KARAIBY – NA ŚNIADANIU U ANTONIEGO KONTRA PIRACI Z ZATOKI WALLILABOU BAY 6/25

Pirates of the Karibbean na wyspie Saint Vincent i Grenadines
Niewiele ponad rok temu opisałam miejsce, gdzie powstawała Mamma Mia. Tamto planowałam. To zastaję zupełnym przypadkiem. Dzisiaj moje stopy stąpają po plaży filmowych rozbójników. Oglądam pozostałości ze scen właśnie do tego filmu. Miejsca, gdzie Kapitan Jack Sparrow nieludzko broił i śmiertelnie mocny trunek, od którego nikt jeszcze nie umarł, w darze pozostawił. Piraci z Karaibów Gore Verbinski’ego. Wyszukane efekty specjalne, obsada do pozazdroszczenia i niepowtarzalna muzyka Hansa Zimmera. Kojarzycie?

Wallilabou Bay
Właśnie tutaj jestem. Upłynęło lat ponad 10. Czy życie przez to, że kręcili tutaj jedną z najbardziej dochodowych produkcji filmowych, zmieniło tych ludzi jakoś? Nie widzę. Mieszkańcy w marketing nie weszli, może dlatego dobrze się tu czuję. Stary rozlatujący się pomost? Taki powinien być. Starość każdego dopada. Obok zjawiskowa atrapa budynku, w którym leżące luźno na ziemi akcesoria filmowe można dotykać, i nikt nie ma nic przeciwko temu. W środku założenia niepozorna żarówka nadająca filmowy nieco mroczny klimat. Na plastikowych przeźroczystych charakterystycznych taśmach jeszcze twarze bohaterów widać. Zarys jednego z nich powtarzalny na setkach następnych matowych klatek. Klisza.

Przypomina mi dzieciństwo. Uwielbiałam wywoływać zdjęcia. Ciemna kuchnia. Musiało być ciemno. Liczne kuwety. Kwaśny zapach wywoływaczy i utrwalaczy. Powiększalnik wyciągał wszystkie szczegóły. Wpatrywałam się w nie, zanim na lata przelane zostały w postaci rysunku na gładki bielutki papier. Czy wracasz czasami do pięknych wspomnień, które są tylko twoje?

Biorę głęboki oddech. Czuję zapach drewna, które w tutejszym słońcu się suszy. Powietrza, które wpada do środka od czasu do czasu. Zdjęcia i jeszcze raz zdjęcia. Pozostałości, na których czas też już położył swoją rękę. A na nich: Johnny Deep, Geoffrey Rush, Orlando Bloom i wielu innych. Byli tutaj. Ja tutaj jestem. W rogu następna z trumien i ta cisza tak bardzo pasująca do tego miejsca. Udziela się. Popatrzyłam na ręce. Skóra wyglądała jak gruboziarnisty papier ścierny. Chwilkę ciarki przeszły. Jak niewiele trzeba. W pobliskiej knajpce, gdzie ścian nigdy nie wybudowano, bo i po co, wcisnęłam cztery litery w miękki stary jak świat wygodny fotel z miękkim siedziskiem i twardym oparciem. Zaraz obok nie inaczej następna charakterystyczna skrzynia. Taka prosta, najtańsza, najpiękniejsza, bez zdobień i lakierowania. Sprawdzam. Ta tutaj jest pusta. Następne przybite są do pali za moimi plecami czarne jak noc i tylko księżyc ich krawędzie rozświetla miejscami. Trumny, mary i skrzynie. Słuchajcie. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Polubiłam to miejsce. Proste w swojej prostocie, nie „nadmuchane”. Takie zgodne z naturą: Ktoś tu był, ktoś poszedł a po nim przyszli następni. Czuję błogi spokój. Jakbym w ciemną noc na cmentarzysku przesiadywała. Jedyna drobna od miasta umarłych różnica? Tutaj jest błogosławione dla wielu i czasami nieprzystępne Wi — Fi.
Czasami słyszę w powietrzu słowa tych, co się za łepskich uważają: Nie wykorzystali, zaprzepaścili, a można by było na tym zarobić. Osobiście cieszę się z zastanego.

