Charakterni 2/2

Zakładałam, że będzie nudno, bo przy ziemi i po ziemi się tarzają. Nic bardziej kochani mylnego. Pomyślałam — Oj postukaj się Jolu w główkę! Wszystkim o tym imieniu tłumaczę, że do siebie tylko kieruję te słowa. Cztery maty na Ogólnopolskich Zawodach BJJ to poczwórne mega emocje. Tyle powiem.

Zachód słońca i wschód. I jeszcze tylko kilka po tym, jak miałam okazję przyglądać się dzieciakom ćwiczącym w Klubie Kaito na co dzień. Słoneczny poranek. Dawno takiego nie było. Moje stopy dotykają błyszczącego od lakieru i pasty parkietu. Śledzę zmagania Charakternych na sali, gdzie na co dzień inni w kosza tną. To tak jak bym jeszcze kilka dni temu kogoś w piżamie oglądała, a dzisiaj odświętnie do kościoła przed weseliskiem ten ktosik wystroił się na maksa. Czujecie różnicę? Dzisiaj posłuchajcie. Jutro może sami sprawdzicie, co w trawie piszczy.

O co w tym sporcie chodzi?
Nie będę popisywać się nazewnictwem ani łamać sobie języka. W wielkim skrócie wytłumaczę prosto, na czym „zabawa” polega, bo prosta ze mnie kobita. Ktoś ma być na ziemi a ktoś drugi na nim. Drugi ma nie pozwolić pierwszemu się wypsnąć, bo wtedy może sam niestety polec. Ten, co pod spodem ma przez chwilę udawać umarlaka. Bez względu na miejscówkę, ma się człowiekowi chcieć i koniec basta. Zawodnik powinien ważyć, chociażby cokolwiek, ale podobnie jak jego przeciwnik. Do tego akceptować zapach wszystkiego, czym na co dzień szorujemy podłogi. No co? Chyba pisałam, że to sport bardzo „przyziemny”?

Zawody czas zacząć
Mata to świętość. Miejsce dla sędziego. I tych, co po wyjściu na nią są już zwycięzcami. Na macie na razie on jeden. Prezes. Sprawca całego zamieszania. Kawał zwinnego faceta. Dzisiaj w barwach biało czerwonych. Charakterny podobnie jak mały Pędziwiatr biegający po sali, którego wszędzie pełno. Dzieciaki w białych lub czarnych strojach typu kimono. Bose stopy i zero ozdób. Zespoły odróżniają jedynie naszywki na ubraniu i kolory pasów. Dużo dziewczyn. Na treningach jakoś tak nie rzuca się ich tyle w oczy. Na co dzień drobiny z blond włosami chodzące po chodnikach małego miasta. Dzisiaj kucyk to ich broń powszednia. Koka małolaty nie pozwalają zrobić, chociaż dla nich samych bardziej wygodny. Smyra koński ogon po twarzach przeciwników. Oj łaskocze. No cóż. Nikt nie zabrania chłopakom również włosy zapuścić.

Emocje
Z tym że
są, będę powtarzać jak mantrę. Radują się raz jedna płeć raz druga. Jak to jednak w rywalizacji bywa, kiedy wygrany jest, przegranego również nie brak. Czy faktycznie przegranym jest ten, co już na macie stanie? O tym później. Czy mali chłopcy płaczą? Tak. Tutaj się łez nie wstydzą. Przegrana z dziewczyną to tylko chwilowy cios i jeszcze większa motywacja na przyszłość z jednoczesnym szacunkiem do płci pięknej. Świadome doświadczanie i wielka nauka pokory. Zerkam. Trener małego klęka i tłumaczy. Również ojcu. Wspiera. Na widowni ktoś palcem pokazuje i nawet tego, co łzy ma w oczach podziwia, jak długo chłopak wytrzymał. Mały otarł łzę i strój poprawił. Podniósł głowę do góry. Może w następnym podejściu kolega mu się trafi?
Niektórzy widzowie wiercą się, jakby na szpilkach siedzieli. Inni jakby ich do ławek przykuł. Rodzice, dziadkowie, trenerzy. Jest też taki, co paznokcie prawie obgryza. Czeka na bezdechu na wynik wydarzeń z następnej walki. Przesadzam? Mówię, co widzę.

