Nowe odkrycia
Są miejsca, w które zaglądam na chwilkę i opuszczam, bo nic mnie do nich nie ciągnie. Czasami jednak mam wrażenie, że gdzieś mnie mało. Chciałabym dłużej i jeszcze dłużej. Chłonę przestrzeń i zbieram wrażenia w garści. Upycham do kieszeni, z myślą, że a nóż na zawsze zostaną. Dzisiaj o Limmonari, która bezludna była, ale chyba wieki temu i miejscu gdzieś tam, godnym po stokroć uwagi.
Limmonari
Miejskie plaże są i owszem na Skopelos. Widoki mają ciekawe, jednak nie jest na nich już tak kameralne. Wybieram się na taką jedną co na mapie czerwono białym parasolem zaznaczona. Za kierownicą tym razem nie siedzę, w telefonie kilka tych słów dla Was kreślę. Uważności co do okolicy nie było zbytniej. Pamiętam tylko, że po jednej stronie na wyciągnięcie ręki mam skałę, z której mogę suche kwiatki zrywać a po drugiej bezkresne morze i widok odległych wysepek. Dojeżdżam na miejsce. Z drogi plaża wygląda na przejrzystą. Na tafli unosi się kilka łódek. Woda spokojna. Limmonari ukryta jest w małej zatoczce zaraz przy drodze. Stoi tu kilka samochodów. Na plaży foczki, których opalenizna sięga już prawie zenitu i nowo napływające jeszcze białe osóbki. Równo rozstawione na miejskiej plaży parasole mówią: zapłać i zapraszam do cienia, bo za wiele innego przy samej wodzie nie ma. Muzyki dużo, a wokół rozbawione pociechy, więc miejsce oceniam na nieco hałaśliwe. To właśnie jedno z takich miejsc, gdzie zaglądam i jadę dalej.
Wzdłuż klifów
Wrażeń w drodze powrotnej nie brakuje. Teraz jestem uważna. Polecam siedzieć na miejscu pasażera i mieć linię brzegową po swojej prawej stronie. Emocji nie zabraknie, szczególnie gdy na drodze mijają się dwa samochody. Kiedy koła pojazdu zbliżają się do krawędzi jako tako położonego asfaltu, widzę już tylko kamienistą ścianę. Biegnie w dół. Widok rozpościera się na morze i nieregularny brzeg wyspy. Wiecie? U mnie również czasami strach nie obchodzi bokiem. Okiełznałam go, widząc, że tubylcy nic sobie z tego nie robią. Ot taka droga, której w mojej okolicy nie ma. Kwestia przyzwyczajenia. Takie myślenie powoduje, że strach znika.
Gdzieś tam
Nieopodal miejskiej plaży kilka miejsc, o których wiedzą tylko nieliczni. Wystarczy ostro skręcić i jechać wyżej i wyżej. Droga tyle, co wykuta w skale, koła skaczą, bo pod nimi nieregularna nawierzchnia kamieniem nieco tylko wyrównana. Nie znajdziesz jej na turystycznej mapie. To jedna z tych, które przychodzą do Ciebie, a intuicja podpowiada: Jedź przed siebie. Ciekawość świata popłaca.
Wszystko, co potrafi zaskoczyć, zaczyna się już kilkaset metrów dalej. Kilka drzew i ostre zejście dzieli mnie od zacisznej małej zatoczki, do której lądem nie dojdziesz. Z tego miejsca widzisz w oddali miejską plażę, ale tutaj jej dźwięki już nie docierają. Białe jak wapno skały wchodzą do przejrzystej wody daleko w głąb. Jadę dalej. Zatrzymuję się w miejscu, gdzie droga odbija w głąb wyspy. Prawie u szczytu góry następne zejście. Przede mną widok wart zapamiętania. Tutaj mogę spędzić wieki. Wróć. Nie mogę. Chciałabym.
To tutaj tubylcy przypływają łowić ośmiornice i langusty. Tutaj skały górują nad wodą. Znowu szybuję nad ziemią. Znowu morze zaskakuje. Otwory w skałach zasysają wodę.
Wypatrując smoków
Schylam się i zaglądam do kryjących swoje tajemnice jaskiń. Jedna największa wręcz żyje. Wielka a przy jej wejściu wysoki głaz, który przyjął poważną pozę, jakby robił za ochroniarza. Jaskinia oddycha regularnie. Dobitny rytm oddechu słychać tylko z jednego miejsca.
Wyobraźcie sobie smoka wielkiego jak Guliwer. Takiego, jakiego pamiętacie z dzieciństwa, gdy głowę chowaliście pod poduszkę, gdy ktoś o nim wspomniał. Siedzi w wodzie, schowany w zaułku wysokich klifów gdzie woda przeźroczysta na, tyle że na dnie wielkie łapy wraz z pazurami widać. Moczy się, chłodzi zadowolony. Spragniony nabiera głęboko powietrza, a potem wypuszcza powoli, oddając przy tym sapiąco — chrapiący dźwięk. Potem nabiera wody. Przełyka ją ze smakiem, a woda leci przez cale gardło. Nadmiar wypluwa. Ja jestem bezpieczna. A co ze snurkiem, który w wodzie pojawił się nagle?
Niestrudzeni
Snorkeling w Grecji jest tak popularny, jak samo nurkowanie, chociażby dlatego, że jest jego tańszą wersją. Przyglądam się osobie z króciutką fajką wystającą niewiele ponad prawie nieruchomą taflę, z maską i płetwach, których długość równa jest połowie długości jego ciała. Ów człowiek ma tu chyba ze smokiem umowę. W rękach dzieży długą kuszę przypominającą husarską kopię czy jak kto woli włócznię. Przesuwa się bezszelestnie w poszukiwaniu nietypowych jak dla nas morskich stworzeń. Rozgląda się ciekawie. Dno widzi, ale pamiętajcie, przy klarownej wodzie głębokości bez komputera nurkowego ocenić jest bardzo trudno. Patrzę, jak znika na tyle długo, że udaje mi się o nim czasami zapominać. Śmiem twierdzić, że głębokość można tu liczyć w dziesiątkach. Niestrudzenie wzdłuż brzegu, ciągnąc za sobą bojkę, mężczyzna przeczesuje krok po kroku tutejszą schowaną przed ludźmi okolicę. Uspokajający, a jednocześnie ciekawy widok.
Rozglądam się jeszcze raz dookoła. Patrzę w górę i w dół. Zaglądam ostatni raz w każdy zakamarek. Takie miejsca opuszcza się z żalem. Na takie miejsca wiecznie czasu mało. To tutaj można usłyszeć samego siebie, chociaż wcale nic się w danej chwili nie powiedziało. Posłuchać tego, co smoki mają do powiedzenia. Popatrzyć razem ze skałami w bezkresne morze. Pomarzyć w ciszy lub porozmawiać z echem, jeśli tylko ma się na to ochotę.