HOP HOP CHOPOK 3/4

Wiatr ustał. Cóż za radość. Wsuwam na tyłek po raz kolejny portki. Kominiara na łepetynie ląduje, już nie wiem po raz który. Gdzieś za daleko pojechałam, a to okazją jest do odkrycia nowych tras. Czego się nauczyłam, odkąd jeżdżę na nartach? Czasami jak nie możesz na mapie się odnaleźć, jedź w górę, a potem w dół, a potem w innym kierunku w górę, a potem znowu w dół gdzie nogi poniosą, byle wzdłuż stoków. Numerki ważne, ważniejsze, żeby się nie powtórzyć. No i kolory. Niebieski dla tych, co chcą lekko, czerwone jak już wiary w siebie nabierzesz. Czarne? Czarne na zasadzie. Jedź, tylko nie połam się. Szukasz. Szukasz. Szukasz. Za którymś razem lekki napięcie puści i powiesz: O tę drogę znam. Niesamowite uczucie odnalezienia się w przestrzeni.

Sunę w górę na linach podwieszona w sześcioosobowej prawie huśtawce. Jestem kilkanaście kilometrów nad ziemią. Komuś biały kijek z dłoni wyleciał i stoi jak wryty gdzieś w śniegu nad przepaścią. Faceci mu zazdroszczą. Obok mnie nietypowa załoga. Brodacz, pokazując najwyższy z tutejszych szczytów, twierdzi, że musi jeszcze dzisiaj szczytować, tak dla dobrego samopoczucia. Młoda kobieta z lekkim wąsem, z piersióweczki pociąga. Zapach już wcześniej się niósł. Obstawiam na alkohol typu wiśnioweczka na spirytusie, który nie zdążył dojść, bo przecież zima przyszła. Zastanawiałam się, dlaczego ona bez rękawic, skoro mi by palce odpadły. Teraz już o jej krążeniu płynów w żyłach wiem dużo więcej. Koniec lenistwa, teraz chwilkę kolankami, ramionkami i dupką popracuję. Jadę. Słyszymy się za chwilę.

Następny wjazd. I języków kilka. Ludzie zjechali z wszystkich krajów ościennych i spoza. Nawet Azjatę spotkasz. Część zrozumiesz więcej, część mniej, przy innych wielkie gały zrobisz. Ile się nauczysz to twoje. Rosyjski, angielski, słowacki, niemiecki, fiński? Może. Wszystkie narody świata łączcie się razem.

Odpoczynek. W „przystani”, w której ciepłe i zimne trunki podają, czas na gorące kakao. Już sam zapach zniewala, dopieszcza na wierzchu bita śmietana. Obok przy stoliku matula karmi dziecię malutkie. Oczywiście między jednym zjazdem a drugim. Obok niej reszta gromadki. Pięcioro dziatw naliczyłam, niewielkie takie, następne właśnie ze stoku zjechało. Do tego tato i babcia. Wszyscy na nogach buty narciarskie i przyszli się rozgrzać. Dziadek dzisiaj od pilnowania, tej dzieciny co ostatnia na świat przyszła. Na kogo trafi jutro? Dla takich ludzi nie ma przeszkód. Tacy narty na nogach mają, zanim nauczą się słowa „narty” pisać. Domyślacie się, które pociechy w życiu radzą sobie potem najlepiej?

Wracam na górę. Dzisiaj na stoku ktoś by brzydko powiedział … , przeklinać nie będę, bo dzieci mogą czytać. Muldy, mgła, wiatr, słońca jak nie ma, tak nie ma. I co? Wrócę tutaj jutro. Dlaczego? Bo przy tych ludziach lata do tyłu się cofają, przy nich czuję, że nie tylko trwam.

Dodaj komentarz