ale kiedyś trafisz na to jedno z wielu, które wiele może w Twoim życiu zmienić.

Dzisiaj:
O tym, kiedy jest czas na samodzielność i o zdrowym podejściu do życia.
Są tacy, którzy nie dostrzegają, że samodzielności uczymy się od małego. Takim najbardziej lubię się przyglądać.
Chodzicie czasami na basen? Jeśli nie, przytoczę Wam jeden widok. W męskiej szatni, kilku mężczyzn się przebiera. Właśnie wyszli z basenu. Najpierw kąpiel pod prysznicem zbiorowym. Są mężczyznami dla nich widok to normalny. W szatni 7-letni chłopczyk. Męskość zbliża się do niego dużymi krokami. Dwie zdrowe rączki, ale pod prysznicem stoi prawie w bezruchu. Obok niego mamusia, obmywa jego ciało skrupulatnie. Syna z oka nie spuści. Czyżby w męskiej szatni czekało na chłopca jakieś zagrożenie? A może sama żądna wrażeń?
Czasami mamusię z małym chłopcem można w damskiej szatni spotkać. Tutaj to się chłopiec naogląda.
W tej samej damskiej szatni wpadam na Pana z córką w podobnym wieku. Pomykam sobie skromnie odziana lub nawet już prawie nie. Wszedł córce włosy wysuszyć, chociaż w ogólnodostępnym hallu ośrodka suszarek nie brakuje. Zakładam, że dla córki. O nic innego poczciwiny nie podejrzewam. Kobietki pamiętajcie. Ręcznik przy Sobie mieć zawsze i wszędzie. Żeby wstydu nie było. Żeby zabłąkanego Pana nie wystraszyć. Podsumowuję. Sodoma i Gomora. Czasami sama sprawdzam, czy do prawidłowiej szatni wchodzę.

Jak myślicie, czyje miejsce jest gdzie? Czy mając lat 7, jesteśmy w stanie się sami umyć i ubrać? Czy zaczynając edukację w szkole, jesteśmy w stanie poprosić o pomoc, gdyby była nam potrzeba? Kiedy odciąć pępowinę mamy i syna czy ojca córki? Czy lat 7 to wystarczający wiek? Myślę, że każdy z Was sam Sobie odpowie.

Inny przykład. Tym razem o zdrowym podejściu do życia. Jasio sztywnieje, gdy widzi mamusię. Bo mamusia już nauczyła, że tak trzeba. Rączka w górę, żeby sweterek ubrać. Potem druga. Jasio jak kukiełka. Jedna nóżka. Zawsze pierwsza prawa. Mam buta zawiązała. Potem lewa. Mam guziczki u sweterka zapina, bo przecież mały Jasio sam nie daj Boże, krzywo zapnie, Albo urwie któryś. No i jak to długo będzie trwało w dodatku. No i co ludzie powiedzą jak guziczki krzywo zapięte, że mamusia nie zadbało i dziecko takie niedopilnowane? A gdzie w tym wszystkim samodzielność? Kiedy nasza pociecha ma się jej nauczyć?

W dzisiejszych czasach chronimy dziecko długo pod parasolem. Robimy za niego, żeby było nam łatwiej i szybciej. Do tego jeszcze twierdzimy, że dziecku trzeba zaoszczędzić stresu. Efekt? W przedszkolu dzieci nie radzą sobie z brakiem papieru w toalecie a w dorosłości z krytyką. Nieświadomi wpychamy w bezradność.

JAK ZDOBYĆ WIEDZĘ BEZCENNĄ, CZYLI O WYJĄTKOWYCH WARSZTATACH ZA 5 PLN – 3/9

Wśród humoru u prowadzącego warsztaty, które są o dzieciach a w rzeczywistości o nas dorosłych, jest wiele mądrości. Co kilkanaście zdań słyszę: Tak na pewno nie dzieje się w waszym mieście. Tak dzieje wszędzie, ale nie u Was. Sarkazm, ale taki z serca płynący. To wszystko, o czym słucham dzieje się w każdym zakątku, bez względu na to ile pieniążków w rodzinie i gdzie mieszkamy. Dzieje się na drugim końcu świata i zaraz po sąsiedzku.

Dzisiaj:
O dzieciach, które traktujemy jak dzieci, gdy dziećmi już nie są, a szczególnie o tym, czego tak naprawdę my dorośli nie zauważamy, a może warto zauważyć.

Janusz Korczak, badacz świata dzieci, twierdzi: Nie ma dzieci, są ludzie. Nie ma problemu dzieci, są ludzkie problemy. Kogo dotyczą problemy dzieci? Najczęściej dorosłych. Samo dziecko, będące wspaniałym obserwatorem, z jego prostym otwartym myśleniem pozostawione w świecie bez naszych rad, kazań i konfliktów nie znałoby słowa problem. Problemy dzieci rodzą się bezpośrednio z problemów otoczenia. A otoczenie, to najczęściej rodzice i bliscy.

Zaczyna się od drobiazgów. Czasami patrzymy na dzieci z sąsiedztwa. Jedna siostra drugiej kredkę zabiera. Młodsza płacze, bo do kredki przywiązana. Tato stwierdza: Co tam kredka jak ja mam kredyt we frankach. Lekceważy mały nieistotny dla dorosłego problem. Oczywiście, że powinna być równowaga i nie ma co przesadzać. Pamiętajmy, jednak że ważne jest odczytanie autentycznych potrzeb. Czasami dziecku naprawdę na kredce bardzo zależy.

W innym domu już dziecko ma większe wyzwania. W innym gnieździe oglądamy scenkę, jak mała Karolcia rysuje spokojnie, gdy jej rodzice się kłócą i rzucają, czym popadnie. Zawiedziona Karolcia buduje na naszych oczach parasol ochronny. Nie ma prawa do głosu. Wiele już ją nie dziwi. Chce czuć się bezpiecznie. Karolcia nie ma w tym momencie dziecinnych problemów. Ma ogromne problemu małego, drobnego człowieka.

Gdy w domu dzieje się nie najlepiej, dziecko jest piorunochronem. Obserwuje, zbiera i przewodzi.
Wyobraźcie sobie kulturalną kłótnię zwaną jeszcze bardziej kulturalnie Cichą Mszą, która trwa tydzień. Nikt nic nie mówi, dusi w sobie emocje, które z każdym dniem rosną i rosną. Jak myślicie. Czy dzieci to widzą? A i owszem. Wszystko, bo one w tym wieku przypatrują się najwięcej. My nie mówimy, udajemy, ale zdradza nas zachowanie. Miny, chłód, który od nas emanuje. Milczeniem niszczymy u nich emocjonalność. Śmiejemy się czasami, że przedszkolanki wiedzą wszystko. One są bardziej świadome świadomości dzieci o sytuacji niż sami rodzice, skupieni na tym, który obrazi się na dłużej, lub na fakcie jak oszukać dziecko, że niby jest w porządku. Poza domem wychodzi wszystko.

W różnych domostwach różnie się dzieje. Poradnie pękają w szwach. Z kim jednak chodzimy po poradniach, kiedy dostrzegamy, że coś jest nie tak? Z dzieckiem, a co z nami? Badania mówią, że za 90 procent problemów dzieci, odpowiedzialni są rodzice. Bo to rodzic odpowiedzialny jest za stabilność emocjonalną w sercach najbliższych. My do psychologa? Kto to jednak widział? To przecież takie uwłaczające. Przecież z nami wszystko Ok. Bujda.
Warto przyglądnąć się najpierw sobie.

JAK ZDOBYĆ WIEDZĘ BEZCENNĄ, CZYLI O WYJĄTKOWYCH WARSZTATACH ZA 5 PLN – 2/9

Przede mną stoi facet. Raczej nade mną, bo ja, prawie przy ziemi spoczywam. To dzisiaj jego królestwo. Panuje nad salą i nie pozwoli na wiele. Żartobliwy, ale trzyma w ryzach i zaczyna mówić o konkretach. O tak to lubię. Sympatyczny osobliwy, mocno zbudowany gość, o osobowości jeszcze bardziej niesztampowej, mówi nieszablonowo. Polski przeplata przepiękną podhalańską gwarą, bo jak twierdzi on spod Dunajca. Oswiadcza, że na drugie ma Dygresja. Z nazwą trafia. Spóźnić się to nic. Zasnąć na własnym wykładzie to jest coś: mówi żartobliwie o tym, co jemu się w życiu przytrafia. Przejdźmy jednak do meritum. Skoro przede mną jest facet, to będzie o płci męskiej.

Dzisiaj:
Czy da się tak bez facetów i o samotnym wychowywaniu.

Przypominacie Sobie kultową „Sexmisję” Juliusza Machulskiego? Wsłuchiwaliście się w teksty typu:

Podobno kiedyś mężczyźni byli na porządku dziennym. Nocnym także?

Albo inny: Co z nim zrobimy? Jednak chłop?

I jeszcze jeden mój ulubiony: Co to znaczy „mieć chłopa”? Prawdopodobnie chodzi o męską służbę domową, bardzo rozpowszechnioną w XX wieku.
Tak, tak. Ja wiem, że sam przekaz filmu był dużo głębszy, ale tutaj skupiam się na płci męskiej. Czasami wydaje nam się, że bez faceta to tak wszystko się da. Uwierzcie, często jest przydatny. Wręcz niezbędny czasami. Osobiście bardzo cenię ich obecność.
Dlaczego? Faceci są inni. Mają zupełnie inne spojrzenie, a ich mózgi zupełnie inaczej postrzegają świat.
To, co facet nazywa dobrym pomysłem, kobieta nazwie lekkomyślnością. Jedyne co łączy kobietę i mężczyznę to wartości i godność. Wszystkie inne to różnice. Potrzebne różnice, bo tylko wtedy jest równowaga.

Obecnie obserwujemy się sfeminizowanie i deficyt ojcostwa. Nauczyciel facet w przedszkolu to coś nie do pomyślenia. Dbają o to często mamy. Usłyszeć można: Chłop będzie z moim chłopcem siku robił? Więc w przedszkolach opiekuna nauczyciela nie uraczysz. No widziałam kiedyś jednego, przez chwilę. W kuchni. A szkoda. Coraz więcej jest rodziców samotnie wychowujących dzieci. Jestem pełna podziwu dla matek, które potrafią wszystko same. Są takie mężne. Psychologowie twierdzą, jednak że samotne matki nie pokażą wszystkich wzorców. Wiele w tym prawdy.
Mężczyzna nie jest potrzebny zawsze, ale przychodzi moment w życiu dziecka, szczególnie chłopca, że jest niezastąpiony. To moment, kiedy chłopiec potrzebuje sygnału, że jest wojownikiem, a nie gosposią domową.

Po co więc ten facet?
Bo jak mówi prowadzący, chłop ma trochę chłopem śmierdzieć czyli:
Żeby chłopiec mógł zerwać narcystyczną więź matki.
Żeby w przyrodzie była równowaga, bo facet w przeciwieństwie do baby, nie dzwoni za dorosłym synem i nie pyta, czy ten ubrał kalesony.
Co by kobieta wychowująca dziecko potocznie zwana matką mogła spaść z ołtarza i przestała być Matką Boską dla swojego syna.
Aby mamie łatwiej było się pogodzić, że chłopca wychowuje dla obcej kobiety nie dla siebie.
Żeby córka najpierw od faceta słyszała komplementy, żeby potem umieć je przyjmować od zakochanych w niej rówieśników.

W piosence Big Cyc mimo tytułu: Facet to świnia, można doszukać się słów: Bez ciebie nudny byłby Świat, bo facet to jest dobra rzecz. I tego się trzymajmy.

JAK ZDOBYĆ WIEDZĘ BEZCENNĄ, CZYLI O WYJĄTKOWYCH WARSZTATACH ZA 5 PLN – 1/9

To miała być krótka relacja z wydarzenia jednego z wielu. Temat wchłonął mnie, więc dzielę włosa na dziewięć. 9 tematów, a każdy ważny. Każdy może się z nimi spotkać na własnej życia drodze. Czy singlem jest, czy w związku, nastolatkiem, a może już całkiem dorosłym? Zdarza się, że innej orientacji seksualnej lub innego światopoglądu. Każdy jednak z nas jest jakimś wujkiem, rodzicem, bratem, sąsiadem, dziadkiem.
Wszyscy żyjemy w jednym stadzie. Mamy wpływ na innych i przenosimy wzorce. Inni mają wpływ na nas. Jakie są tego konsekwencje? Dowiecie się w tej serii wpisów, gdzie wiedzę prowadzącego i myśli własne będę przeplatać.

