Kiedy słońce jeszcze w piżamie
Spacer. Szukam doznań. Żart oczywista sprawa. Dziewczyny pochrapują. Ja odpoczywam, wypatruję, nadsłuchuję. W jednej z przyczep typu holenderka drzwi na oścież uchylone. W drugim planie spod czerwonego śpiworka tylko stopy finezyjnie wystają. Wyglądają na jegomościowe jakieś takie. Każda w innym rytmie zakręca nieduże koła. Reszta ciała jakby już na tamtym świecie. Ciekawość zżera, do kogo należą. Prywatność jak to ja szanuję, więc nadal skupiam się na dolnych partiach ciała. Kiedy lewa łapka w jedną stronę zawija druga jej na przekór. Jakby poranne ćwiczenia już wykonywały. Relaks czystych jak na te warunki kościstych stóp przy dźwiękach budzących się właśnie ptaków. Patrzę na korony wysokich brzóz. Tam się stworzenia pochowały. Na białym łaciatym pniu, po którym spływają ostatnie krople rosy, ruda wiewiórka siedzi. Jeszcze chwilę temu obserwowałam ją z okienka malutkiej toalety. Ona będąc tego nieświadoma, błyszczące zamarłe w bezruchu oczy zawieszała gdzieś w oddali. Biały brzuszek przytulała do drzewa. Ogon dłuższy od całego ciała stroszyła, jakby ktoś go mocno natapirował. Teraz jest dużo szybsza. Oj! I już znikła.
Tyle na razie o tutejszej przyrodzie.
Kiedy słońce już wysoko na niebie
Poranna kawa. Śniadanie. Przeciąganie. Dłuższe dochodzenie do Siebie i trochę na siedząco ploteczek. I Ola Boga już samo południe.
Po wodzie w deszczu
Mówią Anioła na Festiwalu Bieszczadzkich Aniołów nie spotkasz. Dlatego właśnie jadę poza Festiwalem. No i masz ci los. Spotykam faceta, co tak na niego wołają, a potem zaraz płynę z nim do Króla Juliusza wodną kilkunastoosobową taksówką, chociaż o tym, gdzie płynę, dowiedziałam się dużo później. Cel był zupełnie inny. „6 plus 1” mi towarzyszą. Płynę porozglądać się po okolicy, na wodzie pobyć nieco i wrócić. Przygoda się zaczyna, bo przecież każde wyjście nawet z domu jest życiowym epizodem. Wsiadam na łódź, która bardziej wielką lektykę przypomina. Płynę. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Chcę wsłuchać się w silnik, który zazwyczaj dźwięk mocny, przypominający chrypiący męski niski głos, przy rozruchu wydaje. Ucho nadstawiam. Głucho jakoś. Ten motor ani drgnie. No może raz mu się udało i koniec, basta. Ponownie krótkie pociągnięcie. Patrzę w oczy anielskie. Spokojne. W gardło silnika zagląda, a może w tyłek. Nie ważne gdzie, ważne, że przyczyna już znana. Przymusowy postój, zanim nurek liny nie odplącze. Patrzę po twarzach kobitek. Jak myślicie, co często robią dziewoje, gdy nic się nie dzieje i w oczekiwaniu na jakąś akcję? Kiedy nic się nie dzieje dziewczyny jedzą. Chleb ze smalczykiem z takiej prawdziwej najprawdziwszej świnki i większość tego, co wzięły na drogę, chociaż do drogi jeszcze daleko. Do tego śmieją się, żartują, a głos po całej solińskiej wodzie się niesie, docierając nawet do tutejszych zatoczek.
Płynę w głąb jeziora. Tam, gdzie statki już nie dopływają. Tam, gdzie dzika zieleń i pierwsi osadnicy zostali na dłużej. Bieszczadzcy brodacze, pustelnicy, zakapiory na nich wołają. Tam, gdzie tylko głos natury wzywa. Bieszczadzkie szczyty mocno zarośnięte zielenią, otaczają mnie dookoła. Gliniasto — skaliste brzegi z mocno ubitą nawierzchnią brzegowych dzikich plaż, mienią się, zarysowując mocną granicę między lasem a wodą. Wśród ciszy, pni i koron nie tak mała chata i jeden człowiek macha na dzień dobry. Zaprasza na swoje włości. Wiele o nim historii krąży. Jaka będzie moja? O tym, jak otworzycie oczy jutro, gdy dzisiaj będzie już wczoraj.
Dodaj komentarz