Jestem w Wenecji. Było już lotnisko oraz „Nie zgub się, tylko się nie zgub!” A potem jednak zagubienie przyszło. W końcu cel odnalazłam, a potem znowu chciałam się zgubić. Dzisiaj o darmowej kolacji i wieczorze pełnym wspomnień.
Tak się rozochociłam tym gubieniem się i odnajdywaniem, że przeszłam prawie pół „miasta na palach”. Miejsca, o których piszą w przewodnikach same teraz do mnie przyszły. Targ rybny, znane mosty, muzea, pałace i kościoły. Dużo tego. Kiedy nabrałam odwagi, zaczęłam się bardziej rozglądać.
Zerknęłam na piękną kobietę. Na jednej z bardziej kupieckich uliczek robiła sobie zdjęcie przy markowym sklepie. Pewnie upatrzyła coś ładnego na wystawie. Nie przeszkadzałam. Poczekałam, bo tutaj wąziutko i poszłam dalej. Zrobiłam zdjęcie kamiennej skrzynki na listy i pieskowi posikującemu wiekową kamienicę. Oj. Ostrość zawiodła. Zdjęcia nie będzie. Emocje mieszane zostały. Wystarczy.
Nawet nie wiem, kiedy wychodząc z jednej z uliczek, przed moimi oczami ukazały się znajome drzwi z charakterystycznym numerem 1799 nad nimi. Zapamiętam je do końca życia. To miejsce mojego noclegu. Zostawiam plecak i ponieważ nie jest jeszcze późno, na miasto uderzam.
Wiele lat temu byłam tu na szybko. Myślałam, że odnaleźć w Wenecji dwa razy ten sam zaułek graniczy z cudem. Dzisiaj już nie jestem tego pewna. Mam kilka dni na sprawdzenie.
Spotkanie przy Bazylice
Kiedy ja się przyzwyczajam jeszcze do nowej sytuacji i kręcę w kółka wokół własnej osi, kochana znajoma mi istota, pisze do mnie: Jestem w Wenecji. Widzimy się pod Bazyliką. Ja już tutaj czekam.
No to ja krecha. A co mi pozostaje.
Nogi
Pamiętajcie. Nogi w Wenecji są bardzo ważne. Idę więc pieszo. O jestem. Cud? Nie po prostu czasami wystarczy, jak nam na czymś bardzo zależy. Plac Świętego Marka jest konkretny. Oj duży, powiadam wam. Krakowski rynek to taka przy nim zabawka. Jestem i rozglądam się tymi moimi ciekawskimi ślepiami. Gdzie ta knajpka z grajkami, przy której się umawiałam? Nadsłuchuję. No i pojawia się Ona!
Warto się umawiać zawsze i wszędzie bez względu na wielkość, porę dnia i tego, co mówią. W swojej zawiłości to takie proste. Nikt mi nie wmówi inaczej. Wystarczy chcieć a zasada przyciągania działa wszędzie.
Pojedzona
Zgłodniałam nieco. Pilnuję się założenia: Jolanto: Jedz dobrze i zdrowo, ale pieniędzmi nie szastaj.
No i dobre samo przyszło.
Wyobraź Sobie orzeźwiające Prosseco zapodane w szklanej lampce wraz ze świeżutkim Prosciutto di Parma. Wielki udziec cięty jest na waszych oczach w cieniutkie plasterki. Pozwól Twoim oczom ujrzeć kilkunastokilogramowy parmezan, którego nieregularne pachnące kawałki wyjadasz ze środka. Do tego pyszny łosoś, gdyby na świnkę nie było ochoty, oraz soczyste truskawki wyhodowane w promieniach włoskiego słońca, pasujące do wszystkiego.
Miało być tanio? Było najtaniej, jak się da. Bo? Za darmo.
Gdzie tak można? Czy można tak? Owszem. Przechodziłam obok parku, w którym stały realistyczne rzeźby pływaków. Rzuciły się w oczy. Dzieła Carole Feuerman z serii „Swimmers 1958”. O pływaniu co nieco wiem. Zaciekawiły szczegóły, więc pooglądałam i wręcz popodziwiałam kunszt artystki. Tym razem trafiłam na otwarcie wystawy. Częstowali, więc spróbowałam przysmaków. Udałam się dalej. W innym miejscu znowu było wino. Ponownie jedzonko i pyszna ryba przyrządzona lekko na winno. Ktoś nową książkę reklamował. Artysty nie pamiętam, ale niech mu los sprzyja. Siedziałam na ławce. Obok mnie inna najedzona piękna istota. Przyglądałam się i wsłuchiwałam dysputom, nie znając w ząb włoskiego. Zaraz za moimi plecami historyczna oranżeria a przede mną roztaczająca się po horyzont woda mórz i oceanów.
Ja tylko „chciałam”. Nic więcej. Po prostu przyszło. Do każdego przychodzi.
Ile zobaczyłam w drugiej połowie dnia, nie trzymając nic w rękach to moje. Głowa chodziła dookoła. Ile uniknęłam stresu z powodu zmartwień czy znajdę się w nowym miejscu, czy nie odnajdę, tego tylko patrząc na innych, mogę się domyślać. Zaufałam Sobie i dużo zyskałam. Polecam zawierzyć głowie.
Piękna istoto, no, ciekawe kiedy dojdziesz do kolejnych historii weneckich 😉 Ja tam czekając na Ciebie płakałam ze wzruszenia przy co drugim granym na placu kawałku 🙂 🙂 PS – znowu się czepiam, ale to prosecco, a nie prosseco 😉 o rany, ale pyszne ono było, ojej…. z oliwczeką i Aperolem ehhh… nigdzie tak nie smakuje, jak w Wenecji i z Tobą 🙂 <3
PS – oliweczką a nie oliwczeką ha ha ha! 🙂 🙂 🙂 a tak w ogóle to był SPRITZ, czyli prosecco + Aperol + nieco wody gazowanej + cytrynka/limonka/pomarańcz + oliweczka 🙂 http://5aleja.com.pl/przepis-na-ulubiony-drink-wlochow-aperol-spritz/
Komentarze i poprawki bardzo sobie cenię. Pisząc, tekst, może jeszcze w głowie bąbelki buzowały? 🙂
Poprawiaj więc, poprawiaj. Z góry dziękuję.
A co do APEROL SPRITZ. Jak zwał, tak zwał, mieszanka godna polecenia.
Kochani czytelnicy: Jeśli nie jesteście w stanie nazw spamiętać, pamiętajcie, że zasada, która zawsze działa to.: Pokaż paluchem kelnerowi, co Twój sąsiad pije i poproś o to samo. 🙂
Miłego testowania 🙂
🙂 Tak trzeba