Dzisiaj:
O prawdziwej roli przedszkola, bo wszystko zaczęło się w przedszkolu.

Budynek placówki. Przyjemna salka na piętrze. Za oknem już ciemno. Obok słyszę głos kanarka i stukanie po klatce łapek białego jeża, który zaczyna nocne polowanie. Na ścianach mnóstwo kolorowych obrazków, książek i dziecięcego rękodzieła. Gdzie nie spojrzę kolorowo. Ciepła przyjazna atmosfera. Na wykład, który ma być o dzieciach, a w istocie jest o nas dorosłych, zapisałam się jakiś czas temu. W środku wszyscy już obecni. Spóźniłam się. Tak. O tak. Wiem, że nie wypada. O tej słabości kiedy indziej. Większość zainteresowanych zajęła krzesełka, na których na co dzień dzieci siedzą. Wyglądamy jak olbrzymy w świecie krasnoludków. Większość kobiet Monstrum, w tym jeden Guliwer. A może inaczej. Wszyscy bardziej wyrośnięci, ale dla mnie ciągle dzieci. Pod pupę podsunęłam fioletową fatę. Malutką, ale nieco większą niż wspomniane drewniane krzesełka. Stwierdzam, że od drewnianego, małego siedziska o stokroć pufa dla mnie wygodniejsza.
Siedzę z buzią otwartą i słucham. Mówić, to ja się tutaj nie nagadam. I dobrze. Za to we wpisie mogę powiedzieć co nieco.

Zauważam, jak ostatnimi czasy rośnie ludzka roszczeniowość, również co do przedszkola. Zastanawialiście się, co tak naprawdę powinno zapewnić nam i naszym dzieciom ta instytucja?
– Ktoś powie: Czystość. Jak wiemy, w przedszkolu, jak i w życiu codziennym obowiązuje higiena, ale nie spodziewajcie się aseptyczności. Są tacy, co chcieliby, aby świat był sterylny. Ludzie tak się nie da żyć. Dziecko ma być brudne. Obowiązuje jedna zasada: Nie jemy żółtego śniegu. To słowa prowadzącego. Usłyszałam śmiech na Sali. Sama się uśmiechnęłam i przypomniałam, jak dzieckiem byłam.
– Inny powie: Bezpieczeństwo. Owszem, to podstawa. Pamiętajmy jednak, że nie do przesady. Kleszcza dziecko złapie zarówno w domu, jak i w przedszkolu. Od szczęścia zależy. Podobnie jest z rozbitą głową. Na to nie mamy wpływu, jakbyśmy nie starali się być czujni i jak byśmy chcieli chronić nasze dziecko. Jak ma się uderzyć, to się uderzy. Dorosły również nie musi wyjeżdżać na narty, żeby się połamać, wystarczy, że będzie szedł rano śliskim chodnikiem. Samo życie.
– Jeszcze ktoś powie: Kompetentna kadra w przedszkolu. Tak, ale taka, która ma wspomagać proces wychowawczy, a nie za nas wychowywać. Och te nasze czasami wygórowane wymagania. Czy nie za często chcemy, aby ktoś za nas zrobił całą robotę?

Przypominam sobie przedszkolne scenki z życia.
Słyszę, że podobno współpraca rodzic i przedszkole, kręci się często wokół paśnika. Podobno? Potwierdzam słowa prowadzącego, ponieważ typowe zdanie, które wpada mi w ucho to: Co dzisiaj jadł Januszek?
Rodzice kochają swojego Januszka Pampuszka, widzą, jak zdrowo wygląda. Pucka rumiane, bo w przedszkolu często lepiej i regularniej karmią niż w domu. Widzą na tablicy rozpiskę menu, a i tak pytają. Codzienne powtarzanie, staje się dla nich nawykiem. A gdzie cała reszta dobroci, które dziecko od przedszkola w przeciągu dnia dostało?
Chociażby prawidłowe wysławianie się i korzystanie z języka. W domu widzą, jak im Januszek mężnieje, ale mówią do niego ciągle niewyraźnie. No właśnie: Dlaczego? Czemuż nie polszczyzną czy chociażby gwarą? Dlaczego traktują go jak głupek? Słyszę słodkie krucy fuks. Oczy i gesty ludzi pokazują zdziwienie, słuchając takich rzeczy. To dzięki przedszkolu jednak w dziecku rozwinie się prawidłowo słuch, nie dzięki „tiutającejtiu tiu babci. Osobiście dziadków polecam owszem, ale na weekendzie. Bo kochają, bo jedyni, bo rozpieszczają. To również potrzebne.

Przyglądam się przedszkolom od lat. Sama chodziłam i mam styczność jako dorosła już osóbka, matka. Przyglądam się tych publicznym, które nie zawsze były kolorowe, bo nie zawsze były możliwości. Za to jednak jaki wpływ mają na nasze dzieci, chwała im za to. Przedszkole publiczne doceniane czy wręcz przeciwnie? Sprawdźmy. W przedszkolu dziecko tańczy, bawi się i śpiewa. Mało powiecie? Błąd. Przedszkole nie ma zrobić z dzieci Einstain’ów. Neurodydaktyka, czyli w skrócie nauczanie przyjazne mózgowi. To podstawowe zadania przedszkola. Nic nie za szybko i nic nie za późno. Nic na siłę i nie nauka literek, gdy mózg jeszcze nie dorósł. Przypomina mi się rozmowa, której byłam świadkiem. Babcia nauczycielka, która córkę również na pedagoga wychowała, chwali się wnusią: A moja Alusia, w wieku 6 lat, Harry Potter’a przeczytała!. Obok stoi matka innej pociechy: Ups!. Oczy spuściła i myśl w powietrzu zawisła: A moja dziecina jeszcze liter nie umie, pomyślała. Jej córka przeczytała tę samą książkę 10 lat później. Byłam tego świadkiem. Dzisiaj kobieta jest szczęśliwą matką. W wieku lat 6 jej dziecko było dzieckiem, które nie czytało, ale wiedziało, że z konia też trzeba nauczyć się spadać i że jak się językiem w zimie do metalu przyłoży, to czasami ciężko go oderwać. Jeśli nie próbowaliście, nie sprawdzajcie. Moja dobra rada. Również żarówki do ust nie wkładać. Niejeden próbował. Zbyt dużo zachodu i wstydu na pogotowiu. Na to, że dziecko obetnie sobie grzywkę nożyczkami do kurczaka, lub włoży fasolkę do nosa, warto być przygotowanym.
Czy przy moich wpisać zaczynasz się zastanawiać, czy warto mieć dzieci? To, co piszę to kropla w morzu z wyzwań, które Cię czekają, ale to piękne wyzwania. Niosą ze sobą wiele radości i niespodzianek. To zachęta dla Grzegorza, jeśli czyta ten wpis. Również dla tych, co zastanawiają się nad potomstwem. Moc wrażeń. A co jest, jak już dzieci w dorosłość wchodzą. Ho ho.

Powrócę do roli przedszkola. Ruch rozwija mózg. Koordynacja wzrokowo — słuchowo — ruchowa u naszej pociechy to podstawa. Zapytacie: Po co? Chociażby po to, żeby potem spory już Jaś łatwo mógł zrobić prawo jazdy. Żeby mógł jedną ręką biegi obsługiwać, drugą kierownicę, rozglądać się po znakach i na głośnomówiącym rozmawiać z dziewczyną. Wszystko to jednocześnie. Tylko mi się nie dziwić. Takie czasy. Robicie tak czasami? No nie mówcie, że nie!

Kiedy oddasz swoją Mysię Pysię do przedszkola, warto pamiętać, że przedszkole to zasady. Jakie? Sprawdzone przez lata. Kiedy dziecko jest w przedszkolu, weekend pozostaje dla nas, w tygodniu nasze dziecko wychowuje przedszkole. Odwieczne prawo. Kiedy w jednym i w drugim miejscu są zasady to bingo. Pamiętajmy, że spójne działania to sukces. Jeśli w domu zasady odpuszczamy, wszystko się rozjeżdża. Pamiętajcie również: dziecko w przedszkolu, to dużo dobrego. To nauka życia w grupie i szczęśliwe dzieciństwo.

A co do pedagogów przedszkolnych. Wielu z nich podąża za myślą Janusza Korczaka: Dobry wychowawca, który nie wtłacza a wyzwala, nie ciągnie a wznosi, nie ugniata a kształtuje, nie dyktuje a uczy, nie żąda a zapytuje, przeżyje wraz z dziećmi wiele natchnionych chwil.

Zali nie opłaca się tym ludziom zaufać? Czyż nie warto się im przyglądać i brać z nich przykład, mieć z nimi kontakt, a jeśli Wam spasują, oddać w ich ręce dziecko, zanim pójdzie dalej przez życie?

JAKI JEST POŻYTEK Z WIELKICH AKCJI I DOTACJI?

W tym wpisie o uzębieniu i naszym kręgosłupie. O tym, co dzieci jedzą w szkołach, czyli nieco o mleku, warzywach, owocach i soli. Troszkę o świadomości. A na koniec o przesympatycznym panu o imieniu Albert, którego znacie wszyscy. Zapytacie co te wszystkie rzeczy ze sobą łączy? Łączą je akcje, które miały i mają na celu poprawiać jakość naszego życia. Dzisiaj więc o tym, jakie są i były, czemu i komu służą niektóre działania. Również o tym, jaki z nich pożytek. Do lektury zapraszam.

Ruch wszelaki.
W tym miejscu o akcjach, które pamiętam z dzieciństwa i dzięki, którym dzisiaj mam zdrowy prosty kręgosłup i robaki w tyłku, które każą mi się ciągle ruszać.
Pamiętam czasy PRL gdzie wyedukowany, zdrowy i sprawny fizycznie obywatel był niezbędny do obrony kraju oraz systemu. Brzmi siermiężnie, prawda? Miałam dwie godziny zajęć wychowania fizycznego w tygodniu oraz zajęcia pozalekcyjne dla zainteresowanych sportem. Biegałam w kółko po boisku, czego wtedy nie znosiłam. Dzisiaj za tym tęsknię. Lekkoatletyka nie była mi obca. Co roku zapisywałam się do sekcji lekkoatletycznej, żeby z nią iść w pochodzie pierwszomajowym. Tam nie sprawdzano obecności. W szkole miałam zajęcia korekcyjne, elementy gimnastyki i lekkoatletyki. Pamiętam liczne gry zespołowe, również te po lekcjach.
Pamiętam jak przez mgłę autorski projekt AWF w mojej szkole. Chciałam się wczytać, przypomnieć sobie, ale dzisiaj w necie nie ma o nim nawet wzmianki. Przyjeżdżali raz w roku, zbierali wszystkich na sali gimnastycznej. Prosili, aby chodzić wzdłuż ławeczek, skakać po nich w poprzek, podnosić stopą woreczki wypełnione ryżem, rzucać piłką lekarską w dal. Dziecinada. Wtedy się z tego śmiałam. Byłam szaloną nastolatką i inne rzeczy mi po głowie chodziły. Dzisiaj wiem, że sprawdzali wydolność organizmu, płaskostopie i stan mojej głównej podpory, czyli kręgosłupa. Wszystko zapisywali skrupulatnie. Bez odzewu nie pozostawało. Moi rówieśnicy nie nosili wtedy gorsetów i nikt nie mówił o jego implantach. Dzisiaj słowo skolioza mnie przeraża. Schorzenie zaczyna być plagą, dotyka dzieci znajomych. Lekarze jako coś naturalnego traktują włożenie nastolatkowi druta wzdłuż ciała, twierdząc, że po roku będzie w pełni sprawnym obywatelem. A gdzie ta dawna dbałość, zanim coś się stanie? Jak mi jej brakuje. Programów profilaktycznych po szkołach nie widzę. Za to popularne są bardzo zwolnienia całoroczne z zajęć fizycznych, bo dziecko musi dobrze testy napisać. Więc zwija się przy biurku lub na łóżku uczy. Na medycynę może zda, ale oby nie z drutem w plecach.
Dzisiaj dawny program doceniam. Dzisiaj się już nie śmieję.
Cieszą mnie również dzisiejsze Orliki. Popieram sport i dzieci w piłkę do późnego wieczora kopiące na osiedlowych boiskach. Orliki pochwalam, bo przypominają namiastkę tego, co było. Każdy nowy, który widzę w okolicy, jest powodem do radości.

