Patrzę na zamyślonego człowieka z butelką piwa w ręce. Słucham od ludzi: Ja już starszy. Dla mnie jest za późno. Ja mam już pracę. Jak jest to jest, ale jest.
Co nas takiego wiąże ? Ustawy, papiery i dyplomy, na których napisano jesteś księgowym i krzyżyk na drogę ? Kalendarz, w którym widzimy upływający czas ? Czasami zostajemy kimś z przypadku. Bo czasami ktoś nam podpowiada w dobrej wierze, ale to nie do końca jest nasze. Czasami decyzje podejmujemy zbyt wcześnie, kiedy do decyzji nie dojrzeliśmy. To, co kochamy robić jest w nas od zawsze. Nie wiemy o tym często, bo rodzi się z czasem, potrzebuje lat. Spotykamy na swojej drodze kogoś, kto nam pokazuje nowy świat. Nasz świat. Zaczynamy robić coś, co było nam zupełnie obce, a okazuje się, że jest zupełnie nasze. Bo praca często rodzi się z zamiłowania. Patrzymy na własne życie. W kieszeni mamy już dokument ze szkoły czy uczelni, którego czasami stajemy się więźniem. A przecież wiemy, że praca powinna cieszyć. To, co chcemy przeradza się w marzenie. Zostajemy przy starym.
Zostałeś konstruktorem z zawodu, a chcesz prowadzić biznes i sprzedawać. Jesteś nauczycielem, a chcesz być dyrektorem, bo i wyzwanie inne. Pracujesz przy produkcji felg, a chcesz robić świece. A może lubisz to, co robisz, ale jest coś jeszcze co ciągnie jak magnes. Sprawdź. Jeśli jesteś w sytuacji, gdzie masz w czym wybierać jesteś szczęściarzem. Próba nie strzelba. Przebieraj, wybieraj i zostań przy tym, co Twoje było lub będzie. Nie dajmy się zwodzić myślom, że coś jest za wcześnie albo za późno, że w dzisiejszych czasach się nie da. Że jak jedno to już nie ma drugiego. Podążaj swoją drogą, przypatruj co się dzieje dookoła. Rób to, co w życiu kochasz. To, co jest Twoje jest blisko ciebie, zauważ to i dotknij.
Słucham osobę z ogromną wiedzą o pszczelarstwie, gdy jako dzieciak dziadkowi pomagał. Wiedza nie spisana. Tęskni za tym. Los dał mu papiery na inne zajęcie. Od niego miód kupiłabym z zamkniętymi oczami. Słucham historii, gdzie zdolny artysta, który kochał malować urokliwe uliczki jeszcze bardziej uroczego miasteczka nad Wisłą, zatracił się w pracy biurowej. Komputery, spotkania, dokumentacje i urzędy. Najlepszy w mieście architekt, którego dzieła oglądasz w kraju i za granicą. Ale za czymś po latach tęskni. Za małym krzesełkiem na rynku, sztalugą i setkami szkiców, które wyszły spod jego ręki. Za miejscem, w którym tak dobrze czuł się. Za tamtym słońcem, które sprawiało, że rysunek nabierał mocy, tempem życia i tamtymi ludźmi. Cóż za praca powiecie. A on malował życie i zarabiał na tym dobre pieniądze. Kamieniczki Kazimierza Dolnego może po latach nieco inne. Krzesełko okrył kurz w piwnicy. Jest rodzina, praca. Ale dłoń sprawna tylko czeka, aby tam powrócić. Głowa nadal trzyma w ryzach marzenia, choć argumentów ma za mało. Do Kazimierza drogi godzina. Klucz do piwnicy pod ręką. Bak w samochodzie pełny i wolna niedziela, bo dzieci wyrosły. Wszystko na wyciągnięcie ręki, a jednak jakoś daleko. No może tylko za oknem pada. Dla niego specjalnie pogodę zamawiam. To samo słońce co kiedyś świeciło, bo ono niezmienne. Żeby mógł podjąć próbę. Żeby znowu tego, co było mógł pokosztować na nowo. Bo to nowe doświadczenia. A nóż coś fajnego się z tego zrodzi. Kto wie. Tak przecież rodzą się nowe horyzonty.
Biorę do ręki gazetę, a w niej wywiad z ludźmi z korporacji, którzy rzucili wielkie miasto i przenieśli się na wieś. Przed domem pasą się owce, a oni sprzedają sery jakich w sklepie nie uraczysz. Pachnące świeżą wiosenną trawą o specyficznych smakach. Jest w czym wybierać. Co najmniej dobre jak francuskie pleśniowe. Wiem, bo jem. Oni są szczęśliwi. Realizują się i codziennie rano wstają z ogromną satysfakcją i nowymi pomysłami. Ale im się nie udało. Oni mieli odwagę coś zmienić. Da się ? Da.