Jak znaleźć knajpkę szytą na miarę, czyli Warszawa w odsłonie drugiej

Ile lokali gdzie można coś wszamać tyle pomysłów i klimatów. Trudno znaleźć dwie takie same, no, chyba że są to sieciówki, ale nie o nich dzisiaj będzie. Dzisiaj o tej jednej z polotem, która może być przykładem dla innych. O tej, która mnie zaskakuje innością. A ja inność i swobodę, którą tu spotkałam, cenię.
Czy masz Swoje ulubione miejsce, które Cię kręci i dobre wspomnienia przywołuje? Ja natknęłam się na taką. Dzisiaj napiszę o tej, która jest w moich klimatach. Posłuchajcie.

Przy otwartym oknie
Wczesny poranek. Przez okno widok na Pałac Kultury. Pnie się w górę. Skoro pałac nie ma się co dziwić. Księżniczki na wieży żadnej nie widzę, zresztą wieża schowała się w chmurach. A może to smog? O tym nie myślę, po co psuć sobie dzień. Okna szczelne. Otwieram. Mimo wczesnej pory samochody suną po Marszałkowskiej. Ludzie energicznie po chodnikach się przemieszczają. Zatrzymują na kawę w drodze do pracy. Przeskoczę teraz kilka godzin później.

AiOli.
Duże miasto i pora obiadowa. Co to znaczy? To znaczy, że dużo wokół jedzenia się kręci. W przerwie na lunch jestem w jednej z tysiąca warszawskich knajpek. AiOli. Skąd oni taką sympatyczną nazwę wytrzasnęli? W tym lokalu obsługa już od początku wnosi dobrą energię. Pracą potrafi się bawić. Właściciel zakładam, nie narzuca sztywnych zasad, ma swoje oryginalne jak dla mnie. Otoczenie miło mnie zaskakuje.
Mój ulubiony kelner o pociągłych rysach twarzy i cieniutkich nóżkach jak na szczudłach wśród stołów przemyka. Mówią chudy jak szkapa, ja powiem bardzo szczupły. Z nosem jak u Pinokia i wielkich oczach, Okrągłe okularki na cieniutkich drucikach i bujna kręcona czupryna jakby ktoś niedbale na szybko perukę nałożył, sprawiają, że nie mogę oderwać od niego wzroku. Do tego niezwykle sympatyczny i zwinny. Białe zęby lśnią co rusz, nie dając się schować. W tej zwinności trudno go było uwiecznić na zdjęciu. Sprytna, szybka, obrotna bestia.
Obserwuję również innego z kelnerów. Koleżankę podszczypał, dla zabawy w przekonaniu, że nikt nie widzi. Słodkie zaczepki. W tej knajpce dopuszczalne. Obok mnie dziewczyna z obsługi z klientem żartuje.
Za barem, niedaleko kuchni młoda dziewczyna przykuca. Minę ma smutną, twarz zamyśloną, a oczy wpatrzone w jedno miejsce, świadczą o tym, że dziewczyna buja w obłokach. Nieco więcej ma ciała a na policzkach rumieńce. Spodnie biodrówki nieco spadają, odkrywając krągłości. Wygląda jednak na bardzo sympatyczną. Przekonana, że nikt jej nie widzi, rozkraja cytryny, jedną za drugą. Ma ich niezliczoną ilość. Jakbym Kopciuszka zobaczyła. To jedyny motyw, który mnie w tym miejscu zaskakuje.

Na środku duża kuchnia. Tutaj gotowaniem się bawią. I co ważne widać co na moim talerzu wyląduje i czy kucharz ręce umył. Zapachy rozchodzą się po całym pomieszczeniu. Kelnerzy rozmawiają z kucharzami. Wymieniają się wskazówkami. Pełna synchronizacja. Tempo powiem jak w muzyce Iron Maiden. Jazda, ale nikt się tego miejsca nie boi, wręcz przeciwnie, ciągną tu tłumy. W porze lunchu kolejka w oczekiwaniu na stolik jak za komuny, mimo rezerwacji. Ci, co stoją, zerkają na porozwieszane po ścianach telewizory. Tam modelki często w skromnym odzieniu, reklamują bieliznę. Żony dajcie mężom popatrzyć. Sama nie mogłam się oprzeć.
Czuję się, jakby grupa młodych zapaleńców w środku obiadu do domu mnie zaprosiła. Ludzi, którzy na gotowaniu się znają, mają pomysły i nie lecą po standardach. Zupa podana w szklankach z grubego szkła. Wielka pizza u sąsiada, jeszcze skwierczy na talerzu wyciągnięta prosto z pieca. Cieniutka. Ten, co ciasto robił, nieźle się w powietrzu namachał. Jakby przed publiką występował. Widziałam. Ciasto było prawie przeźroczyste. Fruwało w przestworzach knajpy i to nie jedno. Wyglądały jak talerze UFO i trudno było za nimi wzrokiem nadążyć.
Inna osoba obok mnie wsuwa hamburgera. Niezwykły. MacDonald to przy nim taki skromniutki się wydaje. Ten tutaj opływa bogactwem.
Deserek niepozorny. Urokliwy w swojej prostocie. Taki na miarę. Ma pobudzić kubki smakowe i dodać życiu nieco słodkości. Zresztą, po co duży, skoro brzuch już pełny. Tutaj o tym wiedzą.

Najadłam się i stwierdzam, że różnorodność jest piękna. Losowi dziękuję, bo czasami rzuca mnie w naprawdę ciekawe miejsca. Jak widzicie, w życiu jest w czym przebierać. Miejsc, które potrafią zaskoczyć, nie brakuje.
Czasami słyszę: Mnie nie stać. Każdego stać na odwagę, aby podarować Sobie troszkę czasu tylko dla Siebie. Aby wynagrodzić codzienne starania, złamać monotonię dnia codziennego. Pamiętajcie, w każdym miejscu możecie po prostu napić się herbaty. Miłego herbatkowania i odkrywania życzę.

20170124_14312220170125_075900  20170125_135609

2 komentarze do “Jak znaleźć knajpkę szytą na miarę, czyli Warszawa w odsłonie drugiej”

    1. Prawda jest taka, że ja jestem leniwa. Nie szukam. Idę za kimś lub same do mnie przychodzą 🙂 A co do jedzonka: na smaczne i domowe zawsze jestem łasa. Zapamiętam. Klimaty wiem że będą. Dziękuję 🙂

Skomentuj KM Anuluj pisanie odpowiedzi