Zdrowe lekko naciągane, czyli nie oszukujmy się, Eco jest inne 1/3

Dzisiaj troszkę o marketingu sprzedaży, który za produktem stoi. O kupowaniu świadomym, w świecie, gdzie wykorzystuje się fakt, iż często jemy oczami.
Zabiorę Was na pobliski targ, a potem do typowego hipermarketu. Troszkę o suszonych owocach, które akurat wpadły w moje ręce i złocistych miodach znanych nam od wieków. Opowiem o bliskich spotkaniach z rolnikiem. Nawet dwoma. Liznę temat rzekę, czyli jak wygląda Eco i gdzie go szukać.
Na początek nie będę owijała w bawełnę i powiem prosto z mostu, aby rozwiać nadzieje.
ECO jest mniej urokliwe. Eco się pod prysznicem nie pieni i nie pachnie czekoladą, gdy czekoladą nie jest. Eco do jedzenia w kolorach nie przebiera i jest też często trudniej dostępne. W typowym sklepie zazwyczaj stoi na tyłach lub po prostu go nie spotkasz. Tylko w sklepach ze zdrową żywnością wiedzie pierwszy prym. Cena tego, co zdrowe często odstrasza, podobnie jak niewyszukane opakowania, w które produkt jest zapakowany. Ogólnie to takie mało zachęcające, to ECO i BIO. Na pierwszy rzut oka. Nie w głowie mi jednak Ciebie straszyć, a raczej pokazać, z czym i jak to się je oraz że na ECO warto poświęcić chwilę lub dwie.

Popatrzmy na opakowanie.
Jego się nie je, ale warto na nie zerknąć. Na ECO nie musimy doszukiwać się długich tekstów ukrytych pod gwiazdkami. Dużo mniejszymi niż te na niebie. Tam po prostu gwiazdek nie ma. Nie ma też potrzeby zastanawiania się, czy coś z naszym wzrokiem nie tak, kiedy widzimy długie litanie pisane malutkimi literkami. Tu uspokajam, bo o grafice w reklamie co nieco wiem. Jeśli coś nie możesz na wielu produktach przeczytać to dlatego, że taki był cel. Dobrano mniejszą czcionkę, a dodatkowo zastosowano niekorzystny dobór barw. Taki chwyt marketingowy. Nie wydawaj więc na okulistę, aby sprawdzić, czy z Tobą wszystko dobrze. Bo jest. Sprawdź, co proponuje inny producent. Pamiętaj ! W Eco skład jest prosty jak budowa cepa.

Przykład na wyciągnięcie ręki.
Jeśli są suszone morele, to w składzie pisze: morele suszone i ani słowa więcej. Właśnie stoją przede mną. Wkładam jedną do buzi, jej zapach urzeka. Nieco straciła na objętości, odkąd ściągnięto ją z drzewa. Nawet dużo powiem. Bardzo dużo. Kolor brązowy to efekt suszenia, błyszczącego na co dzień odcieniami pomarańczowego, różowego, czerwonego i żółtego koloru dojrzewającego przez wiele miesięcy owocu. Nie ma przeproś, każda suszarka to złodziej objętości i kolorów, ale nie smaków. Suszarce nie mam za złe, że barwy lata zabiera. Na podniebieniu czuję jeszcze resztki promieni, które pozostały na skórce. Słodycz w ustach niczym niezaburzona. Sama natura. Bo morela, jak i większość owoców nadających się do suszenia cukrów dodatkowych oraz polepszaczy czy kandyzowania nie potrzebuje. Podobnie z bananem, który po wysuszeniu jakby siwych kolorów nabiera. Nadal jednak ma swój urok. Jakby wraz z suszeniem latek mu przybywało. Kolorami nacieszę oko gdzie indziej. Dzisiaj morelki jem zamiast słodkiego batona, banana zamiast chipsów, bo tak też można.
Koniec tego delektowania się.

