A CZYLI MIEJSCOWOŚĆ O NAJKRÓTSZEJ NAZWIE NA ŚWIECIE. LOFOTY 1/6

Jeśli macie ochotę na chwilkę odpocząć od znanych Wam codziennych widoczków, od oglądania z przewodnikami szeregu podobnych do Siebie kościołów czy muzeów. Jeśli chcecie wyruszyć nieco dalej, ścieżkami którymi turyści nie chodzą, bo nie są wyasfaltowane, zapraszam.

Tym razem do miejscowości o dźwięcznej nazwie A czytanej zupełnie inaczej, której nazwę tylko tubylcy są w stanie poprawnie pewnie wymówić. Miasteczko wielkości, no niewielkie powiadam. Malutkie. Kiedy stajesz w centralnym miejscu wszystko obejmiesz wzrokiem. W słońcu diabelska czerwień domów konkuruje z boskim kolorem nieba, które morzu przypisane. Miasteczko cały czas żyje chociaż jak skansen wygląda. Jakieś 250 lat temu jeden młodzieniec stwierdził, że wybuduje tu domek. Dzisiaj dzięki niemu kilku mieszkańców z tego miejsca utrzymuje się. Zliczyć ich można szybko. Jest ich garstka.

Jestem w centrum miasteczka. Obok mnie piekarnia i malutki sklepik z pamiątkami. Na półkach kilka rzeczy do podratowania gospodyni, jak jej coś w domu zabraknie. Jest jeszcze miejsce, gdzie można coś zjeść. W kilku krasnalkowych domkach rekwizyty, które można oglądać. Ot cała miejscowość A. Jeśli tu kiedyś zaglądniecie pytajcie o Olgę. Albo lepiej. Do sklepiku zaglądnijcie. Szukajcie wzrokiem dziewczyny o polskich rysach z długimi włosami, których ona poskramiać nie chce, w letniej sukieneczce i grubym dłuższym rozciągniętym wełnianym swetrze, bez guzików, który co rusz poprawia, bo troszkę chłodno. Na nosie niesforne okulary. Spadają, więc potrzebują poprawek, kiedy sweterek ich nie potrzebuje. Jak tu się znalazła pozostanie dla mnie tajemnicą. Oprowadza turystów, gdyż jest przewodniczką. Z jej ust słyszę: Za dwie godziny jadę do dużego miasta. Pytam jej co to znaczy. Duże miasto na Lofotach to takie, gdzie jest większy sklep i bank. Potem idziemy każda w swoją stronę. Odpuszczam. Gdzie indziej mnie ciągnie. Przemykam między domkami. Przede mną asfaltowa dróżka ciągnie się tylko chwilę. Potem już tylko to, co natura dała troszkę przez ludzi poprawione, żeby samochód mógł wjechać. Tam turyści nie chodzą. Ścieżka chowa się za jedną ze skał. Prowadzi do tubylców, którzy przed obcymi się za skałą chowają. Przysiadam chwilkę na placu zabaw. Piaskownica kamykami wysypana. Wśród nich trawka miejscami wyrasta. Kilka opon na łańcuchu robi za huśtawki. Skromnie jak cała Norwegia. Siadam na jednej. Wokół błoga cisza. Przez chwilę słychać rozmowy z pobliskiego domku, jednak i one szybko milkną, Domki leżą nad zatoczką. Zbudowane na skałach podchodzą blisko pod wodę. Skały schodzą w dół, a tam już tylko morze, horyzont oraz góry. Kamienie pozwalają zejść po skarpach aż do samej wody. Są jak ergonomiczne schody. Siadam na jednym z głazów. Ciepły od słońca. Zamykam oczy. Słyszę jak woda obmywa kamienie.

