BALONIKU NASZ MALUTKI

„Baloniku nasz malutki, rośnij duży okrąglutki”.

To tu. To tak. A tu proszę potrzymać. Pani Paulina o charakterystycznym ciepłym glosie rozdaje dyspozycje. Kontynuuje tradycję rodzinną. Zapalony ojciec, potem córka pilot, bo miała okazję i ją wykorzystała.

Przygotowania
Kawałek płaskiego terenu i więcej nic nie trzeba. Z trawy zdmuchnięto tuż przed lotem opadłe liście. Ponoć po to, żeby potem nie hulały po balonie. Linki mają być proste i wszystkie po kolei. Żadnych skręceń. Dwanaście naliczyłam. Cieniutkich, stalowych.
Ciepło cieplej, gorąco. Delikatny wiatr oplótł na chwilę moje blade ciało. Wielka dmuchawa włączona. Włosy rozwiało jak białą spódnicę Marylin Monroe z filmu „Słomiany wdowiec”. Ikoniczny obraz, a raczej jego słabsza kopia.
Balon rośnie powoli, a świat kolorów dzięki niemu nabiera. Różowy, żółty, czerwony, niebieski. Słońce z czasem barwom mocy ujmuje. Nieco łagodniejsze są niż u swojego początku, ale przy tym bardziej subtelne i wdzięczne. Duet dopełniają piękne barwy krajobrazu dookoła. Hasła typu: kominy konwekcyjne czy dywergencje prądów powietrznych to dla mnie czarna magia. Nawet nie próbujmy się w to wgryzać. Co wy na to? Balon lubi zimno. Tyle mi wystarczy. Butle odkręcone. Głośno jest tylko przez chwilę.

Ciekawostki
W oczekiwaniu na pozostałe balony kilka sprzedam wam ciekawostek. Im wyżej tym balon ma mniejsze wymagania. W miejscach, gdzie lasów dużo lekko nie ma. Tam, gdzie pola i uprawy ponoć dużo lżej. Czasami na przelot trzeba mieć pozwolenie. Dotyczy to większych miast i przestrzeni w pobliżu lotnisk. Nad poligonami nie wolno latać. No nie dziwi mnie to zbytnio.
Wystarczy tego gadania. Patrzę na wielką płachtę.

Wielkie bydle rozpostarło się nad moją głową, nie wiadomo kiedy. Ogrom zniewala. Utrzymać go w tym momencie to nie lada gratka. Rwie się bez pytania. Oj! Gdyby nie młoda za sterem panna.
Zamiast ptaków dron przeleciał. Zwinny jak ptak. Czego to ludzie nie wymyślą. Wiklinowy kosz zabłyszczał się pomarańczami. Cztery osoby w środku i zrobiło się nieco ciasno. Poczułam się jak duża wersja człowieka siedząca w małej skorupce, która na wesołym miasteczku zwieńczeniem jest długiego ramienia dziecięcej karuzeli.

Start
Przy balonach króluje prostota. Sygnał z woki toki. Startujemy i już nas w dole nie ma. Myślałam, że to będzie trwać wieki, a tu masz ci los. Szybkość niewiele mniejsza niż windy w dubajskim Burj Khalifa. (Tutaj cytuję mój dialog z własną łepetyną: „Głowo nie kombinuj, kiedy nie wiesz — doświadczaj”)
Popatrzyłam w dół. O la Boga! Wiszę w powietrzu z kawałkiem trzeszczącej wikliny. Do tego dwie butle gazu o posturze nieco masywniejszej ode mnie i pozostałe zastygłe w bezruchu na chwilę osoby. Dzieje się.

Aglomeracja
Moja głowa wariuje. Wzrok wodzi dookoła, a ja nie wiem, w jaką patrzeć stronę. Budynki, które znałam z perspektywy obywatela stojącego na ziemi, odkrywają swoje zupełnie nowe oblicze. Dopiero tutaj widać co mieli na myśli architekci, projektując ulice, place zabaw i spacerowe ścieżki. Google map w realu? W tej wersji trudniej się odnaleźć. Doszukuję się bram niebios lub innych magicznych przestrzeni. Wybujała wyobraźnia w przestworzach dużo mocniej działa. Opisywać tutejsze obiekty, nocy by zabrakło. To jak próbować wyłapać na zdjęciu prawdziwą głębokość Grand Canyon. Niemożliwe, dopóki nie zobaczysz na własne oczy.
Obrót w jedną stronę i w drugą. Spojrzeć w dół i w górę. I pamiętajcie: Jeśli będziecie mieli okazję, nie zapomnijcie sprawdzić, co za horyzontem.

Naturalnie natura
Nadstawiam ucha. Przy 100 metrów słychać głosy bawiących się w dole umorusanych dzieciaków. W powietrzu przemknęła parolotnia i klucz niewielkich ptaków. Tutaj one duże się wydają, a świat taki tyciusi. W dole pies ujada. Chyba nas nie lubi. Boi się tego, co w górze. Za nim reszta podążyła. Tymczasem ja na 300 metrach w górze z rozdziawioną buzią muchy z zębów wydłubuję i oglądam nurt rzeki przypominający wstęgę w dłoniach gimnastyczki. Ile odmian zieleni kryje się na świecie i jak lecą na ziemię luźne ptasie odchody, dowiecie się właśnie tutaj. Polska przyroda zachwyca. Jeszcze. Oby jak najdłużej. I jaka tu w górze cisza!

Lądowanie
Schodzenie w dół odbywa się w polach. Kilka niespodziewanych uderzeń o ziemię i zaliczone wysokie trawy. Troszkę jak w komputerowej grze. Lądowanie to wyzwanie. Słońce właśnie zachodzi. Rodzinka z domostwa pomaga balon poskładać, ja jeszcze w myślach tam gdzieś w górze. No cóż: Kiedy człowiekowi fajnie, aż żal wracać. Och żal.

Trzy tysiące metrów kwadratowych jak to mówią -„szmaty”. Za to, co ten kawałek materiału potrafi! Jeden raz w życiu warto przestworzy zasmakować, w samolocie, balonem czy dodać skrzydeł własnym skrywanym fantazjom i marzeniom.

BERBEĆ

Najpierw jest pierwotny instynkt kobiety i mężczyzny posiadania potomka. Rodzi się dziecko. Jedno drugie może trzecie. Uroczy, uśmiechnięty, bezbronny berbeć. Taki do tulenia, ubierania na różowo albo niebiesko. Do chwalenia, pokazywania, porównywania się lub jako zabezpieczenie na starość.

Po wielu latach okazuje się, że dziecko to nie zabawka. Dziecko to nie przedmiot na pokaz. Dziecko to dużo więcej niż „500+”. Ma swój charakter, tożsamość, uczucia i skrywane głęboko emocje. Indywidualny, nie do powtórzenia, wyjątkowy twór, który tylko się oglądniemy, staje się dorosłym człowiekiem.
Dziecko to dużo miłości i ciepła. Potrzebuje naszej uważności bez względu na wiek i jego czy nasze fochy. To bezgraniczne zaufanie. To uczeń, dla którego jesteśmy całe życie nauczycielem i czasami mnóstwo bez końca pytań.
Dziecko to czas, którego tak często nie mamy. Istota, która potrzebuje całusa na dobranoc, czasami wolnej przestrzeni dla siebie a innym razem cierpliwego wysłuchania. To bunt w czasie dorastania i umiejętność przecinania naszej pępowiny. To czasami ból. Bywa, że dzisiaj jest, a jutro może go nie być. To tęsknota i żal, że najpierw odchodzi młodszy, a potem starszy.

Usłyszałam kiedyś porównanie: „Dziecko i dom. Tyle samo kosztują. Co wybrać?” Wstrzymałam oddech.
Popatrzyłam na zakochanych nastolatków i jeszcze jedną młodszą bestię. Gwarno przy nich a świat życiem tętni. Matką Polką tą, co ich na świat wydała, nazywają. Każda matka może teraz zamknąć oczy i wrócić do wspomnień narodzin i pierwszy krzyk swojej pociechy. Wszystkie przytulasy, uśmiechy i łzy, które towarzyszą przez całe ich i nasze życie. Chwile nie do kupienia. A to, że człowiek czasami zawczasu siwieje czy włosy z głowy rwie? No cóż, coś za coś.

ODYSSEY

Są miejsca, z których po powrocie niejeden po pustej kieszeni będzie się klepał przez chwilę. Mała uwaga jednak na początek: Będzie to klepanie w dobrym i pogodnym nastroju. Spokój duszy, wypoczęte ciało, uważności więcej, w pamięci piękny widok na wzgórza i zero wiatru, mimo przysłowia „wieje jak w kieleckim”.