Uzębienie.
20 lat temu ze szkół znikły gabinety lekarskie, a wraz z nimi szkolni dentyści.
Czy ktoś z Was pamięta szkolnego stomatologa? Ja tak. Kobieta wstawiała amalgamat. Miała wąsy i bardzo mało mówiła. Czyniła swoją powinność. Wiele zębów mi uratowała. Doczekały się białych wypełnień wraz z postępem. W tamtych czasach w szkole była kartoteka, regularne przeglądy stanu uzębienia. Jak trzeba było, to od razu zęby leczono. Co rusz wywoływano nas na przegląd.

Dzisiaj w szkołach mamy fluoryzację. Cel szczytny. Nawet szczoteczki nie trzeba przynosić. Robią nam dobrze i już nie musimy myśleć o tym. Zastanawialiście się jednak, ile fluoru jest w naszej wodzie i ile w powietrzu? Sprawdzałeś w Twojej okolicy? Mamy go często wszędzie i mamy go często przesyt. Jest więc dotacja, jest fluoryzacja. Kosztuje grosze. Każdy też wie, ile kosztuje dzisiaj wyjście do stomatologa. Zapytacie: Czy chciałabym, aby moje dziecko oglądało straszną Panią w białym fartuchu i miało w buzi amalgamat? Pamiętajcie, czasy się zmieniają. I Panie są już inne. Jeśli nie wierzycie, za przykład podaję pielęgniarki środowiskowe. Sprawdźcie sami. Wiele jest, do rany przyłóż, zamiast opatrunku.

Pij mleko, będziesz wielki.
Przyglądam się szkolnym akcjom, które poniekąd mają służyć dzieciom. No tak, sam cel szczytny. Nawet bardzo. Sprawdźmy, jak to jest w praktyce? Dzieci dostają mleko w dobie, gdy mnóstwo z nich ma alergię na białko i duża część nietolerancję laktozy. Niejedna mama wie, jak trudno wytłumaczyć szkrabowi, dlaczego on nie może pić białego płynu, a cała reszta tak. A mleko jest przecież słodziutkie. No i tutaj zaczynają się wyzwania. Bo nie zawsze wszystkich można tak do jednego wora.

Owocki i warzywka.
Na szkolnych ścianach plakaty. Dorosły przeczyta, ale pociecha z pierwszej klasy nie bardzo. Co najwyżej kolorowe obrazki poogląda, na których owoce wyglądają o niebo lepiej niż te wrzucone właśnie na dno plecaka.
Maluchy przynoszą do domu magiczne zawiniątko. W środku kilka rzodkiewek. Innym razem kawałek kalarepki ze skóry nieobrana. Zawartość nietknięta. To akcja, która ma przyzwyczaić dzieci do jedzenia tego, co zdrowe. Większości dzieciaczków jednak, do zielonego i czerwonego nieprzyzwyczajona, bo w domu się nie jada. Rzodkiewka na surowo przy swoim często ostrym posmaku nawet dla mnie jest wyzwaniem. Dziecko jest tylko dzieckiem. Nie zje jabłka z domu, które zapakujesz w przepiękne pudełeczko, a co dopiero nieobraną kalarepkę z woreczka.

Ryż i kukurydza.
W szkolnych sklepikach samo zdrowie. Akcja zdrowego żywienia w szkołach trwa. Wpadam głodna. Woda i wszystko gdzie bazą jest ryż preparowany lub mączka kukurydziana. Jakiś dziwny zdrowy przeźroczysty napój z naturalnym sokiem, którego nie dopiłam, bo gazowany i zemdlił mnie. A ja zdrowe przecież lubię i promuję często. Tak naprawdę nie było za bardzo co kupić. No cóż, jak to mówi moja znajoma: szału nie ma, czterech liter nie urywa. Nie popadajmy w skrajność, w skrajność. Nie oszukujmy się albo niech nas nie oszukują. Jak dziecko nie kupi w szkolnym sklepiku, kupi w kiosku obok szkoły. Zakonserwuje się po godzinach lekcyjnych lub już z marszu jego mama o to zadba, bo nie chce, żeby jego dziecko suchą sklepikową karmę jadło.

Sól.
Na szkolnej stołówce wycofano sól. Zarządzenie odgórne, z dbałości o zdrowie. W domu normalnie się gotuje, nawet jeśli na zdrowej jarzynce to soli w niej pełno. Sól jest wszędzie i przy dobrze zbilansowanej diecie soli potrzebujemy. Nasz organizm nie potrafi przestawiać się z godziny na godzinę, nie dopasowuje do miejsca, potrafi jedynie do pory dnia. W dzień je w nocy odpoczywa. Dziecku sól potrzebna, więc prosi o biały proszek. Nie dostaje. Sól ze szkół wycofano.

Najpierw świadomość.
Czasami w życiu nie wystarczą kolorowe plakaty. Pamiętajmy również że zakazy kusić będą zawsze. Na braki każdy znajdzie sposób, aby sobie wynagrodzić. Za to świadomość to już zupełnie coś innego. To prawo do wyborów. To wiedza, która daje do zastanowienia. Czyż nie lepiej najpierw uświadomić samych rodziców? Bo kto da najlepszy wzorzec jak nie mama. Ona przynajmniej warzywa obierze ładnie, a potem z nich uśmiechniętą buźkę ułoży na talerzu. Jeśli już korzystamy z dotacji, korzystajmy z nich mądrze. Zamiast wozić do szkół warzywa, może warto nauczyć rodziców, jak je mogą sprytnie we własnej kuchni przemycić, w postaci, chociażby smacznego ciasta marchewkowego. Warzywa na dnie plecaka znalezione po tygodniu, to wyrzucone pieniądze, wiedza w głowach narodu to kapitał.

Młody Einstein
Ten, kto o szkołę się obija, pewnie o akcji słyszał. Nie będę jej rozbierać na czynniki pierwsze. Nią jednak podsumuję cały ten wpis. Pamiętajcie, w dzisiejszych czasach dobry pomysł plus dotacja to sposób na trafiony biznes. Patrz na wszystko, co dają za darmo z lekkim przymrużeniem oka. Bądź ciekawy, wczytuj się i szukaj celowości.
Pamiętaj, że najpierw jest zdrowe ciało. Z implantami, nadwagą czy schorzeniami serca, na nic nam, ani naszym dzieciom, całe mądrości tego świata. Albert Einstein dożył sędziwego wieku z uśmiechem na twarzy, w pełni sprawny. Humanistą przy tym był słabym. Dbaj więc o Siebie i Swoje dzieci. Nie pozostawiaj zdrowia w rękach innych, bo możesz obudzić się z ręką w nocniku. Mens sana in corpore sano, jak powiedział rzymski poeta Juvenalis. W zdrowym ciele zdrowy duch.

KIM JEST ZOŁMENDA?

W skrócie: Canis lupus familiaris lub bardziej po naszemu udomowiona forma ssaka drapieżnego. A tak po mojemu? Słodka domowa psina, która czasami mendą bywa, ale wszystko się jej wybacza. W tym wpisie o naturze Golden Retrivera. Psiaka, który stworzony jest do przytulania i z reguły nie szczeka. No, chyba że ma na imię Zołmenda.
Imię powstało przypadkiem. Nadane przez dzieci i tak już zostało. Posiada jeszcze inne całkiem miłe: Zoella, Butożerca i Tradycyjne Zoe (czyt. Zołi). Tak z francuskiego, bo wyglądała jak dama. Potem jednak się okazało, że uwielbia być taka zwykła i ze zwykłymi się zadawać. Kamień z serca. Pies powinien być psem, nawet jeśli rasowy.

Cechy ogólne:
Przyglądam się Zołmendzie. Istota żywa o wielu ludzkich cechach jest drobnej budowy. Niejadek, szczupła, chociaż ta rasa ma tendencje do tycia. Jest wręcz, do rany przyłóż. Kocha ponad wszystko dzieci, a one uwielbiają Zoellę. Pytam prawowitej właścicielki: Co potrafi Twoja psina? Słyszę: Wkurzać. Na buzi pojawia się wielki banan, który świadczy o zadowoleniu. Dlaczego? Bo dziewczyna kocha ponad życie łobuza.

Kilka wyróżników:
Zołmenda zjada rabarbar. Żadnej łodyżki nie pozostawi. Siedzi w wielkiej donicy z rośliną i powoli się z nią rozprawia.
– Grządki przekopuje. Czasam ładniej, a czasami sponiewiera. Cudze oczywiście.
– Uwielbia buty. Tutaj już nawet dla właściciela nie ma litości. Nie ważne czyje, ważne jakie. Szczególnie firmowe, skórzane i te ze sznurówkami, ale muszą być firmowe. Najlepsze te o dźwięcznych nazwach. Miałeś buty, nie masz. Masz okazję kupić nowe.
– podkrada ścierki domowe. Chwali się nimi, gdy zdobędzie zdobycz. Miałaś ścierkę, nie masz. Masz okazję kupić nową.
– dywan z zasady jest jej. Zapytajcie, który pies przyzna, że dywan należy do Pana? Żaden powiadam. Przerabiam to już po raz drugi. Dywan należy do psa od dnia jego narodzin. Jeśli myślisz inaczej, to się mylisz.
– ponadto Zoe to pchlarz od czasu do czasu, bo bardzo towarzyska, a kolegów ma takich ze wsi, chociaż sama miastowa.

Kilka walorów:
– Bardzo łatwo się uczy. Z głupotkami idzie jej najszybciej. Potrafi dawać piąteczkę. Gdy rękę wyciągasz, pozycje leżeć ma na zawołanie. To pozycja do głaskania. Nie chcesz głaskać, ręce trzymaj przy sobie.
– Kiedy ufajda się w błotku, jest nieludzko brudna, ale jak tylko wyschnie, brud z niej jakimś cudem spada. Cóż za wygoda. Nie wszystkie tak mają.
– Na ogonie sierść ma długą, więc tę częścią podłogę zamiata.
– dodatkowo czyści wszystko, co zostawisz na talerzu, oczywiście w założeniu, żeby się nie popsuło. Uczyłeś, że nie wolno, ale ona i tak myśli swoje: Ma się nie zmarnować. W oddali słyszę głośne: Zoe! Gdzie jest mój ser!? Nie ma sera. Trzeba uważać i na niskich stołach nic nie stawiać. Jakiś taki większy porządek jest dzięki Zołmendzie.
– lubi oglądać telewizję, więc samotne seanse nikomu kto ma ją blisko, nie grożą. Ogląda wszystko, leżąc na puchowym dywanie. Wtedy wygląda faktycznie jak dama.
– kiedy nie chce zjeść, znaczy, że kogutka sąsiada dorwała, lub jakimś przypadkiem do jej pyska przelatujący gołąb wpadł. Taki fuks. Czasami więc oszczędzisz na karmie.
– zna swoje miejsce. Przyznam, że się słucha. Jak nie wolno, to nie wolno. Swój teren jednak co jakiś czas powiększa. Zakaz wejścia do pokoju dziecięcego był karą, więc zakazu nie ma. Szkoda było psa.
– Łatwo się w niej zakochać, odkochać dużo trudniej.

Reasumując:
Zoe jest goldenką, Posesji nie broni, ani kojce żadne dla niej. Długi spacer i czas poświęcony to dla niej wspaniała nagroda. Chętnie współpracuje. Uwielbia kąpiele błotne. Tam, gdzie człowiek, tam ona. Towarzyszka na całe życie.

Każdy, kto miał psa lub psa posiada, wie, że zwierzę do domu wnosi to, co w życiu bardzo cenne. Miłość. Kocha nas bez względu na wszystko. Jest naszym przyjacielem. Przy nim zawsze odnajdziemy spokój.
Każde zwierzę w domu to nowe życie. To wielka przygoda. To dużo sytuacji śmiesznych i takich co mówią „ręce załamać”. Sprawdź jednak, co się dzieje, gdy psina choruje, albo gubi się nam na chwilę. Zwierzaka, jaki by nie był, kochasz jak własne dziecko. Wbrew wszystkiemu nie wyobrażasz sobie świata bez niego.

