ZAMCZYSKA CONTRA UROCZYSKA 3/7

ZAMEK CHOJNIK
Sprawdźmy nowe miejsce. Czy warto tam zaglądnąć? Czy warto posapać podczas wspinaczki po schodach? Jakie będą z tej wyprawy korzyści, a może będę tylko klęła?

W górę
Do kamiennej budowli idę czerwonym szlakiem. Pogoda daje dzisiaj fory. Trasa wsparta dotacją. Krok za krokiem stawiam stopy po setkach kamieni à la kocie łby, które głównie w uliczkach starych miast spotkacie. Czasu raczej nie liczę. Patrzę wysoko w górę na zamek, zanim schowa się za drzewami. Patrzę, tam, gdzie jeszcze na dole doświadczysz widoku łanu złocistych traw. Wiatr ich grzbietami się bawi. W cieniu drzewa stado baranów się chłodzi. Kilka osób wbiegło na pole chłonąć w słońcu tę boską chwilę Dalej już tylko pochyło i w górę. Wiedziały gały, co brały. Parking opłacony, odwrotu nie ma. Ruszam.

Po niespełna godzinie
Jestem na górze. Patrzę na mury postawione przez któregoś z Bolków. Imię na czternastowieczne czasy popularne. Patrzę na skalne wzniesienia, które ludzka ręka postawiła, aby ukryć się przed wrogiem. Bali się człowieka, a dopadła budowlę natura. Jeden piorun zrobił porządek po swojemu. Paranoje losu?
Na zamku brakuje wody. Toaleta zamknięta. Toj-Toj na samym dole. Pić się chce. Braki wody uzupełniam. Oj będzie się działo. Zwieracze do dzieła. Kibelka brak, jest za to jedna ławeczka. Odpoczynek krótki. Zabijam czas.

Cisza
Nauczyć się z nią obcować dla nie jednego to wielka sztuka. Kiedy jednak nic się nie mówi, dużo więcej się widzi, słyszy i czuje. Słucham wiatru i ludzi. Słucham ptaków na niebie i dźwięku odstawianej butelki po piwie. Trzasków biegnących z aparatu lustrzanki, wypieranego przez bezszelestne smartfony.

Ławeczka
Specyficznej ławeczka pod parasolem. Warta jest uwagi. Miejsce takie sobie. Tu można napić się pospolitych słodkich napojów. Bejcowane na ciemno już nie pierwszej młodości drewno. Wydaje się nic nadzwyczajnego. Pod parasolem siedzi średniego wieku, pogodna kobieta. Kilkuletnia dziewczynka przywarła do niej mocno każdą możliwą kończyną. Objęła, siedząc na wprost na kolanach. Tyle w obu radości spontanicznej. Zęby suszone na słońcu. Uśmiech w glosie niepojęty. Zarażają. Szczególnie mama. Buzia jej się nie zamyka. Kiedy matka z dzieckiem znikają na ławeczce, przysiada następna osoba. Młodziutka dziewczyna o blond włosach chichra się przez ładnych kilka minut. Powodu zadowolenia szukam. Nie ma, a jednak. Są takie miejsca. Po prostu siadasz i dostajesz pozytywne nastawienie w darze. Czy udziela się? Sami czasami sprawdźcie.

Zabytek
A teraz czas na zamek. Wieża jest moim celem. Ponoć nie miała szczytnego zadania. Tortury i takie tam. Jak to za dawnych czasów. Dzisiaj można na nią wejść i za chwilę zejść bez pytania. Pchają się więc ludziska każdą możliwą szczeliną. Jeden stopień i drugi i jeszcze wzdłuż murów drewniany wąski pomost.
Ciasno tutaj na samej górze, oj ciasno. Do nieba daleko jeszcze. Do poziomu zero też całkiem, całkiem. Widoczki? Oj jest na co popatrzyć. Widać niecki pełne wody, pola, góry i niebiosa wszechobecne. Skały w kształcie języków, gdzie ludzie wdrapują się, aby tam spędzić swoje pięć pięknych minut. Widać Szrenicę i Śnieżkę. Takie tam bardziej znane tutejsze szczyty. Widać jak kobieta-Calineczka w dole niemowlaka karmi i smutnego człowieczka w trakcie odpoczynku, niewiele większego od główki zapałki. I tą panią co zachwycona mówiła: Warto było zapłacić. Oj warto! Widać mury kamienne zamku i całą piękną zielenią pokrytą okolicę.

Na szczycie wieży
Obok mnie „Matka Polka” złapała za rękę niesforną pociechę ze śnieżną czupryną. Gałgan nie ustoi w miejscu. Pani dyspozycje rozdaje. Inny chłopczyk z włosami w kolorze rudej lisiej kity ma ucho zatykać na jej rozkaz. Słusznie, bo uszy w górze urywa, a wiatr w każdą szczelinę się wciska. Chyba jednak nie o wiatr do końca chodzi a słowa z oddali płynące.
Mamo. Mamo! Dziewczynka kręci się i wierci, stojąc na najwyższej wieży: Wierzy, że jest coś, co ją w tym miejscu zaciekawi i nie pozwoli nudzić się ani przez chwilę. Pada pytanie: A gdzie cycki Kunegundy? Mama zauroczona widokiem pokazuje paluchem dwa nie takie małe wzniesienia gdzieś po jej prawej stronie. Podglądam. Spore nawet powiem wielkie. Oceniam na rozmiar miseczki E.
Tyle o kobiecych krągłościach.

W dół
Schodzę w dół. W głowie się kręci. Wąziutko niziutko i dookoła się idzie, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Zimne mury kontra metalowa wąska ciepła poręcz, rozgrzana od dłoni górskich pasjonatów wspinania się i szwendania.

U podnóża dwie osoby stojące przy pokaźnym drzewie dywagują głośno ze sobą: Lipa to czy nie lipa? Drzewo Lipą się okazuje. Chojnik Lipą nie jest. Dużo więcej wart zainteresowania. Bardzo sympatyczne miejsce, nawet jeśli czasami brak w zamkowym barze kibelka. To jednak mój punkt widzenia i siedzenia. Pamiętajcie, że wszystko nie od miejsca zależy a od naszego głównie nastawienia. Sprawdzajcie więc i testujcie z pogodą ducha i tą na niebie.

Dodaj komentarz