Cel lokalny rynek.
Jesienne słońce między stragany i namioty zagląda. Pięknych równiutkich marchewek i zgrabnej pietruszki oraz jabłek bez skazy, co wszystkie jak z foremki, nie uświadczysz. Za to wszystko takie jakieś mimo swojej brzydoty godne zaufania. Widzę pory i selery. Tych, jeśli dobrze w domu nie domyjesz, piasek w zupie będzie zgrzytał między zębami. Ciekawe doznanie. Uroki owoców i warzyw z targu, które w żyznej ziemi wyhodowane. Zwykły deszcz je podlewa i czasami robaczek się do nich dobierze. I może nie są takie piękne i tak doszorowane, ale jedno jest pewne, w ziemi wyrosło, a oprysków dary ziemi widywały minimum. Bo którego rolnika na opryski stać ?
Czasami zapytam, chociaż wiem, że ludzie z prawdą się lubią mijać. Czasami pożartuję ze sprzedawcą, gdy widzę rzodkiewkę wielkości buraka. Tak dużą, że do buzi na jeden raz jej nie zmieścisz, chociażby chomika się udawało. Sympatyczny Pan w średnim wieku, którego resztki ziemi za paznokci zazwyczaj nie dadzą się domyć, powiada: Niektóre warzywa typu pomidory trzeba pryskać, ale tylko troszkę na początku. A rzodkiewka duża, bo przegapiłem, bo deszczu i słońca ponad miarę. W takich warunkach rośnie jak na drożdżach.
Jeśli kupować to świadomie i w miłej atmosferze, pomyślałam. Prawdomównego Pana polubiłam i często do niego wracam. Rzodkiewki oczywiście kupiłam.
Mijam stoisko innego z rolników. Na stoliku miody pachnące. Błyszczą się w słońcu w kolorach kasztanów. Jak szlifowany bursztyn w pierścionku mojej babci. Promienie światła docierają przez szklany przeźroczysty słoik w każdy zakamarek. Słoiczkom, jak i zawartości jest cieplutko. Czy to jednak dobrze ? Pamiętam opowieść znajomego, który opowiadał o miodowej pasji swojego dziadka. Jakie pszczoły są inteligentne i jakie wrażliwe. Jak miód trzymał dziadek w suterynie, bo szlachetny płyn chłód i ciemno lubi. Przypominam Sobie miłego Pana o imieniu Klemens. Człowiek ciekawy, jak i jego imię. Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, wyglądał, jakby w pole zawsze szedł, albo inaczej, jakby z pola nigdy nie wracał. Luźna jasna, nieco rozciągnięta koszulka, spodnie robocze i gumiaki, które u każdego rolnika to No 1. Włosy rozwichrzone i wieczna pogoda ducha na twarzy wypisana. Pracy dużo, ale on emanował spokojem. Natknęłam się na niego podczas jednej z wypraw. Mała tabliczka na wsi a na niej MIÓD napisane. No to zaglądnęłam.
W małej piwniczce na drewnianych szafkach za płócienną zasłonką stały słoiki z pachnącą gęstą zawartością. Usłyszałam, że: Pszczoły, które miód zbierają, mieszkają w tradycyjnych ulach bez styropianu, pielęgnowane i bez żadnego leczenia antybiotykami. Cukrem w zimie dokarmiane w najmniejszych możliwych ilościach. Tam, gdzie nektar zbierają, pola nieskażone są pestycydami. Ot małe szczegóły a cieszą. Miód oczywiście zakupiłam. Ten wiosenny co ma najwięcej wartości i ten z późnego lata, bo na przeziębienia dobry. Kupuję go do dzisiaj. Takie miody nie potrzebują żadnych napisów. To, że zdrowie w ich wnętrzu ukryte, czuć po otwarciu wieczka zaraz po tym, jak słyszymy dźwięczne klik. To widać po konsystencji, gdy złocisty gęsty płyn, ze złocistą poświatą, po łyżce leniwie spływa. To widać po podejściu i wiedzy sprzedającego.
Z rynku wróciłam z torbą pełną zdrowych brzydactw. Miodów nie kupiłam wierna Panu Klemensowi. Rolnika uświadomiłam. Aby zmyć resztki pestycydów, owoce i warzywa umyłam w ciepłej wodzie z dodatkiem kwasku, a następnie zamoczyłam w równie ciepłej wodzie z dodatkiem sody oczyszczonej. Przy środowiskach kwaśnym, a następnie zasadowym żaden pestycyd nie ma szans. Za taką kąpiel owocki i warzywa odwdzięczają się aromatem i smakiem.
Kierunek hipermarket.
W głowie hasło programu edukacyjnego „Od uprawy do potrawy” promowanego przez jedną z wielkich sieci sklepów w szkołach. Patrzyłam niedawno na plakat. Na górze widniało dobrze znane mi z reklam i wielkich bilbordów logo. Cel akcji szczytny, bo zdrowego odżywiania dotyczy. Na koniec dzieci mają nawet dostać zdrowe przekąski, sponsorowane przez placówkę. Ciekawe co bardziej zapamiętają treści książeczek edukacyjnych czy elementy graficzne sugerujące gdzie w przyszłości mają robić zakupy?. Sprawdzam, jak akcja ma się do półek sklepowych. Tu rozglądam się za zdrowym jedzeniem w zamiarze kupienia. Olejów na zimno tłoczonych w ciemnych butelkach znikoma ilość. Wypatrzyłam jedynie do sałatek oliwy z oliwek. Na nie moda przyszła już lata temu z Włoch, Grecji i Hiszpanii. Brakuje mi lnianego, co naszym polskim szlachetnym rodzimym produktem jest oraz rzepakowego do smażenia Do głowy przychodzi mi jeszcze masło klarowane, które jest znakomitym odpowiednikiem. Nie ma. Pod rafinowanymi, nieskazitelnie czystymi i przefiltrowanymi wiele razy oleistymi płynami, półki się uginają. O olejach polecam doczytać. Warto.
Idę dalej. Owoce, które tutaj pięknie popakowane i błyszczące, ja już na rynku zakupiłam. Pieczywo pięknie pachnące tylko z mrożonego ciasta wypieczone. Szkoda, bo chciałam Wam takie na zakwasie pokazać. W chipsach dużo soli i E — coś tam, a w sokach glukozy co niemiara. Chodźcie proszę dalej. Ziemniaki bez smaku, to sprawdziłam już kiedyś, również odpuściłam. Minęłam półkę z nabiałem, gdzie farbowanych jogurtów nie było końca i inną półkę ze słodyczami, gdzie producenci stwierdzili, że skoro w nazwie mają słowo SŁODYCZ, to ma być słodkie, ile Bozia da.
Końcem końca coś tam kupiłam. Wychodzę z pełnym koszykiem. W takich sklepach polecam zakup papierów toaletowych, chusteczek, ręczników kuchennych i patyczków do uszu. Dlaczego ? Bo mają bardzo dobre ceny. Chociaż wzorki słodkich niebieskich misiaczków i kwiatuszków w kolorze słońca kuszą, polecam wszystko, co białe, bo i na co ryzykować z rakotwórczymi kolorowymi farbami. Białe tak na wszelki wypadek i w trosce o biedne zwierzątka, bo żadne z nich nie chce podcierać czterech literek, nawet tych dziecięcych.
Wychodząc ze sklepu rozmyślam ile wokół nas podświadomej reklamy, ile kuszących kolorów, haseł i zapachów. Ile produktów tak podobnych, tylko w różnych opakowaniach, przekrzykujących się na półkach: Kup mnie ! Nie. Mnie kup !, bo tak ich zaprogramowano. Wielu z nas również podjęto programem. Tylko czy zdajemy Sobie sprawę ? Są jednak tacy co krzyków nie lubią. Dodatkowo nazwy BIO, ECO, PRODUKT NATURALNY czy BEZ GMO, które coraz częściej się pojawiają na opakowaniach, dają im do myślenia. Coraz częściej patrzymy na to, co jemy. Zaczynamy zerkać co naprawdę ląduje na naszych talerzach.

