Zazwyczaj nasze poranki zaczynamy podobnie. Przecieramy oczy, a na twarzy pisze się nasze do życia podejście. Znowu to samo. Tron zaliczamy I poranne czynności w łazience. Patrzymy w lustro: O rany! Kto to? Ścielimy łoże albo nie ścielimy, zależy, jak nam się chce. Jakieś tam śniadanie, chociaż czasami i królewskie w zależności czy tak lubimy. Na koniec torba pod pachę i często gęsto dzieciaka, a nawet dwoje poganiamy. No czasami jeszcze szukamy kluczy do domu albo samochodu no ale to sprawa zabiegania. Czasami jednak – no właśnie – czasami niemoc dopada. I nie o zwykłe przeziębienie chodzi. Taki życiowy psikus i sposób na naszą na nudę. Energia wszakże ma krążyć. Dzisiaj będzie o tych dniach innych niewakacyjnych. Dzisiaj krótka wycieczka po sali operacyjnej i o tym, co potem. Na podstawie autopsji, obserwacji i tego, co zasłyszane. Mdlejecie na widok krwi? Spokojnie. Tu krew nie będzie się lała.
DZIEWCZYNA W SZARYM KORYTARZU
Zacznę od pewnej szarej scenki. Kolorowo będzie potem. Przypominają mi się ostatnie badania w ciemnych nieco piwnicach szpitala gdzie punkt pobrań i długi korytarz prowadzi na medyczne oddziały. W nim młoda dziewczyna. No i tutaj behawioryzm się kłania. Spójrzmy. Odruchy i zachowanie nastolatki ewidentnie wykazują wewnętrzny strach. Jest nim przesycona od czubka głowy do pięt. Nie ważne, że z nią jeszcze osób troje. Rodzina, która wspiera. Że jedno biega i załatwia na nią, drugie za rękę trzyma, trzecie zachowuje stoicki spokój. Czasami mam wrażenie, że ten, co najspokojniejszy najwięcej wnosi. Na dworze jeszcze chłodno i na podobnie chłodne wyglądają jej blade ręce. Oczy zamglone zgubiły punkt odniesienia. Gdzieś nad głową z czupryną lekko rozwichrzoną, słaba świetlówka mruga. Pielęgniarka z punktu pobrań wpadła w czarną dziurę. Inna niż duszek Kacperek rozpłynęła się w powietrzu. Jeszcze inna w czeluściach zaplecza zniknęła. Dziewczynie w szarym korytarzu bliscy gdzieś każą iść, coś robić. Ona zielona. Nowa sytuacja? Niezły rozgardiasz. Wraz ze strachem irracjonalne zachowania się rodzą, często, chociaż nam nie służą, powtarzamy je bez końca. Strachu się dziwicie? Ja nie. Przyglądnęłam się i rezygnowałam z tego miejsca. Coś mi nie pasowało. Czegoś za dużo i czegoś za mało.
ZIELONO MI
Czasami mówimy sobie: No coś w końcu trzeba z tym zrobić, po tym, jak długo zwlekaliśmy. Czasami na środku drogi lub w czasie snu dopada nas słabość, a potem już tylko inni za nas działają. I trafiamy na salę operacyjną.
Minęło ładnych dni kilka. O scence z dziewczyną już prawie zapomniałam. Jestem w nowym miejscu. W ręce trzymam plik badań. Rozglądam się po korytarzu, szatni i Sali z łóżkami. Zielono mi. I troszkę żółto, jakby, malarz chciał powiedzieć: Macie tutaj troszkę wiosny przez cały rok. I jeszcze na koniec w gratisie w newralgicznych miejscach artysta tego samego koloru dorzucił.
W miejscu, które dużym łukiem chcemy mijać, już jest tylko szybko. Proszę wypełnić, tutaj podpisać, tu zostawić rzeczy i ubrać fartuszek. Miła Pani w recepcji i Pan mówiący: Proszę za mną. Tuż przy Sali. Tu można odpocząć a zaraz potem zastrzyk w tyłek (Auć!), kręgosłup lub maska na twarz i już odpływasz. Tu już nie masz nic do gadania. Tu do gadania ma facio z igłą. Czasami nie załapiesz, kiedy w twoim ciele cieniutki metal ląduje. To przeciwieństwo nudnego czekania w przychodni, gdzie czas zatrzymuje się na chwilę, a powietrze zastane i przesiąknięte nudą jest na wskroś. Tutaj się działa. Tu wpadasz w wir pracy, tych, którzy kroją i szyją, chociaż szwalnią tego nie nazwiesz.
Dzieje się. Jeden w zielonym fartuszku komendy rozdaje, inny cos przy tyłku chce grzebać. No i Pani z kaniulą do żyły chce się dostać. Ta też na zielono ubrana. Nogę Thera Bandem obwiązali, zacisnęli mocno udo i gumę zabrali. Pomalowali na kolorowo. Maniana. Każdy wie, co ma robić i jest jak robocik. Zrobił tutaj? Idzie do następnego. Organizacja pracy i pewność zawodu do pozazdroszczenia!
Patrzę na sufit. Dach nie przecieka, jak w żartach na pocieszenie, które usłyszałam kilka dni wcześniej.
Jest biały, a w nim zieleń wykładziny się odbija. I vice versa. Ona sama jak lustro. Wszystko, co na górze i na dole ma swoje odzwierciedlenie. Leżę i czekam. Jak tutaj jest sterylnie i czysto. Po całym tym rytuale, szybko jest dużo wolniejsze.
