Królestwo cykad Skopelos 5/10

Nowe smaki
Należę do tych, co ich wszędzie nosi. Ciekawość świata nie pozwala mi długo usiedzieć w jednym miejscu. Wyspa Skopelos jest niewielkie i do zaglądania w jej zakamarki wręcz mnie zachęca. Dzisiaj krótko o tubylczej drodze do posesji. Takiej jednej z wielu. Również ku może waszemu zaskoczeniu o sposobie jedzenie mirabelek innym niż zwykle.

Jak będę ją wspominać? Wąską, kamienistą, krętą pełną owoców i słońca. Taką niedokończoną gdzie o krawężnikach niewielu słyszało, a zatem za nimi nie tęsknią zbytnio. Taką co niesie ze sobą multum niespodzianek. Zatrzymuję się na chwilkę zaraz za zakrętem. Po obu stronach opuszczone domostwa mam jak na wyciągnięcie ręki. Obok pnie owocowych drzew przytulają się prawie do ściany. Dalej suche łąki i dzikie gaje oliwne. Wiejskie klimaty jednym słowem.
Nad moją głową kiście mirabelek i uginające się od nich gałęzie. Żółte i czerwone, czyli: Do wyboru do koloru. Na tle zieleni, szarości drogi, białych ścian, czerwonych drzwi i niebieskich okiennic drugiego domu wyglądają zjawiskowo. Oprócz owoców kolory są tutaj równie soczyste. Mirabelki proszą: Zjedz mnie bez mycia. Mniamusia dla oczu. Przyjmuje zasadę: Wszystko, co poza prywatną posesją jest do częstowania. Zrywam żółtą. Mirabelkę można zjeść na dwa sposoby. Pierwszy to wrzucić do buzi zmielić i wypluć pozostałość, czyli pestkę. Właśnie tą stosuję teraz. Dla żółtych zwartych i nieco twardych to trafny wybór. Poza tym to sposób dla głodnego a ze mnie chwilowy głodomór. W samochodzie stawiam na sposób drugi, czyli delektowanie się. Biorę kolejną i nad nią się skupiam, chociaż mam ich całą reklamówkę. Czerwoną tym razem rozpracowuję. Naciskam lekko. Czuję, jakbym w ręce trzymała napompowaną gumową piłeczkę, która sprężynuje przyjemnie między dwoma palcami. Bardzo cienka skórka dzieli mnie od tego, co w środku. Nadgryzam delikatnie, tworząc małą dziurkę. Na podniebieniu czuję zajawkę, tego, co mnie czeka. Zasysam powoli. Na język trafia słodki mus. Masa podobna do tej zmiksowanej czasami w blenderze. Zbędne mi są cukry i miody, bo to już miód mam w gębie. Masa rozchodzi się po buzi. Przełykam. Zjedzone. Na jednej się nie kończy. Mirabelek czas nastał, zachęcam próbować.

Dookoła niewielkie zabudowania. Część opuszczonych. Dzikie gaje oliwne, o których tubylcy pamiętają, gdy owoc dojrzewa. Jakiś traktor schował się pod drzewem przed słońcem. Mało z niego na skalistych stokach pożytku, ale z jakiegoś powodu jest tutaj jednak. Wracam i jest mi dobrze. Kierunek basen ze słoną wodą, która wchodzi do nosa. Tak czasami również można przyjemnie czas spędzić.

Dodaj komentarz