Jest jeszcze ciemno. Różnica czasowa ciągle daje mi w tyłek i nie pozwala się wyspać. Wychodzę na deski Mariny. Wszystko śpi. Jedno i dwukadłubowce odbijają się w spokojnej gładkiej jak lustro wodzie. Na niebie gwiazdy i kilka chmurek, ale tylko przez chwilkę. Dzień w pobliżu równika zastaje człowieka w mgnieniu oka, jakby ktoś gniazdkiem się bawił rano, a potem wieczorem. Gotowi? Pamiętajcie: Zanim zaczniemy zwiedzać, trzeba jakoś dopłynąć.
Lady Bestia
Nazwałam ją tak, zanim po raz pierwszy wzięłam do ręki ster. LB jest jak pływające mieszkanie, wielkości, o której nie jeden mieszkający w bloku marzy. 2 łazienki, 10 miejsc do spania i zadaszony taras. Cyfr na dzisiaj wystarczy.
Stoję i patrzę na nią z przodu, a ona na mnie boczkiem zerka. Wypisz wymaluj Boeing, któremu skrzydła odpięto, żeby zmieścił się i zajął dwa pasy w typowym górskim tunelu. Cała biała mieniąca się w słońcu, miejscami gładka, szorstka w dotyku tam, gdzie zajdzie potrzeba. Wokół liczne okienka. Na pewno nie jest zakompleksiona. Czeka. W porcie jest bardzo spokojna, jednak na wodzie podejrzewam ją o niezły charakterek.
Po pierwsze siatka
Bez siatki się nie obędzie. Struktura przypomina sieć utworzoną z nici przędnej pająków, którą zwierzę utkało, upatrując sobie za główne krawędzie mocujące dwa przeciwległe kadłuby z przodu katamaranu. Biała gęsta na, tyle że noc można wsadzić plecionka, wypełnia pustą przestrzeń, powiększając metraż.
Moja pierwsza przygoda z dwukadłubowcem właśnie od siatki się zaczęła. To było tak dawno, a jednak szczegóły najmniejsze pamiętam. Jak myślicie: Dlaczego? Siatka to „wolność”. Siatka to moje marzenie.
Wspomnienia
Wróćmy nieco wstecz. Wyobraź sobie katamaran wycieczkowy i półtoragodzinną wyprawę w morze. Skusiłam się wtedy na delfiny. Byłam młoda. No dobrze. Teraz też jestem. Nie łapcie za słowa. Byłam wszystkiego ciekawa, bez wielkich doświadczeń życiowych, ale już zaczynająca przygodę z dorosłością i wyzwaniami, jakie ona niesie, ciągle marzycielką wpatrzoną gdzieś wiecznie w dal, wrzuconą w ramy rytmu dnia: Praca, Dom, Gotowanie, Śmierć i Narodziny. Na siatce leżałam przez chwilę, obok był ktoś jeszcze. Następni w kolejce czekali. Pamiętam jak dzisiaj, ten niesamowity stan. Trwał raptem kilka minut. Czułam się jak piórko, które nie ma nic przeciwko, że go wiatr unosi nad oceanem. Jak w początkowej scenie filmu „Forrest Gump” z Tom Hanks w roli głównej. Białe, delikatne, niewinne, nieskażonej ufne. Czyżby metafora naszych narodzin i życia? Żadnej wydanej złotówki na ten rejs nie żałuję. Film oczywiście polecam.
