HOP HOP CHOPOK 2/4

Niebo? Niewiele się zmieniło. Szaro, buro i ponuro. A do tego pięknie śnieg pada. Dla kogo cudownie to cudownie. Dla narciarza niekoniecznie. Dodatek specjalny? Wietrzysko. Uszy bolą. Przedziera się przez szczeliny, świszczy i drażni małżowinę uszną i całą resztę ustrojstwa. Będzie dobrze. Zakładam kominiarkę, kask, gogle, o wełnianych gatkach nie wspomnę. A propo: Wiecie, że wełna przechodzi druga młodość? Tym razem na merynosy trafiło. Takie włochate barany o poważnej ciągle twarzy co im nieźle rogi powyginało.
Wieje. Jestem dopiero u podnóża, a tutaj już chce nóżki i raczki z korpusu powyrywać. Obok mnie dziecię jedno i drugie. Dziesiątki pociech, a dorosłych setki. Krecha w górę. Na górze jeszcze śmieszniej. Kto ze sportów zimowych korzysta, zasadę zna, wszystkim przypomnę:
Najpierw się wjeżdża orczykiem, krzesełkami, gondolką, czym tylko się da wyżej i wyżej. Potem wedle fizyki w dół, bo przy tym największa frajda.
Dzisiaj fizyka nie działa. Ja Ci w dół chcę, a tu wiatr do góry spycha. Buzia pełna wiatru, wiatru we włosach nie ma. Jak już wspomniałam na głowie to i owo. No i jadę na nartach pod górę. Bajer. Chyba jednak warzywka na obiad mało. Mięso by się przydało. Inni co mięsożercami są, też lekko nie mają. Zatrzymałam się na chwilę, bo warto. Rozglądnęłam się dookoła. Widok jak z bajki J. CH. Andersena. Po szerokim stoku, do wysokości kolan gonią drobne wiry śnieżne. Między nimi cień sukni Królowej Śniegu, próbuje za nią nadążyć, gdy ta wraz z małym chłopcem o dźwięcznym imieniu Kay do swojej krainy na białych saniach powraca. W nosie świeżym suchym powietrzem zakręciło.

Dzisiaj zamiast od stoku do stoku, ludzie jeżdżą od knajpy do knajpy. A mnie od wiatru ciągle pędzi do toalety. Zamiast kieliszków z trunkiem co rusz WC zaliczam. Oj Wietrze, Ty Mój Wietrze!
Zjeżdżam w miejsce, gdzie przygody początek. Na dole znowu długa kolejka. Im gorsze warunki, tym „pucholubnych” więcej. Uśmiechniętych i krzyczących wręcz: Jeszcze chcemy. Chcemy jeszcze! Trudno Wam to zrozumieć? Ja już przestałam dochodzić. Dałam się wciągnąć.
Nagle? O jakie ciepełko w paluszki, jakby żarem ktoś je pomuskał! Pupka ciepło miała od podgrzewanych kanap, raczki i nóżki były pomijane. Tylko dlaczego one takie sztywne?
Na koniec sprawdzam, co ludziska jedzą. No jakże by mogło być inaczej. Toć to Słowacja. „Cycek” za „cyckiem” sprzedaje się pierwsza klasa. Lub jak kto woli „buchta”. Tak najbardziej po ludzku: bułka na parze ze śliwkowym nadzieniem, posypana od słowackiego serducha makiem lub kakao. O maśle, w którym pływa, nie wspomnę, czyli tłusta pychota, która każdego narciarza przetrzyma z pełnym brzuchem do końca. Podana przez młodego kawalera o uśmiechu z reklam past do zębów, który zupę z grzankami nakłada w rytm unoszącej się w powietrzu żwawej i głośnej muzyki. Jeśli ktoś się zapyta jeszcze: Po co innych na tę górę ciągnie? To powiadam: Chociażby po to, żeby takie chwile chłonąć. Muzyka, dobre jedzenie, ludzie pełni pasji. Niebo, żywioły i góry, niejednokrotnie wyjątkowe jak Olimp służący mitologicznym Bogom. Szczyty w chmurach. Piękne, nieprzystępne, nieodgadnione o każdej porze roku. Nie wszystkie.

Jest wieczór. Pod moim ciałem leżaczek, nad głową tylko niebo. Jestem w tapidarium, gdzie strażnikiem jest cisza. Tylko jednej muzyce pozwala wejść sobie w słowo. Tej, która duszę koi, która zabiera w świat zapomnienia. Staram się odpowiedzieć na pytanie: Po co jechać w te góry i szczyty zdobywać, ubierać na siebie to wszystko, przez śniegi się przedzierać, z wiatrem toczyć boje skoro można w cieple i przed telewizorem?
Patrzę na płatki śniegu, które znalazły tu na szklanym dachu azyl. Na puch leżący na gałązkach pobliskiej sosny, który stał się dla nich obecnie pierzynką. Na sople lodu, które zwisają jedna przy drugiej jak w wojsku. Błyszczą się w świetle ciepłych promieni niewielkiej stylowej lampy. Każda sopelka innej długości, będzie żyć, dopóki słońce nad górami nie zagości. Powiecie: Tak leżeć to można i bez tych wszystkich zmagań. Owszem — powiadam. Można, tylko satysfakcja nie ta. Świadomość, że cos się zrobiło po to, by ciało mogło żyć dłużej, aby serce z dumy biło, że się reszcie naszej ludzkiej materii chciało. To dopełnienie tego, co przyjemnością zwiemy. Jedno z drugim daje to, co sensem życia czasami nazywamy. Wszystkim Wam życzę utrzymać równowagę w tym, co ze zmaganiem się kojarzy i pozytywnym lenistwem.

Wiatr dzisiaj pokazał, co potrafi. Jakie jutro szykuje niespodzianki?

 

Dodaj komentarz