W najbliższym tygodniu zabieram Was na jedne z najpiękniejszych wysp świata. Kierunek Lofoty czyli odległa Norwegia i jej malownicze fiordy za kołem podbiegunowym. Dzisiaj o samej podróży, która też ma swoje uroki. O tym co w niebieskim autobusie i poza nim.
100 bitych godzin drogi w obie strony. 6000 km po lądzie, a może i dużo więcej. 1 niebieski autobus. 2 sympatycznych kierowców i 27 osób takich co lat nie liczą. Mieszanka charakterów. Z brzuszkami i bez. Jedni się znają, a inni nie. Ale poznają się szybko. Podstawa, wszyscy pozytywnie nastawieni, otwarci na świat i innych ludzi. Kobiety i mężczyźni tak różni od siebie. Część osób nurkuje, a część po prostu lubi posiedzieć, pochodzić po górach czy dobrze zjeść. Ci którym Bozia więcej dała i pod wodę będą schodzić już na starcie żartują: Po co dieta. Wystarczy dobrze dopiąć zamek skafandra. Dla tych co nie wiedzą dodam że neoprenowe czarne stroje nurka figury dodają, brzuchy wciągają. Z większości facetów robią ciacho. Dowcipy będą towarzyszyły do samiutkiego końca.
Stoję przed autobusem. Pierwsze wyzwanie, bagaż się nie mieści. Ciekawy widok, gdy luki bagażowe zapakowane, miejsca pozajmowane, a walizki nadal na zewnątrz. Pudła, kartony i zgrzewki z napojami. Poduszki, śpiwory, lodówki przenośne i kurtki zimowe chociaż środek lata. Styropianowe pojemniki termiczne na ryby, bo ryb chcą przywieźć z tonę. No dobrze troszkę przesadziłam. Ale dużo. Ponton dla tych co łowić będą, bo łódka by się raczej nie zmieściła. To wszystko jest do zabrania. Dla tych ludzi nie ma rzeczy niemożliwych. Teraz każde wolne miejsce nabrało wartości. To nad głową i to pod nogami. Moim sąsiadem na podróż został grafitowo – granatowy, sympatyczny w dotyku pojemnik wielkości dużego kartonu. Z tym nie pogadam, ale też wiem, że wiercić się nie będzie. Podróż przez prawie całą Polskę, aby na prom się dostać mija szybko. Po godzinie czuję domową atmosferę. Ktoś o kogoś dba. Coś serwują. Catering pierwsza klasa. Z głodu z tymi ludźmi człowiek nie zginie. Tutaj się można przekonać, że są mężczyźni, którzy potrafią gotować lepiej niż nie jedna kobieta. Prom ma swoje lata. Wszystko idzie sprawnie. Ktoś gdzieś zniknął i ktoś nie może znaleźć plecaka. Są nerwy. Stres i skubanie skórek przy paznokciach. A w takich momentach liczy się spokój i opanowanie. Wszyscy o tym wiemy i za każdym razem popełniamy ten sam błąd. Zguba się po chwili znalazła. Emocje u niektórych opadały nieco dłużej.
Wchodzimy na statek. Wymalowany na biało z granatowo czerwonymi potężnymi kominami świeci w słońcu z daleka. Wygląda jak z obrazka. Tylko niebieskiego nieba brakuje. Zamiast niego można podziwiać szarobure kłębiące się na niebie chmury, które też przecież mają swój urok. Z bliska jest już inaczej. Dotykam ścian kadłuba. Ma już swoje lata. Zdradza to liczba warstw nałożonych z czasem farb. Każda powoduje, że pojawiają się coraz większe nierówności. Do tego słona woda. Jest bezlitosna. Miejscami farba odpryskuje i rdza się pojawia. W środku również. Miękkie fotele, lampy oraz wykładzina w hallu i korytarzach sprawiają, że miejsce jest bardzo przytulne. Obsługa polska miło się uśmiecha. Czteroosobowa kajuta bez okien robi dobre wrażenie. Czysto i schludnie. Ceny przyzwoite. Jedzenie również. Intuicja podpowiada będzie dobrze. Prawidłowo podpowiada. Wraz z upływem czasu zaglądam w każdy kąt. Część osób idzie do swoich kajut, inni mają wykupione miejsca lotnicze. Wiele osób przebywających na pokładzie ze śpiworem pod pachą szuka swojego kącika. Efekt