Ranek
Poczekalnia. Wykładam się w głębokim miękkim fotelu. W hotelowych kątach rządzi błoga cisza. Aż nie wypada jej przeszkadzać. Mały ciapaty czarno biały ptaszek biega za szybą i macha główką w przód i tył jakby chciał równowagę utrzymać. Zbiera owady uwięzione w betonowej kostce, popijając poranną rosą. On już po śniadaniu, gdy w hotelowej kuchni kucharz jeszcze oczy przeciera. Mija godzin kilka.

Korytarz
W niespełna godzinę zwiedzam trochę świata. Mam czas. Idę długim korytarzem. Przeglądam liczne wielkiego formatu fotografie. Klimaty galerii. Zdjęć nie ma końca. We wschodniej Afryce mało u kobiet zakrytego ciała. Ciemna skóra zdobiona jest licznymi bliznami. Wokół piersi i na brzuchu tworzą one mozaiki, dzieła wręcz rzeźbiarskie. Dzieciaki z Etiopii na zdjęciach są z reguły spontaniczne. U kenijskich w oczach nadzieja. Inne etiopskie wstydzi się, ale też przed słońcem chowa. U filipińskiej dziewczynki nuta jest bojaźni. Mała hinduska błądzi myślami w chmurach. Dwóch chińskich szkrabów gdzieś w wysokich górach. We mgle i chłodzie w skupieniu i powadze, stoją w pozycji na baczność z rękami i jedną nogą uniesioną ku górze. Podziwiam pionowe szpagaty. Stoję z nimi oczywiście w pozycji dużo skromniejszej i przyziemnej. Minuta. Dwie. Pięć. Krótka wizyta w toalecie. Wracam. Oni dalej swoje Ile tak potrafią? Niejednemu cierpliwości zabraknie. Wracam myślami do kultowego filmu „Bruce Lee” czy Karate Kid.
Większość zdjęć dorosłych ustawiana. Na twarzach tych, co na zdjęciach codzienność i zdziwienie: Po co im to i na co? Smutek. Również u tych, co na Bali, chociaż to miejsce z radością i słońcem się kojarzy. Także u starszej Chinki. Dorosłość nie rozpieszcza.

Rozkosze
Na następnym piętrze na fotach króluje radość i rozkosze. Artysta fotograf nie omieszkał zaglądnąć w każdy tutejszy ciemny kącik. Modelka w stylu Glamour słodkie oczka robi. Inna przy barze kawalerów uwodzi. Modelowi faceci z rękami w kieszeni leniwie opierają się o luksusowe limuzyny. Romantyczna kolacja przy świecach i pełne namiętności pocałunki na odkrytym basenie. Kobieta w bieli wśród fruwających delikatnie na wietrze bawełnianych firan, słoneczną kąpiel właśnie bierze. Jest jeszcze ta, co z wieczorowym makijażem w wieczorową porę zażywa tym razem wodnej kąpieli w wannie. I ta, co w seksownej bieliźnie i pozie korzysta z pokojowego markowego prysznica. Czerwone suknie i białe szlafroki to również codzienny widok. Zdjęcia od rzeczywistości tak wiele nie odbiegają. Są możliwości, a to jak ty się czujesz i jak zachowujesz, tylko od Ciebie zależy. W samo południe siadam na miękkiej korytarzowej podusi przypominającej polny kamień. Wsłuchuję się w spokojną muzykę, która ledwo ociera się o moje ucho. „Ain’t Nobodysnuje się po korytarzach.
https://www.youtube.com/watch?v=thJHAfUMI2s
Popadam w zadumę nad życiem.
Jedna z gospodyń krząta się dzisiaj po tutejszej kuchni. Inna w Kenii boryka się z suszą, a jeszcze inna w tym samym czasie doświadcza uroków balijskiego masażu. Jak wiele zależy od tego, gdzie oddaliśmy pierwszy krzyk jak wiele od naszych życiowych decyzji i wyborów.

Załoga
Odyssey to mili ludzie. Drobna młodziutka kelnerka, przyznaje się bez bicia, że jeszcze uczy się kelnerowania. Aluminiowa wizytówka dopięta do bluzki potwierdza jej słowa. Radzi sobie świetnie. Niedługo czeka ją życie w wielkim mieście, ale zanim to się stanie, już doświadcza samodzielności i odpowiedzialności. Wiele może powiedzieć o tym miejscu a jeszcze więcej o młodzieży obecnym życiu.
Od pracowników SPA dowiaduję się o wyjątkowości trudnego fachem masażu stopami, którego jeszcze my Europejczycy nie doceniamy.
Kiziamy się czasami i miziamy, topiąc w klasykach, a z ofert znika Padanghata stosowana 3000 lat temu wśród indyjskich wojowników. Płacimy za cudowne kremy, umyka nam mądrość pokoleń i umiejętności masażystów, którzy tracą szansę na zdobywanie praktyki. Przywrócenie równowagi energetycznej contra doświadczenia kinestetyczno-zapachowe XXI wieku. Wybory mamy. Wiedzę ciągle uzupełniamy.

Sztuka na talerzu
W restauracji na markowym talerzu lądują suszone płatki jadalnych kwiatów. Kolory żółty i pomarańczowy miesza się z fioletami. Zaskakują mrożone jabłkowo-ananasowe musy w sąsiedztwie purpurowej kaczki. Czekoladowe suflety rozpuszczają się w ustach. Podobnych wrażeń możesz doświadczać przy czekoladowej ceremonii w tutejszych gabinetach. W markowej filiżance ląduje gorąca zimowa herbata. Popijam i czekam na następny posiłek. Wiem ze w takich miejscach narzekanie na czekanie to faux-pas (czyt.: fo pa z miękkim „pa” jakby z buzi bańkę mydlaną puszczać).

Ogród
W brzozowym lasku leżąc na hamaku łapię między listkami słoneczne promyki żółteji ciepłej na niebie kuli. Trawa się zieleni, chociaż susza tego roku jest dla niej wyzwaniem. Mówią „wieje jak w kieleckim” Mnie raczej ciepły letni wiatr smyra po policzkach. Słowa kłamią czy ja ma trochę w życiu szczęścia? Jest troszkę dzieci w realu, ale im też się klimat udziela, wiec do płaczów i krzyków jest im daleko.
Odyssey-owy ogród jest kwintesencją tutejszych klimatów. Jest tu biały jak śnieg, dużo większy ode mnie Budda wpatrujący się w horyzont i miasto położone w dolinie. Podnoszę wzrok, aby zaglądnąć mu w oczy. Czytam w nich wielką mądrość. (A to ci mądrość powiedziałam). Patrzę na uszniszę na czubku jego znamiennej głowy. Jedni mówią, że to kok inni, że królewska korona, jeszcze inni, że wypukłość czaszki. Rzadko takiego wypatrzysz, bo wizerunek jeden z najstarszych. Potem już Buddę łysieńkiego przedstawiano. Dla niego myślę, że wszystko jedno, dla niejednego faceta zmora. Nad czym myśli ów postać? Raczej nie myśli. Popadł w wieczną medytację. Jego spokój udziela się temu miejscu. Udziela ludziom pławiącym się w wodach tutejszego basenu. Łapię ostatni łyk czystego powietrza. Wracam.

Po co nam i na co sprawdzać takie miejsca? Jeden powie, po to, żeby żałować wydanych pieniędzy inny, żeby odpocząć od zgiełku. Jeden kocha chodzić w gumiakach po stajni i podziwiać pajęczyny inny potrzebuje lakierek i poklasków. Ja powiem, że warto dotykać różnego. Dla tych, którzy chcą, ale których jeszcze nie stać takie miejsca stają się motywacją. W głowie rodzi się wtedy: Chcę zdobywać i mieć, bo takie życie pasuje do mnie.

DZIECIĄTKO

Najpierw jest pierwotny instynkt kobiety i mężczyzny posiadania potomka. Rodzi się dziecko. Jedno drugie może trzecie. Urocze, uśmiechnięte, bezbronne. Takie do tulenia, ubierania na różowo albo niebiesko. Do chwalenia, pokazywania, porównywania się lub jako zabezpieczenie na starość.

