Z pamiętnika łazika, czyli Wenecja przemierzana piechtą 5/11

Dzień trzeci
Rozpusta
Wstałam późno. Kiedyś wyspać się trzeba. Za oknem gwar. Otworzyłam ciężkie okiennice a zaraz po nich szeroko okno. Wenecja tętni. Tętni życiem moja uliczka, w którą wdziera się mocne słońce. W knajpkach słychać dźwięk kieliszków. Niektórzy kończą śniadanie, inni już rozglądają się za lunchem. O matko jedyna, dzwony w południe biją! Czas na przechadzkę.
Dzisiaj ślimaczę się. Wychodzę z hostelu i siadam w pierwszej lepszej knajpce. Dzisiaj w środku pobytu rozpusta. Nie przepłacam, ale i nie oszczędzam. Knajpka malutka. Stolików kilka. Zamawiam zupę rybną i rozglądam się po ludziach. Jedni gonią przed Siebie inni patrzą po sklepowych witrynach. Rzadko kto się zatrzyma, a jeśli już to żeby nerwowo sprawdzić, czy droga dobra, kupić z nudów lody czy na szybko zrobić jeszcze jedno zdjęcie jeszcze jednej uliczce. A w górze tyle się dzieje. Wow. W oknach w słońcu znowu suszy się bielizna. Gołębie szukają resztek jedzenia. Ktoś w kąciku gra cichutko na skrzypcach. Muzykę zagłusza co rusz turkot walizek, tych co wyjeżdżają.
Podają zupę. Wygląda zjawiskowo. Jeśli chcesz polubić owoce morza i ryby wybierz Włochy. Nie najbardziej polecaną drogą restaurację w wielkim mieście dalekim od mórz i oceanów. Nie nasze bałtyckie jedno z najbardziej zanieczyszczonych mórz. Spróbuj bogactwa z akwenów Morza Śródziemnego, a nie pożałujesz.

Tutaj wszystkie małże i mule otwierają się na dzień dobry. Krewetki królewskie mają piękny różowy kolor. W zupie wyczuwam lekko kwaśnawy smak cytryny. Czuję zapach słonecznych pomodori i soli morskiej. Ryby rozpływają się w ustach, ale nie są rozgotowane. Do tego wypieczona ciepła bagietka. Miód z morza w gębie. Zjadłam, a płyn do ostatniej kropli wypiłam, na oczach wszystkich.

A teraz o pieniążkach. Pamiętajcie, że we Włoszech doliczają napiwek do rachunku. Zapomniałam, ale i tak zapłaciłam tyle, ile chciałam. Obieram kierunek spaceru. Idę. No zgadnijcie gdzie? Cel ambitny. Zdobyć coś na kolację. A co z Piazza di San Marco? Co z mostem Rialto? Co z innymi znanymi miejscami? Będą. Będą. Jeść coś trzeba, żeby była siła chodzić.

Vagbondare, czyli tułaczka z plecakiem
Idę się znowu zagubić. Why? Ma być przyjemnie. Kiedy gubię się, znajduję miejsca, o których nie piszą w przewodnikach. Równie zjawiskowe i piękne. Do tego lokalne knajpki, które bywają nieco tańsze. Te, co znane też się znajdą. Ich się często przeoczyć nie da.
W jednym z zaułków za kutą bramą tutejsza uczelnia a w niej park schowany. W środku pachnie oleandrami. I Bóg jeden wie czym jeszcze. Ogród nieco zaniedbany, ale w tym cały jego urok. Tu nie słychać turystów, tylko ptaki. Można położyć się na trawie i odpocząć. To dobre miejsce, żeby poczytać książkę.
Kiedyś miałam podejście, że trzeba „zaliczyć”. Najlepiej wszystko. Bo jak to nie zobaczyć czegoś, o czym w przewodnikach piszą?
Dzisiaj patrzę po bajkowo zielono-kolorowych balkonach, donicach z roślinami i kupcach, którzy rano rozstawiają towar. Daszkach, rynienkach, odpływów. Oglądam każdy kamień i cegłę. Zerkam dużo na ludzi. Nawet na ich cienie. Podziwiam rośliny znoszące tutejszy upał. Patrzę na cedry, platany, żywotniki, oliwki, wielkie ketmie, figowce, eukaliptusy, katalpy, perełkowce japońskie, tamaryszki. Kocham, ale wystarczy, bo Was zamęczę.

