Izabela to młoda dziewczyna, jedna z kolejnych, która mnie inspiruje. Ona przypomina mi, jak dużo mam wokół siebie ludzi, którzy „toczą bój”. W jedynej w życiu słusznej sprawie, bo o życie. Dzisiaj o tych, co dostali prezent, którego nikt by nie chciał, nawet jakby dopłacali. Oni wzięli, ponieważ wyboru nie mieli. Po co taki i na co im? Wielu z nas chciałoby znać odpowiedź. Również oni. Dzisiaj troszkę o chorobach, jednak nie bójcie się, proszę czytać. To codzienność, z którą spotykamy się wcześniej czy później.
Drobiazgi
Poszło praktycznie o nic. Jedno uniosło się honorem, u drugiego cecha, która nie zawsze nam służy, wzięła górę. Potem walka o to, kto dłużej i kto w końcu odpuści, a potem jeszcze dobrze, żeby na długo druga strona kto górą zapamiętała. Małżeńskie scenki z życia wzięte. Chwile małych potyczek w pracy, które również mają miejsce. Dziecinada. Błahostka, której w żart już przekuć się nie da. Jak my wtedy skupiamy się na celu, jak bardzo budzą się obronne reakcje. Ja też tak czasami mam. Jeszcze. Uwierzycie? Stukam się wtedy w głowę. Przypomina mi się piosenka Maryli Rodowicz i słowa cyt: […] hej, głupia ty, głupia ty, głupia ty. A jak nie zadziała? To jeszcze sobie dorzucam historię odwiecznego sąsiedzkiego rodzinnego sporu, gdzie każdy z braci na drugim końcu malutkiej wsi mieszkał. O co poszło? Chyba o odkurzacz. Po latach nikt już nie pamiętał. Skłóceni przez większość życia jak psy w postawie obronnej. Wszystkie honory, żale, smutki, upartości każdy do grobu zabrał. Przed śmiercią jeszcze zdążyli powiedzieć dzieciom: Pamiętajcie kochani, ten drugi jest zły bardzo. Jego dzieci i wnuki także.
Po co ja Wam to opowiadam? Nazywam to doświadczenie „lustrem pierduł”. My w centrum. My skupieni na malutkim celu bez względu czy dobry on, czy nie. Lustro, w którym patrzymy na drobiazgi. Przedmiot, w którym tylko garstka mądrych potrafi doszukiwać się radości. Większość smutków szuka i powodów do tego, aby życie sobie i innym uprzykrzać. Kiedy to się zmienia? Gdy przychodzi do nas prawdziwe wyzwanie.
Inni, a jednak tacy sami
Patrzę na dziecko, które uśmiecha się jak każde inne. Gaworzy i za rodzicami oczami wodzi. Patrzę na dumną ze swojej pociechy matkę. Autyzm i ciężka padaczka. O nich nieliczni wiedzą, bo przecież przypadłość nie zawsze gołym okiem widać. Zerkam na młodą osobę, która w środku lata fikuśnie zawiązaną chustę nosi na głowie. Każdy myśli ochrona przed słońcem, tymczasem ona włosy może policzyć na palcach jednej ręki. Jacy są ludzie, o których piszę? Zwyczajni w zachowaniu na co dzień.
Defekt ze wpisu „zielono mi, czyli ortopedia jednego dnia” to przy nich bajka, zabawa. To jak szczypty pieprzu za dużo w zupie. Pokręcimy nosem i przełkniemy. Taki mały dyskomfort przez chwilę. Przy następnej zupie o tej, co gorzej doprawiona szybko zapominamy. To oczywiście metafora do naszych chorób i podejścia do nich. Przy małych schorzeniach, albowiem możemy się zastanawiać, zwlekać, nie zgadzać i nie zmieniać w ostateczności, jednak nadal prosperujemy. Przy tych, gdzie czasami pozostaje nam już wierzyć tylko w cuda. Pozostaje nam raczej zrozumieć i akceptować.
My i Oni
Kiedy zdajemy sobie sprawę, że Bóg prezentów niechcianych dużo rozdaje? Czy wtedy gdy przychodzi oddać jeden procent, a my nie wiemy komu? Nie wiemy, bo tak dużo informacji i próśb do nas dociera. Czy kiedy ktoś z bliskich dostaje od lekarza wyrok? A może, gdy nasza stopa staje za progiem Domu Pomocy Społecznej? U mnie to moment, kiedy wśród zwykłej rozmowy, śmiejąca się ze mną istota mówi mam stwardnienie rozsiane. Kiedy słucham wywiadu z facetem, któremu oczy błyszczą, a ktoś przed przypadek rzuca zadanie: Wiedzieliście, że on ma raka?