Po wielu latach okazuje się, że dziecko to nie zabawka. Dziecko to nie przedmiot na pokaz. Dziecko to dużo więcej niż „500+”. Ma swój charakter, tożsamość, uczucia i skrywane głęboko emocje. Indywidualny, nie do powtórzenia, wyjątkowy twór, który tylko się oglądniemy, staje się dorosłym człowiekiem.
Dziecko to dużo miłości i ciepła. Potrzebuje naszej uważności bez względu na wiek i jego czy nasze fochy. To bezgraniczne zaufanie. To uczeń, dla którego jesteśmy całe życie nauczycielem i czasami mnóstwo bez końca pytań.
Dziecko to uważność, to czas, którego tak często nie mamy. Istota, która potrzebuje całusa na dobranoc, czasami wolnej przestrzeni dla siebie a innym razem cierpliwego wysłuchania. To bunt w czasie dorastania i umiejętność przecinania naszej pępowiny. To czasami ból. Bywa, że dzisiaj jest, a jutro może go nie być. To tęsknota i żal, że najpierw odchodzi młodszy, a potem starszy.

Usłyszałam kiedyś porównanie: „Dziecko i dom. Tyle samo kosztują. Co wybrać?” Wstrzymałam oddech.
Popatrzyłam na zakochanych nastolatków i jeszcze jedną młodszą bestię. Gwarno przy nich a świat życiem tętni. Matką Polką nazywają tą, co ich na świat wydała. Każda matka może teraz zamknąć oczy i wrócić do wspomnień narodzin i pierwszy krzyk swojej pociechy. Wszystkie przytulasy, uśmiechy i łzy, które towarzyszą przez całe ich i nasze życie. Chwile nie do kupienia. A to, że człowiek czasami zawczasu siwieje czy włosy z głowy rwie? No cóż, coś za coś.

OBLICZA DWA

Są miejsca, w których nie dociera ludzka pazerność, a natura utrzymuje wieczną równowagę. Ptaki, ryby, psy, ludzie, roślinność, wirusy i bakterie, wszystko, co na tej ziemi ma tu swoje prawa i godne miejsce.
Tam, gdzie się chce żyć. A wiecie ponoć: „Jak się chce żyć, to nawet medycyna jest bezsilna”.

Tam, gdzie drogi już nie z betonu
Śródleśna osada w powiecie lubelskim. Ludzi jest tu garstka, za to wody dużo. Drewniany pomost, ja i duży przedmiot zwany łodzią chybocący się w te i we wte. Odwiązuję cumę i wsiadam. Nad gładką połyskującą w słońcu taflą ruj komarowy przeleciał. Owady są, bo też mają tutaj swoje zadanie do spełnienia.
Nad powierzchnię jeziora wyskoczyła ryba. Srebrne łuski i żółtawo brunatne ciało. Karpiem zapachniało. Zanurzam prawie bezszelestnie wiosło. Kiedy wsłuchasz się w wodę i poczujesz jej gęstość, łódź sama płynie, a H2O jest ci przychylna. Płynę ku zachodzącemu słońcu. Kremowe palki przeglądają się jak w lustrze. Chmury gdzieś przed siebie płyną, ja dołem a one góra. Nie wchodzimy sobie w przestrzeń. Wkładam do chłodnej substancji dłoń. Mam je prawie na wyciągniecie ręki. Patrzę w niebo. To, co na powierzchni płynu życia uwiecznione to tylko nasze złudzenie.

Woda.
Lubię ją za jej szczerość. Pokazuje prawdę. W niej ujrzysz lepszą kopię oryginału. Polecam czasami przeszyć ją wzrokiem na wskroś. Ostrość, kolory i głębia prawdy. Niejednokrotnie możemy się zdziwić, jak dużo w życiu możemy przeoczyć. Czasami wystarczy zwykła kałuża i już jesteś w innym świecie.

Uroczo i milusińsko
Następna ryba rozprostowała ości. Gdzieś w oddali słychać odgłosy przypominające toki głuszca. Czy to możliwe? W innej części zaklekotał bocian. Wśród tych dźwięków nie zabrakło też zwykłych ludzkich śmiechów. Drobny wietrzyk posmyrał po plecach. Resztki promieni nadal ciepłego słoneczka spłynęły po policzku. Uroczo i milusińsko.
Zatrzymałam wodny pojazd. Poczekałam aż ostatnie kręgi, będące efektem moich ruchów znikną gdzieś przy piaszczystym brzegu. Wokół świat odbijał się w wodzie jak w lustrze. Dwie polanki, dwie kępy palki wodnej, dwie wiązki gałęzi otaczających brzeg. Moje dwie twarze.

Wszystko, co na tym świecie ma dwa oblicza. Wierzymy w to, co na wysokości naszego wzroku i w to, co dopuszcza nasza świadomość. To, co mówią nam inni i to, co możemy dotknąć. A co z całą resztą? Jak dużo dzieje się tam, gdzie nasz wzrok nie sięga zbyt często?

WITAMINKI DLA CHŁOPCZYKA I DZIEWCZYNKI

Pogodny dzień i pogoda ducha dzisiaj mi dopisuje. Koduję dialog w jednej ze znanych kosmetycznych sieciówek.

Polecam jeszcze witaminki.
– A są mi potrzebne? (Długa cisza)
Tylko za grosika. Nie chce Pani? Naprawdę? (Wielkie zdziwienie).

W głowie zaświtały pytania: Jestem jedyna? Jak dużo osób chce „czegoś” tylko dlatego, że prawie jest jak za darmo?

Warto się zastanowić czy kupić i zażywać, czy po prostu zamiast witamin zwykły uśmiech i troszkę słońca nie wystarczy nam na co dzień.
Dzisiaj za darmo bierzemy tabletkę na głupiego, jutro będziemy przekonani, że bez tego obejść się nie możemy. Stać w kolejce za witaminową kapsułką czy słodkim ponoć zdrowym napojem i frustrować się, gdy farmaceutka przy kasie powie: Nie ma już w żadnej hurtowni?
Nie ma potrzeby, nie ma frustracji.

 

„Witaminki, witaminki, dla chłopczyka i dziewczynki” […]
Fasolki

https://www.youtube.com/watch?v=KVdIIKtm3Gg

APART ZA PÓŁ CENY

A może za dużo mniej? Dzisiaj o łańcuszkach z kropli deszczu. Noszą w sobie magię. Wnoszą przestrzeń do licznych nowych przemyśleń. Same nie dadzą się na pokaz nosić. Tracą moc, gdy tylko będziesz mniej ostrożny. Przepis na nie jest jednak bardzo prosty.

Czego potrzebujemy?
– szczypty chęci, żeby wstać i uprzedzić słońce,
– dwie szczypty sprytu, gdy w ciągu dnia zanosi się na tęczę,
– garści naszej codziennej uważności,
– odrobiny dla natury zrozumienia,
– niewiele więcej umiejętności zachowania ciszy,
– tyci cierpliwości dla robactwa i innych stworzeń,
– troszkę daru przekonywania, jeśli nie chce się podziwiać biżuterii w samotności,
– jedną głowę ze zmartwieniami lub bez która miłe chwile na długo spamięta,
– sprawną szyję, która głową potrafi kręcić.

A potem wystarczy udać się tam gdzie, chociaż troszkę trawy zostało. Tam, gdzie zieleń ma swoje bytu odwieczne prawo. Jedno lub drzew kilka, mały lasek czy najbliższe ściernisko.

Natura daje nam wiele bogactwa. Troszkę nici pajęczej, babiego lata, czy porannej rosy, wystarczy, aby na długo nacieszyć nasze oczy.
Pobawmy się więc w jubilera i postarajmy coś upleść i sprzedać innym w naszych własnych opowieściach.