Śniadanie u Antka inne niż wszystkie
Na kolacji nie byłam, bo w trumny się zapatrzyłam. Z tymi, co Sparrow’s rum wieczorkiem u Antosia popijali, nie omieszkałam w miejsce, o którym mówili, zaglądnąć z samego rana.
Przy plaży mała knajpka. Mówią „U Antoniego”. Trudno to knajpą nazwać. Konstrukcja bardziej na tymczasową chatkę wygląda. Jedna żarówka pośrodku ze szczytu dachu zwisa na długim kablu. Nieczynna, bezczynna i czas o niej zapomniał. Druga w postaci krótkiego leda, który też po małych przejściach. Jedyna sprawna, tyle o ile rozświetla skromne pomieszczenie. Pajęczyna misternie utkana zaraz obok w sąsiedztwie. Wytężam wzrok. Antoni to kolekcjoner. Za cel upatrzył sobie biustonosze, majtki, a nawet używane skarpety. Wszystkie wiszą mniej misternie upięte nad drewnianym potężnym blatem. W drugim planie koszulki i czapeczki z daszkiem. Wszystkie przedmioty przekazane od turystów darczyńców. Wśród takiego wystroju Antoś rozlewa i podpala na stole rum w ramach powitania. Do ucha polska muzyka wpada. Wpadam w zadumę. Człowiek wyjeżdża. Leci na drugą półkulę i martwi się, jak dogadać, po czym gdzieś w jednej z najmniejszych zatoczek spotyka Antosia, co pod ręką ma tak na wszelki wypadek polskie liczne ballady. Muzyka, bardzo mocne „co nieco” i nieco inne mniej u nas popularne skręty. Tutaj ich zawartość rośnie zaraz za rogiem. Jedni na nie gandzia inni „marycha” wołają. Zapach starych kart i zleżałych pamiętników, zeszytów z setkami od serca wpisów. Płyty, dużo płyt. Śmiech tańce i on. Czy czujesz już ten klimat?
Jaki jest Antoni?
Antoni z zatoki st. Vincent pochodzi i polskim kaleczy. Rano uśmiechem wita, a wieczorem częstuje jointami. Czasami bawi w DJ – a czasami śpiewa pod nosem. Kiedy już wszyscy dobrze się bawią, w błogą potrafi zapaść.
Jak wyglądało moje śniadanie w Wallilabou? Z Antonim rozmawiałam i z Antonim w kuchni się kręciłam. Jajecznicę usmażyłam i zmywałam, bo miałam taką ochotę.
Jaki go zapamiętam?
Szczuplutkiego drobnego faceta, siedzącego na małym stołeczku, wsłuchanego w rytmy tutejszego tanecznego, dźwięcznego i przyjemnego dla ucha Calypso.

Na włościach Fritza
Na wyspie jest kilka miasteczek ze stolicą tego państwa na czele. Do wyspy jeszcze kilka mniejszych wysepek przynależy. Jadę w szczękę cywilizacji. Po drodze wśród wystrzyżonej trawy ścielą się niepozorne cmentarze. Malutkie i każdy inny. Grobowce wychodzą z podziemi. Podchodzą aż pod domostwa i traktowane są jak nasze miejskie parki. W nich się wpatruje mieszkanka, gdy siada odpocząć pod domem. Żywi i umarli razem. To ono służy za skrót do pobliskiego w miasteczku sklepu, tutaj też bawią się najmłodsze pociechy, to skrót dla tych, co poboczem wracają raźno ze szkoły. Wysypały się jak mróweczki i idą wielkimi Od stóp do głów w mundurki kolorowe ubrane. To tutaj poznaję Fritza. Policjanta, który kokosami częstuje. Z własnego ogrodu egzotyczne owoce strąca. Dzięki niemu poznaję stolice i przez chwilę od jego kolegi długie czarne włosy zapożyczam. Wielkich miast podczas wypadów wypoczynkowych nie opisuję. Jeśli macie niedosyt o Kingstown polecam poczytać w necie.

 

 

Dodaj komentarz