KARAIBY PRELUDIUM 1/25

Usłyszałam głos w telefonie: Katamaran, wyspy i morze. Szybko podjęłam decyzję. Potem rezygnowałam, a potem chyba było mi pisane. Nie czytałam o tym miejscu, nie zaglądałam w mapy. Znałam z obrazków i serii filmów Jerry’ego Bruckheimera o korsarzach. Gdzie dzisiaj uderzamy? Na Karaiby jedziemy Kochane Robaczki. Bez walizek, bez zwolnień z pracy. Tak w wolnych chwilach. Co Wy na to?

Gdzie leży początek przygody
Przed wyjściem robię mały porządek na biurku. W komputerze dla tych, co zostają, nakreślam poniższe słowa:
Czy wiecie, że czasami warto się na moment zatrzymać, aby potem zrobić coś inaczej czy chociażby lepiej? To właśnie ten moment. Jeśli trudno będzie się do mnie dodzwonić i dopukać, nie bądźcie zaskoczeni. Do cywilizacji wracam wkrótce. Karaiby czas podbijać.
Pozostaje wcisnąć przycisk Enter. Poszło — czytaj długie pierwsze „o”. Dosuwam do biurka krzesło. Ostatni rzut oka na pomieszczenie i pierwsza myśl o podróży. To właśnie w tym momencie zaczyna się często nowa przygoda. Potem jest troszkę zamieszania z pakowaniem i loty z przesiadkami, które końca wydaje się, nie mają. A jednak.

Martynika
Wysiadam z samolotu. Pierwszy rzut oka na Martynę. Tak nazwałam francuski departament Francji, który od Francji dość daleko i którego miano nie bardzo mi podeszło. Martynkę łatwiej spamiętać. Pierwszy powiew ciepłego powietrza ociera się o mój policzek. Elektronika nie działa. Telefon wariuje od wilgoci która zawisła w powietrzu. Siedzę pod drewnianym daszkiem na jeszcze bardziej drewnianej podłodze w małym budyneczku bez ścian, który chroni mnie przed drobnym deszczykiem. Podobno mało tu deszczów. Hmm. W powietrzu unosi się słodkawy zapach, ale nie ma on nic wspólnego z sąsiadującym nieopodal lokalnym przy lotniskowym fast foodem, a raczej z unikatową roślinnością. Obok mnie przycupnął starszy Pan, który zna to miejsce od podszewki. Cieniutkimi jak młode gałązki nogami odzianymi w letnie klapeczki koła zakreśla, upatrując za cel jakiegoś biednego owada, który wybrał się na spacer. Na głowie czerwona wełniana czapeczka i daszek przypominający czapkę garnizonową. Każdy z palców zdobią złoto podobne pierścienie. Pełne jego skupienie na czynności a moje na nim. Bezdomny? W wilgotnym równikowym klimacie to słowo łatwiej przełknąć. Przypominają mi się wiadomości w radio dzień przed wyjazdem. O zamarzających na przystankach mężczyznach w minus 15 stopniach. Ten tutaj ma ciepło i zajęcie na cały dzień.

A co z resztą tubylców?
Patrzę po twarzach. Potomkowie Afrykańczyków lub Hindusów, Chińczycy, Kreole i Europejczycy w tym dużo tych, co żabki i ślimaczki wcinają. Różnorodności nie brakuje.
Przenoszę wzrok z jednej osoby na drugą. Następną i następną. Otacza mnie przyjemny spokój, tempo życia i mimo zmęczenia podróżujących pogodne nastawienie. Łapię głęboki oddech. Podróż do celu dobiegła końca. Bus. Airbus, autobus szusujący po estakadach, łączących dwa paryskie lotniska, wyglądających jak macki ośmiornic. Do tego wielki Boeing, taksówka i trochę pieszo. Wiele godzin w zamknięciu i do tego uderzenie równikowego wilgotnego klimatu. Różnica temperatur 42 stopnie. Najwyższy czas zrzucić puchową kurtkę i czapę. Zostaję w koszulce. Opuchnięte z podróży nogi powoli wracają do siebie. Za chwilę zmywam podróżną nieświeżość i odsypiam różnicę czasową. Na początek wystarczy. Warto sił po podróży nabrać. Dalej ruszamy, jak tylko odeśpię.

O czym będzie przez następnych dni kilka, a może kilkanaście? O miejscach, które różnią się od siebie jak karnacje ludzi na ziemi. O ciemnych tatuażach na jeszcze ciemniejszych ciałach. O lazurach w morzu i wodzie czystej jak łza, chociaż podejrzewam, że nikt tam łzy żadnej jednak nie uronił. O prostym jak drut zbrojeniowy życiu. O wietrze trochę i o tym, jak się żegluje w warunkach, które na morzu karaibskim są ewenementem. O ludziach innych, a jednak takich samych. Wiele, wiele więcej, jeśli tylko będziecie mieli na czytanie ochotę.

2 komentarze do “KARAIBY PRELUDIUM 1/25”

Dodaj komentarz