Murano
Po trzech dniach w Wenecji w każdym zakamarku można poczuć się już jak u Siebie. Pomykać zawiłymi uliczkami bez mrugnięcia okiem, bez stresu, bez kierunkowskazów bez pytań o drogę.
Takie jest moje osobiste odczucie. Czas wypłynąć więc na szersze wody. Płynę na Murano. Cel wyprawy? Kupić szklaną małą dżdżownicę. Dziwny cel? Każdy jest dobry byle ruszyć pupę z miejsca. Wyruszam.
Płynąc statkiem, doświadczam stanu flow. Jestem pochłonięta bezczynnością. Milczę, wsłuchuję się i nic więcej. Czuję się, jakby moja skóra była balonem wypełnionym powietrzem. W środku pustka. Pusto wszędzie tam, gdzie zazwyczaj są wszelakiego rodzaju narządy. Pusto również w zazwyczaj główkującej łepetynce. Tylko Ja i morskie fale, nic więcej się dookoła nie liczy. Piękne uczucie bycia Tu i teraz. Cała reszta gdzieś umknęła.
Murano pachnie kwiatami. W nosie przyjemnie kręci od słodkiego. Zapach miesza się z rześką nutą morza zamkniętą w wilgotnym powietrzu. Przyjemnie chodzi się wzdłuż brzegu. Idę na bosaka. Po co będę buty niszczyć. Przyjemne ciepło bije od kamiennej posadzki. Szerokie trakty piesze i mniejsza liczba turystów sprawiają, że przez chwilę można tu odpocząć od weneckiego zgiełku.
Cała wyspa słynie z ręcznie formowanego misternie formowanego szkła. Zaglądam do trzech sklepików. Na półkach drobne szklane figurki wielkości jak dla Calineczki. Są wisienki, cukieraski, ślimaczki, hipcie i cała reszta. Czuje się jak słoń w składzie porcelany. W każdym sklepie prawie to samo. Dżdżownica też jest, ale mało się uśmiecha. Odpuszczam.
Wracając wieczorem do siebie, rozglądam się po twarzach. Cóż za heterogeniczność. Odmienne zachowania, co rusz inny ubiór. Mężczyzna z makijażem i elegancka Pani z parasoleczką. Powtarzam się pewnie, ale twierdzę, że wyjazdy to największa nauka. Potwierdził to również jeden z moich ciemnoskórych współlokatorów. Potwierdza własne doświadczenie.
Czego się uczymy poza domem oprócz języków? Zrozumienia, akceptacji dla różnorodności i wiele więcej. Nadmienię, że omijam tutaj temat wszystkich szaleńców, którzy kochają wojny i zabijanie. Mówię o tych, co życie kochają. A więc:
Tylko poza domem facet w sukience przestaje być dla Ciebie odmieńcem.
Bo w Wenecji, chociażby faceci nie pitolą ze strojem. Co ich to ich. Ubierają to, w czym dobrze się czują. Jednemu ładnie w pończochach i czarnej bawełnianej powiewającej tunice. Drugiemu w rajstopach i lśniącym płaszczu.
Wystarczy przyglądnąć się jednak i bacznie posłuchać lub wejść we wspólną dysputę. Zagadałam jednego takiego, co w lekkiej zbroi był, chociaż na niebie mocne słońce. Z papierosem w ręce, telefonem w drugiej i słuchawkami na uszach podpierał leniwie jeden z mostków. Sympatyczny, kulturalny, pewny siebie i całkiem normalny.
My nad wyraz pachnący mówimy czasami: Tamci to śmierdzą. Tamci to odstawiają dziwactwa w stosunku do całej reszty. Twierdzimy, że czasami tych w naszym mniemaniu odmieńców jest mniejszość, dlatego tak ich nazywamy. Zamknięci w czterech ścianach nie zdajemy sobie sprawy, jak świat jest różnorodny. To zazwyczaj na wyjazdach, ci o jasnej czy ciemnej karnacji, skośnoocy i cali ukryci pod szatą stają się sobie równi. Dlatego uważam, że warto dotknąć i zobaczyć, a nie tylko powtarzać co inni mówią. Naukę czerpaną z doświadczeń nie zastąpi ludzkie gadanie ani żadne mądre książki. Co najwyżej wiedzę uzupełnią.