Wyobraź Sobie matkę kąpiącą noworodka, kiedy z jej dłoni woda opada delikatnie na główkę czy brzuszek dzieciaka. Raz za razem. Bez pośpiechu, delikatnie. Z zamiarem, aby krzywdy nie zrobić, aby woda do oczu się nie dostała, aby szum wody koił i zbytnio hałasu nie robił. Tak właśnie traktowany jest przez wodę tutejszy brzeg. Wyobraź sobie, że ten dźwięk budzi Cię codziennie rano. Do tego widok zorzy polarnej zamiast ciągłych przydrożnych reklam. To wynagradza Norwegom chłodniejszy klimat i noce polarne.

Otwieram oczy. Na środku morza wyspa wyrosła. Azyl i miejsce wypadu na posiłki dla tutejszych ptaków. Tam morze już nie ma litości. Tam woda o skały uderza z łomotem podobnym do tego gdy szybko wodę z michy wylewasz, nie patrząc na nic, bo Ci się śpieszy. Daje do zrozumienia, że mimo delikatności potrafi poszaleć. Na sznurku rozwieszonym na balkonie jednego z domków skarpetki się suszą, a w kącie rower dziecięcy rzucony. W oddali przed domkiem ktoś drzemkę sobie urządził, bo woda kołysankę mu zanuciła. Wracam tam, gdzie ludzi więcej. Gdzie głosy dzieciaków słychać. Francuska rodzina z gromadką rozgląda się za jedzeniem. Pani malucha na środku drogi w spodnie ogrodniczki przebiera. Jedno ramiączko niedopięte, bo maluch już się wyrywa. Młodsza siostra zaczyna brata szarpać za czuprynę. Trzylatka której białe włosy lśnią w słońcu, nie czesana z dobry tydzień, ciągle róg pieluchy w buzi trzyma. Resztę jak długą kitę ciągnie po asfalcie. W świecie dzieciaków już ciszy nie uraczysz. Ale radość i pocieszne zachowania, tak.

Między domkami na palach, wysuniętymi w morze poza linię brzegową, tętni życie. Nie jest ich dużo i wszystkie podobne do Siebie. Liczne pomosty przyklejone do nich pozwalają zaglądnąć w każdy kąt. W ucho wpada mi muzyka, mało współgra z tym miejscem. Romantyczna, wolna, młodzieżowa. Na poręczy jednego z pomostów widzę głośniczek. A obok na deskach dwoje młodych ludzi. Dzieli nas woda, a dojście do nich wymaga obejścia kilku domków. Taka mała Wenecja. Widok jednak mam idealny. Bliżej mi nie trzeba. Wokół nich nikogo, a oni tańczą. Zamieram, bo uwielbiam ten widok. 17 stopni w słońcu, a oni rozgrzani. Ona ubrana w fioletową luźną koszulkę na ramiączkach, która tańczy razem z nią na wietrze. Do tego najzwyklejsze jeansy i buty sportowe. Zgrabna niezbyt wysoka dziewczyna z okrągłymi policzkami włosy w krótki warkocz związała. Wiatr zdążył już zrobić swoje. Twarzy uśmiech towarzyszy. On modny dwudniowy zarost uśmiech oddaje. Wygląda na instruktora. Mój wzrok zatrzymuje się na butach. Są jak domowe miękkie kapciuszki w biało-czarne paski. Wyglądają na zwykłych przechodniów. O tym, że są tancerzami dopiero ruch ich zdradza. Ona w przerwach większość tańczy na palcach stawiając stopy blisko jego stóp. Oboje płyną, ale ruch co jakiś czas przerywany jest miękkim, a jednocześnie energicznym zatrzymaniem. Nie słychać odgłosów stawianych stóp. Tylko muzyka w przerwach wypełniona ciszą. Ciała zbliżone rytmicznie przemieszczają się. Noga za nogą podąża. Za każdym razem inaczej. Tu nie ma deptania drugiemu po butach i nie ma pomyłek. Dziewczyna potrafi przewidzieć każdy ruch partnera. Patrzą sobie w oczy. Do nóg i stawianych kroków przywiązują wielką wagę. Do rąk jeszcze większą. Dłonie partnera delikatnie aczkolwiek pewnie trzymają partnerkę. Postawa nienaganna jak w szkołach tańca. Są teraz we własnym świecie to, co dookoła nie ma dla nich znaczenia, choć wiedzą, że robię im zdjęcia. W przerwach między kawałkami drobne poprawki chociaż dla mnie już nie ma co poprawiać. Widok wart zapamiętania. Tańcząca para, a pod nimi morze tańczy. Wokół nich znienacka gapie się zebrali. Czas wracać.

