KARAIBY – MORSKA 6 – TKA 5/25

Gdzieś pomiędzy St. Lucia a St. Vincent
Wieje dobre 6 w skali Beauforta. Wielu zapyta a ile to do diabła. Już tłumaczę łopatologicznie: Siedzę sobie na zewnątrz łodzi, przy stoliku na rufie, między dwoma pływakami. W dłoni trzymam talerz z zupą pomidorową taką prawdziwą. Lepszą nawet niż u mam. Z pomidorów, które tutaj właśnie urosły na słońcu Nie stawiam jej na stoliku co by nie utracić. Zsunęłaby się i znikła z oczu a Bogowie morza zjedli w głębinach, zanim bym się oglądnęła. Biorę łyżkę wypełnioną smaczną potrawą. Kieruję w stronę ust celem zwyczajnej konsumpcji. Mimo że chcę to zrobić szybko, wiatr zupę z łyżki zabiera tą i każdą następną. Myślę sobie: morze nie odpuści, bo na zupkę ma dziś chrapkę. To właśnie jest Morska szóstka. Przy siódemce jest bardzo podobnie z małą różnicą. Z łyżki nie pomidorówka ucieka a gulasz w gęstym sosie. Jak się nie domknie szafki talerze jak UFO pod pokładem fruwają, a kiedy lądują, słyszysz dzwony kościelne. Taka mała atrakcja. LB sunie. Ryby nie biorą, a jak biorą to wstyd dla gara.

Płynę, leżę, leniuchuję. Patrzę tym razem w górę. Siatka wbija się w moje ciało. Pode mną woda myje mi tyłek, muskając również co jakiś czas po buzi. Nade mną niebo i tęcza z zupełnie nowej perspektywy. Ścieli się po nieboskłonie jak Anielska aureolka. W kilku miejscach chmury chcą ją rozmyć trochę a w kilku przykryć lub rozdmuchać. Twierdzicie, że tak się nie da? No proszę was. Nie da się, gdy patrzymy tylko przed siebie. Czasami warto popatrzeć pod nogi i na to, co nad potylicą. Stanąć na rękach czy na stole, położyć się i zerknąć tam, gdzie zapominamy, a do tego być tu i teraz. No i masz wrota do nieba o barwach, które trudno opisać. Wrota do naszej duszy, zaproszenie od Boga. Kilka godzin wcześniej przeszła myśl złowroga i o czym ja to napiszę skoro wszędzie woda i woda.

No i masz ci los. W takich momentach życie mnie dobrze nastraja. Leżę i lenistwo ogarnia, bo tęcza zniewala, ale nie tylko. No dobrze przyznam wam w sekrecie: Przy sześciu Beauforta dopadła mnie choroba morska. Pozycja na trupa chroni przed chwilami, gdzie wrota do świata zewnętrznego otwierają się górą. Neptunowi wody nie będę zaśmiecać, więc łączę przyjemne z zastanym i tak trwam.
Wieczorem dopływamy znowu do lądu. Błędnik i cała reszta dużo lepiej huśtanie znoszą. Przede mną jakiś tam pomost, który nie okazuje się jakimś tam.
W wodzie niebieskiej jak majtki Uli rybki przyglądają się nam ciekawie. Inaczej kolor trudno mi opisać. Chudziny i niebogi przypominają krótkie węże wodne. Jednym słowem piękniusie bestie. Rzucają się w oczy, mimo że dookoła ciemno.
Po krótkiej wizycie na brzegu słyszę kobiece słowa: Mogłabym zostać tu na całe życie. Na brzegu skrzynie umarlaków przybite na pale stoją na baczność jak w wojsku. Jest wieczór, więc widok dość ekscytujący. O ho! Trzeba to będzie obniuchać i oglądnąć z bliska. Ciąg dalszy nastąpi. Przecież nie zostawię tak tego.

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz