Współczesne kontra historia, czyli Ateny w 24h – cz. 3/3

Akropol. Szukam dalej jego duszy. Już nie od środka. Chcę popatrzyć na niego z dystansu. Docieram do założenia umieszczonego na drugim krańcu miasta. Udaję się na peryferia. Najpierw dostrzegam wielkie pole żółtych traw. Ciągnie się bez końca. W środku nich ku mojemu zaskoczeniu kolumny. Sprzęt, z którego od czasu do czasu wiatr muzykę niesie. Powietrze ciężkie, brak cienia, a z nieba żar się leje. Ratunkiem jest najnowsze w Atenach założenie, do którego mam niezły kawałek. Najnowocześniejsza perełka tego miasta. Przestrzenny, bijący po oczach surowością betonowo — szklany stwór z wielkim płaskim dachem, który jest dla mnie ratunkiem, bo może ochronić od skwaru.
Idę, idę i idę. Wielkie to bydle. Oj wielkie. Na górze kryje w sobie kawiarnie, sale ekspozycyjne i miejsca wypoczynku. Na dole pod ziemią skrywa wielką operę. Co krok ochroniarz, kieruje mnie dalej i dalej, aż do miejsca docelowego. Siadam w cieniu na stalowym lazurowym krzesełku, wśród setek innych w podobnym kolorze. Patrzę w dal i widzę Akropol. Wreszcie go czuję i jestem szczęśliwa. Widzę całe założenie, chociaż oddalone kilometry stąd. Nie słyszę tupotu setek turystów, żadnych rozmów przez telefon, komentarzy. Kontempluję.
Pamiętajcie, nie zawsze musimy być w centrum, żeby chłonąć.

 

Dodaj komentarz