Dlaczego ludzie zaczynają się interesować zdrowym jedzeniem a co za tym idzie własnym zdrowiem?
BOIMY SIĘ ŚMIERCI. Ot tak po prostu. Usłyszałam to niedawno od statecznego i bardzo pogodnego Pana w okularach, ze starannie przycięta bródką, który zajmuje się badaniem rynku.
Warto pamiętać.
Zakupy, gotowanie i spożywanie posiłków to spora część naszego życia. I sporo czasu zajmuje. Przekonują się o tym Ci, co rezygnują z błyskawicznych zupek i dań z puszek i słoików. Życie w zdrowiu jest wyzwaniem i tego warto być świadomym, aby wytrwać, żywiąc się zdrowym. Aby wiedzieć, po co i na co. Pamiętajmy, że wielu rzeczy nie odwrócimy i że nie cofniemy czasu. Im wcześniej przyjdzie świadomość, tym szybciej jelita i reszta ciała nam za to podziękuję. Może dzięki temu nie odpalimy zapłonu, który w nas drzemie, rakiem nazywanym lub nowotworem jak kto woli. To zmora naszych czasów, która sieje zniszczenie i nas przeraża. Może dzięki zmianom wiele chorób przejdzie obok nas, a może będziemy mogli odstawić niektóre leki i suplementy diety, które są tylko zastępstwem ? Zastępstwa znamy przecież ze szkół. Wiemy, że na dłuższą metę nie ma to, jak oryginał.