20160925_095434 20160925_095403 20160925_094344 20160925_094340 20160925_094328

SKRZYDŁA DOSTĘPNE OD RĘKI

Skrzydła dostępne od ręki. Taki tekst ujrzałam. Najpierw zaciekawił, bo nie wiedziałam, że kartka wisi na witrynie sklepu mięsnego. Potem na chwilkę rozbawił, ale tylko na moment. Dzisiaj nie będzie o skrzydełkach biednego kurczaczka, bo wszelkie ptactwo nawet to brzydkie lubię. Skrzydła anielskie dzisiaj za mną chodzą i tematy mało śmieszne za to bardzo nam wszystkim bliskie. O skrzydłach dzisiaj, które siła wyższa nam czasami przynosi nagle i mówi do nas lub naszych bliskich: Patrz, są dla Ciebie. Od ręki lub za krótką chwilę. Życie czasami nas zaskakuje znienacka.

Z perspektywy człowieka.
Wyobraź Sobie, że jesteś. Tak po prostu. Żyjesz. Wstajesz rano. Czasami szczęśliwy a czasami, chociażby z pogody niezadowolony. Jesteś singlem z mnóstwem znajomych albo masz szczęśliwą rodzinę. Codziennie napotykasz na małe wyzwania. Patrzysz w portfel. Czasami oko cieszy, a czasami dno portmonetki widzisz. Tam zawsze mogłoby być troszkę więcej. Masz jednak jedną cenną rzecz, którą dostałeś już przy narodzinach. Zdrowie szlachetne. Bezcenne.
Czasami słyszę przez telefon. Jestem bardzo chora. Lekarz przepisał antybiotyk. Muszę poleżeć w domu. Jak do tego podejść. To aż antybiotyk, czy tylko? Patrzę na tych, którym choroba będzie towarzyszyć na każdym etapie drogi, dopóki nie zmienią stanu w inny, czy jak kto woli, skrzydeł w prezencie nie dostaną.

Dlaczego?
Coraz częściej słyszę dookoła. Stwardnienie rozsiane, RZS, nowotwór złośliwy. Choroby, na które nie ma lekarstwa. To rzeczywistość wokół nas, więc nie bójmy się o niej mówić. Dla wielu to wyrok. Przyjmują go z pokorą. Dlaczego niektórym cierpienie pisane i ból, a innym nie? Mnie nie pytajcie. Wszystko jest po coś. Obcowanie z ludźmi chorymi pozwala zrozumieć.

Inny stan.
Miałaś kiedyś okazję żegnać się z cierpiącą osobą, kilka godzin wcześniej, zanim zetknęła się z nową formą istnienia, pozostawiając na szpitalnym łóżku swoje schorowane ciało? To chwile, których nigdy się nie zapomina. W śpiączce łzy po twarzy płyną. Słowa, które chora osoba może usłyszeć od bliskich koją jej duszę. A może to nie słowa, tylko sama obecność? Taki człowiek zasypia z lekkim uśmiechem na twarzy. Jakby wychodził wreszcie na wolność z cierpiącego ciała, które już mu służyć nie chciało.

Miałeś kiedyś sposobność rozmawiać z kobietą, która przewidziała własną śmierć? Która dostając prezent urodzinowy, jasno powiedziała, że jej się już nie przyda? Patrzysz a jej oczy, cieszą się na nową podróż. Tacy ludzie żegnają się, nic nie mówiąc. Na twarzy mają spokój. Ów kobieta narodziła się na nowo dzień później. Tak jak zamierzała. Niektórzy nazywają to śmiercią.

Jestem w Domu Pomocy społecznej. Na szpitalnym łóżku przywieźli starszą kobietę. Dobiegły mnie cichutkie, wypowiedziane pod nosem słowa pielęgniarki: Oho, Wróciła. Czyżby niektórzy mieli nadzieję, że już nie wróci? Jej jeszcze przecież skrzydła niepisane. Ona ma jeszcze misję i coś do załatwienia. Nie nam decydować, kiedy i gdzie. Każdy ma prawo żyć, każdemu kiedyś śmierć ciała pisana i nowe życie. Ta Pani zaśnie, któregoś dnia, po cichutku, ona już o tym wie i cierpliwie czeka.

Życiowe zwycięstwa.
Mówimy często o sukcesach finansowych i sportowych. Za największy sukces życiowy, uważam pogodzić się z chorobą, która nas spotyka. Pokonać ból. Na podium najwyższym stawiam tych, którzy z chorobą żyją, o chorobach i przejściu w nowe wymiary mówią. Ludzi, którzy znaleźli sposób na inne życie w trakcie tego obecnego, przytulili chorobę, z którą nie jest w stanie wygrać nowoczesna medycyna. Magicy. Uwielbiam z nimi przebywać, nawet jeśli mają chwilę słabości. Przy nich doceniam rzeczy, o których czasami zapominam. Że o własnych siłach mogę wyjść z domu, bo mam kończyny sprawne, popatrzyć w niebo, bo wzrok nie zawodzi i zjeść wszystko, co mi się żywnie podoba, że przeziębienie to tak naprawdę nie choroba, a drobny incydent. Przy nich uczę się jak akceptować przede wszystkim te rzeczy trudne. To przy nich zrozumiałam, że warto cieszyć się tym, co mamy. Tym, co nas otacza. Że doceniać to, co możemy stracić, jest dużo ważniejsze, niż gonić za pragnieniem, które powstało gdzieś w naszych umysłach i ma nas ponoć uszczęśliwić.

Prawdziwe szczęście.
Bólu i cierpienia się boimy. Boimy się nawet na niego patrzyć. Czasami dreszcze nas przechodzą, gdy mamy o nim pomyśleć. Omijamy chorego sąsiada, nawet jeśli nie zaraża. Dopada nas grypa i mówimy, że umieramy. To nie takie proste. Na nowe życie trzeba sobie zasłużyć. Nie ma lekko. Ból gardła, gorączka to drobiazgi. Miód, malina, czosnek i kilka dni w łóżku.
Nie szukajcie szczęścia daleko. Jeśli tylko możecie wstać z łóżka, bez bólu oraz myśli jak mało czasu Wam zostało i dlaczego, już jesteście wielkimi szczęściarzami. Nie wierzycie? Zapytajcie o to chorego. Wszystkim radości z każdej chwili w zdrowiu życzę.

Kojarzycie Stare Dobre Małżeństwo i Anioły bieszczadzkie?

Dla Was dedykuję piosenkę, którą dostałam w momencie, gdy pisałam ten tekst. W komentarzach do niej przeczytałam: Żyć nie umierać. Nie nam często wybierać, ale gdy mam wybór  jestem za życiem.

https://youtu.be/7scH1OQgfBQ

KOCHAĆ, ZNACZY AKCEPTOWAĆ

Pada deszcz a pod nogami kałuże. Na ulicy spoglądam na matkę. Ciągnie za rękę chłopca. Ten płacze. W pobliżu drzwi z napisem: Szkoła tańca. A chłopak to urodzony piłkarz. Widziałam, jak kamyki na mokrym chodniku kopał dyskretnie. Na Sali płacz: Ja nie chcę mamo. Chłopiec przetańczył godzinę. Wychodził smutny.
Słucham zawiedzionej matki, która opowiada: Moje dziecko po tylu latach nauki w Szkole Muzycznej, mimo wielu moich codziennych poświęceń, nie chce patrzyć na pianino. Instrument tyle kosztował. Koniec przygody z graniem, koniec kariery, chociaż wymarzony papier swojej mamy do ręki dostało. Żal w oczach. Teraz mama następnego malucha wozi, wiele kilometrów od domu. Dzień w dzień. Czyżby instrument nie mógł się zmarnować?
Ile takich dzieciaków smutnych i zmęczonych co na dwa etaty jadą trudno mi zliczyć. Szkoła, potem szkoła muzyczna, i jeszcze angielski. W inny dzień kółko plastyczne i karate.
Znasz takich, którzy skończyli studia, bo rodzice bardzo zabiegali, a potem położyli im papiery na stół, mówiąc: Proszę, bo bardzo chcieliście, to dla Was, a teraz wyjeżdżam i podążam własnymi ścieżkami, bo jestem pełnoletni i jestem wolnym człowiekiem?

Więcej a może jednak mniej?
Wszystkie mamy działają z dobrego serca. Z myślą co najlepsze dla ich dzieci. Chcą, żeby wszystko umiało. A do tego wszystkiego widzą ich przyszłość swoimi oczami. Planują w nadziei, że im więcej dzieci nauczą się za młodu, tym większe szanse będą miały w dorosłości. Czasami warto zauważyć, że skarbem jest umieć robić tę jedną rzecz a dobrze i taką, którą się bardzo kocha. Ta, z której rodzi się pasja. Łapanie kilku srok za ogon nie zawsze wychodzi naszym dzieciom na dobre. Oczywiście warto im dać szansę, przyglądać się i dać możliwość się wycofać, potwierdzając tym swoją mądrość i dojrzałość.
Pozwól im się przyglądać. Daj czas. Nie każdy od razu wie, kim chce w życiu być, co robić i co mu będzie sprawiać frajdę. Ty tak od razu wiedziałeś? Dzieciństwo to ciągłe poszukiwanie. Czasami poszukujemy całe życie i nic w tym złego.

Co Twoje to Twoje.
Jeśli kiedykolwiek doświadczyłeś coś sam i Ci nie wyszło, nie warto testować ponownie na swoim dziecku, udowadniając, że jednak się da. Jeśli nie mogłeś tańczyć albo nie było Ci pisane nauczyć grać na pianinie, nie wyręczaj się teraz potomkiem. Nasze jest nasze. Każdy ma swoje. Nie realizuj swoich marzeń, wykorzystując własne pociechy, daj im żyć swoim życiem. Daj się im spełniać po swojemu. Skorzystasz na tym Ty, skorzystają inni. Jaki jest cel namawiania dziecka, żeby z modą szło i lekarzem zostało, skoro ono się krwi boi? Tak wiem, to szanowano profesja i nie jeden chciałby w rodzinie lekarza mieć.
Jeśli potrzebujesz dobrego lekarza w przyszłości, nie obawiaj się. Dziecko będąc dorosłe znajdzie Ci najlepszych fachowców. Przekopie cały net i objedzie światowe Kliniki, ponieważ będzie kochał Cię za to, że dałeś mu w dzieciństwie wolność słowa i czas na wybory. Że nie patrzyłeś na prestiż, gdy jego podróże kręciły i zawody o mniejszej renomie.

Pomagać, zamiast narzucać.
Zazwyczaj działasz w dobrej wierze. Chcesz zabezpieczyć dziecko na przyszłość. Mówisz: Zostań Stomatologiem. Ten zawód to taki bezpieczny, stateczny. W Twoim mniemaniu. Czy naprawdę chciałbyś, aby pół swojego życia przy fotelu dentystycznym spędziło, prowadząc monolog, kiedy wiesz, że ono tak naprawdę kocha ludzi słuchać? Wsłuchuj się w potrzeby Twojego dziecka. Przyglądaj się. Pomagaj dzieciom odkrywać Siebie. Daj możliwości, ale nie narzucaj. Wspieraj i nie dziw niczemu. Nie żałuj jego wyborów. Sukcesem jest, jeśli będzie wiedział, co chce w życiu robić. Wielu nie wie.

Wszyscy mamy prawo do zmian.
Wyzwania co robić w przyszłości ma dzisiejsza młodzież, ale również dorośli na każdym etapie życia. I nie ma się co dziwić. Przecież praca to jego większa część. A przecież praca z zamiłowania, równa się szczęśliwe życie. Znasz takich, którzy odkrywają się na nowo w wieku lat 40? Jeśli Ty coś kochasz, zrób to sam, bo to jest Twoje. Nie sprzedawaj innym. Zostaw na własną wyłączność. Zacznij się uczyć na nowo, zmień swoje życie. Zapisz się na lekcje tańca lub znajdź nauczyciela gry na pianinie, zacznij jeździć konno. Nigdy nie jest za późno. Jeśli jakieś dziecko zostaje nieco później kierowcą tira, mimo głosów, że będzie wspaniałym medykiem, nie żałuj, że lekarzem nie został. Wspaniałymi medykami zostali tacy, którym na kartach losu pisane. Ten jest pierwszorzędnym kierowcą i szczęśliwym człowiekiem, który bezpiecznie i z zadowoleniem przemierza świat za kierownicą. On o tym marzył i sprawia mu to frajdę.

