Rodzinne firmy bardzo sobie cenię. Te z dziada, pradziada. Takie z tradycją. Gdzie w dobie nadchodzących czasów zachłanność i wygoda, nie sprowadza ich na manowce. Z tą jedną, którą opiszę, wiąże mnie przygoda. Dzisiaj będzie słodko, lodowo i unikatowo. Dzisiaj o ludzkiej uczciwości i o niżańskiej lodziarni U SUCHOJADA. O tym i o tamtym.
Lody
Czy jest ktoś taki, co ich nie lubi? Który przejdzie koło nich i nie zaślini się na ich widok choć troszkę? Nie wszystkie dobrze smakują, ale są takie, których smak trudno jest zapomnieć. Po które ludzie potrafią jechać dziesiątki kilometrów i które z Polski do Stanów drogę w termosach i walizkach wraz z ciuchami w luku bagażowym przemierzają. Takie od, których uzależniamy się, bo towarzyszą nam od dziecka i naszym dzieciom również.
Wyobraź Sobie lody. Takie słodkie w chrupiącym wafelku szczególnie w dzień, kiedy z nieba żar się leje. Te, co czasami rozpuszczają się od słońca, spływając nam po palcach jak letni deszcz po gładkiej szybie, łaskocząc lekko i dając nam o swojej obecności sygnał. Chłodne oblizujesz z każdej strony, żeby żadna kropla niżej nie upadła. Żeby w Twojej buzi wylądowała, przedłużając podniebienia rozkosz. Trzymasz je jak cenną zdobycz i chcesz ich wartości jeszcze na długo zapamiętać.
Jeszcze przed chwilką widać było zwartą jasną, zimną masę, która powoli wpadała z dyszy maszyny w miejsce docelowe. Pani wafelkiem kręciła. Ruch spiralny sprawiał, że na górze powstała zgrabna forma w postaci stożka. Cacko, któremu żadna lodowa gałka nie dorówna. Teraz trzymasz je w ręce.
Kombinacji kolorystycznych w lodach od Suchojada nie ma, bo nie są po prostu potrzebne. Jeden kolor od lat niezmienny, gdzie biały z odrobiną żółtego i ociupinką słonecznego pomarańczowego miesza się, dając subtelną barwę ecru, lekko błyszczącą w świetle. Patrzysz ile w tym kolorze przyjemnego ciepła, chociaż sam obiekt zainteresowania na przekór barwie jest zimny. A co ze smakiem?
Wyobraźcie Sobie lody, w których smak z zapachem się miesza, tworząc jedność. Jak Yin Yang. Pierwotne i przeciwne, lecz uzupełniające się siły. Takie, które można pokochać, bo dają nam błogie chwile. Dzięki nim przez minutę czy dwie możesz poczuć rozluźnienie. Jesteś tylko Ty i troszkę zamrożonego magicznego słodkawego lekko tłustawego płynu. Siedzisz Sobie na ławeczce, liżesz jęzorem raz za razem i nic więcej dookoła Cię nie interesuje. Tu i teraz w najprostszym wydaniu.
Wyczuwalny smak mleka i żółtek jajek w tutejszych lodach przypomina mi dzieciństwo, kiedy z babcią trzymając w ręce pustą kankę, podążałam po swojskie smakołyki do kobiety, która krowy i kury w centrum innego małego miasteczka hodowała. Czasy beztroski.
Wszystko jest po coś
Jestem w drodze z pracy. Jestem na lodach, chociaż było mi zupełnie nie po drodze. Tak miało być. Wszystko jest po coś. Dzisiaj w kolejce nie stoję. Wiele osób jeszcze w pracy, pusto jednak też nie jest. Przede mną znajoma mi osoba. Wpadam na chwilę na obiecane lody. Temperatura osiąga zenitu. Duszno. Obsługuje mnie miła Pani. Jej twarzy nie zapamiętuję a szkoda. Dopiero wieczorem poznam jej prawdziwe uczciwe oblicze. Większość chodzi, jakby ktoś im dał obuchem w głowę. Ja również po ostatnich dniach jakaś taka nieobecna. Skupienia brakuje. Do tego chcę szybko. Macie takie dni? Ja od czasu do czasu. Kupuję małego loda z maszyny. Zagadałam się. Na ladzie portfel zostaje. Rarytas kończę w samochodzie. Jadę dalej.
