5 POWODÓW I BEZ POWODU, DLACZEGO WARTO LATAĆ NAD CHMURAMI W DZIEŃ POCHMURNY

Jest przed północą. Ostatnią godzinkę spędzam, jadąc tradycyjnie samochodem. Dzisiaj miało być szybko. Podróży po asfalcie jest tylko troszkę. Za oknami ciemno. Nocne szarości przeplatają się z jesiennymi popielatymi kolorami pni drzew i bezlistnych gałęzi. Do tego szaro bure liście, które na ziemi już od jakiegoś czasu przy drodze leżą i myszate barwy sarenek, pasących się w chłodną noc, przy drodze. Sztuk 7 naliczyłam. Bestii małych. Uważaj na nie, bo niejednemu dały już popalić. Szczególnie o tej porze dnia i roku. Jeszcze przed chwilką byłam w przestworzach. Teraz siedząc za kierownicą, na spokojnie szukam powodów do latania, w dni gdzie zima z jesienią się spotykają, gdzie troszkę deszczu, troszkę śniegu i chmur co niemiara. Gdzie do towarzystwa wiatr dołącza.

Powód 1 – Aby było szybciej.
Lot Rzeszów – Warszawa. Dzisiaj testuję możliwości, moje i naszych poczciwych linii lotniczych LOT.
Nawet mimo licznych przesiadek i spacerów na zewnątrz i w środku lotniska, kontroli i oczekiwań i tak latając, czas dostajesz od nich w prezencie. Zaliczam cztery loty w ciągu jednego dnia nad naszą polską ziemią. Tak mnie, wzięło? Nie, o nie. Jak to w życiu. To potrzeba szybkiego przemieszczenia się. Dzięki temu w taki dzień jak dzisiaj masz prawo powiedzieć: Oj dzisiaj to zrobiłam bardzo dużo.

Powód 2 – Aby przełamać obawy lub z czystej ciekawości.
Bo bywa, że latania się boimy. Bo bywa, że ceny nam straszne. Bo nam się lotniska skomplikowane wydają, czy procedury dziwaczne. Niektórych języki przerażają. I ja się wcale a wcale temu nie dziwię. Mówię, po co lecieć od razu wielkim bykiem, po co na koniec świata i całą dobę. Małe jest tańsze. Blisko jest piękne. Zamiast wielkich walizek, torba podręczna wystarczy lub malutki plecak. Tyle wystarczy, aby przekonać się, że nie taki diabeł straszny. Pierwszy raz? Przecież kiedyś zawsze jest pierwszy? Kolejny w strachu? A nóż strachu nie będzie. Nie przekonasz się, jak nie spróbujesz. Z innym nastawieniem lub w innym towarzystwie.

Powód 3 – Aby poznać nowe trendy w modzie.
Przesiadka. Lot Warszawa – Wrocław. Jednemu panu buty się błyszczą. Granatowe. Pan mały, ale stopa duża, bo but tak ciekawie uformowany. Ktoś w trampach bez sznurówek paraduje. Inny pan, płaszcz na lewą stronę odwinął i przez rękę przerzucił. Taki wełniany, z pieczołowicie wykończonymi szyciami. Marka zupełnie mi nie znana, ale mniemam, inni wiedzą, o co chodzi. Gazety i media swoją drogą. Tu zobaczysz cały przegląd firm i marek, które ludzie sobie z całego świata upodobali. Tu często spotkasz tych, co stroić się lubią. Nie musisz tego lubić i nie musisz kupować, ale jeśli chcesz za modami nadążać, przyglądaj się ludziskom w samolotach.

Powód 4 banalny – Dla krasnali.
Kilka chwil w Rzeszowie, nieco więcej w Warszawie, potem Wrocław. Kilka bitych godzin pracy warsztatowej i kilka minut na Wrocławskim rynku, żeby złapać głęboki oddech. Jak na krótką chwilkę aż 13 tamtejszych krasnoludków naliczyłam. Uwielbiam je. Szukając ich po mieście, nawet na szybko, bawię się jak dziecko. Wrocław i krasnale polecam. Są słodkie i bardzo sympatyczne. I bez względu na pogodę ciągle się do nas uśmiechają. Ludzie, o tej porze roku, dorabiają im czerwono — białe czapeczki i kolorowe szaliczki. Również mają do nich sentyment. Dobre z nich duszki. Takie krasnalkowe. Wrocław tętni życiem. Studenci, obcokrajowcy, zwykli mieszkańcy podążający do pracy. Miasto, które ma w sobie dużo ciepła, chociaż na dworze zimno. Pamiętajcie, gdziekolwiek wylądujecie, znajdziecie atrakcje, które będą godne uwagi lub powodem do dobrej zabawy.