Po drugie siatka
Dzisiaj mam ją całą dla mnie. Tak długo ile tylko będę chciała. Bajka. Wchodzę na niestabilny grunt. Stopa obiera się na nim. Potem druga. Siatka ugina się jak trampolina. Łódź podskakuje na falach, a ja lekko się unoszę w dół i w górę, nóg od sieci nie odrywając. Kładę się na brzuchu. Wbijam nochal w jedno z oczek. Mój się mieści. Pławię się w niej. Czuję powiew świeżego wiatru, który dostał się pod dno pokładu w pustkę, która dzieli go od wody. Niebieska połać wody a na niej mnóstwo drobnych kropli. Czuję się jakbym była łodzi nieodłączną częścią, zawieszona w czasoprzestrzeni jak kosmonauta na Marsie. Moja głowa znajduje się na wysokości dziobów obu kadłubów. Ani bliżej, ani dalej. Jakbym razem z nimi łeb w łeb do mety biegła. Łapię się siatki jak Spiderman. Łódź lata na wodzie, unosi się i skacze. Woda wpływa pod jej spód. Odbija, a potem ląduje na mnie. LB wygląda z tego miejsca jak łyżwiarz, którego płozy ledwo co stykają się z lodem. Katamaran daje lekkiego nura. Dzioby tną wodę, a widok przypomina płynne rozpinanie zamka błyskawicznego. W miejscu rozpięcia woda błyszczy się i wkurza, posłusznie jednak poddaje całej tej powtarzalnie rytmicznie procedurze. Następna kropla wody na mój nos spada. Inne lądują na czole. W ustach czuję sól, na policzkach ciepło od wody. Powtarzające się przyjemne dla ucha dźwięki zabierają mnie do podwodnego świata. Mogłabym tak leżeć i leżeć. Patrzyć i patrzyć. Słuchać i słuchać. Doczekałam się tej chwili. Hurra! Wstaję zupełnie mokra. Spełniona. Jeszcze tutaj wrócę. Ba. Bo to raz? Jeszcze warto popatrzyć z tego miejsca w górę i w boki. Tam też się dużo dzieje. Nie wszystko jednak naraz. Szczęście warto łapać garściami, ale potem go mądrze dozować. A teraz mała zmiana.
Po trzecie ster
Po raz pierwszy stoję za sterem LB. Oj jak kusiło. Okazuje się bardzo delikatna. A nie mówiłam, że kobieta? (No dobra. Wymądrzam się). Tylko ją dotkniesz, a już wierci się i kreci, jakby na dotyk była bardzo wyczulona. Nieufna na początku. Jeśli ja tylko z wyczuciem traktujesz, szybko się do Ciebie przekonuje.
Koło sterowe lekko przesuwa się pod moimi palcami. Lubi, bo nie przepada za silną ręką. Czuję opór i uderzenie. Lady Bestia odpiera atak fali. Lekko kontruję. Zresztą znakomicie radzi sobie sama. Zosia Samosia. Jak w wierszu J. Tuwima: „Jest taka jedna Zosia, nazwano ją Zosia Samosia […]. À propos Tuwima. Jakoś się mnie na Karaibach trzyma. Wracamy na łódź. LB z tych, co „zastaw się, a nie daj się”. Nie popuści, chyba że ją w łańcuchy zakujesz i włączysz auto sterowanie. Uprzedzam. Nie lubi tego. Robi na opak i wolniej płynie.
Daję trochę wolnej ręki, ale również sygnał, że dopiero razem możemy zdziałać cuda. Pasuje jej takie podejście, bo ponad wszystko nie znosi ludzkiego cwaniactwa i ego.
„Lady”? Bo jednak dama z niej. Rozpycha się trochę w portach, jednakże robi to bardzo dyskretnie. „Bestia”? Bo wodzie i Neptunowi łatwo nie odpuszcza.
LB rozejrzała się dookoła. Zbadała sytuację i obrała stosowny kierunek. W dole dwie płozy mknęły równiutko po wodzie. Miałam wrażenie, jakby się do tafli przyssała bez względu na wielkość fali. Rozwinęła żagle. Popatrzyłam w górę. Kawałki materiału, jak nadęte policzki wypełniły się powietrzem. Silniki nagle zamilkły. Najpierw jeden, potem drugi. Teraz już słychać tylko wiatr, wodę i przestrzeń. Kilkunastotonowa masa pozwala się lekko prowadzić. Czuję się, jakbym zasiadała mustanga, który kiedyś był wolny, ale, mimo że w ludzkich rękach dużo wolności się mu daje. Fajne uczucie, chociaż za słowem fajne nie przepadam. Satysfakcja wielka Wiara w samego siebie znowu skacze o jeden słupek. Nowe doświadczenie? Zupełnie nowe. Jeszcze cieplutkie.
Patrzę na współtowarzyszy podróży. LB, przez niejednokrotnie traktowana grubiańsko czy nietaktownie, trafia w dobre ręce.
Na siatce i za sterem czas płynie inaczej. Wyspę St. Lucia już widać. Przygotujcie okulary i coś na głowę. Jutro schodzimy na nowy ląd. A z tymi akcesoriami to nie żartuję. Jak do czytania następnego wpisu ubierzecie, od razu odczucia będą inne. Bawić się życiem w przerwach między wyzwaniami? A dlaczego by nie.