BOŻONARODZENIOWE HOCKI KLOCKI

Jeśli już naoglądałeś się obrazków z błyszczącymi choinkami i rodzinnych zdjęć ze smartfonów z modnymi minkami dziubkami, zabiorę Cię w świat klimatów, o których na co dzień się nie pisze. Tych, które pozostawiają moc wspomnień, nieplanowanych i wychodzących poza babcine tradycje, przygody XXI wieku w przeciętnej zagrodzie.

Uwielbiam święta oglądane oczami dziecka. Są takie prawdziwe. Bez owijania i słodkości w słowach. Bez powtarzalnych hurtowych życzeń, od których, tu pocieszenie niektórzy już odchodzą, ponieważ zorientowali się, że to nie o to chodzi, że co dla wszystkich to dla nikogo. Dorośli czasami koloryzują. Dzieci widzą często absurdy, a o niedorzecznościach mówią wprost. A już najbardziej dosłowne są zwierzęta. Te podsumują wszystko działaniem.

Boże Narodzenie i co najpierw?
Wczesne popołudnie. Fryzjer zaliczony, czas na kuchenne zabawy. Dzyń. Dzyń. Odbierasz telefon. W słuchawce męski głos. Pani córka jest na policji. Ta! Jasne! — odpowiadasz i odkładasz słuchawkę. Głowę zawracają, a Ty nie masz czasu. Zaczyna się jednak dobrze. W Wigilię szczęście przynosi mężczyzna. W progu, czy nie w progu. Ważne, że zadzwonił. Potem dowiadujesz się, że głos jednak mówił prawdę.

Wielkie przygotowania.
Stół przykryty białym obrusem, kwiaty na stole, a obok opłatek, który życzeń nie może się doczekać. Mały gipsowy Jezusek leżący sobie spokojnie w żłóbku, nóżki stracił i jeszcze troszkę gipsowych włosów, które złotem były muśnięte. Czworonóg zjadł. Psiakowi pewnie wapna w organizmie brakowało. No cóż, sam sobie uzupełnił braki. W końcu zwierzęta mówią ludzkim głosem tylko w noc wigilijną. A tu do nocy jeszcze daleko. Opłatek smutny, bo dlaczego nie on, przecież to jego jedzą zazwyczaj. Cierpliwie czeka. Z pieskami nie ma dyskusji. Ty się cieszysz, bo nie musisz przynajmniej martwić się, gdzie nowy opłatek zdobyć.
Kupno karpia zostawiłeś na ostatnią chwilę. Żeby świeży był. Karpia nigdzie w okolicy nie ma. Nawet w Katowicach. Do Katowic masz 300 km. Może byś i pojechał, ale nie ma po co.
Kupujesz mrożoną. Na Wigilii będzie ryba. Hip hip hurra.

Prezenty.
Wigilijna kolacja zbliża się wielkimi krokami. Mały szkrab, którego wszędzie jest zawsze pełno, po mieszkaniu biega, prezenty psiakość wypatrzył. Już od jakiegoś czasu się domyślał, że te pod choinką to miłe gesty ludzi. Bo i skąd ta gorączka świąteczna po sklepach i przed samymi świętami puste półki? Prezenty kupujemy, o prezentach myślimy i mówimy. Pytasz potem dzieciątko, co w święta najważniejsze. Chcesz usłyszeć: miłość, wspólnie spędzony czas przy stole, 12 posiłków, ubieranie choinki, ogólnie — tradycja. Dzieciak jednak skacze do góry, rączki podnosi i krzyczy wniebogłosy: Prezenty! Od rana o nich słyszysz, chociaż krzątasz się już od dni kilku dni w kuchni, chcąc być na koniec doceniona. Jesteś, będziesz za chwilkę, nawet przez własnego czworonoga.

Ciastka rzecz ulotna.
Patrzysz, a ze stołu zniknęły najlepsze ciasteczka. Z tegorocznych własnoręcznie obieranych orzechów, na najdroższym sklepowym maśle. Psina całą michę zjadła. Dzieci obok komentują: Biedna psina, żeby tylko brzuch jej nie rozbolał i sprawdzają w necie czy pies orzechy jeść może.

Wstrzemięźliwość od pokarmów.
Starsza pociecha otwiera lodówkę i chwytając świeżo zrobioną sałatkę jarzynową, która jest królową świąt rzecz oczywista, mówi o zwykłych niedorzecznościach. W niektórych domach najpierw cały dzień dzieci od jedzenia się odpędza, żąda wstrzemięźliwości od potraw, nie da placka spróbować, kiedy ciepły najlepszy, żeby co? Żeby w następne dni, kiedy już wszystko zimne i mniej smaczne, gonić do jedzenia co by się nie popsuło i nie trzeba było wyrzucać. Bo wtedy szkoda. A potem na siłę po rodzinie się rozwozi. A tam sytuacja bardzo podobna. A gdzie duch postępu? Nawet prawo kanoniczne wie, że zmiany są potrzebne. Pozwalasz jeść. W końcu pies już jadł, to dziecko nie może? W trakcie rozmowy z piekarnika dobiegają piękne zapachy marynaty do mięska: cebulki, czosnku, skórki cytrynowej, warzyw i masełka. Kiedy zostanie zjedzone? Kto to przewidzi. Przesłodki, bo wypchany ciasteczkami czworonóg znowu niucha i czeka.

Uczta.
Do stołu zasiada rodzina. Babcia Mini Freda albo każda inna, ale babcia. Dziadek co w chórze śpiewał albo taki co śpiewać nie umie. Dzieci na prezenty czekające, wiecznie głodne, bo dorastające. Albo bez dzieci, ale wtedy mniejszy ubaw. Przy stole nieparzysta ilość osób, czyli niezgodnie z tradycją, ale przynajmniej pechowej trzynastki nie ma. Och ten Judasz, nieźle namieszał. Gdyby nie on – przecież to taka wdzięczna cyfra. Opłatek nadal czeka na zjedzenie. Lekko nie ma.

Życzenia.
Nadchodzi chwila, kiedy łza radości w oku się kręci. To czas szczerych życzeń, gdy dziecko wisi na Tobie i składa życzenia od serca. Już samo wiszenie to nagroda od dziecka. Często, kiedy chcesz go dotknąć, tak z miłości do piękna, uśmiecha się i mówi: Swoich nie ma, to za cudze się łapie, co? Oj, są takie. Uwierzcie. Dzisiaj samo dotyka. Kocham nastolatki i czas buntu. Przemija. Kocham, jak się przekomarzają. To mają w naturze, to nie przemija. Wróćmy do życzeń. Słyszysz słodkie: Wiem, czasami jestem nie do zniesienia i wiem, że pyskuję i dokuczam i się złoszczę, ale kocham Cię mocno. Jest czas, kiedy dzieci składają życzenia pocztówkowe, ale przychodzi, kiedy własnymi słowami potrafią powiedzieć to, co szczere i najpiękniejsze. Były życzenia, był barszcz, prezenty i dużo słodkiego. Nawet ciasteczka orzechowe, których ostało się kilka. Opłatek też się doczekał. Tradycji stało się zadość.

Święta na wsi.
W pierwszy dzień świąt jedziesz na wieś. Jeśli tradycji zabrakło w mieście, tam znajdziesz ją na pewno. Tak myślisz. Na ścianie obraz. Jeśli na ścianie widzicie „Jezusa na łodzi” autorstwa Giovanni lub „Zaślubiny Polski z morzem” Kossaka, możesz być pewien, że trafiłeś na polską wieś z tradycjami, taką od dziada pradziada.
Zasiadasz do stołu, a tam sałatka jarzynowa. A nie mówiłam, że królowa świąt? Jest mięsko, dużo mięska, swojska świnka. Modne słówko i bardzo w dzisiejszych czasach pożądane. Jest też sarnina, bo wokół wsi lasów nie brakuje. No i słodkości wszelakich wiele. Pamiętajcie, jarzynówki z majonezem kieleckim nic nie przebije. No i jest wesoło. W tle leci Disco Polo. Na wsi jak to na wsi. Bez kotów i psów wsi nie ma. Pod nogami biega coś nowego. Czworonóg wystrojony w brązowy kubraczek renifera, z czerwonym polarowym porożem. Ratlerek. Przesłodka psina. No może nie aż tak, bo szczeka, czyli pies obronny. Obserwujecie, jak wieś też idzie z duchem czasu.
Przy stole możesz odpocząć od codziennych tematów. Spotkała się grono tubylców więc rozmowy podsumowujące rok. Kto zmarł, kto żyje, gdzie się coś urodziło, no i jakie i komu ksiądz kazał dzisiaj głośniej śpiewać. Kocham wieś za to, że tu każdy każdego zna. Kiedyś było nawet wiadomo kto z kim, ale wiecie, czas zrobił swoje.
Przy wyjeździe patrzysz do zagrody. Krów już nie ma. Szkoda. Jak były można było dzieciom uświadamiać, że mleko od krówki się bierze, że trzeba wydoić i że ciepłe i tłuste najlepsze. Dziwiły się te, które myślały, że mleko z kartonów sklepowych a zero tłuszczu znaczy smukła figura. No i trzeba będzie dalej gdzieś krówek poszukać rogatych. Są jednak świnki. Te uchowały się dziwnym trafem. Nie dorosły. Dożyją więc stycznia a może nawet lutego. Dostały dłuższe życie w prezencie pod choinkę. Zachęcam odwiedzać wieś, chociażby po to, żeby sprawdzić, jak się zmienia. Wracasz do miasta.

Wyjazdy.
Późne popołudnie. W drzwiach z walizką stoi pełnoletnie dziecię i powiada do Ciebie: Fajnie mi z Wami było, ale długo tu nie wytrzymam. Słyszysz i cieszysz się, dlatego że go nosi, że samodzielności nabrało, że świat chce poznawać, swoje życie układać.

Ponadczasowe bańki.
W same święta przekonać się możesz, że oprócz wieszania baniek na choince można je jeszcze stawiać na plecach. Choroby nie wybierają. Trafiło również na Ciebie. Bańki święta lubią. Jest wesoło. Bańki w jednym purpurowo fioletowym kolorze zdobią Twoje ciało. Za to choinka pstrokata. Przynajmniej jest różnorodność.

Drugi dzień świąt.
Siedzisz, pojadłeś i nuda. Lampki na choince nie świecą, bo dziecię przedłużacz zabrało. Tych, co aktywni już mdli. Oglądasz po raz kolejny Shreka, bo lubisz. Bo bez niego jakby tradycji nie stało się zadość. Przy jednej ze scen wysłuchujesz „Hallellujach” w wykonaniu Johna Cale. Możesz nawet nie wiedzieć, że piosenka jest oryginalna, niepowtarzalna, nawiązująca do biblijnych scen niepokalanego poczęcia, prostytutki Rachab z Jerycha, Dawida czy posiadającego nadludzką moc Samsona. Jest w niej magia świąt i czuje się ją z każdej strony. Podobnie jak w ponadczasowej „Wham — Marry Christmas”, George’a Michaela. Mówią, że właśnie w te Święta odszedł. Dziwimy się, a przecież śpiewał do dziewczyny: „W ostatnie Święta, oddałem Ci moje serce […] w tym roku, żeby uchronić się od łez, dam je komuś innemu. Może za rok, dam je komuś wyjątkowemu”. Słowa dotrzymał. Przez wiele lat oddawał je swojemu chłopakowi, a kto otrzymał je w tym roku? Niech to zostanie jego tajemnicą. Nam zostawił piosenkę. Bez niej święta świętami by nie były.

Świąteczna zaduma.
Za oknem chlapa. Samochód myłeś przed świętami. W ogóle nie widać. Brakuje dawnych śniegów. Coraz więcej ludzi w ten wyjątkowy czas wyjeżdża w cieplejsze miejsca. U mnie na plecach ślady po bańkach. Kto widział biedronkę w środku zimy? Porobiło się. Z nudów jajka znoszę od wielu dni. W odpowiedzi na słowa „jajka” usłyszałam odpowiedź: Założymy farmę. Jaja będą ekologiczne, będziemy sprzedawać. Nie będzie to takie proste, pomyślałam, ponieważ po świętach wszyscy przejedzeni, jeszcze długo będą dojadać resztki. Słowa oczywiście rozbawiły.

