Modern Talking dla ludu

Zabieram Was w podróż do przeszłości. Nie tak dalekiej dla jednych, bardzo odległej dla innych a dla niektórych nieznanej. Czasy mojej młodości. Któż by nie chciał zatrzymać ją na zawsze.
O la Boga
Na plakacie napis Modern Talking. Przecieram oczy. Że co? W moim miasteczku słynącym głównie z koncertów lokalsów a przy większym święcie rodzimych sędziwych wiekiem wykonawców? Ten Dieter Bohlen? Ten Thomas Anders?
To za ich plakatami dołączanymi do znanego niemieckiego kolorowego dwutygodnika Bravo, rozglądałam się jako nastolatka. Była piąta nad ranem, a w kiosku nieopodal mojego bloku długa kolejka i gazet tylko kilka. Po niemiecku były, a ja niemieckiego nie znałam. Pamiętam. Ja ciągle ich pamiętam. Śpiewali dużo o miłości, a ja w wieku byłam, gdzie dziewczyny na chłopaków polują.
Bardziej złośliwi powiedzą: To Oni jeszcze żyją? Ja powiem, troszkę lat upłynęło i siwych włosów im przybyło. O la Boga! Nie aż tyle. Teraz chłopaki po pięćdziesiątce dobrze, ale nie starsi.
Dzisiaj do Modern Talking kroków kilka, a stricte do samego wokalisty Thomasa. Iść więc czy nie iść? Niektórzy ręką machnęli, niektórzy mówią, że już stary. Nie idę. Ja po prostu podjadę samochodem. Sprawdzę, co w trawie piszczy. Takiego wydarzenia nie opuszczę. Zakładam, że będzie się działo, chociaż wiecie? Czasami lepiej się nie nastawiać.

Epizod 1
Sznur pojazdów zjeżdża się cała okolica. Dwupoziomowy autobus z grupą fanów szuka sobie miejsca. Łatwo mu nie będzie. Ja mam dużo szczęście. Idę za muzyką. Koncert na stadionie.
Tak. Tak. Tu gdzie mieszkam, jest stadion, taki zielony, wystrzyżony, wypieszczony dla piłkarzy. Co tam trawa. Przecież w pola Modern Talking zapraszać nie wypada.
Na jednym z końców boiska scena. Przyznać muszę niczego sobie. Tak dużej w tym mieście jeszcze nie widziałam. Powiem – wypasiona. Główny bohater wita wszystkich dookoła. Wsłuchuje się. Głos już nie ten, co ze znanych mi przebojów. Jest nieco niższy, lekko przytłumiony, już nie taki dźwięczny jak kiedyś. Pierwsze kroki są raźne. Uśmiech od początku gości na jego twarzy. Schludnie zaczesane dość bujne jak na ten wiek włosy. Bardzo ciepły i życzliwy człowiek tylko mówi troszkę cichutko, jakby głosu się wstydził.
Stoję daleko od sceny. Na płycie ulokowali się młodsi oraz starsi fani nad fanami. Na trybunach siedzą Ci bardziej stateczni z poważnym wyrazem twarzy. Ciągle w ruchu są tacy, których zowiem szwędaczami. Sympatyczni, chodzą w kółko, jakby się im siku chciało. Siedzą, podpierają barierki, stąpają z nogi na nogę i czekają, co się dalej wydarzy. W powietrzu czuć zapach perfum i trunków wszelakiego rodzaju, zapodanych przez niektórych przed wyjściem dla nieco lepszej zabawy. Specyficzne klimaty. Thomas zaczyna śpiewać. Porusza się dość asekuracyjnie. No cóż, przyznam, że pierwszy kawałek zbytnio fanów nie porywa. Nie ma aplauzu, rąk w górze, a o euforii nie wspomnę. Patrzę po twarzach, Brakuje emocji. Wszyscy tacy jacyś zastani i zrezygnowani nieco. Nastawienie zrobiło swoje. Wiary, że będzie lepiej, zrobiło się mało.
Będę z wami szczera. W pierwszych kilkunastu minutach poddałam Thomasa ocenie. Wielkich szans nie dawałam. Moja głowa pomyślała: Dlaczego niektórzy nie potrafią dać pożegnalnego koncertu i powiedzieć sobie i światu: Tak to już koniec? Dlaczego nie pójdą na ryby czy nie zaczną czytać książek? Dlaczego nie przestaną śpiewać, skoro słyszą co się z ich głosem dzieje? Dlaczego upadają tak nisko? Why?
Lekko oparta o poręcz odsłuchałam jeszcze trzech poprawnie wykonanych z playbacku piosenek. Potem miałam dwa wyjścia. Wrócić do domu albo dać Modern Talking jeszcze jedną szansę.