Różne spojrzenia
O braku małego, aczkolwiek przydatnego co nieco, dowiaduję się niewiele później. Faktu nie pamiętam. Rodzą się podejrzenia. Kiedy przydarza mi się coś takiego, staram szukać się pozytywów. Po co? Zawsze to lepsze od biadolenia i paniki. Moja głowa podpowiada: Może to nowy rozdział w Twoim życiu? Może przy wyrabianiu nowych dokumentów po urzędach, znowu wydarzy się coś, co zmieni Twoje życie? Może poznasz kogoś nowego? Takie myśli mają na mnie zbawienny wpływ.
Kiedy poprzednim razem ten sam przedmiot zawieruszyłam (dobrze słyszycie, proszę się nie śmiać) doświadczyłam ludzkiej życzliwości, bezinteresowności. Wyobraź sobie sytuację, że odzyskujesz nadzieję, bo komuś zależy, gdy Ty zaczynasz już wątpić. Bo komuś zależy na Tobie. Cóż to jest w perspektywie tych kilku złotych?
U mundurowych.
Chcę zgłosić fakt o zaginięciu lub kradzieży. Na Policji miły funkcjonariusz kieruje mnie do poczekalni. Cicho i pusto. Tylko ja, krzesła i małomówny Benjamin. Mowa o dość pokaźnym kwiatku ficusem nazywanym. On na mnie patrzy a ja na niego. Czy coś mi chce powiedzieć? Jakby chciał pocieszyć. Mam wrażenie, że wie więcej niż nie jeden tutaj stróż prawa. Telefon na rozładowaniu. Dzwoni. Z małego wbudowanego głośnika dochodzą dźwięczne kobiece słowa: Mamy Pani portfel. Numer sczytaliśmy z wizytówki. Znowu nie zapamiętałam imienia. Co za dzień. Jadę. Benjaminie, jesteś kochany. Wszystkim, którzy przyczynili się do odnalezienia zguby w tym właśnie miejscu dziękuję.
Między starymi drzewami
Podjeżdżam pod Suchojada. Miejsca przed wejściem niewiele, ale znalazło się na kilka ławeczek. Wielkie drzewa dają cień, chroniąc często przed słońcem oczekujących tutaj niejednokrotnie. Reklamy ze świecą tu można szukać. Czy jest potrzebna? O tym miejscu wie każdy lokalny, a przyjezdny znajdzie po ustawiających się kolejkach. Pytanie, na co komu wyklejki potrzebne? Kiedy zakładano to miejsce, jakość i człowiek były najlepszą reklamą. Tak jest do dzisiaj. Tylko dzisiaj główny bohater już nie stoi na plantach z niewielkim wózeczkiem, ale godzinami na zapleczu się chowa. Inny zasięg, chociaż ciągle łac. manus, manufactura, czyli rękodzieło.
Mam okazję poznać samego właściciela i jak się potem okazuje dużo z historii tego miejsca. Teraz już wiecie, po co gubi się portfele? Sympatyczny mąż i ojciec półtorarocznej pociechy, której smak lodów nie jest jej obcy, stoi i macha do mnie. Portfel oddaje i zaczyna opowiadać. Jego buzia się uśmiecha. Nie zdążył się jeszcze przebrać. Wygodne ubranie w postaci prostej koszuli zwisającej na luźne spodnie, oprószone jest delikatnie mlekiem w proszku, jednym z tajemnych składników tutejszych lodów. Oczy wpatrzone gdzieś daleko. Obecny, ale jakby gdzieś myślami błądził. Jakby odpoczywał po całym ciężkim dniu pracy. Jest późny wieczór, powietrze nadal ciężkie, ale od kiedy słońce zaszło, zrobiło się o niebo przyjemniej. ON zaczyna opowiadać.