Po co więc te święta?
Wiecie? Jakie by te święta nie były, bardziej czy mniej świąteczne, wymarzone czy nieco wkurzające, ważne, że są. Potrzebujemy ich, aby przetrwać zimowy okres, kiedy słońca mało i chandra nas dopada. Potrzebujemy podobnie jak sztucznych ogni w Sylwestra, na które wydajemy krocie, chociaż ich życie trwa tylko moment. To małe radości tradycją zwane, wybijają nas z codzienności i to jest ich największa moc.

Święta, święta i po świętach.
I tak się stało. Były, minęły. Będą następne. A jakie? Nasze. Cudowne. Z chorobami, wpadkami, albo jak na obrazku wymarzone słodkie rodzinne. Poczekamy, zobaczymy. Pamiętajcie: Wszystko od nas zależy, jednak nie wszystko możemy przewidzieć. Po co gdybać jednak teraz, skoro przed nami następny ubaw: Sylwester.

Życzenia.
W ten poświąteczny czas życzę, abyś na przekór przeciwnościom, nudzie, wszelkim świątecznym niespodziankom czy przygodom, potrafił śmiać się z tego wszystkiego, co nie po Twojej myśli. Aby do śmiania się nie zabrakło Ci towarzystwa. Abyś dostrzegał nieuchronne zmiany. Aby w święta nigdy nic nie było na siłę, aby święta zawsze były po Twojemu. Do życzeń załączam piosenkę. Wesołych Świąt, każdych następnych.

CZŁOWIEK W SIECI

Zakupy w necie. Kupując, jesteśmy klientem, patrzącym w ekran monitora jak w lustro. Podejmującym decyzje o zakupie. Dzisiaj zabiorę Cię się na chwilkę na drugą stronę lustra. Tam, gdzie cały system zarządza. Tam, gdzie decydują, co ma się pokazywać w necie naszym oczom i jak ma wyglądać, żebyśmy się produktem zainteresowali. Za każdym systemem i po drugiej stronie stoją ludzie. Dzisiaj takich kilku miałam okazję posłuchać. Magicy. Dla nich to zwykły świat, dla mnie Matrix.

Konsument w sieci
Marzenia czasami mamy tak naprawdę skromne. Potrzeby czasami mniejsze, a czasami większe. Chcemy coś kupić, idziemy do marketu, ale coraz częściej korzystamy ze sklepów internetowych. Wtedy całkiem nieświadomie wpadamy w sieć. Sieć marketingu powszedniego i cywilizacji, która ciągle coś nam chce sprzedać nowoczesnego lub fajnego. Sieć tych, co chcą na nas zarobić i znają nasze potrzeby. Sieć sprzedaży przez net. Bardziej niż nam zależy, żeby kupić, innym zależy, żeby sprzedać.
Analizy i chęć sprzedaży przez konkurujące ze Sobą firmy doprowadzają do tego, że one wiedzą lepiej, co potrzebujemy, niż my sami. Wiedzą, kiedy nam sprzedać i co. Dopasowana oferta do pogody i miejsca, w którym jesteśmy to już codzienność. Analityce są w stanie przewidzieć wszystkie potrzeby matki, gdy tylko dowie się o własnej ciąży. Sugestii dookoła coraz więcej. Prześcigani jesteśmy w decyzjach. Firmy pomagają wręcz podejmować je za nas.

Biznesmen w sieci
Uszy i wzrok często wyłapują informacje. Załóż firmę. Nie pracuj dla kogoś. Spotykasz znajomego. Mówi: Zobacz, jak szybko można zarobić. Ja zarobiłem i w Grecji sobie mieszkam. Na FB widzisz zdjęcie chłopaka w basenie. W tle statek wypasiony. Klikniesz tylko tu i będziesz codziennie reklamy przeglądał i pieniążki będą spływać. Wirtualne. Kiedyś były piramidy finansowe, teraz ponoć ich nie ma. Czyżby? Załóżmy, że na tym zarabiasz. Jedziesz na wielkie wydarzenie Millionaire Mind. Dostajesz wskazówki jak zostać milionerem. Tłumaczą jak to zrobić od początku. Motywacja na maksa. Wychodzisz nakręcony, a po tygodniu emocje opadają. Wdrażasz w życie kilka fajnych pomysłów, ale milionerem nie zostajesz. Załóżmy, jednak że zmieniłeś życie na tyle, żeby mieć własny biznes.
Jak już masz coś swojego, słyszysz: DZIAŁAJ. Wykorzystuj nowe techniki, żeby być na czasie i nie być pożartym. Reklamuj się i szukaj klientów w sieci. Każdy klient to pieniądz. Zautomatyzuj cały system, zamiast zatrudnić Panią Zosię, ale tak, żeby nikt nie wiedział, że to robot, a nie ciepła kobieta z doświadczeniem, po drugiej stronie słuchawki siedzi.
Robotyka w fabrykach i boty w sieci. Czy tak faktycznie będzie wyglądała przyszłość? Mamy możliwość reklamować się i szukać klienta w sieci. Chcemy więcej. Analizy danych i porównania dają możliwości. Mówią, co możemy więcej i jak zrobić. Dajesz reklamy sponsorowane na portalach i cieszysz się z tego. Ja mam tyle kliknięć i tyle like’ów, ale żeby je mieć, tyle zapłaciłem. Wyliczanie zysków i strat. Słyszę: Im więcej zapłacisz za pozycjonowanie w sieci, za reklamy zorientowane na użytkownika, za doradztwo, badania rynku, tym więcej zyskasz. Zaczynasz otaczać się fachowcami. Robisz wszystko, aby unikać tych pseudo. Szkolisz siebie i innych. Spędzasz na to wiele czasu pewien, że na końcu zobaczysz wymarzoną cyfrę. Nie widzisz jej. Pojawia się zawód. Masz tyle, ile miałeś, jak zaczynałeś. Tylko wtedy miałeś jeszcze spokój. Zapętlony w sieci?

Wsłuchuję się w jednego z prelegentów na konferencji z e-marketingu. Pogodny, dowcipny i z pomysłami. Przeszedł po szczeblach kariery, ale szczeble sam wybierał. Jak nie pasowały, wybierał inną drabinę. Co mam na myśli? W rzeczywistości biznes facet sobie ceni, ale co mi się osobiście spodobało, bierze w życiu co jego. Jeśli coś jest mu dalekie, a chociażby Google Analitycs i inne systemy nie są jego, on w to nie wchodzi. Intuicja mu podpowiada: Zrób to, co robisz. Chciał sprzedawać w necie koszulki, to sprzedaje. Chciał się przy tym dobrze bawić, to się dobrze bawi. Pyta — na co mi to, czego nie rozumiem? Przy okazji mówi: Lubię te moje głupie filmiki i wrzuca następne na YouTube. Człowiek, który kroi swoje życie na miarę. To, co kocha, robi sam. Tworząc platformę internetową, wydelegował zadania. Bez żadnych skomplikowanych narzędzi. Otacza się ludźmi typu Pani Zosia. No może troszkę młodszymi, bo do innych zadań skierowane, ale to ciągle ludzie, z którymi tworzy się klimaty i niepowtarzalną atmosferę. Z których w robotyce czerpie się przykład. Którym w oczy można popatrzyć. Którym towarzyszą emocje.

Dzisiaj nie piszę o porażkach, ale o tym, jak skroić swoje życie na miarę. Zarówno jako konsument, jak i ten, co chce się w sieci odnaleźć. Proste jest piękne, często powtarzam. Jako konsument lubię po drugiej stronie usłyszeć Panią Zosię która, odpisuje na maila zwykłym językiem, albo która za lady się do mnie uśmiecha. Która wysłuchała mnie po ludzku, po tym, jak wróciła z chorobowego. Tak. Nam ludziom się po ludzku to zdarza. Lubię cyfryzację, nowinki mnie cieszą, ale jako inwestor lubię tylko to, co rozumiem i co nie zajmuje mi zbyt dużo czasu oraz nie pochłania masy pieniędzy. Jeśli jesteś świadomy tego, o czym piszę, to już pół sukcesu. Znajomość własnych potrzeb i własne zdanie, drugie pół.

TAJEMNICA TRAFIONYCH UPOMINKÓW

Wiedzieć co, kiedy i komu. Wiedzieć z jakiego powodu. Czy ważne za ile i jak duży? Dzisiaj o tym, jaką wartość niesie za sobą prawdziwy prezent.

Trochę o dostawaniu prezentów:
Czy dostałeś kiedyś prezent, wziąłeś do ręki, popatrzyłeś i pomyślałeś: Co ja z tym zrobię. Wyrzucić nie wypada i do niczego nie pasuje. Czy dostajesz pod choinkę zestawy mydeł i perfum bez liku, chociaż tak naprawdę czysty chodzisz, zawsze pachniesz i często się myjesz i tak naprawdę masz już swoje sprawdzone kosmetyki? Nie ma nikogo, za co obwiniać. Nawet Mikołaj może się pomylić. Po prostu ktoś nie miał pomysłu, czasu mu zabrakło, albo bardzo mało Cię zna, bardzo jednak, a to bardzo chciał. Czasami przecież masz tak samo. Pamiętaj, intencje zazwyczaj są dobre. Dobrym obserwatorem i słuchaczem ten, co w Twoje potrzeby potrafi się wstrzelić. Jeśli dostajesz prezenty trafione, z którymi nie chcesz się rozstać, które wspomnienia przywodzą niezapomniane, jesteś szczęściarzem.

Trochę o dawaniu prezentów:
Kiedyś usłyszałam: Ja prezentów nie daję. Nie umiem dawać i nie wiem co. Osoba szczera. Leniwa? A może nie chce dać plamy?
U większości obserwuję powtarzające się scenki. Przychodzi ten dzień. Pamiętamy o nim, ktoś nam przypomina, a czasami przypominamy sobie sami w ostatniej chwili. Urodziny, imieniny, Dzień Chłopaka. Mikołaj czy Gwiazdka. Powodów kalendarzowych do celebrowania nie jest brak. Wtedy stajemy przed faktem dokonanym. Mogę, chcę czy trzeba? Jakie są powódki zakupów? Różne. Skupię się na jednej.
Trzeba. Tak uwielbiam to słowo. Trzeba kupić prezent, bo święto niedaleko, bo choinka już stoi a my bez darów materialnych. Już nawet Trzej Królowie w darze nieśli. Rodzi się wyzwanie: Co i gdzie. Czasu mało. W dzień wigilijny po sklepach widzę nieboraczki lub nieboraków, którym głowy się gotują. Rozmowę głowy z ciałem obserwuję:
– A może kosmetyk kupię ? I już ręka po kolejną wodę toaletową sięga. A głowa podpowiada: Nie. Nie. Obok sklep ze skarpetkami. Te właśnie promocję mają. Albo czekolada. Ta największa z półki. Słodkie na prezent. Słodkie jest w miarę bezpieczne i popularne. Ciągłe dylematy. Ciężka dla niektórych praca. Wyzwania jeszcze większe. Warto zadać Sobie pytanie: Dajemy dla Siebie czy żeby innym dorównać, a może ważny jest ten, który prezent ma otrzymać?

Jak kupować?
– Kupuj z myślą o innych nie o Sobie. I nie chodzi mi o innych, którzy powiedzą: O ten to dał za mało albo nie wysilił się zbytnio. To nic niewarte opinie i oceny. Kupuj z myślą o tym, co prezent dostaje.
– Kup to, co Ci serce podpowiada. To, co Twoim zdaniem uszczęśliwi drugiego. Nie patrz na to, co dyktuje rynek, ani na wielkie przeceny w sklepach. Chyba że chcesz, żeby Twój prezent szybko wylądował w kącie lub był następnym identycznym otrzymanym w takim samym opakowaniu, bo inny darczyńca w tej samej sieciówce kupował.

Kiedy kupować?
– Wyłapuj potrzeby dużo wcześniej. Naucz się słuchać. Nie czekaj na Mikołaja, Imieniny, Dzień Babci, Matki czy Wujka. Schowaj do „szufladki niezapomnienia”, tak na przyszłość. Zastosuj PZP, czyli: Przygotuj — Zapakuj — Przechowaj. Przyjdzie pora, prezent będzie jak ulał. Bo po co zostawiać wszystko na ostatnią chwilę i po co główkować. Często przewidywanie to oszczędność pieniążków i czasu.
– Kupowanie w ostatniej chwili często kończy się prezentem nietrafionym, a jeszcze częściej Twoim zmęczeniem. Jeśli nie masz pomysłu, nie kupuj na siłę. Złóż życzenia od serca. Daj dużego całusa. Będą jeszcze do dawania prezentów następne okazje.