Jeszcze większe emocje
Prezes zdjął buty. Odsłonił skarpety. Sędziuje. Przygląda się walce bacznie. Stoicki spokój. Trener z drużyny przyjezdnej z rękami pełnymi tatuaży pozycję polującego jaguara przyjął. Czarny ubiór scenę podkreśla. Na głowie związany kucyk (oczom nie wierzę), chociaż chłop z krwi i kości. Guma w buzi. Krzyknął jak lew. Nie pomogło. Koniec walki. Trener oddał mocny uścisk dla przegranej. Czerwone pucka na buzi i włosy jakby piorun w nie strzelił. Szybki oddech. Następna łza otarta. Smutków szybko koniec. Dziewczęce smuteczki do chłopięcych dołączyły. Oj ile tu się słonych cennych płynów przeleje. Ile wsparcia przy tym i pocieszania. Ile po głowach głaskania. Ile ciepłych uścisków. Od sędziego jednego i drugiego. Od wielu tu obecnych. Patrzę, jak wszystko szybko się dzieje. Chwila w samotności pod ścianą i już dziecka gotowe na nowe wyzwania.
Następny trener w akcji. Ten w postawie opiekuńczego goryla, u którego obudził się opiekuńczo zachęcający instynkt. Przykucnął przy swoich pociechach. Umięśnione mocno wyprostowane z palcami w kierunku korpusu ręce, oparły się, stabilizując ciało. Kostki dłoni, na których często liczę miesiące w kalendarzu, wbiły się w miękką gąbkę. Głowa wysunięta dużo przed nimi zaczęła poruszać się w rytmie wyciętych z filmu wybranych klatek. Stróżuje zaraz przy krawędzi żółto niebieskiego kwadratu, na którym toczy się pojedynek. Uważności tutaj jak nigdzie.

Maluchy
Jeśli
ktoś pomyśli, że przy nowicjuszach można się tutaj nudzić, polecam być i zobaczyć. Może i techniki jeszcze brakuje, ale waleczność samego Gladiatora. Przegrana nieprzegrana opowieści pełne wrażeń się mnożą. Drugoklasistka stojąca w pobliżu kroplę krwi przy ustach chusteczką otarła. Aparat ortodontyczny przy tym sporcie raczej nie pomaga. Przeszkodą też nie jest. Padają słowa: Nawet nie czułam. Widać po zachowaniu jak hormony szczęścia wzięły górę. Ciągnie dalej: „Ona trzy belki miała, a ja nie mam jeszcze żadnej”. Przyglądałam się. Trzeci już raz tego dnia wyszła stawić innym czoła. Walka długo trwała. Walczyła jak lwica.

Dziewczyny
To one na mnie największe robią na zawodach BJJ wrażenie. Równość płci bez względu na to, co pod ciuchem, bo przecież w każdej męskiej i damskiej głowie myśl o wygranej podobna.
Na matę co rusz wraca dziewczynka z czarnym długim końskim ogonem. Cyganeczka o oczach jak węgielki. Palce wychodzą z różowych basenowych klapek. Sprytna i gibka. Opanowana i wie dobrze, o co chodzi. Idzie jak burza. Osoby walczące wypadły z maty? Powrót i walka trwa. Bo nie o chodzenie tu chodzi i spacerowanie przecież a położyć przeciwnika w wymaganej pozycji. Sekund kilka. Ruchów niewiele więcej. Kilka podskoków jeden chwyt i już mały chłopiec pod dziewczynką leży. I już sędzia ogłasza zwycięstwo. Oj po minie widać, że sam lubi takie zasadnicze akcje.

Połowa
Patrzę po twarzach. Usta uczestników czerwone jak jarzębiny. Opowieści o wrażeniach płyną w powietrzu. Mimo łez i przegranych poza matą rodzą się szybko nowe znajomości. Dodatkowych kalorii przed następną walką nigdy nie za wiele. Poszły w ruch banany, zaraz za nimi jabłka i ryżowe roladki. Kimona inaczej Gi nazywane przewiązane szerokim bawełnianym pasem w niezłym już są rozgardiaszu. W połowie zawodów na matach robi się dużo bardziej kolorowo. Czerwone, pomarańczowe i popielate akcenty stroju dominują nad białymi świeżakami. O tym ile tutaj poruszenia świadczą słowa płynące z głośników: Wszyscy rodzice pod barierki! Proszą co rusz prowadzący. W hali jak na mój gust chłodno. Na widowni betonowe posadzki. Gołe stopy obok mnie przebiegły. Najpierw jedne potem drugie i trzecie. Zima jest. Oj niejedna by matula za głowę się złapała, mówiąc: O matulu moja. Warto przyglądnąć się tym dzieciakom ile z nich tak naprawdę choruje. Gdzie zerkać? Na treningach. Osobiście spadków zachorowalności nie zanotowałam.