LEKARZ PIERWSZEGO I OSTATNIEGO KONTAKTU

Jak obdarowują się i świętują inni, w dobie, gdy na ulicach, królują pustki, ale też i gdy życie pędzi, a my biegamy za rzeczami materialnymi po sklepach?
Pomysł, którego koszty można przeliczyć na minut kilka i wspomnienia, jakie kolekcjonujemy w głowie. Nagrać filmik, powiedzieć coś od serca. Ot cała filozofia. Ja zaczynam pierwsza:

Epizody:
Pierwsze epizody z Sebastianem? Pamiętam. To była Sri Lanka, Jego Hania i on, facet w ciemnym kaszkiecie z perfekcyjnie przycięta brodą, zanim jeszcze brody weszły w modę. Egzotyczne kwiaty zatykały dech w piersiach. Patrzyliśmy pod nogi, aby nie mieć bliskiego spotkania z gruboskórnymi waranami. Staliśmy w kilka osób pod zieloną pergolą i chowali przed mocnym azjatyckim słońcem. Nasze buzie nie zamykały się, on w dzień mówił najmniej. Pamiętam zjawiskowe pływanie w otwartym basenie, w mocnym ciepłym deszczu. Był w siódmym niebie. Nie miałam żadnych szans na dorównanie. A bieganie? Chłopak szukał kompana. Wierzyłam, że dam radę. Wymiękłam przy pierwszym zakręcie. Przeliczyłam się, a bestia miała kondycję. Są także chwile, które wybiegają daleko poza przyjemności, za to dużo wnoszą.
To, co najbardziej utkwiło w pamięci? Rozmowa na tarasie w małym gronie. Prawie zastał nas ranek. Długie opowieści o życiu, ale głównie o śmierci. O tym, jak się zachować i jak nie wstydzić zagubienia. Jak rozmawiać z chorym, bez słów i jak nie dać się zwariować. Ile w nim było empatii, pasji, miłości i ciepła. Wierzę, że jest tak do dzisiaj. Ile ja się wtedy dowiedziałam. Dzięki niemu dzisiaj potrafię się odnaleźć w chwilach, kiedy inni wymiękają. Strach ma teraz inny wymiar. Bezcenna wiedza, której on jest twórcą.
Środkiem nocy na wyspie Cejlon śmialiśmy się i mówili w żartach: „Nigdy nie ufaj lekarzowi”. Tak wpisałam kontakt w telefonie, a jak jest w rzeczywistości? Ufam i słucham z otwartą buzią na bezdechu.

Takich ludzi uzdrawiaczy życzę wam w pobliżu. Przy narodzinach, w trakcie wakacyjnych szaleństw i kiedy będziecie łapać ostatni ziemski oddech.

SZTUKA NA CIELE 2/2

Niezmywalne obrazy
Podziwiam. Niektóre to naprawdę dzieła sztuki. Na nodze czy ręce ozdoby. Czarny tusz już nie tak głęboko, jak kiedyś, ale na, tyle że przez całe życie nie do zmycia. Demoniczne sceny na łydce. Na bicepsie samotny drapieżny tygrys, smok co ogniem zieje, głowa jadowitego węża czy czacha w towarzystwie reszty oprawy. Są również na plecach słodkie dzieciaczki. Pytam młodego chłopaka, co z łopatą za pan brat na co dzień: Dlaczego akurat taka tematyka? – „Uroku mi więcej potrzeba” – powiada.
To na zewnątrz. A na jakie potrzeby serce wskazuje? Popatrzmy, o co w malowidłach biega. Łańcuchy, z których może chcemy się uwolnić. Skrzydła i lekkie piórka jakbyśmy marzyli, aby gdzieś daleko poszybować czy ulotnić się na dłużej. Kwiaty z kolcami i te z delikatnymi płatkami. Czy coś albo ktoś nas rani? Może marzymy pobiegać po łące jak dzieciaczki z bajek czy jak za utraconej przed chwilą młodości?
Wykrzyczeć to, co nasze w środku można na różne sposoby. Słowem, pięścią, humorem, płaczem czy po prostu oryginalnym rysunkiem na ramieniu, a w skrajnych przypadkach na pośladku. Kiedyś były płótna. Spójrzcie, chociażby na dzieła Salvadora Dali. Dzisiaj nasze ciało nie ma nic do powiedzenia. Pokrywamy je ciemnym płynem, który wymyślono, aby z dawniej dawna kreślić słowa do lubej na papirusie.
Z jakiego powodu maluję się tak, a nie inaczej? Który wzór ostatecznie wybrać i czy nie straci kiedyś na znaczeniu i wartości? To pytania dla tych, co się zdecydują.
Warto czasami zaglądnąć do naszego pierwotnego wnętrza. Okiełznać nieco umysł czy pobyć w sąsiedztwie jestestwa. Szczególnie gdy coś boli i strzyka i nie chodzi mi tutaj o stawy czy jelita. Wszakże my to serce ciało i dusza. Dorzucę do tego rozum, bo on najwięcej potrafi namieszać. Jednak czy tylko?
Ujrzeć kogoś bez obrazu na ciele jest dzisiaj coraz trudniej. Mówią wręcz: Zostaw ciało czyste, jeśli chcesz się w XXI wieku wyróżnić.
Dla tych, co z obrazami kładą się i wstają, powiadam: Dzięki wam mogę spoglądać, porównywać, podziwiać. Dzięki wam bliżej mi do dzieł przepojonych marzeniami, bólem, tęsknotami niż kiedykolwiek. Do sztuki tak głębokiej. Dbajcie więc o jakość tatuaży. Szukajcie artystów, którzy z sercem co wasze przekażą.

I tu możecie skończyć czytać lub pokusić się na dodatek specjalny – filozoficznie tylko dzisiaj i tylko dla moich czytelników.
Myśl człowieku myśl. O filozofowaniu ostatnio czytałam. Zmieniaj wnętrze. Dociekaj a ciało drugoplanowym się stanie. Prawdziwy czy prawdziwa TY to SIŁA człowieka. WOLNOŚĆ. Bez przykrywek, używek, udawania. Czyż nie tego tak naprawdę zazdrościmy innym jeszcze bardziej niż upragnionego pieniądza? Gdy bogactwo wnętrza dochodzi do głosu nawet on nie są w stanie z wiedzą wygrać.
Czy bardzo nastraszyłam? Od tego jestem.

Wiecie kiedy najbardziej cieszę się z bloga? Kiedy myślisz o moim wpisie jeszcze przez chwilę po tym jak zamkniesz laptopa czy smartfona. Kiedy wrócisz do wpisu myślami zanim zaczniesz ozdabiać swoje ciało.

SZTUKA NA CIELE 1/2

Przyglądam się dookoła. W modzie siła i tatuaże. Zacznijmy jednak od zwykłego makijażu. My kobiety i nasze codzienne „malu”. Mężczyźni też czasami się zapędzą. Ile w tym przyjemności a ile ukrytych wątpliwości, trosk czy pragnień? Co z przysłowiem: Nie ciało zdobi człowieka? Potwierdzamy, że dużo w tym prawdy, potakujemy głową, a i tak często robimy swoje.

Malowanki zmywalne
Piękna twarz po kilkunastu minutach przed lustrem, ale od rana gdzieś w środku głowy muzyka gra bez rytmu. Znowu kilka godzin czy dzień bez ładu i składu? Kłęby dymu i resztki żaru w umyśle, bo ogień zdusiliśmy szybciutko. Przynajmniej tak nam się wydaje. Kilka kosmetyków na ciele ląduje. Pierwszy uśmiech przy lustrze. Sprawdzamy, czy pozory mylą. Jest dobrze. Nikt się nie kapnie.
Chcemy coś lub kogoś przechytrzyć? Torebka w dłoń, smartfon i jakoś to będzie.
Co sprawia, że nie mamy odwagi dojrzeć w sobie chociaż trochę piękna. Wiele lat potrzeba i dużo po drodze szczęścia, żeby stwierdzić, że nogi zamiast krzywych okazały się całkiem zgrabne. Również, że operacja nosa już wcale nie jest nam aż tak potrzebna. Zaoszczędzone pieniądze to drobiazg. Wielka rzecz to uwierzyć w siebie. Kosmetyki i ozdoby w uszach czy nosie to bajka raczej dla kobiet. A jak radzą sobie w dzisiejszych czasach faceci? Zaglądnęli do buszu i pradawnych tradycji. Podłapali blizny na ciele i obrazki. Kobiety nie zostają w tyle. No i tak obie płci się naśladują.

Gdzie leży więc piękno i siła człowieka?
W swoich poszukiwaniach doszłam do miejsca wcale nam nie tak bardzo odległego.

Podziwiamy innych za ich markowe ubiory, wypromowane w mediach makijaże i proporcje ciała. A co gdy własne postrzeganie siebie ma dużo więcej do powiedzenia? Własne poczucie wartości, warto mu się z grubsza przyglądnąć. Podziwiamy zewnętrzne powłoki tych, co zdobywają niemożliwe. A co jeśli silnym okazuje się dopiero ten, który pozna własne słabości oraz ich przyczyny?

ZAMCZYSKA CONTRA UROCZYSKA 7/7

BŁĄDZĄC ME MGLE
Wstaje świt a ja za nim.
Podbiliśmy kilka zamków, idziemy dzisiaj na spacer. Co Wy na to? Pobawimy się w lekarza. Zobaczymy, jak rodzi się życie. Co dzień z rana na nowo. Młodo tu oj ciągle młodo.