Dzień kończę spacerem po białej plaży napotkaną w drodze powrotnej. Tak na nią mówią. Dla mnie to miejsce dla tych, którym trudno odróżnić kolor beżowy, kremowy, piaskowy, cielisty czy jasno brązowy. Tu spotkasz je wszystkie w jednym miejscu. Tu widać różnice. Piasek drobniutki jest tutaj jak mąka kukurydziana i gładki jak tafla szkła. Ubity mocno daje dobre podłoże do spacerów i biegania. Nogi się nie zapadają, a na powierzchni pozostają delikatne ślady stóp. Dlaczego nazywają ją białą? Bo takie wrażenie robi z daleka gdy mocne słońce się w piasku odbija. Czasami warto zrobić coś innego niż było w planach. Nie mieć ambitnych wyzwań. Dać ciału odpocząć. Wsiąść do autobusu i po prostu pojechać na wycieczkę. Zobaczyć przy drodze białą plażę, pasące się na trawie owieczki, domy z dachami pokrytymi zielenią i skaliste wybrzeże. Posłuchać ciszy, przypatrzyć zwykłym w ocenie, a jednak niezwykłym ludziom.

DSC03845 DSC04097 DSC04092 DSC04081 DSC04078 DSC04073 DSC04071 DSC04070 DSC04061 DSC04054 DSC04051 DSC04050 DSC04028 DSC04024 DSC04023 DSC04020 DSC04018 DSC04016 DSC04013 DSC04011 DSC04001 DSC03997 DSC03996 DSC03981 DSC03975 DSC03971 DSC03949 DSC03914 DSC03912 DSC03902 DSC03901 DSC03897 DSC03887 DSC03886 DSC03884 DSC03881 DSC03876 DSC03875 DSC03873 DSC03869 DSC03865 DSC03862

DSC03844 DSC04087 DSC04084 DSC04080 DSC04079 DSC04075 DSC04072 DSC04063 DSC04062 DSC04059 DSC04049 DSC04046 DSC04045 DSC04038 DSC04037 DSC04035 DSC04022 DSC04021 DSC04014 DSC04008 DSC04007 DSC04002 DSC03993 DSC03987 DSC03983 DSC03917 DSC03915 DSC03898 DSC03882 DSC03879 DSC03874 DSC03867 DSC03866 DSC03859 DSC03858

2 komentarze do “A CZYLI MIEJSCOWOŚĆ O NAJKRÓTSZEJ NAZWIE NA ŚWIECIE. LOFOTY 1/6”

  1. Zaczęłam czytać Pani blog, dzięki temu, że kolega uczestniczył w tym wyjeździe do Norwegii. Pięknie Pani opisuje to co ciężko opisać 🙂 za każdym razem jak jestem w Norwegii nie mogę sie nadziwić jak piękne są widoki i cudowna atmosfera kraju, która się wdziera w człowieka nawet jeśliby się opierał. Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy 🙂

    1. Słowa pochwały są zawsze dla mnie zachętą do następnych wpisów. Dziękuję. A co do Norwegii – nie ma się co opierać. Jak wszystkiemu w życiu. To co piękne na wdzieranie nie zasługuje. Życzę wspaniałych podróży. Tych dalekich i tych bliskich. Do Norwegii i wszędzie tak gdzie widoki będą cieszyć Pani oko. Do czytania oczywiście zapraszam. 🙂

Dodaj komentarz