Razem na ulicy
Dzień drugi zaliczam do tych, które są wzniosłe i symboliczne.
Pomysł wyjazdu do Wenecji zrealizowałam w pół godziny. Odwrotu nie było bilety zakupione. Hostele zapłacone z góry. Dzięki ciemnowłosej dziewczynie poznanej nie tak dawno, w której zniewalającym uśmiechu zakochałam się od pierwszego wejrzenia, złapałam byka za rogi i już nie puściłam. Wiem. Nie jesteśmy w Hiszpanii, ale wiecie, o co chodzi.
Podobnie było z Performance. Jelili (o nim za chwilkę) rzucił hasło na swoim FB. Skusił mnie wolontariat. Pomysł urzekł, więc zgłosiłam się. Przyjął ciepło. A potem tez ciepło było. W powietrzu i ludzkich sercach. Ujmę to w kilku słowach: To trzeba po prostu przeżyć.
Darmowy bilet na Biennale na jeden calutki dzień był miłym zwieńczeniem spędzonych chwil. Biorąc udział w wydarzeniu, zależało mi jednak na zupełnie czymś innym niż pieniądze. Gest Jelili był miły. Sprawił, że znowu było tanio. Skupmy się jednak na samym zdarzeniu.
Jelili Atiku
W Wenecji poznałam skromnego faceta, który kocha kontakt z ludźmi i nie obnosi się z tym, kim jest. Kocha to, co robi. Gdybym go spotkała w moim hotelu, powiedziałabym: Fajny kompan do rozmów. Facet, któremu baterie nigdy się nie rozładowują. Autentyczny i taki zwykły ze swą sztuką niezwykłą. Dlaczego? Zwieńczeniem Performance była powstała na oczach ludzi rzeźba. Byłam jej integralną częścią. Poczułam, jakby nowa forma miała duszę. Bóg zapłać.
Kim jest tak naprawdę Jelili? Nigeryjskim rzeźbiarzem i artystą multimedialnym. Wiecznie uśmiechnięty, chociaż widziałam go również w akcji, gdy się nieco denerwował. Dyrektor stowarzyszenia zrzeszającego artystów Performance w Afryce. Ciepły i otwarty do wszystkich, Rzecznik Praw Człowieka. Ups! A ja z nim tak normalnie się obchodziłam.
Wiecie? Zdałam Sobie sprawę, że pojechałam, nie wiedząc jak wysokie pełni funkcje. I to jest piękne.
Performance
Jak to ująć? Wspólny zarys, ale Twój własny spektakl. Performance dla mnie samej jest pojęciem prawdziwie zagadkowym. Nie jest teatrem, pokazem poezji ani żadnym koncertem. Nie jest też rzeźbą, malarstwem, czy Body Art, chociaż ciało performera gra tu pierwsze skrzypce. Ważne są czas, przestrzeń, ciało. Jelili nazywa to: Live art. Tyle mogę powiedzieć. Reszta to czysty przekaz artysty, który każdy odbierze po swojemu.
Przedstawienie czas zacząć
Wyobraźcie Sobie 72 dumne, silne, pogodne, skupione na Tu i Teraz kobiety, reprezentujące kobiecą energię. W trakcie La Biennale di Venecia, które cały świat ogląda, wychodzą między ludzi. Przebrane są w rytualne suknie, które błyszczą na Sali. W słońcu suknie promienieją jeszcze bardziej. Dźwięk setek aparatów i światło fleszy rozpraszają nieco ich skupienie. Jeśli masz w ręce aparat, schowaj go na chwilkę. Dlaczego? Bo tutaj nie zdjęcia są najważniejsze, a to, co chce przekazać sam artysta i to, co dzieje się w sercach i ciele tych kobiet. Mało kto zdaje sobie sprawę, że to nie pokaz czy przedstawienie, a sytuacja artystyczna, której centrum uwagi jest ciało i materia.
Wróćmy do grona kobiet. Nie wierzycie w kobiecą moc? Spróbujcie usiąść blisko takiej, która wydaje się, że jest Ci na pierwszy rzut oka przyjacielem. Zamilknij. Zamknij oczy. Poczuj. Delektuj się. Wracam do opisu.
Jelili wpada radosny. Widzę go pierwszy raz, a jakbym znała od zawsze. Nigeryjczyk, jego asystent i grupa kobiet w różnym wieku i o różnej karnacji skóry. W ich dłoniach i na piersiach widnieją talizmany i przedmioty, które mają swoje podłoże w nigeryjskiej prastarej kulturze. Wszystko trw kilka godzin. Czas upływa nie wiadomo kiedy. Nie liczę. Po prostu przeżywam wydarzenie. W przerwach zwiedzam Pawilony. Sztuka różnorodna. Jedna zaskakuje, inna wręcz przerażał. Wszechobecny motyw kobiet przedstawiany w różnej formie.