O tym i o tamtym
O tym, że nazwisko Śnieżek dla tego miejsca nie przyjęło się i o tym, że to nie ma znaczenia. O tym, jak pierwsze produkty chłodziły się w bryłach wielkiego lodu wycinanego na rzece San. O perypetiach dziadka, który co rusz musiał zmieniać miejsce handlu, bo działalność własna w tamtejszych czasach była tylko dla wybrańców. O skomplikowanym procesie tworzenia smakołyku i jego skrupulatnie dobieranych składnikach, które zmieniają się na przełomie lat, przez co trzeba być ciągle czujnym. O podgrzewaniu i schładzaniu do odpowiednich temperatur. O dziesiątkach kilogramów mikstury, która przechodzi przez ludzkie ręce, bo bez tego ani rusz. O tym, że stare sprawdzone maszyny ciągle są na chodzie oraz że nowe kosztują krocie, a i tak trzeba je przerabiać, żeby tradycyjny lód miał swój naturalny ciężar. O tym, że lody smakują, gdy słońce na niebie i nie koniecznie musi być wtedy ciepło. I dużo więcej.
Słuchałam i nasłuchać się nie mogłam, o tym, jak Pan Paweł każdego dnia przed świtem wstaje. O krótkich nocach. O życiu bez wakacji. O tym, jak niektórzy daliby dużo, aby tajemnice składu suchojadowych lodów poznać. Jestem pełna podziwu, że na wielkie pieniądze właściciel się nie kusi, tylko dlatego, żeby dziadek nie przewracał się w grobie. Dzięki takiemu myśleniu wiem, że lody, które mam przyjemność co jakiś czas jadać, przez długo pozostaną niepowtarzalne.
Dzisiaj dowiedziałam się, że od drzewa rosnącego po prawej stronie wejścia, do kasy stoisz około 7 do 9 minut. Długo? Nie widziałam nikogo, kto by ze stania zrezygnował, a są tacy, co minuty liczą, bo stałym klientem są prawie od zawsze. Dziwisz się?
Czym dla mnie jest obecnie SUCHOJAD?
To miejsce niestandardowe, które pamiętam z dzieciństwa. Bez reklamowej pompy, przyjazne z każdej strony. Miejsce, gdzie nie stawia się na wygodę, a na ciężką pracę. Nie miesza wody ze sztucznym proszkiem i we włoskich maszynach lodów nie napowietrza. Maszyna, chociaż zewnątrz wyglądem zagraniczną przypomina, serce w środku po przeróbkach ma już zupełnie inne, bo suchojadowe.
W tym miejscu wśród załogi spotykam ludzi którzy znają słowa wyrozumiałość, szlachetność, prawość czy uczciwość. Wśród lodowych zjadaczy obserwuję tych, którzy całokształt dostrzegają, którzy nie mówią, było lepiej, jest gorzej. Delektują się nie tylko smakiem, ale widzą inność tego miejsca. Wracając z pracy, zatrzymują się na chwilę, aby zwolnić. Osłodzić sobie trochę życie. Zakosztować tego, co od lat niezmienne w czasach gdzie za zmianami trudno nadążyć. Odpoczywają kilka minut od zgiełku.
Dzisiaj właśnie w tym miejscu, spotkałam się z uśmiechem na twarzy. Z uczciwością, w którą zawsze wierzę. Mam kilka upatrzonych lodziarni, jednej wierna nie jestem, jednak tutejsze lody są dla mnie czymś więcej. Przesycone miłością do tego, co się robi, przekazywaną z pokolenia na pokolenie jak na razie nie mają pod tym względem sobie równych.
Czytając moje wpisy, możecie czasami mieć wrażenie, że słodzę albo reklamuję na życzenie. Nic bardziej mylnego. Doceniam dobre, kiedy inni słabości rozdmuchują. W czasach gdy ma być szybko, łatwo, opłacalnie. Piszę, gdy coś mnie pozytywnie zaskakuje. Tak jest również tym razem.
Konkluzja
Słyszałam o tym miejscu mniej przychylne opinie. Pamiętajcie: Łatwo jest krytykować, dużo trudniej chcieć poznać prawdę. Może i smak lodów na przełomie tych wielu lat się zmienił, ale czy w życiu chodzi o porównywanie? Możesz testować, próbować, oceniać, krytykować, jak to niejednokrotnie spotykam się na forach. Tylko po co? W czasach gdy nic nie jest wieczne, smakuj, przyglądaj się, dociekaj, przysłuchuj. W dobie gdzie lodziarni na każdym rogu nie brakuje, znajdź po prostu swojego SUCHOJADA. Polecam takiego z duszą. Bo smak zależy również od tego, co kryje się w środku.