Powód 5 – Aby przekonać się, że każdy zawód jest dla nas, gdy tylko tego chcemy.
Przede mną powrót. Lot Wrocław – Warszawa. Pan Kapitan o polskim imieniu Tadeusz i jeszcze bardziej polskim nazwisku Wiącek, w drodze powrotnej ma za towarzyszkę Panią Kapitan Patrycję. To szefowa rejsu. Pani, w czarnej eleganckiej sukience i charakterystycznej dla tych linii bordowo – biało – granatowej chustce, na chwilkę pojawia się w korytarzu. Kobiety za kierownicą czy kokpitem samolotu zawsze mnie cieszą. Odważne bestie, a do tego często bardzo ładne. Jak one to robią, że mimo suchego samolotowego powietrza ich cery są gładkie i delikatne jak ich apaszki ? Warto zapytać przy pierwszej okazji. Na dworze deszczowo. Temperatura na plusie, ale zimno przeszywa człowieka. Przyjemne ciepło czuję na plecach, a przed chwilą wiatr pod kurtką hulał i do uszu zaglądał. LOT się spisuje. Dodam, że kierowców i pilotów mają pierwsza klasa. Dla wszystkich zainteresowanych dziewczyn dodam, że jest na co popatrzyć.

A teraz bez powodu.
Lot Warszawa – Rzeszów. To już ostatni z lotów. Czwarty w kolejności. Autobus dowożący robi po płycie lotniska dziwne esy-floresy. Tu tez obowiązują jakieś zasady. Płyta błyszczy się od deszczu. Niekończąca się wielka powierzchnia. Pierwsza myśl: Ale by się na rolkach jeździło! Bez końca. Druga: A jak można byłoby się rozpędzić i jakie tempo zawrotne osiągnąć. Koniec marzeń. Wsiadam do samolociku. Ten nieco większy niż poprzedni. Nazw nie zapamiętuję. Nie są mi potrzebne. Ważne, że czysty i biały i leci ponad 7 tysięcy nad ziemią. Tutaj ruchu zbytniego nie ma. W samolocie po raz kolejny słyszę: Na pokład nie można wnosić telefonów Samsung Galaxy Note 7. (bo ponoć wybuchają). Jeśli takowy posiadacie, przynieście go do nas. No już widzę, jak ludzie szybciutko lecą. Szybciej niż samolot, w którym siedzą. Kto się przyzna i odda swój ulubiony nowiutki jeszcze telefonik? Oddalibyście? Takie rozporządzenia często mnie bawią. Przy każdym z lotów usłyszałam po pytaniu ciszę. Taką głębią podszytą. Zero szmeru. Ktoś siedzi w bezruchu, inny pewnie nie dosłyszy. Nikt nie ma takiego telefonu, chociaż model najnowszy.
Podczas wszystkich 4 lotów, miło jestem zaskoczona. Dowodów nie sprawdzają. Wystarczą wydruki kart pokładowych. Szybkie przesiadki jak w niejednej tradycyjnej komunikacji miejskiej typu autobus. Miejsca same siedzące. Szybko, sprawnie. Kawa, woda, herbatka, batoniki, troskliwość i uśmiech stewardess całkiem free. Bez świateł i widokiem na szeroki horyzont. Wypatruję pięknego księżyca, który ponoć przez 3 dni jest troszkę piękniejszy niż zazwyczaj. Okrąglutki jak niektóre buzie pasażerów. Księżyca nie ma. Cóż, pewnie schował się za skrzydłem lub w pobliżu silnika.

Jest przed północą. Obok mnie półtoraroczny Pawełek, z suniętą na oczy grubą czapą, siedzi na kolanach mamy. Naciąga ją na oczy jeszcze bardziej. Pod czapką blond włoski jeszcze nieścinane od narodzin. Pucata buzi, raz płacze, a raz się śmieje. Zmęczenie u dzieciaka widać. Ruchliwy, chodzić chce, ruszać się. Dzisiaj tez już troszkę lotów ma za sobą. Płacze. W głośniczkach muzyczka z Jeziora Łabędziego bardzo sympatyczna dla ucha. Silniki wygasły. Pawełek się uspokoił. Najwyższy czas wysiadać.

Jeśli kiedyś staniesz przed dylematem czym po Polsce podróżować, weź również pod uwagę szlaki podniebne. Nasmaruj buzię kremem, bo na lotnisku może Ci być zabrany, weź na ramię małą torbę, gdzie zmieścisz smakołyk i w drogę ku nowej przygodzie obserwować świat z każdej strony.

20161115_23402620161115_234037  20161115_062212

Dodaj komentarz