JUSTYNA STECZKOWSKA, PIĘKNE SUKNIE I SIELSKIE KLIMATY

Małe miasto, mały Miejski Dom Kultury i nie taka mała jedna artystka. Córka mężczyzny co księdzem być nie chciał i góralki. Dziewięcioro ich w sumie było grających i śpiewających. I wszyscy w muzyce zakochani. Justyna to dziewczyna co muzyką od małego się dzięki rodzicom bawiła. I nadal się bawi. Z małego miasta poszła w świat i tam już została. Justyna Steczkowska, bo o niej mowa, do małego miasta czasami powraca. Dlaczego ? Może w tym wpisie odpowiedź znajdziecie ?
Zacznijmy od początku.

Zasiadam w fotelu. Sala się zapełnia. Obok mnie znajomy, o którego w małym mieście nie trudno. W małych miastach znajomych spotyka się na każdym kroku. Osoby na sali raczej przeciętne. Duży przekrój wiekowy. Słychać młodzież, która przyszła tu ze swoją wychowawczynią. Czyżby dzieciaki z pobliskiej Szkoły Muzycznej, do której uczęszczała też artystka ?
Skupiam wzrok na nieco starszej Pani. Rozgląda się z niecierpliwością po sali, a po chwili czeka znudzona. Jej stan zmienny jak w kalejdoskopie. W ręce telefon. Bawi się nim. Drobniutka istota zapadła się w krzesło. Wtuliła w oczekiwaniu, aż coś zacznie się dziać. Na niej czarna, dopasowana, koronkowa, krótka sukienka z długimi rękawami. Niejeden powie, że odważna na taki wiek. Na ramionach rzuciły mi się w oczy fikuśnie odszycia. Nisko przy głowie, z kruczych włosów, koczek upięty, a na oczach okulary, które końcem końca podczas koncertu w dość dużej błyszczącej brązowej torebce, która cały czas spoczywała na kolanach Pani, wylądowały.
Pierwszy instrumentalista wyszedł z trąbką na scenę. Na Sali z każdą chwilą robiło się nieco ciszej. Instrument mówił: Teraz moja kolej, teraz cichutko, jeśli chcecie Justynę. Pani wzrok utkwiła w artystce, która lśniła na scenie dzięki sukni.
Ta suknia to dzieło siedzącej w pobliżu mnie kobiety. Wielkie dzieło drobnej istotki z małego miasta. Właśnie o tej kobiecie wspomniała Justyna między piosenkami. Skromnej krawcowej, która podniosła się po długim zastanowieniu z fotela, ale niewielu ten fakt zauważyło.

Na scenie pojawia się Justyna S., dojrzała już, a jednak nie boi się pomylić w słowach. Wspomniana suknia spływa aż do samych stóp. Reszta skromnie. Bez większości dodatków, które takim sukniom towarzyszą. Odkryty dekolt z daleka wygląda jakby atłasem pokryty. Żadnych wisiorków, jedynie długie kolczyki. Spod sukni długie nogi na szpilkach wystają. Dłonie bez pierścionków i bransolet, krótkie zadbane paznokcie bez dziwactw. Piękne dłonie, które tańczą, a za nimi reszta ciała włączana jest w ruch. A ruchy delikatne i seksowne. Delikatny makijaż i długie prawie po pas ciemne stopniowane włosy jakby lekko pofalowały się od wilgoci i deszczu, który dzisiaj za oknami przez cały dzień towarzyszy. Może tak, a może misternie ułożone ? Nie ma znaczenia. Justyna to piękna kobieta, z każdej strony. Jej buzia z wiekiem nabrała delikatności, ciało modelki podkreślają stroje. Już słyszę komentarze: To Botox, złote nici, sztuczne piersi i inne sztuczki. Może i trochę. Jakie to ma znaczenie. W końcu to świat celebrytów. Niewielu z nas go zna. Trudny do okiełznania dla dziewczyny z małego miasteczka. To element, który wymusza wykonywany zawód. Pamiętajcie, nasze podejście do życia, przekłada się w dużej mierze na to, jak wyglądamy. Widziałam Justynę kilka lat temu. Wtedy tez dała piękny koncert. Rodzinny, bo ona rodzinna bardzo. Dzisiaj jej rysy złagodniały, jak ona sama. Spokojna, wiedząca co chce i silna, ale skromna kobieta, która czuje się na scenie jak za dawnych dziewczęcych lat. Jest u Siebie.

