Jest 2.00 w nocy. Zaczyna się lekko rozjaśniać. O 3.30 wschód słońca podpowiada głowie: Wstawaj! Głowa nie przyzwyczajona. Wraz z nadejściem dnia zmieniają się widoki. Niewiele przed granicą Szwecji z Finlandią odbijamy w kierunku Norwegii.
Prawdziwe widoki zaczynają się, kiedy chmury zsuwają się po zboczach w dół. A może to szczyty do chmur się pną? W radio muzyka Country. Dlaczego nie. Gdzie głowy nie odwrócę gra barw. Woda o tej porze grafitowa jest jak lustro. Wodę i ostre krawędzie skał w nią wchodzących dzielą żółtawo – pomarańczowe wodne rośliny pokrywające brzeg. To zasługa odpływu. Kiedy wody mniej, co jakiś czas naszym oczom ukazuje się to, co zazwyczaj pod wodą. To nietypowe kolory jak dla roślinności wodnej. Na brzegu pojawiają się również białe połacie drobnego bielutkiego żwiru, który przechodzi płynnie w niziutka trawę. Zieleń wygląda tu jak na polu golfowym chociaż żadna ludzka ręka do jej wyglądu się nie przyłożyła. Tu o trawę dba sama natura. Klimat trzyma ją w ryzach. Po drugiej stronie na zboczach zaraz za krawędzią drogi, jasno zielone poduszki mchu pokrywają kamienie. W niższych partiach gór niskie zadrzewienie i kosodrzewiny. W wyższych partiach śnieg zalega. Tutaj lato mu nie straszne. Szara skała w słońcu się srebrzy. Głównie tam, gdzie skała mokra oraz w miejscach, gdzie woda z gór spływa tworząc wodospady. Całą grę barw zamyka błękitne niebo tworzące tło dla tutejszych szczytów. Kilka godzin trzeba, aby woda zmieniła kolor na błękitny, a chmury schowały się bawiąc w ciuciubabkę. W pobliżu Narvik.
Kiedy na drodze pojawiają się pierwsze łosie autobus ożywa. Znaki nie kłamią. Te zwierzęta naprawdę mają tu swoje szlaki. Kurcze blade zdjęć łosi nie mam. Ale co tam, każdy wie jak łoś wygląda. Przy drugim trzecim okazie już nie ma takich reakcji. Liczne zagłębienia wypełnione wodą przykuwają wzrok. Słyszę w oddali słowa: Piękne te bajorka. Powiem tak. Chociaż jedno takie bajorko i w takiej oprawie chciałabym dostać w prezencie. I z takim widokiem przez okno budzić się codziennie.
Oczami wyobraźni popatrz na czyste spokojne bezkresne morze, wodę niewielkich czystych jezior z bogactwem ryb, białe i srebrne kamieniste plaże, monumentalne góry z licznymi wodospadami, karłowatą różnorodną zieleń lasów, śnieg którego doświadczasz u nas zimą i słońce, na które czekasz z niecierpliwością latem. I to wszystko w jednym miejscu. Tak witają mnie norweskie fiordy.
Lofoty to słońce, deszcz i znowu słońce. I trochę chmur i wiatr, i dużo więcej. Pogoda na Lofotach kapryśna jest. Taki urok tej części Norwegii. Koniec podróży. Willa Ballstad w miejscowości o tej samej nazwie. Stoję przed malutkim bielutkim domkiem. Urokliwy. Wchodzę do środka. Podłogi również białe. Otwieram małe okienko na piętrze. Żeby nie było: również białe. Niebo jak na podciąganych grafikach z i-stock. Po prostu idealne. W dolinie morze w ląd się wcina. W oddali szczyty zachęcają do spacerów. Na środku skały spod wody na powierzchnię wyszły po to chyba, aby na słońcu się wygrzać. Są prawie na wyciągnięcie ręki. Na nich mewy przysiadły chyba odpocząć po śniadaniu. Na lądzie skałki pod sam dom podeszły. Jakby z ziemi wychodziły i też promieni słonecznych pragnęły. Rzeźbią krawędź tarasu. A ten co ma robić nieboga? Do kamieni się dopasowuje, bo one nie mają ochoty się za nic ruszyć. Kamienie są jak fotele z podgrzewanym siedzeniem gdy promienie słońca ich nagrzeją. Między skałkami roślinność górska się wciska jakby chciała się przytulić do kogoś, jakby schronienia tutaj szukała. Tam, gdzie większe połacie trawka niska tworzy kobierzec. Bez odżywek i grzebieni. Nie rośnie jak szalona, bo przez klimat okiełznana. Spokojna woda za lustro tu robi. Wszystko, co opisałam w niej się przegląda. Tutaj mam wrażenie nic nie trzeba poprawiać. A dzięki lustrze wody wszystko możesz podziwiać na dwojaki sposób.