Epizod 2
Blisko sceny kilka podniesionych rąk pochyla się jak zboże na wietrze. Tam jest potencjał i moc. Wierzę, że tam się coś zmieni. Po kilku minutach wszystko mam jak na wyciągnięcie dłoni. Od Thomasa dzielą mnie barierki i ochroniarz, który stoi w bezruchu jak woskowa w muzeum postać.
Na scenie i wokół niej przepiękna gra świateł, godnych muzyki disco i pop. Dominuje niebieski, nie brakuje też innych kolorów z palety tęczy. Odcienie szarości przenoszą nas przy jednym z kawałków w czasie. Po bokach sceny na tle nocnego nieba setki drobnych baniek leci śmiało ku górze. Moje serce bije w rytm mocnych dźwięków dochodzących z wielkich stojących na scenie kolumn. Wprowadzają w drgania całe moje ciało. Decybele i powtarzalny rytm nadawany przez przystojniaka walącego w talerze zrobiły swoje. No nareszcie. To miejsce w sam raz dla mnie.
W trakcie robienia zdjęć masywny kawaler uderza mnie łokciem, bo żyje mocno właśnie tą chwilą. Za złe mu nie mam. Inna Pani rozanielona giba się i pupą huśta w te i we w te. Teraz delikatnie, ale wierzę, że się rozrusza. Czasami dostaje mi się po bioderkach, na zasadzie podaj dalej.
Wokalista co rusz uśmiechem obdarowuje. Prosta grafitowa marynarka i spodnie w kolorze morskim lekko luźne na pupie dodają mu uroku. Siły już u niego nie te, ale z czasem scena coraz bardziej jego. Ma wieloletnie doświadczenie. Miłe słowa i opowiastki płyną co rusz z ust. Kontakt z publiką jest, a ta w różnorakim przypominam, jest wieku. Im bliżej jestem sceny, tym lepiej. Wpatruję się w ciemne oczy Thomasa. Z młodości pozostał charakterystyczny ruch ręką i wielka chęć śpiewania. Tak do końca świata i o jeden dzień dłużej.

A ja na to, jak na lato
Wybaczyłam uciekający czas, brak głosu dźwięcznego, który z płyt pamiętam. Wybaczyłam playback. Dla mnie te drobiazgi przestały mieć w ogóle znaczenie. Zobaczyłam tych, którzy angażują się na całego. Modern Talking Band i samego dawnego guru muzyki discodance. Bo takim Thomas kiedyś był, sprzedając ze swoim kompanem dziesiątki milionów płyt. Wypuszczał na rynek raz za razem, coraz to nowy przebój. „Wczoraj” wraz z mocnym w rytmach Roxette i przystojniejszymi o niebo Bad Boys Blue grali i śpiewali na największych scenach świata, dzisiaj w mało znanym na kuli ziemskiej miasteczku. Taka kolej rzeczy. Ważnym jest fakt, że starają się bez względu na miejsce, pogodę czy rodzaj publiczności. Grają, bo kochają. Śpiewają, bo bez tego tęsknota za muzyką miałaby swoje miejsce. Bronię? Nie. Staram się znaleźć pozytywy.
Wpatrywałam się w najmłodszego z członków grupy perkusistę. Długie włosy ruszały się w rytm muzyki. Czarne okulary skrzętnie zakrywały oczy. Ręce chodziły jak najęte. Cóż on nie poczynał ze swoim instrumentem. Inny szczupły muzyk z gitarą wczuwał się w każdy najmniejszy dźwięk. Napinał całe ciało, jakby miało mu to w czymś pomóc. Wsłuchiwał się we własną muzykę przy zamkniętych często oczach. Uśmiechał się sam do siebie, kiedy stwierdzał, że mu wychodzi to grajkowanie. Przebój za przebojem. Powracały wspomnienia. Słowa znane starszym, nucili również nastolatkowie. Rąk w górze po godzinie nie brakowało, a bisów było kilka.

Koniec koncertu
Na elektrycznym wózku uzbrojonym w szereg udogodnień mocno niepełnosprawny chłopak jeździ w rytm muzyki, zakreślając po murawie ósemki i koła. Uśmiech od ucha do ucha świadczy o jego stanie. Jemu tak niewiele potrzeba.
Wyszłam szczęśliwa, że mogłam z bliska, że chciałam, że zrozumiałam. Wsiadłam w samochód. Włączyłam muzykę. No zgadniecie jaką? W głośnikach Modern Talking z czasów największej kariery. Chłopcy o czystym głosie i refren śpiewany falsetem. Czy za złe mieć wokaliście, że czas przemija? Wszystkich nas to czeka.

W miejscu, kiedy doszukujący powiedzą, że kicha, ja oddaję szacunek za chęci, miły wieczór, uśmiech, szczere spojrzenia, odwagę. Wszystkie przyjazne rytmy, do których nogi same chodzą. Motywujące i pełne miłości słowa piosenek. Takie Modern Talking zapamiętam.
Jeśli kiedyś z daleka przekreślicie coś na szybko czy poddacie pochopnie ocenie, pamiętajcie: Czasami, a nawet zawsze warto podejść bliżej i lepiej się wszystkiemu przyglądnąć. Wejść w samo centrum. Zobaczyć szczegóły. Poczuć. Dotknąć. Doświadczyć dłużej. Doczekać do końca. Nie oczekiwać za dużo, cieszyć się tym, co się właśnie otrzymało.

Dodaj komentarz