Patrzę przez okno. Drzewa we mgle po pas. Pławią się jak w białym puchu. Śpią jeszcze pod chmurową pierzynką. Na łące pasą się dwa konie. Widać ich jak przez mgłę i to wcale żadne porównanie. Czteronogi głowy do ziemi spuściły. Leniwie jeszcze przez sen trawę żują. Jakby z pastwiska na noc nie schodziły. Tak jest, jak się później dowiaduję.
Widok, którego trudno na zdjęciu uchwycić. Wiosenny chłód poranny wpijający się w stopy. Za kilka godzin przyjdzie letni upał. Rozmyty obraz jakby człowiek miał wadę wzroku kilka dioptrii. Zapach świeżego siana, które w oddali ciasno ubite leży już w balach. Wyobrażam sobie, jak turlają się po polach, kiedy nasz wzrok od nich daleko. Jak w bajce jak w świecie „Toy story gdzie zabawki ożywają. Kolorów jeszcze o tej porze brakuje. Taki urok tej chwili. Rozpuściły się na chwilę jak na spłowiałym powojennym zdjęciu. Ciszę słychać wszędzie. Śpijcie jeszcze, śpijcie.

W aleję brzóz rzadko ktoś zagląda. Dorodna bestia oj dorodna. Pod butami pulchne ślimaki bez skorupek wyczuwam. Delikatnie podnoszę stopę, szkoda zgnieść oślizłego szwędacza. W ogrodzie przeganiane są jak szarańcza. Tutaj są u siebie. Leniwie przechodzą w poprzek. Ustępuję im bo tu mają pierwszeństwo. Są panami tej ziemi. Szum strumienia do uszu dobiega. Wczoraj w tym samym miejscu pokryte czapeczkami mchu kamienie pławiły się w wodzie. Nad lustrem owady bawiły się w berka. Tuż pod powierzchnią inna forma życia fikała koziołki.
Oparłam się o bielone proste deski, z których poręcz jest zrobiona. Przyglądam się bez końca. Przy pobliskim drzewie pohuśtałam na starej reaktywowanej na nowo do życia oponie. Nie miała nic przeciwko. Za towarzystwo potem podziękowałam. No cóż. Reszta gawiedzi jeszcze chrapie. Mnie miło, może jej również? Popatrzyłam na pasącą nieopodal sarnę. Wśród pól i hektarów łąk zaczynam nowy dzień. Po innemu troszkę, ale jakże przyjemnie. Mgła ulotna. Z każdą minutą jej mniej. Zamieniła się w jasną poświatę, aby zniknąć, zanim słońce ją dopadnie. Zostawiła po sobie krople rosy na kwiatach. Pajęczyny w diamentowych kolorach, w drobne korale ubrała. Zapachniało łajnem przesiąkniętym wilgocią. Fuj? Oj możecie się grubo pomylić. Chwile nie do uchwycenia dla tych, co w codziennym zgiełku miasta żyją, gdzie o tej porze głosy śmieciarki wśród szarych murów się niosą. Też dla tych, co w domach w trakcie pandemii pozamykani. W polach nawet szarość ma inny kolor, a szum na zupełnie innych pracuje falach i decybelach. Czy warto takich chwil doświadczać? W skrajności popadać? Zawsze, gdy tylko stwierdzimy, że do nich dorośliśmy. A więc uszy kochani przeczyścić i w drogę. Gdy tylko na to czas i okoliczności pozwolą.

Więc wyszedłem wcześniej z biura-jak mówiłem
Od lat wielu miałem pierwszą wolną chwilę [
…]
I ulicą pierwszą z brzegu
Szedłem w przypadkowy spacer
Ten brak czasu tak dolega
Chciałem chociaż raz inaczej.
[…]

ZAMCZYSKA CONTRA UROCZYSKA 6/7

ATELIER WOLIMIERZ I TEATR KLINIKA LALEK
Jadę przez Pobiedną. Pierwsze co się na myśl narzuca: Bieda tutaj raczej niż po biedzie. Za następnym zakrętem wśród sterty kamiennych płyt i otoczaków, na plastikowym krześle, kobieta pracy nogi do drzemki wyciągnęła, czekając na słońce. Kurz zaciera ostrość krajobrazu. Ona gdzieś w inną czasoprzestrzeń wpatrzona. Po przeciwnej stronie warownia, a raczej to, co z niej zostało. Na Teatr Galeria Wolimierz natrafiam chwilkę potem zupełnym przypadkiem.
Malunek na ścianie dawnego dworca kolejowego wzrok przyciąga. Również wnęka, w której domalowano okno, a przez nie zaglądające dwa stworki potworki. Wgapiły się we mnie, szczególnie ten z niebieską komiksową buzią. Zaraz obok precyzyjna grafika. Jeszcze dalej płaskorzeźba żółtej meduzy wspinającej się po ścianie. Dzieła nieprzypadkowe i wysokiej jakości lubię, więc stopa na hamulcu ląduje.

Stary dworzec
Cicho dookoła i ani żywej duszy. Krajobraz nieco wiejski zmieszany z nieco preriowym. Taki z filmu „Pewnego razu w Hollywood” Quentina Tarantino, Tylko czekać, gdy Brad Pitt wjedzie na koniu do opuszczonej wioski hipisów, a zwinięte kule suchej trawy wiatr potarga z jednego końca na drugi. No może troszkę przeginam. Rozglądam się. Jest pustka. Jest upał. Zamiast wiatru lekka bryza. I dużo więcej tu barw wszelakich. Na wysokości mojego nochala unosi się delikatna mieszanka zapachów farby w spreju i dymu uciekającego z dziadkowej fajki. Intuicja podpowiada: W tym miejscu czasami dużo się dzieje, chociaż dzisiaj na mało wygląda.
Na zewnątrz pod zadaszeniem materace ze zmiętoszoną pościelą. Sztuka czy miejsce noclegu? Nieśmiało rozglądam się dookoła. Materiały recyklingowe to główny budulec tego założenia. Drewno, butelki opony i puszki, zardzewiałe blachy kryją się w rzeźbach, dziwnych konstrukcjach i kierunkowskazach. Wkomponowują się w beton i stal tutejszych zabudowań. Mieszają się z kamienną podłogą, w której artyści zatopili ceramiczne pobłyskujące kawałki tworzące różnobarwne kręgi. Kolorowo tu pod nogami i na sufitach. Bajkowo w trawie i na ścianach wygódki.

Chillout
Teatr Klinika Lalek to miejsce warsztatów, koncertów, spotkań dla tych, co młodzi duchem. Buntowników typu „dzieci kwiaty”. Artystów z ASP i nie tylko przekraczających granice zrozumienia czy ludzi przesiąkniętych ideologią ekologii i nieco dalszą nam kulturą wschodu. Deszcz, chłód czy słońce, tutaj większość dzieje się na świeżym powietrzu. „Pij wodę z kranu, bo jest super”, „Umyj po sobie nocnik”. Papierowe muchomory, stalowo-drewniana kolorami mieniąca się w słońcu lokomotywa, zabierają mnie w świat fantazji. Jak filmach w Opowieści z Narn, czy kultowego „Niekończąca się opowieść”. Gdzieś pod dachem jednego z pomieszczeń kukła szczupłego, jeszcze młodziutkiego Janosika. W jego dłoniach spoczywa miotła brzozowa. Wybałusza na mnie wielkie oczy, a nogi jego powykręcane we wszystkie strony. Jarmark cudów, pchli targ, warsztaty budowy syntezatorów czy malowanie murali, zanim te popularnością stały się w dużych miastach. Czasami bywa tu gwarno. Potrawy od rolnika – oj! Ślina w ustach już się zbiera. Kilka dni Wegan World Festiwal pod namiotem. Oj szkoda, że mnie tu już nie będzie, kiedy faktycznie zadudnią bębny.

