BŁĄDZĄC ME MGLE
Wstaje świt a ja za nim. Podbiliśmy kilka zamków, idziemy dzisiaj na spacer. Co Wy na to? Pobawimy się w lekarza. Zobaczymy, jak rodzi się życie. Co dzień z rana na nowo. Młodo tu oj ciągle młodo.
Patrzę przez okno. Drzewa we mgle po pas. Pławią się jak w białym puchu. Śpią jeszcze pod chmurową pierzynką. Na łące pasą się dwa konie. Widać ich jak przez mgłę i to wcale żadne porównanie. Czteronogi głowy do ziemi spuściły. Leniwie jeszcze przez sen trawę żują. Jakby z pastwiska na noc nie schodziły. Tak jest, jak się później dowiaduję.
Widok, którego trudno na zdjęciu uchwycić. Wiosenny chłód poranny wpijający się w stopy. Za kilka godzin przyjdzie letni upał. Rozmyty obraz jakby człowiek miał wadę wzroku kilka dioptrii. Zapach świeżego siana, które w oddali ciasno ubite leży już w balach. Wyobrażam sobie, jak turlają się po polach, kiedy nasz wzrok od nich daleko. Jak w bajce jak w świecie „Toy story” gdzie zabawki ożywają. Kolorów jeszcze o tej porze brakuje. Taki urok tej chwili. Rozpuściły się na chwilę jak na spłowiałym powojennym zdjęciu. Ciszę słychać wszędzie. Śpijcie jeszcze, śpijcie.
W aleję brzóz rzadko ktoś zagląda. Dorodna bestia oj dorodna. Pod butami pulchne ślimaki bez skorupek wyczuwam. Delikatnie podnoszę stopę, szkoda zgnieść oślizłego szwędacza. W ogrodzie przeganiane są jak szarańcza. Tutaj są u siebie. Leniwie przechodzą w poprzek. Ustępuję im bo tu mają pierwszeństwo. Są panami tej ziemi. Szum strumienia do uszu dobiega. Wczoraj w tym samym miejscu pokryte czapeczkami mchu kamienie pławiły się w wodzie. Nad lustrem owady bawiły się w berka. Tuż pod powierzchnią inna forma życia fikała koziołki.
Oparłam się o bielone proste deski, z których poręcz jest zrobiona. Przyglądam się bez końca. Przy pobliskim drzewie pohuśtałam na starej reaktywowanej na nowo do życia oponie. Nie miała nic przeciwko. Za towarzystwo potem podziękowałam. No cóż. Reszta gawiedzi jeszcze chrapie. Mnie miło, może jej również? Popatrzyłam na pasącą nieopodal sarnę. Wśród pól i hektarów łąk zaczynam nowy dzień. Po innemu troszkę, ale jakże przyjemnie. Mgła ulotna. Z każdą minutą jej mniej. Zamieniła się w jasną poświatę, aby zniknąć, zanim słońce ją dopadnie. Zostawiła po sobie krople rosy na kwiatach. Pajęczyny w diamentowych kolorach, w drobne korale ubrała. Zapachniało łajnem przesiąkniętym wilgocią. Fuj? Oj możecie się grubo pomylić. Chwile nie do uchwycenia dla tych, co w codziennym zgiełku miasta żyją, gdzie o tej porze głosy śmieciarki wśród szarych murów się niosą. Też dla tych, co w domach w trakcie pandemii pozamykani. W polach nawet szarość ma inny kolor, a szum na zupełnie innych pracuje falach i decybelach. Czy warto takich chwil doświadczać? W skrajności popadać? Zawsze, gdy tylko stwierdzimy, że do nich dorośliśmy. A więc uszy kochani przeczyścić i w drogę. Gdy tylko na to czas i okoliczności pozwolą.
„Więc wyszedłem wcześniej z biura-jak mówiłem
Od lat wielu miałem pierwszą wolną chwilę […]
I ulicą pierwszą z brzegu
Szedłem w przypadkowy spacer
Ten brak czasu tak dolega
Chciałem chociaż raz inaczej„.
[…]