Ktoś podchodzi. Słyszę angielskie Hi i przyglądam się chwilę. Viktor Zambijczyk? Ten Viktor? On również zdziwiony, że ja w takim miejscu. Przecież on rano wyjechał pomieszkać gdzie indziej. Słów w gębie zabrakło. Stwierdził, że wraca na stare śmieci. Do hostelu, tam, gdzie jeszcze rano miał oglądnąć moje zdjęcia. Nie zdążył. Czasami ludzie wracają. To się nazywa: zbiegi okoliczności. Już czuję, że będą wieczorne pogaduchy.
Czyżby w mieście setek zaułków i uliczek, które nagle ze względu na kanały muszą zmienić kierunek, o spotkanie bez planowania nie trudno? A i owszem. Potwierdzam, że tutaj również. Mówią: Świat jest mały.
Odpoczęłam. Pożegnałam Idę dalej. Jest supermarket. Duży. I mozzarella z bufallo. U nas droższa i trudno uświadczyć. Wyobraźcie Sobie to cudeńko. Na zewnątrz mięciutka w dotyku tworzy zwartą nieregularną kulę, która plastycznie odkształca się po naciśnięciu. Delikatna prawie półpłynna w środku. Bielutka jak śnieg. Po rozerwaniu widać strukturę licznych ścięgien. Pływa sobie w lekko mętnym białym płynie, zapakowana w szczelny gruby woreczek napompowany do maksimum jak balon. Chlupocze. Widzę jej zarys. Smakuje jak: O Matko nawet trudno opisać. Pachnie troszkę naszą serwatką. Biorę bez wahania. I jeszcze kilka innych rzeczy. Woda, bo tutaj ciepło więc warto pić wody dużo. Plecak się przydał. Patrząc na obsługę, Porter Service, czyli ludzi, którzy walizki wielkie wożą gondolami czy na specjalnych dwukołowych wózkach, cieszę się, że mam tylko jego. Jak na razie ogarnia wszystko.

W trakcie tej mojej wędrówki zaczepiam o Piazzale Roma. Tak się trafiło. Przez przypadek. Ludzi tu multum. Zmykam. Tutaj wrócę, jak będzie spokojniej i pewnie jeszcze razy kilka. W drodze powrotnej jednym z zaułków tłum się zebrał. Ktoś przedstawia sztukę uliczną. Drobna scenka. Potem mijam zielony placyk. Tutaj głównie mieszkańcy z dziećmi się schodzą. Placu zabaw nie ma, za to bawią się ładnie, pisząc kredą po kamiennej posadzce. Inne na rolkach jeszcze inne na wrotkach i rowerkach przemykają. Tu inny gwar. Taki swojski.
Przy moście Rialto gościu na gitarze elektrycznej kawałki Vivaldiego przycina zgrabnie. Muzyka pasuje do tego miejsca.
Pomykam zjeść mozzarellę. Długo się nie uchowa. Wracam wkrótce.

DSCF0543 DSCF0544 DSCF0546 DSCF0550 DSCF0553 DSCF0557 DSCF0558 DSCF0560 DSCF0567 DSCF0569 DSCF0571 DSCF0573 DSCF0576 DSCF0577 DSCF0578 DSCF0579 DSCF0581 DSCF0582 DSCF0585 DSCF0588 DSCF0589 DSCF0591 DSCF0592 DSCF0593 DSCF0594 DSCF0595 DSCF0599 DSCF0603 DSCF0606 DSCF0612 DSCF0609 DSCF0613 DSCF0620 DSCF0626 DSCF0629 DSCF0630 DSCF0633 DSCF0636 DSCF0639 DSCF0640 DSCF0644 DSCF0650

Dodaj komentarz