Kiedy obdarowywać?
– często wg wszystkich świąt wyłapanych w kalendarzu, jeszcze częściej, gdy masz specjalne zaproszenie. To logiczne.
– A może obdarowywać bez okazji? Czemu nie? Przecież od samej okazji ważniejsze są potrzeby. Jeśli bliska Ci osoba mówi: Ojej, jakie nowe garnki widziałam, a wiesz, że ona emerytka, a te, które używa, pamiętasz jeszcze z dzieciństwa, czy warto czekać na okazję? Można wesprzeć, kupić lub pieniążków dodać i powiedzieć, że ten prezent pokrywa wszystkie przyszłoroczne rocznice i święta. Taki kredyt, który nie trzeba spłacać. Dla niektórych to bajer, dla innych wielka pomoc i spełnienie marzeń. Dla Ciebie spokój na długie miesiące.

Gdzie kupować?
Jeśli chcesz kupować, to odpowiedź jest prosta. W sklepie lub w necie. Pamiętaj, że prezent nie zawsze krocie kosztuje. Dla kogoś, kto ćwiczy jogę, zwykły kalendarz tematyczny. Dla Ciebie bez wartości, dla niego będzie czymś niezwykłym i przez cały rok bardzo praktycznym. Ba. Duże prawdopodobieństwo, że nawet jeśli rok się skończy na ścianie, na długo jeszcze zostanie. Sprawdzone. Działa. Tyle o kupowaniu.

Czy w ogóle kupować?
Wyobraźcie Sobie zajęcia tańca. Przesympatyczne pląsy latino. Niektórzy nazywają je zumbą. Duża sala szkolna. Na sali kicających fanów tańca dużo. Jest ciasno, a obok Ciebie kica osoba, która przestrzeni nieco więcej potrzebuje i wymachy robi z większą siłą. Tańczy własnym stylem. W tym momencie dostajesz nieco więcej miejsca od miłej znajomej tańczącej obok. Przechodzi do innego rządka cichaczem, a Ty, masz więcej przestrzeni i jesteś bezpieczna. Zrobić komuś miejsce. Co tam, powiecie, taki drobiazg. Na tych samych zajęciach dostajesz w prezencie taniec. Coś kiedyś wpadło Ci w ucho. Prowadzący zapamiętał i zrobił do tego układzik. No i tańczysz w rytmach, które kochasz. Na koniec dnia dostajesz SMS, a w nim tekst: „Dobrze, że jesteś”. Robi Ci się tak ciepło. Zastanawiasz się i stwierdzasz: Mam Swoją wartość.
Jest środek tygodnia. Nie masz urodzin, nie ma żadnych rocznic. Nawet w kalendarzu wszystko na czarno, a do czerwonych świąt daleko.

Warto pamiętać, że są prezenty bezcenne i takie bez kosztowe. Są takie, co w bagażniku samochodu się nie mieszczą, bo nie muszą i te, które miejsca nie zajmują nic, bo są poza materią daleko.
Piękne gesty, które cieszą. Pamiętajcie, nie dla wszystkich materia jest ważna czy wielkość. Częściej i od serca, z uśmiechem na twarzy. W postaci piosenki, uścisków, pocałunków, przytulasów, ciasteczka upieczonego z intencją. Prezenty w postaci dobrego słowa i każdego dnia, warte są uwagi.

Tajemnica trafionych prezentów?
Dostawać i dawać małe podarunki, każdego dnia, z zaskoczenia i bez oczekiwania. Te z zerami po przecinku i takie bez cyferek. Z sercem i od serca.

PIOSENKA DAREM POZA MATERIĄ

Jest okres świąteczny, więc kilka moich tematów, wokół prezentów się kręci. Nietypowych podarunków. Dzisiaj o piosenkach. Bo czy kiedyś przyszło Ci do głowy, aby w prezencie rozdawać melodię a z nią słowa dobrane odpowiednio?

Mały obiekt użyteczności publicznej. Kulturalny taki. Osiedlowy. Sympatyczny z każdej strony. W holu wygodne modre jak moje logo, fotele. Kilka osób zamyślonych czeka na swoje pociechy, które za chwilkę z zajęć wyskoczą. W przerwach słychać chrupanie. Młoda Pani w cyklamenowym berecie, idealnie pasującym do jej blond włosów, paluszki słone Lajkonik wcina jeden za drugim. Sięga, nie patrząc na opakowanie. Błądzi myślami w chmurach. Obok Drzwi. A za nimi muzyka spokojna i refleksyjna. Po raz kolejny słyszę słowa piosenki niedokończonej „Kiedy mnie już nie będzie”. Melodia koi serce i duszę, dopóki dziewczyna się nie pomyli. Próba. I następna, i następna. Muzyka płynie w szczelinach drzwi. Dziewczyna głos szlifuje. Dzisiaj śpiewa ją do ścian, sufitu, podłogi. Dzisiaj czasami zafałszuje. Kiedyś będą ją słuchać setki albo tysiące. Po wielu ćwiczeniach będzie śpiewać czysto. Wracają wspomnienia.

Pewnego dnia piosenkę dostałam. Nie całkiem tak dawno. Ballada, ale mocno rockowa, nie do końca pasowała mi tego wieczoru. Słowa po angielsku. Szybko głowa na polski przełożyła. Jakby o mnie była. Metafora życia, które akurat prowadziłam. Serce drgnęło.
Jakiś czas potem dostałam drugą. Zaczęłam kolekcjonować. Żaden tam hit osłuchany. Przez wielu zapomniana. Słodka, wpadająca w ucho i zachęcająca do bujania. Samochodem wtedy jechałam. Pamiętam jak dzisiaj. Za oknem było bardzo ciepło. Słońce szyby rozgrzewało prawie do czerwoności. Stanęłam na krzyżówkach. Czerwone światła wymusiły, aby nacisnąć pedał hamulca. Jedna minuta dla mnie. Pokrętło potencjometru podkręciłam i wsłuchałam się W chwili kiedy na buzi gościł smutek, a radości nie wiadomo gdzie było szukać, piosenka wnętrze rozświetliła. Wysłuchałam ją jeszcze 6 razy. Raz za razem humor się poprawiał. Pogoda ducha wróciła, a wychodząc z samochodu, chciało się tańczyć. Słowa dawały nadzieję i wspomnienia przywołały.
Kilka dni temu dostałam piosenkę następną. Odsłuchałam ją na szkoleniu. Jednym z tych, które na długo w głowach i w sercu zapadają. Piosenka zainspirowała do serii wpisów, które pojawią się wkrótce. Teksty zawierały słowa wulgarne, ale też mówiły o świecie, w którym takie słowa są na porządku dziennym, świecie, którego nie znamy, którego świata czasami doświadczamy. Zapraszam i wracam do meritum.

Dostać w prezencie piosenkę, gdzie słowa akurat mówią o Tobie. Dla tych, co lubią słuchać to prezent bezcenny. Ich muzyka potrafi zniewalać.

Jeśli piosenek nigdy nie dostałeś, a chciałbyś, zacznij je najpierw rozdawać, tylko przemyślanie. Może wrócą do Ciebie, w najmniej niespodziewanym momencie? A nawet jeśli nie wrócą, pamiętaj, że wśród milionów utworów każdy znajdzie coś dla Siebie więc warto się czasami wsłuchać. Warto poszperać samemu.
Czy macie swoją ulubioną muzykę? Słuchacie czasami? Wyłapujecie co wasze? Blues, Country, pop, rap, folk, jazz, reggae, szanty. A może muzyka plemienna albo medytacyjna, dyskotekowa czy w rytmach salsy? Poezja śpiewana, a może arie właśnie teraz? Jest tego multum.
Jedziesz samochodem, włącz ulubioną płytę. Jesteś w domu, otwórz na YouTube. Kiedy widzisz, że coś jest Twoje i że chętnie do tego wracasz, zachowaj, zapamiętaj, zakotwicz. Zapytasz jak? Wyłap za pomocą aplikacji Shazam. Zapisz na Spotify. Zrób wszystko, aby nie umknęło. Wracaj do Twoich melodii, gdy tylko poczujesz potrzebę. Popraw Sobie humor, gdy go nie ma. Wycisz się, gdy przyjdzie potrzeba. Dobierz odpowiednią melodię do chwili.

Za oknem biało. Białe wielkie płaty śniegu jak malowane, przeplatają się z tymi całkiem malutkimi, w które wpatrywać się trzeba. Jasność na drogach nastała, zniknęły szarości. Wróciłam z Osiedlowego Domu Kultury. W radio klubowa muzyczka Orquestra Raiz pasuje mi do dzisiejszej pogody. Z muzyką dzień zaczęłam i przy muzyce kończę. A w jakim towarzystwie Wy zaczynacie i kończycie dzień?

5 POWODÓW I BEZ POWODU, DLACZEGO WARTO LATAĆ NAD CHMURAMI W DZIEŃ POCHMURNY

Jest przed północą. Ostatnią godzinkę spędzam, jadąc tradycyjnie samochodem. Dzisiaj miało być szybko. Podróży po asfalcie jest tylko troszkę. Za oknami ciemno. Nocne szarości przeplatają się z jesiennymi popielatymi kolorami pni drzew i bezlistnych gałęzi. Do tego szaro bure liście, które na ziemi już od jakiegoś czasu przy drodze leżą i myszate barwy sarenek, pasących się w chłodną noc, przy drodze. Sztuk 7 naliczyłam. Bestii małych. Uważaj na nie, bo niejednemu dały już popalić. Szczególnie o tej porze dnia i roku. Jeszcze przed chwilką byłam w przestworzach. Teraz siedząc za kierownicą, na spokojnie szukam powodów do latania, w dni gdzie zima z jesienią się spotykają, gdzie troszkę deszczu, troszkę śniegu i chmur co niemiara. Gdzie do towarzystwa wiatr dołącza.

Powód 1 – Aby było szybciej.
Lot Rzeszów – Warszawa. Dzisiaj testuję możliwości, moje i naszych poczciwych linii lotniczych LOT.
Nawet mimo licznych przesiadek i spacerów na zewnątrz i w środku lotniska, kontroli i oczekiwań i tak latając, czas dostajesz od nich w prezencie. Zaliczam cztery loty w ciągu jednego dnia nad naszą polską ziemią. Tak mnie, wzięło? Nie, o nie. Jak to w życiu. To potrzeba szybkiego przemieszczenia się. Dzięki temu w taki dzień jak dzisiaj masz prawo powiedzieć: Oj dzisiaj to zrobiłam bardzo dużo.

Powód 2 – Aby przełamać obawy lub z czystej ciekawości.
Bo bywa, że latania się boimy. Bo bywa, że ceny nam straszne. Bo nam się lotniska skomplikowane wydają, czy procedury dziwaczne. Niektórych języki przerażają. I ja się wcale a wcale temu nie dziwię. Mówię, po co lecieć od razu wielkim bykiem, po co na koniec świata i całą dobę. Małe jest tańsze. Blisko jest piękne. Zamiast wielkich walizek, torba podręczna wystarczy lub malutki plecak. Tyle wystarczy, aby przekonać się, że nie taki diabeł straszny. Pierwszy raz? Przecież kiedyś zawsze jest pierwszy? Kolejny w strachu? A nóż strachu nie będzie. Nie przekonasz się, jak nie spróbujesz. Z innym nastawieniem lub w innym towarzystwie.

Powód 3 – Aby poznać nowe trendy w modzie.
Przesiadka. Lot Warszawa – Wrocław. Jednemu panu buty się błyszczą. Granatowe. Pan mały, ale stopa duża, bo but tak ciekawie uformowany. Ktoś w trampach bez sznurówek paraduje. Inny pan, płaszcz na lewą stronę odwinął i przez rękę przerzucił. Taki wełniany, z pieczołowicie wykończonymi szyciami. Marka zupełnie mi nie znana, ale mniemam, inni wiedzą, o co chodzi. Gazety i media swoją drogą. Tu zobaczysz cały przegląd firm i marek, które ludzie sobie z całego świata upodobali. Tu często spotkasz tych, co stroić się lubią. Nie musisz tego lubić i nie musisz kupować, ale jeśli chcesz za modami nadążać, przyglądaj się ludziskom w samolotach.