CIACHU CIACHU, SROBU SKROBU
Lukam na fachowca. Takiego z dużą praktyką. Takiego co mówią, że rodzi się ze skalpelem w dłoni. Robi dzień w dzień to samo. Małe lub duże nacięcie. Majstersztyk jak potem stwierdzam. Potem w środku troszkę rękodzieła. Patrzę na dobrego rzemieślnika. Rzeźbi jak Fidiasz czy Michał Anioł. Słyszę: Panie Doktorze: Dzisiaj jeszcze na stół 3 osoby, gdzie 3 już ma pan za sobą. Ile to będzie rocznie szczęściarzy, co w jego ręce wpada z własnego często wyboru? Wołają: Ja chcę. Ja chcę. Jak osiołek w filmie Szrek — często do porównań z nim będę jeszcze wracać. Jak już to ja do Pana proszę i tylko do Pana. To kiedy?
Zielono mi. Misiowata, łagodna twarz, wygląda jak atłas w świetle szpitalnych reflektorów. Na głowie zielona czapeczka. Oczy wodzą o ekranie, na którym widać wszystko, co w naszym środku. Jednodniowa wycieczka w głąb siebie. Co ja jeszcze nie wymyślę. Chyba lekko odlatuję. Muzyka jakaś czy to w głowie gra? Czyżby tak leki na mnie działały? Tyle pamiętam i czuję, jak moją nogą fachura kręci na wszystkie strony, a ta ciężka i bezwładna. Wrażenie, że dwie tony waży. Na co mi ona teraz taka. Poczekam, aż naprawi i sprawną odda. A niech sobie tam poszpera i pokręci, jeśli trzeba. Niech sobie facet zarobi, skoro ma do mojej nogi rękę.
I tu się rozpisywać więcej nie będę.
PO
Boli nieco tyłek, chociaż miało boleć kolano. Coś bolec musi. No proszę Was. Toć przecie ktoś przed chwilą w moim ciele bełtał jak głodny rolnik łychą w zupie, doszukujący się kawałka mięsiwa. Pośladek opadł. Jest na to sposób. W ostateczności opadający też ujdzie w tłumie. Patrzę na nogę. Jest. Czuję ją. Dziury tej samej długości i pod tym samym kątem równiutkim szwem uchwycone jak w lustrzanym odbiciu. Szlachetnej krwi ani kropli nie uroniłam. To widzę, chociaż w głowie się jeszcze troszkę kręci. Czterogłowy lekko pracuje, a miało być inaczej. Jest lepiej, niż myślałam. U mnie też był strach. Uwierzycie? Przecież z Marsa nie jestem. Toć ja człowiek z krwi i kości co teraz tylko kości troszkę nie ma.
7 tygodni zwolnienia wypisuje miła Pani z recepcji. Pierwsza myśl: O matko a kto to wyleży tyle? Inna Pani o 14 dni prosi. W grę wchodzi zero lub siedem. Innej opcji nie ma. Recepcjonistka w żarcie: Mi żadne nie przysługuje. Zdaje sobie sprawę, że taka kobitka jak ona zawsze pod ręką potrzebna a w tym miejscu niezastąpiona. Z „Ortopedii jednego dnia” wyjeżdżam z uśmiechem na twarzy. Zadowolona, że nie poleguję, gdzieś gdzie decyzyjność leży. Gdzie brak sprytu, doświadczenia, odwagi a tempo raczej żółwie. Po stokroć wolę „Zielono mi” a krócej.
KULASEK
Patrzę na kolanko. Naprzeciwko siebie ktoś wyrzeźbił pięknie dwa oczka i rzęsy. Do tego mała „buźka”, efekt wcześniejszego kicania. Pucate jakieś takie. W jeden dzień tyle wrażeń. A jakie pozytywy z całej tej przygody? Dużo ich bym znalazła, bo warto na nich się skupić. Bardziej niż na negatywach. Dzisiaj spotkałam się z zawodem, który każdy jest jak inny. Można się nim bawić, a można w nim partaczyć. Dnia powszedniego po raz pierwszy poczułam ile wazy moja noga. Mniemam, że dobre 10 kilo, chociaż momentami wydawała się dużo cięższa. Dzisiaj przekonałam się, że nie ma to, jak zielony, no i nie musiałam sprzątać, kiedy do domu wróciłam. Przede mną rehabilitacja. Jaka będzie? A kto to wie. Ponownie wierzę, że z dobrym zakończeniem.
KOŃCOWE DYWAGACJE
Dlaczego tak jest? Że mimo dyskomfortu człowiek wraca szybko do zdrowia i domu. Że opowiada z przyjemnością, o tym, o czym wielu chciałoby szybko zapomnieć. Że mimo braku rozpieszczania mówi: Ten i żaden inny. Z drugiej strony: Dlaczego ktoś czegoś nie wie i ktoś tygodniami leży. Dlaczego, po powrocie ze szpitala do zdrowia lub kondycji bywa, że nie wracamy. Co się dzieje? Pytanie stawiam z lekkim naciskiem na pretensjonalne u niektórych „dlaczego”. Z tym strachem i tą żałosną często służba zdrowia, o której tak często dochodzi do mnie echo. Odpowiedzi i podpowiedzi odnośnie do wyborów znajdziecie na moim blogu. Jutro. Dzisiaj już dość tych szpitali. Czas wracać do domu.