Złapałam się na słowach: MY i ONI. Nie ma NAS i ICH. Jesteśmy tymi samymi istotami. Każdego może spotkać to samo. Wszyscy chcemy się życiem cieszyć, czy mocniejsi jesteśmy, czy chwilowo słabsi.
Oczekiwanie
Czekam. Na moment, kiedy zauważymy, że z życia warto czerpać radość. Kiedy spoważniejemy na chwilę i złapiemy się za głowę, mówiąc: Tak dużo mogłem dostać tyle dobrego, a przez własną głupotę zaprzepaściłem. Mogłem być blisko, ale strach stanął mi na przeszkodzie. Można było pomagać, a mnie pomoc kojarzyła się tylko z pieniądzem. Nie bójmy się być i mówić: Nie potrafię albo jestem zmęczony Twoją chorobą i potrzebuję przerwy. Niech obawy nie stoją na przeszkodzie, aby razem łez gar czasami utoczyć. Masz wrażenie, że pomaganie nie wychodzi? Trudno. Ważne, że próbowałeś. Być: często tyle wystarczy. Pomagać chociaż jednej osobie wśród wielu również.
Na tym możecie zakończyć czytanie, kto jednak chętny może poznać co o sobie pisze sama Iza.
„Moje życie, moja historia” / 18 kwietnia 2018
Izabela, lat 36. Cena życia: 260 000 PLN
Już same te słowa brzmią dla mnie jak wyrok. Za nimi następne się kryją i niemoc. 8 lat walki z Chłoniakiem Hodgkina (nowotworem układu chłonnego). Historia moich ostatnich lat oblana jest morzem łez, cierpienia, nadziei, wyrzeczeń.
Ja
Wyobraźcie sobie drobną, radosną dziewczynę. Zgrabną, uśmiechniętą od ucha do ucha, która od pracy nie stroniła. Z drobnymi codziennymi wyzwaniami typu ból brzucha czy kłótnia. Z dwójką radosnych pociech i z trzecim w drodze. Dumna z tego faktu i myślą: Asia i Natalka będą miały braciszka. Hurra! Kiedy dziecko zaczęło się ruszać, przyszło złe samopoczucie. Potem badania i cios.
Werdykt — jestem chora.
Wybór niewielki — dziecko albo leczenie. Nic poza „albo” nie było.
Rak
Byłam przerażona. Decyzja była jedna. Mój syn przyszedł na świat przed terminem ze względu na pogarszający się stan zdrowia. Rozpoczęłam walkę o swoje życie. Dla mojej rodziny i dzieci, które potrzebowały matczynego przytulania. Z dala jednak od nich. Jakie to było trudne, nie przewijać, nie kąpać, nie karmić małego Mateuszka, nie przygotowywać dziewczynek do szkoły. To moje wspomnienia. Były tylko chemie, badania, nadzieje na poprawę i znów wszystko od nowa. Dzieci wspierały się nawzajem i uczyły zaradności. Uczyły mojej choroby. Kiedy guz się zmniejszył, dostałam zgodę na autoprzeszczep. Zielone światło do nowego i mnóstwo pozytywnych myśli: Zaczynam nowe życie, pełne nadziei i radości lepsze jutro. Udało się.
7 miesięcy
Tyle dostałam od losu. Tyle szczęścia, a potem było znowu gorzej. Guz nie poddał się, a wręcz przeciwnie, powiększył do 10 cm. Mimo zgodności DNA mojej siostry odrzucono zgodę na przeszczep. Znowu rozpacz, żal, poczucie krzywdy i pytanie – Dlaczego? Tyle lat walki i bez rezultatu, bez nadziei na poprawę. Za co i po co? Co mam powiedzieć teraz moim dzieciakom — że to już koniec? Jak poinformować męża, że nie mogę już „ciągnąć” wspólnego „wózka”?
Dzisiaj
Wykorzystałam już wszystkie refundowane możliwości leczenia. Jakość i długość mojego życia została wyceniona i uzależnione od leku o nazwie Nivolumab. Małe pudełeczko z fiolkami mieszczące się w jednej małej dłoni to równowartość luksusowego mieszkania, o którym nie jeden marzy. Ja marzę o zdrowiu. Ten lek to moja szansa na najbliższe miesiące. Pieniądze? Aktualnie kwota dla mnie i mojej rodziny nie do osiągnięcia. Czas nieubłaganie leci.
Siedzę przy stoliku z fikuśnie przewiązaną chustą na głowie. Włosy? Nie o nich teraz myślę. Z każdego boku dzieci się tulą. Kiedy one tak urosły? Tak bardzo chcę żyć dla nich, dla męża, dla całej rodziny. Chcę uczestniczyć w ich dorastającym życiu. Ja po prostu CHCE BYĆ.