Powód 4 banalny – Dla krasnali.
Kilka chwil w Rzeszowie, nieco więcej w Warszawie, potem Wrocław. Kilka bitych godzin pracy warsztatowej i kilka minut na Wrocławskim rynku, żeby złapać głęboki oddech. Jak na krótką chwilkę aż 13 tamtejszych krasnoludków naliczyłam. Uwielbiam je. Szukając ich po mieście, nawet na szybko, bawię się jak dziecko. Wrocław i krasnale polecam. Są słodkie i bardzo sympatyczne. I bez względu na pogodę ciągle się do nas uśmiechają. Ludzie, o tej porze roku, dorabiają im czerwono — białe czapeczki i kolorowe szaliczki. Również mają do nich sentyment. Dobre z nich duszki. Takie krasnalkowe. Wrocław tętni życiem. Studenci, obcokrajowcy, zwykli mieszkańcy podążający do pracy. Miasto, które ma w sobie dużo ciepła, chociaż na dworze zimno. Pamiętajcie, gdziekolwiek wylądujecie, znajdziecie atrakcje, które będą godne uwagi lub powodem do dobrej zabawy.

Powód 5 – Aby przekonać się, że każdy zawód jest dla nas, gdy tylko tego chcemy.
Przede mną powrót. Lot Wrocław – Warszawa. Pan Kapitan o polskim imieniu Tadeusz i jeszcze bardziej polskim nazwisku Wiącek, w drodze powrotnej ma za towarzyszkę Panią Kapitan Patrycję. To szefowa rejsu. Pani, w czarnej eleganckiej sukience i charakterystycznej dla tych linii bordowo – biało – granatowej chustce, na chwilkę pojawia się w korytarzu. Kobiety za kierownicą czy kokpitem samolotu zawsze mnie cieszą. Odważne bestie, a do tego często bardzo ładne. Jak one to robią, że mimo suchego samolotowego powietrza ich cery są gładkie i delikatne jak ich apaszki ? Warto zapytać przy pierwszej okazji. Na dworze deszczowo. Temperatura na plusie, ale zimno przeszywa człowieka. Przyjemne ciepło czuję na plecach, a przed chwilą wiatr pod kurtką hulał i do uszu zaglądał. LOT się spisuje. Dodam, że kierowców i pilotów mają pierwsza klasa. Dla wszystkich zainteresowanych dziewczyn dodam, że jest na co popatrzyć.

A teraz bez powodu.
Lot Warszawa – Rzeszów. To już ostatni z lotów. Czwarty w kolejności. Autobus dowożący robi po płycie lotniska dziwne esy-floresy. Tu tez obowiązują jakieś zasady. Płyta błyszczy się od deszczu. Niekończąca się wielka powierzchnia. Pierwsza myśl: Ale by się na rolkach jeździło! Bez końca. Druga: A jak można byłoby się rozpędzić i jakie tempo zawrotne osiągnąć. Koniec marzeń. Wsiadam do samolociku. Ten nieco większy niż poprzedni. Nazw nie zapamiętuję. Nie są mi potrzebne. Ważne, że czysty i biały i leci ponad 7 tysięcy nad ziemią. Tutaj ruchu zbytniego nie ma. W samolocie po raz kolejny słyszę: Na pokład nie można wnosić telefonów Samsung Galaxy Note 7. (bo ponoć wybuchają). Jeśli takowy posiadacie, przynieście go do nas. No już widzę, jak ludzie szybciutko lecą. Szybciej niż samolot, w którym siedzą. Kto się przyzna i odda swój ulubiony nowiutki jeszcze telefonik? Oddalibyście? Takie rozporządzenia często mnie bawią. Przy każdym z lotów usłyszałam po pytaniu ciszę. Taką głębią podszytą. Zero szmeru. Ktoś siedzi w bezruchu, inny pewnie nie dosłyszy. Nikt nie ma takiego telefonu, chociaż model najnowszy.
Podczas wszystkich 4 lotów, miło jestem zaskoczona. Dowodów nie sprawdzają. Wystarczą wydruki kart pokładowych. Szybkie przesiadki jak w niejednej tradycyjnej komunikacji miejskiej typu autobus. Miejsca same siedzące. Szybko, sprawnie. Kawa, woda, herbatka, batoniki, troskliwość i uśmiech stewardess całkiem free. Bez świateł i widokiem na szeroki horyzont. Wypatruję pięknego księżyca, który ponoć przez 3 dni jest troszkę piękniejszy niż zazwyczaj. Okrąglutki jak niektóre buzie pasażerów. Księżyca nie ma. Cóż, pewnie schował się za skrzydłem lub w pobliżu silnika.

Jest przed północą. Obok mnie półtoraroczny Pawełek, z suniętą na oczy grubą czapą, siedzi na kolanach mamy. Naciąga ją na oczy jeszcze bardziej. Pod czapką blond włoski jeszcze nieścinane od narodzin. Pucata buzi, raz płacze, a raz się śmieje. Zmęczenie u dzieciaka widać. Ruchliwy, chodzić chce, ruszać się. Dzisiaj tez już troszkę lotów ma za sobą. Płacze. W głośniczkach muzyczka z Jeziora Łabędziego bardzo sympatyczna dla ucha. Silniki wygasły. Pawełek się uspokoił. Najwyższy czas wysiadać.

Jeśli kiedyś staniesz przed dylematem czym po Polsce podróżować, weź również pod uwagę szlaki podniebne. Nasmaruj buzię kremem, bo na lotnisku może Ci być zabrany, weź na ramię małą torbę, gdzie zmieścisz smakołyk i w drogę ku nowej przygodzie obserwować świat z każdej strony.

20161115_23402620161115_234037  20161115_062212

BAJKA SKROJONA NA MIARĘ

BAJKA SKROJONA NA MIARĘ

Jestem w kinie. Obok kilka pociech. Kino to jedna z rozrywek w dzień, kiedy niebo spowite jest ciemnymi szaroburymi chmurami bez żadnych akcentów, a na ulicach wiatr włada. Kiedy ptakom trudno latać, a nas zimno przeszywa, bo wiatr ma swoje sposoby jak chłodne powietrze pod nasze ubrania wtłoczyć. Kiedy na drogach ciężko barwy jesieni dostrzec. To czas, gdy ludzie boją się przeziębień i kiedy nowoczesne nierdzewne zjeżdżalnie chłodzą mocno tyłki naszych pociech. Radzą Sobie z tym, na nogach zjeżdżając, tylko nie wszyscy dorośli o tym wiemy, więc dzieciaki w bezpieczne ciepłe miejsca zabieramy.
Na sali miejsc dużo. Mimo że przypisane, jest w czym wybierać. Widzów niewiele. Kilkoro z dzieci ostatni rząd wybiera. Idę za nimi. To ich dzień a ja jestem tylko obserwatorem. To mój pierwszy raz tak daleko od ekranu. Wydaje się mały. Te dzieci nie są w tym miejscu pierwszy raz. To stali bywalcy. Pierwsze rozważania. Dlaczego właśnie tutaj ? Czyżby intuicja im coś podpowiadała ? A może mają już jakieś doświadczenie ? A może uciekają od czegoś, tworząc bezpieczny dystans?
Gasną światła. Na nosie lądują okulary. Film 3D żeby było więcej realu. Żeby nawet, jak ktoś daleko, żeby bliżej było. Tak na wyciągnięcie ręki. Przy takim filmie rząd nie ma znaczenia. W reklamach wielkie oczy bohaterów przeszywają nas na wskroś. Wszystko się dookoła burzy i wali, jakby kataklizm miał lada chwila jakiś nastąpić. Reklama długa. Mówiłam do Siebie: No dobrze. Zacznie się film dla dzieciaków, to zrobi się spokojniej. Nie zrobiło. Wielkie oczy patrzyły na nas przez cały film. Mówiono głośno i szybko. Moja głowa za trudniejsze teksty nie nadążała na twardym dysku zapisywać. Pomyślałam: Dzieci młodsze, więc może u nich dyski lepsze. Co jakiś czas, żądna wataha wilków próbowała kogoś dopaść. Bociany, chociaż to spokojne zwierzęta krzyczały na całe gardło, aż się mury trzęsły. Te w bajce. Chociaż niewiele brakowało, aby mury kina tez wpadły w wibracje. Producenci zadbali o szczegóły. Co jakiś czas do gardła krzyczącego bociana można było zaglądnąć. Dzieci jadły smakołyki tak szybko, jak zmieniały się obrazki i jak szybko wypowiadali się bohaterowie. Chrupki, picie, cukierki zniknęły, nim się oglądnęłam. Same zaczęły krzyczeć, gdy już dna prawie sięgnęły. Już prawie zaczęła się walka o ostatni egzemplarz. No powiem ciekawe doświadczenie.

Chciałam uciec, ale za mną już była tylko ściana. Jedno dziecko zamarło w trakcie bajki na chwilę, inne na moich kolanach wylądowało w połowie bajki. Kolejnemu ciągle okulary poprawiałam, bo okulary wielkie a dziecko dużo mniejsze. Działo się. Zapamiętam.
Po wyjściu z kina usłyszałam pytanie: Czy ta bohaterka nie była podobna do tej z poprzedniej bajki ? W dobie bajek komputerowych co tydzień na ekranach kin pojawia się nowa. Z myślą o tym, że jak weekend nadejdzie, rodzinka uda się do kina. Bajki mają być uniwersalne, trochę dla dzieci i troszkę dla dorosłych, żeby nikt się nie nudził przypadkiem. Pełne emocji i scen bliskich śmierci.

Jakiś czas potem w małej, sympatycznej ciastkarni, na ekranie leci Wilk i Zając. Bajka mojego dzieciństwa. Pierwsze zwierzę niby straszne, ale jakieś takie da się lubić od pokoleń kilku. W tle charakterystyczna muzyka. Słów bardzo mało. Przypominam sobie i bacznie przyglądam się reakcjom dzieci. Maluch ma mięśnie rozluźnione, chłonie obrazki. Śmieje się i wielkich oczu nie boi. Nikt nikogo nie zjada, a wilk nawet zębów nie pokazuje, żeby dzieci nie straszyć. Nie ma walki na prawie śmierć i życie.
Z tego, co pamiętam, wilk nigdy zająca nie dopadł i pewnie już nie dopadnie, bo przez lata na zdrowiu podupadł. Wyparły go wilki z innych bajek. Czyżby ktoś stwierdził, że mało przekonujący też z byłego ZSRR ?.

Kiedy widzę gdy dzieci wracają do prostych bajek i zabaw moje serce się cieszy.
Nadchodzi kolejny dzień. Na dworze jeszcze ciemno. Wszystko co głośne jeszcze śpi. Telefony, komputery, kina, wesołe miasteczka, kierowcy którzy niedługo wsiądą za kierownice swoich mniej lub bardziej głośnych samochodów i maszyn budowlanych, produkcyjne zakłady pracy. Również kina. Słychać szum drzew za oknem. Wiatr wieje i zrzuca mocno już zżółknięte liście z drzew, przenosi śmieci z miejsca na miejsce w poszukiwaniu kosza, w zrozumieniu dla ludzi że czasami czasu nie mają albo cierpliwości. Mała dziewczynka zaświeca lampkę wiszącą nad głową. Składa rączki, a na ścianie pojawiają się cienie. Ludziki które śmiesznie buzią ruszają a ich ciałka się wiercą i kręcę. Trochę straszne ale tak słodkie jednocześnie. Jakiś ptak przeleci z wielkimi skrzydłami. Potem rączki w serce się układają. Małe serduszko, bo z małych rączek powstało, bije w rytmie serca dziecka. Zabawy z cieniem. Pamiętacie je ? Znacie ? Są twórcze. Jeśli w zabawie pojawiają się straszydła to są obrazami wyobraźni naszych pociech, dla nich nie takie straszne.

Jak znaleźć wśród tysiąca bajek taką skrojoną na miarę?
A może czasami nie warto szukać?. Wyłączyć urządzenia. Obok kina przejść bez odzewu. Takim troszkę staroświeckim być. Zabrać dziecko na wieś gdzie będzie miały styczność z prawdziwym zajączkiem. Wilka w zoo pokazać. Przejść się do lasu lub w pola, gdzie prawdziwego bociana zobaczy, z małymi oczkami i bez zaglądania mu w gardło. Zagrać w szachy, pobawić klockami lub upiec wspólne ciasto. A znacie zabawę w kanapkę? Pomysłów bez liku, co najmniej tyle co filmów w kinie. Do Was dorosłych należy wybór.