Wieczór. Tańce, wygi bańce, hulańce, czyli: Biesiada taneczna dla wszystkich. Znowu zapytacie? A no znowu. I dziewczyny. Wyobraźcie sobie jeszcze do tego tysiące drobnych przeźroczystych i lżejszych od puchu baniek, na których zielone, żółte czy magentowe promienie świateł się załamują. Delikatne aż nie do opisania, muskające ciało. I dłonie, które pragną je wszystkie wyłapać. Ręce dorosłych ludzi, którym wypada być już tylko poważnym, którzy w tym momencie dziećmi są w 100 procentach. Wznoszą oczy do góry i czekają jak w transie. Tu i teraz. Bez rywalizacji, bo wystarczy dla wszystkich. Bez myślenia o wczoraj czy jutrze. Pod stopami parkiet a po nim stopy drepczą. Podłoga przejmuje drgania a muzyka dźwięki stóp dotykających podłoża, tłumi. Mnóstwo stóp i bańki. Muzyka nie pozwala im się zatrzymać.
Zgaga towarzyszy tego wieczora 6 wybranym. Po smalczyku, a może po trunkach diabelskich? Jedna z nich drapie się po gardle pieszczotliwe. Przejdzie. Czas zrobi swoje, a taniec pozwoli, o drobnej przypadłości zapomnieć. Obok tego wieczoru jedna z na świeżo poznanych matek do piersi czterolatka tuli. Nie pierwszy syn i może nie ostatni. Śpi słodziak, a ona wpatrzona słucha. Chłonie klimat nieco z boku. Tak też można czerpać chwile szczęścia. Przecież mogła je przespać, a jednak i jej się przecież troszkę luzu należy. Bycie matką i godzenie tego, co „moje” to nie lada sztuka, ale zachodu warta.
Jestem tu i mnie nie ma. W tańcu się zapominam. Nie ja jedna.
Kiedy muzyka milknie, radocha z twarzy znika. To miejsce uzależnia, o czym wiedzą właściciele. Dzisiaj miejsce przypominające mrowisko idzie spać powoli, ale ta bajka wraca każdego wieczora, jeśli tylko ktoś ma ochotę.
Jestem w miejscu uzdrowiskowym. Potańcówki, dyskoteki są tutaj jak nieodzowna część terapii. Większość wie o tym. To terapia muzyką i śmiechem nietypowa, ale jak ważna, aby przesłaniać i rozświetlać naszą codzienność.
Wybawiłam się, a moje ciało rozluźniło. Wygrywały endorfiny. Terapia tak naprawdę dopiero nabierała tempa. Bo po dyskotece „6+1” tak szybko nie idą do łóżka.
Pogaduchy po północy
Uwielbiam te chwile, gdy słyszę słowa: A pamiętacie? A u mnie? A rok temu, dwa lata. I opowieści zaczynają płynąć. Te, w które niejeden by nie uwierzył. Te, które wydają się tylko dobrym żartem czy te spoza krawędzi realności. A jednak. Te na wskroś wstydliwe, jak i pełne fantazji i przedziwnych sytuacji. Jak w komediach Monty Pythona czy mojego ulubieńca Rowana Atkinsona. Realne potwierdzone zdjęciami i nie do powtórzenia.
Zerkam już jednym okiem, bo dawno po północy. Z kolumny wydobywają się najpierw piosenki mych lat prawie dziecięcych. Wodecki z jego puentą „Lubię wracać w strony, które znam”. Dziewczyny nucą delikatnie. Sprawdziłam i potwierdzam, że lubią i wracają. Niebawem ranek odkryje tajemnice dnia następnego. Panny po wydaniu podśpiewują coraz ciszej i ciszej: Mydło wszystko umyje i idą spać nieumyte. Takie te moje fajne dziewczynki. Uchichrane posnęły, jakby każdej kroplówkę z procentami zapodał.
Pośmiałam się tego wieczora za wszystkie, a to wszystkie czasy. Mój poziom radości podniósł się do poziomu maksymalnej wesołości. Trzymając się za brzuch, ja również dotarłam do sypialni. Zestaw dla zdrowotności powinien wystarczyć co najmniej na tydzień.
Zasnęłam jak dziecko. Do rana mnie nie było widać, chociaż ja co nieco widziałam. W nocy na twarzy współlokatorki ciągle widniał banan. Tego nam dziewczynom nam potrzeba. Tego brakuje nam ludziom. Odpuścić czasami, wyluzować.