Kolejny poranek. Już wiemy, gdzie płyniemy. Klarowanie sprzętu. Zakładam cały osprzęt. Już nie liczę ile tego jest. Ponad 30 kg na pewno. Pod wodą nie czuć. Płci pięknej w tym sporcie zazwyczaj garstka. Facetów dużo więcej. Już tutaj można na nich liczyć. Po ubraniu skafandra, kapturów, butów, komputera, okularów, jacketu z butlą i dopięciu wszystkiego człowiek czuje się jak Wańka Wstańka. Faceci pomagają, przytrzymują, dopinają, sprawdzają. Dobrze mieć ich blisko Siebie. A potem spacerek na brzeg. Do pontonu. Z pontonu na łódź motorową. A potem krecha na miejsce docelowe. Płetwy są, balast również. Bez niego się nie zanurzysz. Okulary przepłukane. Kolega sprawdził czy się dobrze wykładają. Zaparowane i przeciekające odbierają całą przyjemność. Do wody chlup. I co? Balaściku troszkę się zgubiło. Taki jeden walec co ponad 4 kg waży. Nie mój. Był pożyczany. Dyndał po lewej stronie mając przyrodniego brata po drugiej. Redbullem go nazywają. Już go nie ma.
Reszta par już pod wodą. Przewodnika też już nie uświadczysz. Pływa się parami. I znowu mogę liczyć na pomoc. Cofka do łodzi. Dołożyli ołowiu. Kolega przepiął i podpiął co trzeba. Można zejść niżej. Powietrze spuszczone i już jesteśmy na 11 metrach. Zostaliśmy sami. Teraz test pamięciowy. Czyli co człowiek zapamiętał z briefingu porannego. Bo tam mówili gdzie, jak i kiedy trzeba. Co pod wodą, w którą stronę i gdzie się wynurzyć. Kompas w ruch. Ciekawe doznania. Pod Tobą woda i woda za Tobą, również z boku. Gdzie się nie obrócisz taki mały kosmos. Wyleguję się na tej wodzie i czekam. Do partnera mam pełne zaufanie chociaż pierwszy raz z nim pływam.
Po drodze zatrzymujemy się w basenach czyli dużych nieckach z białym żwirowym podłożem. Duży halibut w podłoże się ładnie wkomponował na ponad 20 metrach. Woda mieszana przez fale. Widoczność średnia. Miejscami słońce przebija. Halibuta w ręce trudno złapać. Płaski jak płaszczka i bardzo szybki. Zaskoczony, że go ktoś dotyka znika próbuje schować się w brunatnicach. Ma piękny biały kolor i łatki na Sobie. Troszkę przypomina mi siwą sierść koni rasy arabskiej. Halibut wyłowiony z wody traci oryginalne kolory. Smaczny, ale nigdy już tak oczu nie nacieszy. Chwila nie mija jak w rękach kolegi dostrzegam dużą rozgwiazdę. Ona zaskoczona jest przebiegiem sytuacji. Przecież rzadko w gości do niej ktoś zagląda. A ktoś, kto ma ręce i nogi jeszcze rzadziej. No, a tak w ogóle kto śmie ruszać. Rozgwiazdy w wodzie mają piękną aksamitną skórę. Z wierzchu jakby różnymi markowymi podkładami się malowały. Najpierw tymi co w róż wpadają, potem w pomarańcz, a na końcu beżowe. Wszystkie kolory przechodzą płynnie od środka na zewnątrz, ale nie wchodzą już na odnóża. Te bielutkie jak śnieg pozostają. Kiedy bierzesz je w ręce są mięsiste i próbują zwijać swoje odnogi jakby się wstydziły. Białe brzuszki wylegują się na roślinach lub bezpośrednio na dnie. Te żywe stworzenia nie mają się za bardzo jak przed nami bronić. Odkładamy niebogę.
Obok mnie piękna meduza. Pulsuje rytmicznie. W rytm moich oddechów. Otwiera się i zamyka. Tańczy w wodzie z gracją. Przypomina mi silikonową mięciutką kulę zabarwioną lekko na różowo. Leciutką bez żadnych ograniczeń, bo żadnych w niej mięśni i kości. Kiedy otwiera się przyjmuje kształt kwiatka rysowanego małymi rączkami dziecka. Staje się bardziej płaska pokazując swoją prawdziwą wielkość. Kiedy zamyka robi się pełniejsza. Delikatna i subtelna, a jednak często niebezpieczną ciągnie za sobą delikatne włosy zapuszczane od wieków. W prądach włosy układają się jeden obok drugiego. Jakby wróciła od fryzjera, który w odżywce je umył, a potem długo wyczesywał, żeby żaden włosek się przypadkiem nie poplątał. Kiedy morze jest spokojne meduza rozkłada się jak na plaży. Tu nie ma przestrzeni limitowanej. Delikatne niteczki ciągną się we wszystkie strony. Cieniutkie jak pajęczyna. Omijam je dużym łukiem. Jak wielkim? Wyobraźcie Sobie korpus meduzy większy niż głowa kolegi. A jej ciągnący się welon dłuższy niż on sam. Leżą w wodzie naprzeciwko siebie w odległości około 2 metrów. Oboje w bezruchu jakby w oczy sobie patrzyli chociaż przecież to żyjątko oczu nie ma. Na jedno i drugie promienie słońca przebijające się przez wodę padają. Zjawiskowo. On lekko płetwami wodę miesza. Jej ogon przejmuje subtelny ruch tułowia, aby potem znowu wyłożyć się na wodzie i wyciągnąć jak tylko potrafi. Ominięcie takiej to jak poruszanie się po rondzie. Do tych zwierząt mam respekt. Piękne, ale potrafią dać popalić. A niektóre poparzyć pozostawiając ślady na całe życie. Malutkie jak dłoń niektóre gatunki życie odbierają. A, więc meduzy podziwiajcie, a gdy będziecie próbowali się z nimi zaprzyjaźnić pamiętajcie, że one nie wiedzą co to przyjaźń.
Czas wychodzić. Koniec wycieczki. Na przystankach dekompresyjnych ryby spotykamy. Tych mało. Przynajmniej ja do nich szczęścia pod wodą nie mam. Na lądzie tak, bo dzięki chłopakom z grupy codziennie się nimi zajadam. O chłopakach więcej w innym wpisie. Wynurzyłam się i zaczerpnęłam łyk świeżego powietrza.
Wyciągnęłam ustnik z buzi. Wypłynęliśmy w dokładnie wyznaczonym miejscu. Mój partner leader spisał się na medal. Z takimi pływać to czysta przyjemność. Takiemu się ufa gdy pod wodą mrocznie i gdy traci się orientację.
Jeśli macie blisko Siebie ludzi, którzy pomogą na każdym kroku, którzy poniosą twój balast chociaż swojego już mają pełno, takich którzy czują się za ciebie odpowiedzialni i pilnują, żeby Ci się nic nie stało, a także przekładają Twoje bezpieczeństwo nad swoje, macie dużo szczęścia. A Ty? Zastanawiałeś się kiedyś jak ludzie czują się blisko Ciebie?