jest taki, że, kiedy mija kilka godzin, każdy ma już swoje lokum. Część zjada przyniesione ze sobą zapasy. W korytarzach warto patrzyć pod nogi. Tu śpią ci, dla których zabrakło łóżek. Pojedyncze jednostki oraz całe rodziny. Obok drobnej nastolatki leży wszystko, co ze sobą na pokład zabrała. Ubranie, jedzenie, zabawki i słodkości. Śpi smacznie jak niemowlę. W innym miejscu dziewczynka puzzle układa. Inna z tatą po ziemi się czołga. Bawią się w tygrysy. W małych wnękach na materacach dwóch młodzieńców lekko oddycha. Zapadli w głęboki sen. Nieopodal nich mruga duży napis DISCO. Zaglądam z ciekawości. Magicznie. Sklepienie które czasami można też spotkać w historycznych katedrach ma kolor oceanicznej głębi. Drobne światła migają delikatnie. Wyglądają jak gwiazdy zadomowione w tym miejscu. Dla tych co tu przyjdą szybko minie czas. Na sprytnie zagospodarowanej powierzchni statku łatwo się poruszać i odnaleźć miejsca mniej i bardziej zaludnione. Całość ma 3 poziomy pomijając 2 poziomy doków przeznaczonych dla samochodów. Aby powstał ten wpis przycupnęłam na miękkiej podłodze w połowie długiego, wąskiego i przeszklonego korytarza, łączącego bar z kajutami. Wyglądam przez okno. Na zewnątrz przyjemnie. Ludzie głowy kapturami przykryli, bo wieje. Ci, co nurkują szczególnie. Oni ubrali czapki. Oni wiedzą, że o uszy warto i trzeba dbać. Jakiekolwiek przewianie jest równoznaczne rezygnacją z przyjemności zejścia pod wodę. Powietrze jest ciepłe. Młody Pan z psem wyszedł na spacer. Inny w towarzystwie kobiety wypala przed spaniem ostatniego papierosa. Większość przychodzi tutaj popatrzyć na morze. Zapachy grillowanego jedzenia wchodzą do środka. Woń bigosu miesza się z aromatem kiełbasek. W centralnym miejscu w oczy rzuca się wielka kopuła. Wokół niej miejsca widokowe z poręczą. Pod nią kryje się wspomniana dyskoteka. Po kilkunastu godzinach na wodzie wychodzimy na ląd. Samo południe. W Szwecji wita nas słoneczko. Po chwili znowu w autobusie. Do celu jeszcze daleko. Następne pół dnia mija leniwie. Jazda i krótka przerwa na opróżnianie. Powtarzalność się wkrada. Znudzenie. Dla zabicia czasu ogląda się filmy i żartuje pokątnie. Na przystankach przyjęło się hasło: Wojsko jest można jechać, bo w ekipie kilku co w mundurze służą. Ma być wszystko sprawnie, rzeczywistość jednak jest zupełnie inna. Komendy to wygłupy, wszyscy tu wiedzą, ale wiedzą też, że czas trzyma nas w ryzach. Zapada zmrok. Niebo nabiera kolorów. Niebieski zlewa się z pomarańczowym i żółtym. Dwa ostatnie kolory wstydliwie chowają się za delikatnie rozciągnięte nad linią horyzontu chmury. Autobus płynie po szwedzkich drogach. Wzdłuż linii brzegowej Bałtyku roślinność górska. Zieleń od tej soczystej po głębokie barwy iglastych sosen miesza się z fioletami. Białe akcenty pojawiających się brzóz, szarości skał i pobłyskujące tafle jezior uzupełniają całość. W autobusie przyjemne pomarańczowe światło nad siedzeniami współgra z niebem. W ruch poszły sztruksowe zasłonki. Przytulnie się zrobiło. Na czerwono duży zegar wyświetla temperaturę 12 stopni. Autokar wypełnia muzyka polskich spokojnych przebojów. Niektórzy popijają ciepłą herbatę, inni na ciepłą wodę czekają. Zapachy jedzenia wypełniają wnętrze. Nogi wystają miejscami poza siedzenia co oznacza, że niektórzy myślą już, aby oczy zamknąć. Za głowa słyszę śmiechy tych, którzy jeszcze o spaniu nie myślą. Mówią tylko o wyciszaniu, ale czuję, że jeszcze to potrwa. Na gapę jedzie z nami jedna mucha. Przed nami jeszcze 1000 km do celu. Za nami drogi 2/3.