„OVO”, CZYLI JAJA Z JAJEM 1/2

Zamyśliłam się tak porządnie. W lesie patrzę na przyrodę. Srebrne nitki pajęczyn rozciągają się
licznie między drzewami. Srebrzą się w zachodzącym słońcu. Wśród nich setki małych owadów lata, jakby drżąc w miejscu. W powietrzu mniejsze i te większe jakby odwieczny taniec tańczyły. Inne wyglądają na bawiące się w berka, a jeszcze inne bieg z przeszkodami uprawiają. Zaciekawiony „słoneczny reflektor” również skupia Całą swoją uwagę na tym miejscu. Ta cisza i świat zamknięty w dwóch przygaszonych kolorach – żółtym i szarym. Takie miejsce do wypłakania się i wyżalenia, takie tylko dla jednej co najwyżej dwóch osób. Fajnie tutaj, ale dzisiaj nie to miejsce jest moim celem. Do lasu pójdziemy kiedy indziej, gdy tylko będziecie tego chcieli. Tego dnia zabiorę Was do kolorowego świata owadów, które robią więcej zamieszania i hałasu. Tam, gdzie kolorów pełna paleta. Gdzie pasikoniki, cykady czy świerszcze, śpiewają, dając niepowtarzalny pokaz emisji głosu. Biedronki kuszą swoim zachowaniem. Ważki dają lekcje latania, a chrząszcze i inne liczne stawonogi nieźle broją.
Do Cirque du Solei zapraszam.

Pytam kilkulatkę, która otwiera szeroko oczy, bo te ze względu na porę chcą snu: Co cię tutaj urzekło?
Odpowiedź jak to u dziecka, nigdy nie do przewidzenia:
– Super rzucali dziewczynami.
Potwierdzam.

CO JUŻ BYŁO
Widziałam już wiele z ich występów. Myślę, że nawet już większość. W Las Vegas było plemienne „KA”, gdzie miłość z pędem zwycięstwa się przeplatała. Gdzie ziemia niebem się stała. Tam w Cirque du Solei się zakochałam.
Potem było „O” w Bellagio, na którym przysnęłam. Było pięknie, surrealistycznie i teatralnie a ja po prostu byłam bardzo zmęczona. Woda. Wszędzie była woda. Płonęła. I łódź, która nad nią się unosiła. Pamiętam tylko czerwień. Mam po co wracać.
Do tego ALLEGRIA, której już nie grają, a szkoda. Muzyki do dzisiaj słucham. DRALION gdzie skakali, w dół i w górę i w boki. Wszędzie były smoki. Dzięki niemu liznęłam troszkę chińskiej kultury. Już go nie ma.
KOOZA, którą najmniej pamiętam, bo nie było w niej historii.
Quidam! Tak. Dziewczynka o imieniu Zoe, która chciała uciec od monotoni życia, do świata gdzie rządziła kapryśna postać bez głowy. Na QUIDAM jechałam bez entuzjazmu. Ujęły mnie podniebne akrobacje na szarfach. Cały świat huśtał się i fruwał. To było takie moje. Alegria, Dralion i Qiudam zakończyły już trasę koncertową. Pamięć o nich to skarb, który pielęgnuję. Nie na nich jednak świat się kończy.

TU I TERAZ
Siedzę i czekam. Światła przygaszone jak zwykle. Na scenie wielkie białe jajo. Wygląda jak prosto od kury gigant. Kilka postaci przypominających owady wije się i kica między tymi, co przyszli ich podziwiać. Akrobatów mam na wyciągnięcie ręki. Są nimi, ale również dobrymi aktorami. Pozują do zdjęć, dzieci wzrokiem przyciągają. Patrzę na dokładne precyzyjne makijaże. Wracam wspomnieniami do Art. Body Painting. Wiem, ile to wymaga czasu i cierpliwości. Skupiam się na stroju. Przemyślany każdy szczegół, każde szew, bo przecież tutaj nic nie może uwierać. Wszystko ma przylegać, gdy artyści wiją się i kręcą na różne strony. Ma wyglądać efektownie, ale strój ma nie zagrażać bezpieczeństwu. Jedwabie, satyny, organzy prawie że filamenty pajęcze. Wszystko błyszczy się i mieni. Kolory gustownie dobrane. Przyglądam się charakterystycznej twarzy i skośnym oczom jednego z koników polnych. Ostrym rysom i śniadym policzkom. Nie wyczytasz w nich czy zaczął dzień dobrze, czy dużo lepsiej. Teraz jest owadem z krwi i kości i w niego się wciela. Prawdziwy „on” został za kulisami.
Wracam na swoje miejsce. Dlaczego ja siedzę tak daleko? Wielkie jajo – O! Powietrze z niego nagle uszło, a byłam pewna, że jest plastykowe. Cirque du Solei lubi już na początku zaskakiwać. Fabuła liryczna. Jakbym oglądała klasyczną komedię romantyczną. Najeżony insekt, którego trudno mi, jeśli o gatunek chodzi rozkminić, umizguje się do dość mocno kurpulentnej biedroneczki. No dobrze. Niech Wam będzie. Konkretnej biedrony co kształtami wabi i go uwodzi, a potem zwodzi. Chuderlaczek zapatrzony w nią traci duże złote jajo, które ze sobą na plecach nosi. Inne insekty łobuzy przez całe przedstawienie przekomarzają się z nim i jaja za boga nie chcą oddać. Wyzwania? Odbić jajo i wywalczyć względy z pewnym siebie żukiem. Wśród rozrabiaków przewijają się mrówki, pająki, skoczne świerszcze czy ważki, które tańczą taniec motyli. Jedna postać potrafi wygiąć się nieludzko, inna chodzić po pionowych ścianach. Jeszcze inna wirować w powietrzu.
Jest piątek. Jestem po pracy, podróży i zeźlona na życie. W głowie czuję, jakby ktoś kilofem rozdrabniał moje skamieniałe części mózgu, a jednak zdobywam się na śmiech. Cirque du Solei ma na mnie pozytywny wpływ. Po prostu zapominam. Wchłania mnie. Również muzyka z okolic Rio de Janeiro. Patrzę na huśtające się na cienkich kilkumetrowych źdźbłach trawy koniki polne. Wprowadzają mnie w trans. Rozbrajają. Husiu – huusiu – hu u u siu. Nie zasnę, nie ma mowy. Nie tym razem. Za uchem jakby komar przeleciał a wraz z nim inne insekty. Ile dźwięków. Jak na łące polnej w samo słoneczne południe. Kolory szafiru są wszędzie. Jakby ktoś atrament na scenę rozlał. Jak ja to wszystko wam opiszę?
c.d.n.

Jeden komentarz do “„OVO”, CZYLI JAJA Z JAJEM 1/2”

Dodaj komentarz