„Życie to coś więcej niż baloniki i miodek”. Duży Krzyś
Poniedziałek. Weekend, jakby go nie było. Zabiegany następny dzień, kiedy człowiek zaczyna się zapętlać. Chciałam unikać, ale co gdy jeden obowiązek dogania drugi? Zadania małe i duże. Wyzwania dnia codziennego. Praca. Dom. Jeść coś trzeba i ogarnąć w czterech ścianach. Zwierzaki do nakarmienia. Klucze podrzucić gdzie trzeba. Do tego oczywiście mnóstwo telefonów, cała reszta i słowa z ust innych: Zmęczenie, robota, obowiązki. Co ze mną?
Jak zwykle otwierając oczy, planowałam niech będzie dużo, ale bez stresu i z uważnością. Pół dnia wytrzymałam. Dlaczego znowu daje się w to wciągnąć? Przecież wiem, że da się spokojniej, prościej i w ostateczności tyle samo. Odpowiedź: Jestem tylko stworzeniem, żyjącym w grupie innych stworzeń.
W końcu wpadłam w cykliczne niejednokrotne nieirracjonalne działanie i powtarzanie bez pomyślunku, Zabiegana codzienność i zjadanie jak u uroborosa. Jakbym na własne życzenie, działała na swoją szkodę. O nie! Macie tak? Ilu jest w stanie powiedzieć: Ja nie mam?
Ale z ciebie głupiutki Miś. Krzyś
Są bajki, które bajkami tak naprawdę nie są. Dużo więcej w nich pouczeń niż zwykłe dobro i zło, gdzie dobro wygrywa. Czym są zatem? Życiową mądrością. Drogowskazem. Dla nas dorosłych, kiedy przestajemy być nie wiadomo czemu dziećmi. Mały Książę a zaraz za nim Kubuś Puchatek, któremu przypinamy znaczek głupiutkiego. A jak z nim jest naprawdę?
Przyznaję, że Kubuś był u mnie jakoś tak w odstawce. Może nie było nam obojgu po drodze? Może za szybko z niego wyrosłam? Był sobie. Gdzieś na półce wśród książek. Do chwili, kiedy nie usiadłam w kinowym fotelu.
Pogodny dzień będzie dziś, bo bawią się Kubuś i Krzyś. Kubuś Puchatek.
Napis kino. W repertuarze „Krzysiu, gdzie jesteś?” Miało mnie tu nie być. Miałam tylko dzieciaczki, co bajki lubią, podrzucić, zostawić i dalej w transie pchać dolę do przodu. Wszystko skrupulatnie co do minutki wyliczone. Nagle …? Rzuciłam wszystko. Siadłam obok całej reszty. Dla siebie, dla dzieci. Z nimi. Jak wiele mi to dało, opisać trudno. Siedziałam jak przykuta na własne życzenie i wiecie co? Było mi dobrze. Obok, ktoś namiętnie popcorn pachnący masłem buzią mielił, chociaż koło masła ten nawet nie leżał. Pochłaniał raz za razem, wyciągając po kilka nadmuchanych ziarenek z wielgaśnego pudła. Ciemność. Ciemność zobaczyłam i „Jego” na ekranie. Czułam tylko swój oddech. Dziecko obok wierciło się nieprzeciętnie, w końcu dzieckiem było. Słuchałam od początku. Jak się okazało z otwartą buzią.
To nie miała być moja bajka. Moją została na zawsze. Trafiłam do mglistego, o jak często deszczowego miejsca co go Stuwiekowym Lasem zowią. Tam, gdzie Hefalumpy straszą, dla tych, co chcą w nie wierzyć.
Za ściana mój świat pędził, a na ekranie jeden z bohaterów siedząc w pociągu, który gnał przed siebie, gdy świat stał w miejscu, pytał: Czy ten świat musi tak pędzić? Co w końcu w ruchu jest? Nadszedł czas, żeby odpuścić do końca.
Rozluźniłam mięśnie, na dobre wtopiłam w atłasy siedzenia.
c.d.n