Dwa kółka i ja 1/2

Nieopodal w lubelskim
Nieopodal w lubelskim jest mała miejscowość przy drodze. Maliniec ma na imię. Docieram do niej na niczym innym jak na rowerze. A oto cała historia.

Troszkę wspomnień
Rowery mnie mało kręciły. No może połowę dzieciństwa, przejeździłam na pomarańczowym dziecięcym składaku. Drugą połowę przewisiałam głową w dół na trzepaku. Często głową w dół dodam. Beztroskie chwile. Potem długo, długo, dłuuuugo nic nie było przygód z rowerem. Była też wycieczka nie do końca chciana i niefortunny upadek do rowu razem ze sprzętem oczywiście, bo jakże inaczej. Nauczka? Nie. Nauka: Krótka wyprawa w dzień, kiedy dzień do najlepszych nie należał no i masz ci los. Jeśli za czymś radość nie idzie, to idzie frustracja, a za nią niezadowolenie i kontuzje. Potem znów dłuuugo nic nie było i niesmak. Minął rok. Na rower znajomi namawiali. Pojechałam. No całkiem, nawet powiem bajer, bo cóż za towarzystwo. Następnie przez przypadek poznałam takiego, co rowery jego pasją są. Jazda? Też, ale również składanie. Nie miał czasu, na to, co lubi? No tu powód znalazłam. Usłyszał: Złóż mi rower. I tak się znowu zaczęło i dla mnie i mniemam dla niego. Minął rok i jeszcze jedna zima. Cierpliwość popłaca. Wsiadłam. Prosty, troszkę więcej niż składak, a do tego taki od serca i na zawsze. Jak ulał. Rowerowożenie tyłka wróciło. Przełamałam się. A potem przyszło już prawdziwe lato i wakacje.

Dzisiaj, czyli niedziela, ale jaka!
Czas goni. Za długo się kręciłam. Rower jest. Samochód również. Rozwiązanie wydawało się proste. Pierwszy odcinek 10 km podjadę samochodem. Potem 50 km pokręcę się na dwóch kółkach z innymi po okolicznych lasach. To cyfra bezpieczna i sprawdzona. Samochodem wrócę.
Proste? Wydaje się bardzo. A jednak figa z makiem. Rower do samochodu w żaden sposób nie wlizie. Upycham, skręcam, wciskam. Na koniec się zblokował pieron. Ani w te, ani we wte. Nawet ładnie prosiłam. Wystaje za bardzo z bagażnika bestia. Moja mina różne formy przybiera. Włącza się funkcja pomysłowego Dobromira. Chwila zastanowienia. Zerkam na inny samochód. Wręcz pluszowe siedzenia. Szkoda? Nie mam litości. Nie dzisiaj. Limuzyna czy nie limuzyna jest potrzebny i basta. Niska, lecz za to dłuuuga bestia. Znowu wydaje się, że będzie dobrze. A tu drzwi nie mogę domknąć. No to mam naprawdę zagrychę. Przydałby się Van. Rozglądam się. Wokół tylko trawa i drzew kilka. Nie zawsze człowiek osiąga to, czego by chciał. Wtedy pozostaje pokora. Pozostaje zasuwać jak najszybciej, włączając do pracy własne mięśnie głównie nóg. Inni, albowiem czekają. Nie ma co kląć ani się obrażać. Czapka jest. Woda. Paluchy z butów wystają? Nic nie szkodzi. Sprawdzam chęci. Nadal są. To najważniejsze.

Rowerowi kompani
Jacy
są? Różni. Zależy, jaką sobie postawisz poprzeczkę, takich szukaj. Na tej wyprawie mam i prawdziwych znawców i takich co pierwszaczki. Znajome i całkiem to nowe twarze. Radośni to ważny element wyprawy. Tego, co na liczniku 0 i 5000 nie odróżnisz. Jeden za drugim albo obok jadą w równym tempie. Rozmowy o wszystkim. W parach i trójkątach.
Patrzę po sprzęcie. Różny, różnisty. Jednemu jakoś tak koło na boki ucieka, innemu kierownica na lewo znosi. Duży rower a mały właściciel. Małe sprzęcicho i duży człowieczek. Ciekawe zestawienia. Za mną dwukółka innego skrzypi jakby coś powiedzieć chciała typu: Ja już nie taka młoda. Gdzieś w przerwach ciszy dostaje od lasu odpowiedź: Ale taka stara też nie. Dasz radę Złociutka. Dasz radę. Bez narzekania.
Czy rower ma tu więc znaczenie? Żadnego. To odpowiedź dla tych, co wymówka jest: Ja nie mam dobrego sprzętu. Ja się z takim wstydzę. Ma mieć dwa napompowane kola i hamulec. Ma jechać przed Siebie i w drogę. Słyszę mały wdzięczny trzask, Ti dit. Ti dit, operacja zmiana. Słyszycie to? Ktoś przerzutki przerzucił, inny po chwili na szybko wyskoczył na siku do lasu. Jadę i słucham. Jadę, gdzie droga z horyzontem się spotyka, czyli prosto ujmując przed Siebie.

Przez las i drogi kręte
Jadę do innych, a potem z innymi. Równe tempo. Chce zrobić zdjęcie, zatrzymuję się a łobuzy już daleko. Mają moc. Doganiam. Zaglądam w licznik kilometrów kolegi. On ma, więc po co koszty zbędne? Drogi nie pamiętam. Nie muszę, jednak — Jak nie znasz trasy, reszty się trzymaj — tego nauczyłam się podczas pierwszej z takich wypraw. Dzisiaj się pilnuję, bo w grupie raźniej i na pomoc w razie czego można liczyć. Ciepło i pachnie lasem. Kilkanaście osób kręci i, kręci i kręci. Dojechaliśmy wszyscy. Zsiadam a z nieba lampa. Odpoczynek. No bo ileż można tak bez picia.
Wyciągam butelkę ze szlachetną wodą.
c.d.n.

Dodaj komentarz