Przez wiele lat jadłam margaryny i sosy z torebek, przez wiele lat wszystko, co przyniósł ze sobą Zachód. Obecnie jestem czujna, bo nie chcę, aby mną manipulowano. Obecne życie to ciągła nauka, odkrywanie, uświadamianie i testowanie. Dlatego zmieniam, sprawdzam, odrzucam, zostawiam co lepsze. Robiąc wpisy kieruje się jedną zasadą: Dziel się tym, czego sam doświadczyłeś, co sam skosztowałeś, czego dotknąłeś i co Ci służy. Może te kilka spostrzeżeń pomoże i Wam coś w życiu zmienić, jeśli uważasz oczywiście, że jest zmian potrzeba. Bo przecież nic na siłę. Każdy wie co mu służy.
Zaskoczę tych, co mnie znają i myślą, że taka konsekwentna. Wiem, że o zdrowiu piszę, ale dzisiaj mimo zdrowych zakupów, w pogoni życia i braku czasu, zjadłam w porze obiadowej, wielkiego, ciepłego, słodkiego napompowanego jak balon obwarzanka, obciekającego bielutkim lukrem, który obkleił każdy mój palec z osobna. Jego zapach czuć było na kilometr. Mienił się licznymi kolorami i wygrał rywalizację z równie kuszącym sąsiadującym pączkiem. Pychota, prawda?. Wygrał głód i obwarzanek. Więc może ten wpis to z wyrzutów, a może zadana sobie pokuta ?.
Nie popadam w skrajności. Zakonserwować się to nic złego. Dać Sobie forów też oczywiście. Powtórzę po raz kolejny. Świadomie. To moje ulubione słowo. Jeśli więc jesz patrz co masz na talerzu i dociekaj jak zostało zrobione. Jeśli idziesz do sklepu, nigdy nie na głodnego. Nakarm burczącego zwierzaka co się jeść dopomina. W sklepie niech głowa o zakupie decyduje. Świadomych zakupów życzę i jak zawsze po wszechczasy: ZDROWIA.

 

Dodaj komentarz