Walka o finały
Jedna z mam spokojnie przykucnęła przy macie. Cichutko jak myszka. Jej córka wygrywa. Tajemnicą pozostaje, co jest kluczem do dobrego kibicowania. Refleksja dla rodziców? Czasami nie trzeba słów. Czasami bycie czyni cuda. Ostatnia walka tego dnia za nami. Stres opuścił salę. W oczekiwaniu na medale i błyszczące złotem puchary pociechy dorwały smartfony. Inne noszą się na barana i grają kapciem w kosza. Pomysłowość maluchów nie ma granic.
W moim własnym kadrze Pędziwiatra ponownie uwieczniam. Żywiołowego chłopczyka w za długich portaskach, który ubrał skarpetki i bawi się w ślizganego. Nadal uśmiecha się od ucha do ucha. Charakterny nad charakternymi żuje gumę. To chyba jakaś moda. Zaopatrzyć się warto. Ogólnopolski Turniej Jiu-jitsu dla dzieciaków dobiegł końca. Dobrze się bawiłam. Powiem przednio. Wiele mnie tu zaskoczyło. Udzieliły mi się łzy szczere i emocje wszechobecne. Starania, które warto doceniać. Wyszłam z rozdziawioną buzią, długo jeszcze milcząc.

Charakterni 1/2

Dzisiaj o miejscu, gdzie dużo spotkasz animuszu. Klubie gdzie dorośli mogą wyrzeźbić swoje ciało lepiej niż sam Michał Anioł. Gdzie dzieci uczą się kultury walki, ćwicząc brazylijskie Jiu – jitsu. Język można sobie połamać? Nie przejmuj się, BJJ też jest dobrze.
Gdzie mało jest na pokaz, a za to dużo od serca. Gdzie duch walki zaraża, a za tobą, przed i tuż obok mężczyźni o sile Louisa Cyra, No prawie, bo podnoszą wiele, ale jak konia dźwigają, to nie widziałam. Jeszcze, Pewnie konia nie mają. Urodę chłopa w tym miejscu zostawiam w spokoju, bo to rzecz względna. Skupie się na wszystkim innym co z tym miejscem jest związane. No to kochani moi do dzieła.

Kaito Team dla dorosłych
W powietrzu słowa ulotne: „To nie ja. Ja? Ja też nie!” Ucho dźwięki lokalizuje szybko. Dwóch umięśnionych osobników o brodach dwu czy trzydniowych dochodzi prawdy. Zapisana jest męską prawie krwią w zeszycie, który zgoła już przeszedł. Na co dzień ćwiczą walkę w parterze. Stojąc teraz naprzeciwko siebie, są jednak ciepli jeden wobec drugiego jak — rozglądam się przez chwilę — jak żółte światło padające ze świątecznych lampek wiszących za ich głowami. Jeśli sami wieszali to szacun dla chłopaków. W lodówce chłodne energetyki. Takie w kolorze płynów do mycia naczyń czy dawnej oranżady. Rozglądam się za wodą. Woda też jest. Dużo wody. Bo woda to podstawa. Poza chłodziarką twórczy męski bałaganik. Wieszak na ubrania przy drzwiach, na czas świąt zrobił miejsce zielonej choince. Wylądował biedak w przeciągu. Nie narzeka ani troszkę. Charakterny jak cała reszta?
W radio disco Polo: „Naj na na na. Cały wiruje świat […]”. Szybko łapię słowa. Nie ma nic prostszego. Muzyka o mury się obija.
Siedzę. Ktoś pedałami zakręcił. Z wiatraka Air Bike’a po plecach powiało. Moje stopy zaczynają tańczyć. Czy nie powinny jak reszta ćwiczyć? Ruszają się. Jest dobrze.
Za ladą facet słowa nuci: „W Tobie jestem zakochana, cały wiruje świat. Od miłości pijana”. Głos miesza się z męską energią tego miejsca. Bo tej tutaj co niemiara, Oj siku się zachciało.
Kaito to duża powierzchnia i jeszcze więcej sprzętu. Do toalety trzeba poczekać, bo ktoś akurat ciężary przy drzwiach wyciska. Gość w sportowych lekko rozciągniętych portkach bez logo wyszukanego, sapie i dyszy mocno. Drugi go asekuruje. Podnosi 30, 50, 70, a potem Bóg wie jeszcze ile ciężkiej stali. W innym kącie ktoś na stojąco sztangę podciąga. Co jakiś czas moje ciało lekki dreszczyk przeszywa, gdy ćwiczący spuszcza powietrze, zaraz po zrobieniu czegoś, co martwym ciągiem zowią. Ucha nadstawiam. Ów ciąg dalej nie żyw. Naturalna sprawa. Człek po sekundzie znowu rytmicznie oddycha. Żyw jak nic i nawet się uśmiecha od ucha do ucha. Gloria in excelsis Deo.
Moja potrzeba natury ludzkiej ogarnięta. Wracam znowu do poczekalni polukać. Ruch w Klubie jak na Marszałkowskiej. Wchodzą, ćwiczą, wychodzą, wracają. Muskularna płeć męska i drobne kobiety. Zdarzają się oczywiście. No i dzieci. Dużo dzieci. Bo przecież wiele przygód ze sportem zaczyna się już za małego.