Flow
Czuję się jak duch, którego nikt nie widzi, albo nie chce widzieć.
W oddali głos małej dziewczynki. Dźwięczny jak u skowronka. Pomiędzy drzewami dwie kobiece postacie w zwiewnych sukienkach przemknęły. Ciekawski szkrab zaczyna dzielić się swoim miejscem, opowiadać. Plac zabaw przypominający indiańską wioskę, dwa gimnastyczne koła zawieszone w ganku na, których spędza dzieciństwo. Bogaty język lub języków kilka. Dziewczynka doświadcza prawdziwego „Tu i teraz”. Uczy się wrażliwości przez sztukę i dzięki naturze. Zdrowe dziecko, które nie boi się bakterii i wie co to przeskakiwać przez płoty. Sama decyduje co na siebie włożyć, umie pleść wianki i wie, że nie zawsze do szczęścia potrzebny jest biały kibelek.
Patrzę na foty gdzieś z drugiego końca świata. Klimaty weneckiego karnawału. Jak trudno wyczuć to miejsce w dzień powszedni.
W głównym budynku zaułek z barkiem i stolik z gazetami. Fotel a na nim młodzieniaszek. Jego oczy wpatrzone gdzieś nieopodal. Na malinowej ścianie śnieżnego koloru mandala buddyjska wprowadza go  wręcz w trans. Gdzieś obok bębenek i gitara. Na głowie chłopaka dredy a na twarzy ślady słonecznych promieni, chociaż na podwórku mży drobniutki deszczyk. Australijczyka rysy na buzi a na tyłku luźny ubiór w kolorach ziemi. Zagaduje a odpowiedź po angielsku wartkim strumieniem płynie. Chwila pogadanki o niczym. Bo tu i teraz nie wymaga komentarzy. Czyżby w środku maluteńkiej wsi, gdzie zegarów nie uraczysz, spotykał się cały świat po to, by doświadczać prawdziwego flow? Przypomina mi się hippisowskie hasło „Nie wierz nikomu po trzydziestce”. Młodzież, która je wymyśliła dzisiaj ma już swoje lata. Czyżby to miejsce było azylem dla nich i ich wesołych wnucząt?

Słowo „wolontariat” jest temu miejscu bliskie jak matka dziecku, które ssie jeszcze cyca. Każdy ma tu możliwość pobyć i zaistnieć. Jedyny warunek? Trzeba mieć dużo z dziecka, czuć się jakby codzienna rzeczywistości była dla wszystkich tylko nie dla „mnie”. To miejsce jest azylem, dla tych, co nie nadążają za dzisiejszym światem. Również dla tych, co już są daleko za nim. I to wszystko w mieścinie, której na google map trudniej znaleźć niż igłę w stogu siana.
Dzisiaj tego miejsca do końca nie rozumiem. Pozostawiając nutę tajemniczości, zachęca w przyszłości do powrotu.

ZAMCZYSKA CONTRA UROCZYSKA 5/7

PAŁAC PAKOSZÓW BEZ PLANOWANIA
To historia dla tych, co tęsknią za spokojem. Dla tych, co mniej przez chwilkę rządni są przygód szalonych.

Takie miejsca wielu uwielbia. Jedziesz, widzisz, zatrzymujesz się. Takie wnoszą w nasze życie nie mało. Niebo pokryły szare chmury. Miejscami słoneczko się jeszcze przedziera. Kap. Kap. Ciepłe drobniutkie krople deszczu zawitały w miejsce, gdzie moje stopy dotykają ziemi. Po drodze musnęły miejscami człowieka po ciele. Kuta brama a w oddali pałac. Do niego prowadzi długa aleja różana. Gwiazdek przy wjeździe dużo. Dla osobistości obiekt? Pierwszemu rzutowi oka nie ma co wierzyć. Ciekawość czasami popłaca. Idę. Wielka połać trawy po lewej, jeszcze większa po prawej. Róże suszę przetrwały. Delikatne, a jednak wygrały. Wśród winorośli kilka stolików. Główny gościem jest tutaj dzisiaj spokój. Przy stolikach ja i jeszcze kilka osób. Spokojne rozmowy wtapiają się w odgłosy przyrody. O Matulu! Słyszę swój oddech. Kap. Kap. Tym razem dźwięk dobiega z pobliskiej fontanny. Jeden kamienny łobuziak drugiemu wodę na głowę wylewa. Obaj stworzeni przez zdolnego artystę, który nie odpuścił żadnego detalu. Kropla spada leniwie po ciele trzeciego malucha i ląduje na błyszczącej tafli tuż przy brzegu kamiennej szarej wielkiej misy. Potem następna i jeszcze jedna. Łączy się z kroplami deszczu. Kap. Kap. Powtarzające się odgłosy i już jestem jak w transie.
Wróciłam do stolika. Nad głową wiatr poruszył wielkim parasolem. Ten umieszczony na jednym przegubie pokiwał się i pohuśtał jak baletnica w tańcu. Przed oczyma przeleciało cosik utkane z pajęczej sieci. Białe jak śnieg i delikatne jak mgiełka. Żadna waga nie byłaby w stanie tego zważyć. Jak zabłąkany aeroplankton co świat przemierza wzdłuż, wszerz i w poprzek, prowadzony bezwiednie.
Jakby cień Anioła przemknął. Przypomniał mi się obraz „Babie lato” Józefa Chełmońskiego. Wypisz wymaluj, chociaż do prawdziwego wrześniowego jeszcze troszkę czasu. Tylko na trawniku chłopki o grubych rysach brakuje na wielkiej zielonej połaci. Bosej o nie za czystych stopach, w skromnym nieco odzieniu. Zerknęłam na siebie: Zza głowy głos – „Tylko o tym nie myśl”. Nad głową przeleciał klucz ptaków. Ciszę przerwał dźwięk spadającego i uderzającego o kamienne podłoże widelca. W oddali pisało się pasmo górskie. Pani podała delikatną zupę rybną. Przestałam liczyć czas. Są chwile, w których doceniamy to, co najmniej istotne. Kiedy jesteśmy w stanie wsłuchać się w siebie. Widzieć to, co ucieka na co dzień. Doświadczać siebie właśnie w takich miejscach, wam życzę.

„Nie widziano tego, co było w nim najistotniejsze: prawdy, surowości widzenia, siły przekonywania, krajobrazu pałającego słońcem i soczystością barw, urzekającej młodości dziewczyny, oddanej zabawie ogromnie prostej i wdzięcznej”.
Witz, Polscy malarze, polskie obrazy, Warszawa 1970.