Przez długi okres wielu miało jej za złe, bo kiedyś, gdzieś, raz, nie wspomniała, że z tego miasta pochodzi. Inne wymieniła. Sama byłam zdziwiona przez chwilę. Potem o incydencie zapomniałam. Dzisiaj wiem, że Justyna jest spontaniczna. Zawsze była. Prawdę mówiła, bo w moim mieście 10 lat szkolnych spędziła, tych jak twierdzi pięknych, bo szkolnych z młodzieńczymi miłostkami. W metryce inne miasto wpisane. Nie zawsze jesteśmy w stanie przewidzieć, jakie będą następstwa jednego lub dwóch słów wypowiedzianych wśród tysiąca.

Ten koncert był inny niż wszystkie. Pomijam utwory: Dziewczyna szamana , Tu i Tu gdzie kunszt było widać, Daj mi chwilę, Leć, Grawitacja, Boskie Buenos, gdzie pokazała jak rzadką i szeroką ma skalę głosu.czy Sanktuarium, dedykowane rodzicom. Pomijam pięknie zaśpiewany utwór, w którym Justyna w czarnej koronkowej sukni z czarnym utkanym jak z pajęczej sieci równie czarnym wachlarzem, oświetlona białą łuną światła pokazała, ile ma siły w Sobie, doświadczenia, zaciętości, pomysłów i pasji w tym, co robi. Pomijam fakt, iż nie ma instrumentu, który u Justyny by się na koncercie nie pojawił. Dęte i smyczkowe na pierwszym planie. Skrzypce to podstawa. Muzyka zniewalała.
Było owszem pięknie instrumentalnie jak w tytule koncertu, ale to też nie o to chodzi.
Chodzi o korzenie zapuszczone daleko. O to, jak zachowuje się na scenie wielka artystka, która mimo profesjonalizmu wie, że chociaż kiedyś coś powiedziała może nie tak, tu w tym mieście wybaczy się jej niejedną gafę.

Każdy koncert piosenkarki, dany w tym miejscu ma swój niepowtarzalny urok. Ma w sobie dużo ciepła. Każdy jest inny i poświęcony bliskim.
Dzisiaj było kameralnie, rodzinnie i swojsko. Dużo wesołych opowiastek z dzieciństwa a co za tym idzie radość na sali. Wszystko, co Justynka na scenie powiedziała, było powiedziane od serca. Wszystkie pomyłki, braki w pamięci do wybaczenia. Wręcz pożądane, bo takie naturalne. To nie było wyuczone, jak to się zazwyczaj zdarza na koncertach w trasie. Jedno miasto, potem drugie. Niewiele mają z artystą wspólnego. Tam się jedzie, rzetelnie wykonuje swoją pracę, i jedzie dalej. Tam nie ma się znajomych. Tam są fani, którzy owszem kochają, ale nie przywodzą wspomnień.

W małym miasteczku Justyny wspomnienia są i ręce w górze jak w szkole, gdy Justyna pytała o przeszłość. Nie miałaby za złe, gdyby wyszedł nagle ktoś do niej i uściskał, chociaż nie zna, przytuliłaby, mniemam. Miałam bowiem wrażenie, jakby chciała powiedzieć: Przepraszam za to jedno słowo, wśród tysiąca innych, wiele lat temu, o którym jeszcze dzisiaj na forach internetowych można przeczytać. Kocham to miasto i ich mieszkańców.