Kaito Team dla dzieciaków
Głownie dla nich. Wsunęłam się głębiej w fotel. Zaciągnęłam wilgotnym powietrzem. W nosie zakręciło od ludzkiego potu i mydlano kwaśnej pasty BHP do podłóg. Takiej z warsztatów samochodowych i sklepów, gdy wszystko było na kartki. Zapach charakterny bez dwóch zdań. Dziwił na początku, teraz innego sobie w tym miejscu już nie wyobrażam. Patrzę na blat w „à la” recepcji. Dzisiaj przyglądam się mu bliżej. O litości wysoko co dla niektórych. Po drugiej stronie meblowego założenia co rusz jakiś maluch na palcach staje, tylko po to, aby rękę trenerowi podać. W głowie szumi wierszyk z dzieciństwa: „Mam 3-latka. Trzy i pół. Sięgam głową ponad stół”. Tutaj jednak o troszkę starszych bajtlach piszę. Mój młoteczek w uchu środkowym odbiera drgania: Klaps! Klaps. Jedna piąstka drugą piąstkę charakternie dotyka. Do tego przyjazny uścisk. Ręka tyci za krótka, a jednak przywitał się szkrab ze wszystkimi. Poleciał ćwiczyć i już go nie ma. Podchodzę do całej grupy. Myśl przyszła: To jedyny Klub, gdzie nie słyszę od właścieciela: Dzieciakowi nie wolno, bo to nie dla niego. Czy od rodzica: Nie, bo może krzywdę sobie zrobić. Tutaj dzieci na pierwszym miejscu. Tutaj miękkie maty, żeby bieda się nikomu nie stała. Do tego ludzka uważność trenera. Jednym słowem: Kultura i bezpieczeństwo większe niż w niejednym domu. Do tego towarzystwo i motywująca praca w grupie z dala od popularnych komputerów. Dziewczynki i chłopcy równi ponad wszystko. Razem ćwiczą, razem walczą i piony sobie podają. Na matach od małego pocą się i sapią. Karne pompki robią i wiedzą dobrze, za co i po co. Chuderlaczki niektóre, ale za to jakie zwinne bestie. Warto stanąć i zamiast patrzyć w smartfony zerknąć na żywe całkiem za darmo widowisko.
Klubu Kaito czapeczkę, dziecko na głowę ubrało. Wyszło przez drzwi z dumną miną. Przezaje — fajny widok.

Czym jest dla mnie Kaito?
Światem wymyślonym przez mężczyzn, ale nie koniecznie tylko dla nich. Dużym klubem, który wyrósł z malutkiego kiedyś sadzonego męską dłonią nasionka. Gdzie chęci są i mocne zasady. Aby ktoś mógł uwierzyć niejednokrotnie w siebie. Aby drugi mógł spożytkować nadmiar własnej energii.
To tutaj niejednokrotnie klubowi faceci oprócz uczenia techniki zastępują dzieciakom zabieganych czy brakujących ojców. Pomagają odciąć matczyną pępowinę, aby chłopcy w naturalny sposób mogli wejść w dorosły stan motylego imago. Wyciągają dziewczęcy potencjał i drzemiącą w kobietach siłę, która przyda się w dorosłości, aby sprostać wszechobecnemu równouprawnieniu.
Klub Kaito to miejsce, gdzie wśród trenerów dużo się daje od Siebie, żeby jeszcze więcej dobrego wracało. Gdzie dzieci znajdują przystań i gdzie aż chce się pomagać, bo widzi się szczytne cele. Gdzie nie robi się wielkiego halo z rozlanej wstrząśniętej wcześniej Pepsi. Bez zastanowienia wspiera wymarzonym napojem spragnione dziecię, gdy jego mama tymczasem nieświadoma i mocno skupiona na telefonie. Małe ludzkie rzeczy a cieszą. Prezes gumę żuje. Mnie dostała się krucha „krówka”. Pychota. Cukierka wsunęłam. No i jak tu nie lubić tego miejsca?

Dzisiaj ciężko jak mniemam niejedno w tym miejscu ogarnąć. Ludzisk coraz więcej. Dają kolesie, jak widzę radę. Powiem tylko: Tak trzymać.