Miałeś kiedyś wrażenie, jakby w Twoim życiu pojawiła się wróżka znikąd i posypała z nieba pyłkiem magicznym? Prawda jest taka, że nikt nie musi przychodzić, żeby dzień był inny niż wszystkie. Sami też tak potrafimy. Jesteśmy reżyserami naszego życia. Wystarczy tylko otworzyć się na to, co do nas przychodzi.
Artyści
Czasami się z nich śmiejemy. Mówimy: Dziwak Znowu jakiegoś koszmarka spłodził. Główkujemy: Co to za mazaj? Staramy się zgłębić. Każdy z artystów ma jednak swoją wizję. Każdego dzieło wyraża emocje i niesie ze Sobą przekaz. Trudno jest go wyczytać z krótkiego opisu wiszącego na ścianie. Zawsze warto brać go do Siebie po swojemu.
Mam duszę artystyczną, lecz rozumiałam to dopiero dzisiaj, widząc artystę w akcji. Kiedy patrzyłam na tego człowieka. Z jakim pełnym zaangażowaniem tworzy swoje dzieło na moich oczach. Każdy ruch, gest, wszystkie elementy są przemyślane i czemuś służą. Nawet jeśli potem mówisz na to: Potworek.
Sztuka to stan. Po prostu stań, patrz i przyjmuj. Bez analiz, ocen.
Jest sztuka i sztuka. Ta wykuta, wymalowana, wyrzeźbiona oraz ta ulotna. Taka, za którą potrafimy płacić miliony. W niektóre dzieła nie mamy możliwości zainwestować, ponieważ są, a za chwile ich nie ma. Te, co na płótnach i w materiałach możemy podziwiać wiecznie, ale pamiętajcie, te ulotne też warto doceniać.
Można sztuki nie rozumieć, ale zawsze znajdzie się to jedno miejsce lub jeden artysta, od którego prac nie będziesz mógł oczu oderwać. Jego imię zapamiętaj i podążaj jego tropem. Nie wszystko musi być Twoje, ale ten jeden może mieć wpływ na Twoją drogę życiową.
Przeczytałam ostatnio, że są mózgi prawidłowo rozwijające się i mózgi artystyczne. Coś mi nie pasuje. Sprawdzam wiarygodność słów. W Wenecji artyści są na każdym zakręcie i w każdej knajpce gdzie nie wejdziesz. Są otwarci, życzliwi, pomocni, uśmiechnięci i jest o czym z nimi rozmawiać. Fantastycznie się tu czuję. Stwierdzam: że ich mózgi są zupełnie normalne.
Bighellonare, innymi słowy pijackie zagubienie
Słowo pijackie może mylić. Nie piłam – słowo harcerza. Zwrot pochodzi z weneckiego slangu i w zwykłym słowniku go nie znajdziecie. Spodobał mi się.
Dzień Performance wypadł dokładnie w dniu, który często uważamy za szczególny. Nie świętuję go zazwyczaj. Dziękuję za każdy bez względu na wiek i pogodę. Cały rok czekać? Po co. Ten bez względu na to, co mówi kalendarz, był wyjątkowy. Ten poprzedni również. Jutro też będzie wspaniale. Powiecie może: Ale urodziny to urodziny i prezent musi być. Dzisiaj dostałam jeden z najlepszych prezentów urodzinowych. Czy ulotny? Nigdy w życiu. Bezcenny? A i owszem. Mój, niezniszczalny i zawsze przy mnie. I nawet mogę go przelać na papier.
Został dodatkowo uczczony przez nowo poznane istoty. Włoscy artyści, którzy przysiedli się wieczorem do stolika, uczcili go toastem. Zapraszali na imprezę. Znowu można było zjeść za darmo, jednak przecież nie to liczyło się dzisiaj.
Dzień zakończyłam APEROL SPRITZ. O nim już wspominałam króciutko. Ten trunek zobaczysz w dzień i w nocy na każdym prawie Weneckim stole. Napój, który przypomina wyglądem naszą oranżadę, jest tutaj bardzo popularny. Warto spróbować, ale pamiętajcie o jego mocy. Znacie przysłowie: Woda sodowa Ci do głowy uderza? Ta mieszanka uderza i to dość szybko. Lekko gorzkawa, gdzie nuta pomarańczy się przebija. Orzeźwiająca i wciągająca w cudownych pomarańczowo — różowych kolorach. Wręcz urokliwa. Taka tylko do wypicia.
Do łóżka trawiłam dość późno. Droga była, jakaś taka dziwnie prosta. Działo się już dużo. Teraz przepraszam, bo sen morzy. Jutro znowu piszę.
Ludzie, maski, krople, rzeźby – świat wyselekcjonowany dla ludzi z duszą i wrażliwością
Dla wszystkich. Podróże pomagają odkrywać prawdziwego siebie.:)