ZAMCZYSKA CONTRA UROCZYSKA 4/7

FRYDLAND
W małym okienku monolog krótki: Bilet poproszę. Brama jedna innej nie ma. Ja i wycieczka oprowadzana? Pokuszę się, nawet jeśli niepokorna ze mnie dusza.
Nawet jeśli po mojemu bliżej chodzić swoimi ścieżkami. Pani Danusia pucata kobieta. Język ma przebogaty. Rozbudowuje, przebudowuje, nadbudowuje, dekoruje, syna wychowuje-o kobiecej kreatywności słucham. Spróbuj jej przerwać – nie polecam. Siedzę cichutko. Skała bazaltowa to i diabły może będą. Tancerki na renesansowych kafelkach balet odprawiają. Wszystkie takie same. W zamku pachnie zamkiem. Do tego starymi obrazami. A na nich? No to spróbuję dać czadu. Po kolei: Śmieszny mały starszy panicz z mieczem. Och, jaką on ma krótką szyję! Kobieta obok jakby wokół szyi plaster miodu opasała. Dziwna moda. No i jeszcze druga żona. Co oni mieli z tymi szyjami? I koń króla szwedzkiego. Wow!. Uroda wśród reszty z obrazów króluje. Hinek, Zdeniek, Heniek. Cesarz zabierał, a potem dawał następnemu. Dlatego ich tylu. Następny jeszcze mniej urodziwy. Z czerwoną kokardą pod brodą. Chłopaki-tutaj ego rośnie. Nie omijajcie takich miejsc. No nareszcie majątek ktoś przejmuje po ojcu. Cesarz sprawę przespał i potomka nie miał. Przekazać majątek znów komuś trzeba.
Krystianek głowy do interesów nie ma. Moda się zmienia. „Syn tego z krzyżem” – to słowa przewodniczki-baczki zapuścił wielkie. O! Następny po Krystku potwierdza, że płaszcze u krawców mają branie. No i jesteśmy już w czasach, gdzie moda na wąskie spodnie nastaje. Do tego haft, zaraz potem uniformy marynarskie adiunkta. Obowiązkowo sole orzeźwiające. Piece: Te jak w bajce „Piękna i bestia”. Białe fikuśne ze zwieńczeniem na górze. Drzwi: niziutkie. Słyszę słowo: Kurduple. Fuj! Pani Danusia potomków obraża. Malutcy bez dwóch zdań, ale jedli sporo. I wycierali tłuste ręce o łaszki, co służba prała. Czasy lecą. Jesteśmy w okresie Wołodyjowskiego. Tego, co go wszyscy jako Michałka znają z wąsem, a tak naprawdę Jerzy miał na imię. Trylogia świetna sprawa. Patrzę na ciężkie muszkiety. Maczugę też tutaj uraczysz. Na obrazie trzylatek w białej peruce. Obszerne miejsce schronu dla małych żyjątek. Mężczyzna przypomina angielskiego parlamentarzystę. I drugi jeszcze z psiakiem. Jak stary maleńki w szerokich portasach. Czerwone pucki. On zamyka korowód ludzi. Następna komnata to święci. Dwa ołtarze w jednej sali. Ewangelicyzm z katolicyzmem muszą się tutaj jakoś dogadać.
Hrabiowskie dzieci co od małego języka brytyjskiego, niemieckiego włoskiego i francuskiego się uczyły. Ogólnie patrząc po pokojach, zimny był chów. Oj zimny. I co Wy na to współczesne matule?
No i jesteśmy już 200 lat wstecz. Jedna toaleta na cały pałac. Jest już umywalka. Szczególna uwagę Pani Danusi i ludzi przykuł Styl Ludwika XVI, w darze dla Klotyldy. No. No. Tutaj robi się komfortowo. Buduary, szezlongi, pianino. No i dzieciaczek jak aniołek na jasnym obrazie. Kamień z serca. Przypomina już doczesną pociechę z piaskownicy.
Hebanowa ręka wystająca ze ściany trzyma chyba nowy, ale nie najnowszy świecznik. O! Arrasu z wełny i jedwabiu musnęłam mimochodem. Wielkie bydle. Solidne. Dziury nie wydrapałam. Kusiło. No dobrze już nie straszę. Namachały się panie, co przędły. Oj napracowały się. Facetów o takie rzeczy nie podejrzewam. Rozglądnijmy się znów dookoła. Drzewo orzechowe w meblach, chińska porcelana i afrykańskie gadżety na ścianach. Skóry zwierzęce nabijane zlotem. A co tam. Kto zabroni bogatemu. Dzisiaj tez chińskie mamy, więc nosem nie ma co kręcić. Coraz większy przepych. Dywanów, firan, kanap i podusi. Oj jak oni musieli odpoczywać, po tym, jak do jedynego kibelka szli daleko albo zagubili w ogrodach. Weneckie lustra, bo i panie coraz bardziej wydawały się urokliwe. Ach Ci malarze. Jeden coś zepsuł, inny musiał nadrabiać. Kobietę malować to zgoła wielka sztuka. No i na koniec kuchnia co mi dzieciństwo przypomina. Tutaj jest już elektryczność. No i piec wielki chlebowy kafelkami wykładany. Ach cóż za podróż w czasie.

700 lat w dwie godzinki zaspokoi niejednego. Na poważnie i na wesoło. Wszystko zależy, jak na to głowę przygotujemy.

ZAMCZYSKA CONTRA UROCZYSKA 3/7

ZAMEK CHOJNIK
Sprawdźmy nowe miejsce. Czy warto tam zaglądnąć? Czy warto posapać podczas wspinaczki po schodach? Jakie będą z tej wyprawy korzyści, a może będę tylko klęła?

W górę
Do kamiennej budowli idę czerwonym szlakiem. Pogoda daje dzisiaj fory. Trasa wsparta dotacją. Krok za krokiem stawiam stopy po setkach kamieni à la kocie łby, które głównie w uliczkach starych miast spotkacie. Czasu raczej nie liczę. Patrzę wysoko w górę na zamek, zanim schowa się za drzewami. Patrzę, tam, gdzie jeszcze na dole doświadczysz widoku łanu złocistych traw. Wiatr ich grzbietami się bawi. W cieniu drzewa stado baranów się chłodzi. Kilka osób wbiegło na pole chłonąć w słońcu tę boską chwilę Dalej już tylko pochyło i w górę. Wiedziały gały, co brały. Parking opłacony, odwrotu nie ma. Ruszam.

Po niespełna godzinie
Jestem na górze. Patrzę na mury postawione przez któregoś z Bolków. Imię na czternastowieczne czasy popularne. Patrzę na skalne wzniesienia, które ludzka ręka postawiła, aby ukryć się przed wrogiem. Bali się człowieka, a dopadła budowlę natura. Jeden piorun zrobił porządek po swojemu. Paranoje losu?
Na zamku brakuje wody. Toaleta zamknięta. Toj-Toj na samym dole. Pić się chce. Braki wody uzupełniam. Oj będzie się działo. Zwieracze do dzieła. Kibelka brak, jest za to jedna ławeczka. Odpoczynek krótki. Zabijam czas.

Cisza
Nauczyć się z nią obcować dla nie jednego to wielka sztuka. Kiedy jednak nic się nie mówi, dużo więcej się widzi, słyszy i czuje. Słucham wiatru i ludzi. Słucham ptaków na niebie i dźwięku odstawianej butelki po piwie. Trzasków biegnących z aparatu lustrzanki, wypieranego przez bezszelestne smartfony.

Ławeczka
Specyficznej ławeczka pod parasolem. Warta jest uwagi. Miejsce takie sobie. Tu można napić się pospolitych słodkich napojów. Bejcowane na ciemno już nie pierwszej młodości drewno. Wydaje się nic nadzwyczajnego. Pod parasolem siedzi średniego wieku, pogodna kobieta. Kilkuletnia dziewczynka przywarła do niej mocno każdą możliwą kończyną. Objęła, siedząc na wprost na kolanach. Tyle w obu radości spontanicznej. Zęby suszone na słońcu. Uśmiech w glosie niepojęty. Zarażają. Szczególnie mama. Buzia jej się nie zamyka. Kiedy matka z dzieckiem znikają na ławeczce, przysiada następna osoba. Młodziutka dziewczyna o blond włosach chichra się przez ładnych kilka minut. Powodu zadowolenia szukam. Nie ma, a jednak. Są takie miejsca. Po prostu siadasz i dostajesz pozytywne nastawienie w darze. Czy udziela się? Sami czasami sprawdźcie.

Zabytek
A teraz czas na zamek. Wieża jest moim celem. Ponoć nie miała szczytnego zadania. Tortury i takie tam. Jak to za dawnych czasów. Dzisiaj można na nią wejść i za chwilę zejść bez pytania. Pchają się więc ludziska każdą możliwą szczeliną. Jeden stopień i drugi i jeszcze wzdłuż murów drewniany wąski pomost.
Ciasno tutaj na samej górze, oj ciasno. Do nieba daleko jeszcze. Do poziomu zero też całkiem, całkiem. Widoczki? Oj jest na co popatrzyć. Widać niecki pełne wody, pola, góry i niebiosa wszechobecne. Skały w kształcie języków, gdzie ludzie wdrapują się, aby tam spędzić swoje pięć pięknych minut. Widać Szrenicę i Śnieżkę. Takie tam bardziej znane tutejsze szczyty. Widać jak kobieta-Calineczka w dole niemowlaka karmi i smutnego człowieczka w trakcie odpoczynku, niewiele większego od główki zapałki. I tą panią co zachwycona mówiła: Warto było zapłacić. Oj warto! Widać mury kamienne zamku i całą piękną zielenią pokrytą okolicę.

Na szczycie wieży
Obok mnie „Matka Polka” złapała za rękę niesforną pociechę ze śnieżną czupryną. Gałgan nie ustoi w miejscu. Pani dyspozycje rozdaje. Inny chłopczyk z włosami w kolorze rudej lisiej kity ma ucho zatykać na jej rozkaz. Słusznie, bo uszy w górze urywa, a wiatr w każdą szczelinę się wciska. Chyba jednak nie o wiatr do końca chodzi a słowa z oddali płynące.
Mamo. Mamo! Dziewczynka kręci się i wierci, stojąc na najwyższej wieży: Wierzy, że jest coś, co ją w tym miejscu zaciekawi i nie pozwoli nudzić się ani przez chwilę. Pada pytanie: A gdzie cycki Kunegundy? Mama zauroczona widokiem pokazuje paluchem dwa nie takie małe wzniesienia gdzieś po jej prawej stronie. Podglądam. Spore nawet powiem wielkie. Oceniam na rozmiar miseczki E.
Tyle o kobiecych krągłościach.

W dół
Schodzę w dół. W głowie się kręci. Wąziutko niziutko i dookoła się idzie, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Zimne mury kontra metalowa wąska ciepła poręcz, rozgrzana od dłoni górskich pasjonatów wspinania się i szwendania.