Dookoła słychać było głosy przyjaciół z dawnego podwórka, czułam oddech krawcowej tej jedynej, ukochanej, najlepszej chociaż małomiasteczkowej. Piosenki dedykowane tym bliskim, ale i wszystkim z jej ukochanego miasta. Koleżankom z sąsiedztwa i dawnym nauczycielom. Justysia z ludźmi podczas koncertu rozmawiała, swoje słowa przez piosenki kierowała, zmieniając im słowa. Opowiadała historie i na scenę ludzi zapraszała. Wspólny taniec i śpiew w formie zabawy. Była wśród widowni, gdy scena jej się nudziła. Siadała na jej brzegu jak dziewczynka trzpiotka, chociaż kolejna z sukien wąska, w pięknym zestawieniu granatu, czerwonego i czarnego, dostawała samej ziemi, nie krępując jednak ruchów. Justyna machała nogami a jej słowa poniekąd pięknej piosenki wykonanej na bis „Wracam do domu”, odbijały się od wszystkich ścian, foteli i zasłon. A mała dziewczynka ciekawska w pobliżu Justyny się kręciła. Zakończenie godne wielkiej artystki z małego miasteczka.  Co chciała nam na koniec powiedzieć. Jaki był ostateczny przekaz. Czy to historia prawdziwa smutnego chłopaka, czy dziewczyny w której gdzieś zawsze drzemie tęsknota ?.

Nie jest pewnie łatwo odnaleźć się w świecie biznesu, nie jest łatwo być wielkim artystą. Skąd takie stwierdzenie ? Potwierdzają to liczne filmy dokumentalne. Chociażby weźmy pierwsze z brzegu: Celin Dion czy Jennifer Lopez.
Czy łatwo jest żyć bez korzeni w wielkim mieście stać na scenie, chociaż nie jeden zazdrości czy zagląda, co tu można w gazetach kompromitującego o artyście napisać? Jak myślisz?
Łatwo i przyjemnie jest do domu rodzinnego wracać, gdzie przyjaciel nie opuści żadnego koncertu. Gdzie przyjdzie rodzina i krawcowa, nauczyciele oraz koledzy ze szkolnej ławy. Gdzie koncertu posłuchają dzieci, które wierzą, że skoro chodzą do tej samej szkoły co artystka, im również się uda.
Zapomnijcie więc Justynie to jedno słowo, wśród tysiąca innych. Nauczcie patrzyć na ludzi, bez łapania za słówka i bez ocen. Doceńcie, że wielka artystka chce wracać do swojego małego miasta i tu dałaby najlepszy ze swoich koncertów, nawet kiedy sala byłaby pusta. Dzisiaj nie była.

Dlaczego Justyna S. powraca do korzeni ?
Zapytajcie Justyny podczas następnego pobytu w Twoim mieście. Ona najlepiej zna odpowiedź. Na pytania chętnie odpowie. Nawet podczas koncertu. Takiej otwartości u artystów i kontaktu z widownią nie widziałam. A o tym, że pytać warto jestem przekonana.

Skromnej Pani Krawcowej gratuluję kunsztu. Suknie, których materiały wymagały wiele precyzji, układały się przepięknie. Nie krępowały ruchów i podkreślały piękno ciała. Lśniły w blasku świateł. Główne bohaterki tego wieczoru wraz z wykonawczynią.

Justyno (za śmiałość kobiety z małego miasteczka przepraszam) z domu Steczkowska, która mimo kariery, nigdy nie zamieniłaś Swojego nazwiska na żadne krótsze nazwy, przy Swoim zostając, której słowa i dźwięki się słuchają i bez Twojej zgody nie robią kawałów, bądź piękna i Sobą tak jak byłaś dzisiaj. Naturalna, pełna serdeczności, spontaniczna. Powodzenia w dalszej karierze życzę.

Życzę Wam ludziska wieczorów w atmosferze, która udzieliła mi się dzisiaj. Życzę wielu wspaniałych koncertów, gdzie poczujecie, że to nie dla pieniędzy wychodzą artyści na scenę. Że cel często leży bliżej serca niż kieszeni.

Dodaj komentarz