U podnóża dwie osoby stojące przy pokaźnym drzewie dywagują głośno ze sobą: Lipa to czy nie lipa? Drzewo Lipą się okazuje. Chojnik Lipą nie jest. Dużo więcej wart zainteresowania. Bardzo sympatyczne miejsce, nawet jeśli czasami brak w zamkowym barze kibelka. To jednak mój punkt widzenia i siedzenia. Pamiętajcie, że wszystko nie od miejsca zależy a od naszego głównie nastawienia. Sprawdzajcie więc i testujcie z pogodą ducha i tą na niebie.

ZAMCZYSKA CONTRA UROCZYSKA 2/7

PROSZOWA WIOSKA DOBREJ ENERGII
Przy drodze napis: Proszowa-wioska dobrej energii. Już sam napis dobrze człowiekowi robi. Poprawiam pupę w samochodowym fotelu. W kontemplacji, ciszy i zadumy wchodzę w pole charakterystycznych wibracji. Przy małym skrzyżowaniu, z którego korzysta raptem kilku mieszkańców, dzieło sztuki na płocie. Prośba o litość dla tutejszych zwierzątek. Hołd dla kota co zginął i kilku innych pupili. Uważam. Ku czci wszystkich tutejszych czworonogów. Dotarłam na miejsce.

Urokliwa zagroda pachnąca lawendą, łąki i złote pola. Kilka polnych kwiatów przed domem. Na ławeczce właściciel przysiadł. Praca w polu idzie naprzód. W zimie zwierzaki będą miały ciepło. Psiak tuli się do człowieka i uśmiecha. Ujadania za płotem nie zna. Zaraz obok wygrzewa się łaciaty kociak. Mężczyzna kilka miłych słów skierował do dużo młodszej dziewczyny czyszczącej na pastwisku swojego wiecznie umorusanego siwka. Spokojny ton głosu, oddech na pełnej piersi, lekkie zmęczenie piszące się na twarzy. Zadowolenie, w którego sercu nie widać na twarzy. Tuż obok na pastwisku kilka innych koni i jeszcze kilka w hotelowej stajni.
Pod małym zadaszeniem przesympatyczna rodzina z miasta. Przyjechała złapać świeżego powietrza. To tutaj odkryli ukryte talenty młodej wiejskiej trenerki. Przekonali się również, co potrafi zrobić z człowiekiem w dużym mieście wszechobecna komercja.

Jeden powie, ale wieś. Ba! Wiocha zabita dechami. Wieś zapomniana, wieś niejednokrotnie krytykowana. Dla jednych nie ma tu możliwości, inni rodzą się tutaj na nowo. Ludzie tutaj pewnie prości. Gdybanie. Nie ma co oceniać, zanim nie pozna się bliżej. Skomplikowani nie są. Nie jeden z nich wielkie biznesy w mieście zostawił i sławę. Kupił stary dom i hektary. Wyremontował. Wymiar pracy? Taki sam. Zarobek? Czy zawsze chodzi o pieniądze, a może czasami o zwykły wszechobecny spokój?

Po renesansowemu zapodam w tym miejscu „Pieśń świętojańską o Sobótce” Jana Kochanowskiego.
Wsi spokojna, wsi wesoła,
Który głos twej chwale zdoła?
Kto twe wczasy, kto pożytki
Może wspomnieć za raz wszytki?
[…]

ZAMCZYSKA CONTRA UROCZYSKA 1/7

POLNE DROGI
Kierunek Sudety. W zasięgu wzroku Góry Izerskie. Wjeżdżam do świata zamków i pałaców. Świata pól, gdzie wielkie łany ścielą się kilometrami. Gdzie góry linię horyzontu zakrywają. A może tworzą go na nowo? Tutaj GPS-y gubią się nie tylko na zakrętach. A może specjalnie po tutejszych polnych drogach chcą przewieźć? Jadę a między kolami trawa coraz wyższa i wyższa. Na skrzyżowaniu pól nie ma świateł i znaków. Są samotne drzewa w oddali i co najwyżej nadrzewne kapliczki, czy proste piszące się na tle nieba drewnem jeszcze pachnące krzyże. W takich klimatach można było niegdyś, podczas przerwy w pracy, zjeść domowej roboty pajdę chleba z masłem i zmówić kilka zdrowasiek. Kto wie, może tak jest i dzisiaj? Zawracam na ugorze. Tutaj nie ma znaczenia, jak duży zasięg skrętu ma twój poczciwy pojazd. W powietrzu zapachniały polne kwiaty.
Uwielbiam jazdę po tutejszych wioskach. Gdzie uliczny asfalt ociera się o ściany domów lub odwrotnie, domy prawie na drogę wchodzą. Gdzie granic posesji nie widać, a Kargul z Pawlakiem nie kłóci się o morgi. Bo i po co i na co ludziom tutaj wielkie płoty?

Inność
Najbardziej cenię to miejsce za inność. W jednej z wsi ktoś chce pół domu sprzedać. Ciekawe czy podzieli w poprzek, czy w dół? Licho wie. W zakurzonym oknie głowa wiekowej lalki. Przypomina mi się muzeum w Auschwitz. Przykre wspomnienia. W drugim sam tułów. Inny horror już tym razem tylko filmowy przebiegł przed oczami. W następnej wioseczce Kuźnia. Nie jedno dziecko nie wie co to za ustrojstwo. Kilometr dalej dom kwiatami obwieszony. Wypływają z donic jak lawa podczas erupcji wulkanu. Emocji skrajnych nie brakuje. Kolorów tu jak tęczy. Pszczoły mają używanie. Na ścianie tabliczka z napisem: „Miody”. Jam myślicie smaczne?

Jakie są Góry Izerskie?
Złote. Od setek hektarów pól pokrytych zbożem. Srebrzyste od traw. Zaskakujące za każdym nowym zakrętem, lasem, płotem. Ciche we dnie i w nocy. Góry swoją drogą. Pełne ptactwa a czasami i robactwa, bo to też ma prawo bytu. W dzień powszedni na łąkach bociany. Liczysz: jeden, dwa, pięć. Sarny na ścierniskach wpatrzone w ciebie w słoneczne przedpołudnie. Jakby pytały: A ty gdzie tymi czterema kółkami? Białe krowy oblizujące się, bo trawa tutaj soczysta pachnąca słońcem. No i konie o wszystkich możliwych umaszczeniach na wielkich polanach.
Zaglądam do najbliższej stajni. Pusty apartament. Konie lubią wolność. Och kto za nią nie przepada. Na łące tętni życie. Koń trawę pyskiem kosi. Robaczek co pod trawką schowany śniadaniem dla małego ptaszka się stanie. Lis będzie chciał podkraść kurę, skradając się nisko po ziemi. Jastrząb już czatuje na nią z góry. Pajęcze sieci w trawach i plotach wyłapią gzy i muchy.

c.d.n.

 

TAJEMNICA UDANEJ PODRÓŻY

Osóbka, którą bardzo cenię, zadała mi ostatnio pytanie: Musisz tęsknić za podróżami? Hmm. Nie obeszło się bez myślenia.

Zobaczcie sami, jak jest z tymi wyprawami. Sny, wspomnienia, wizje i podróże w głąb siebie. Czyż tego nie możemy doświadczać na co dzień? Fantastyczne przyrodnicze programy i nowe na przyszłość plany. Wyprawy do lasu po słodkawo pachnące konwalie i do sklepu po banany żółte jak słońce. Kilka obejść wokół domu i podróż z motyką po grządce. Już słyszę, jak krzyczycie: „Już to wszystko przerabialiśmy. My tęsknimy za włóczęgą, wojażami, ekspedycjami,”.

W „dużym” i tym, co daleko często zatracamy szczegóły. „Małe jest piękne”, powiadali nasz pradziadkowie, bo o dużym nawet nie śnili.

W tęsknotach za podróżami nie zawsze o samo miejsce chodzi. Podróż to ludzie. Ich różnorodność. Jeśli czegoś miałoby mi teraz brakować to właśnie ich. A skoro o podróżach wskoczył temat: Posadziłam na chwilę mój szlachetny tyłek. Pomyślałam: Korona mi z głowy nie spadnie. Postanowiłam pogrzebać we wspomnieniach. 7 wpisów na każdy dzień tygodnia. Jutro ruszamy nieco w Polskę. Egzotyczne wyprawy nieco później po otwarciu granic. Wyśpijcie się, bo drogi przed nami godzin kilka. Wstajemy wczesnym rankiem. Tymczasem do zobaczyska.