Jestem w Atenach. Naprawdę! Dzisiaj troszkę o nich i o wszystkim znanym nam Akropolu. Również o Partenonie co wielu myli się z rzymskim Panteonem. Ach te nazwy fikuśne. Sama do nich często głowy nie mam.
Pierwsze zderzenie z miastem
Od mieszkańca wielkiej metropolii słyszę: Dzisiaj jest gorąco. Skoro on tak mówi, nie może być inaczej. Potwierdzają się moje przypuszczenia. Jest raptem 40 stopni.
Jestem w centrum wielkiego betonowego tworu. Ateny i Akropol. Od niego wszystko się zaczęło dużo przed tym, jak na kalendarzu ujrzeliśmy cyfrę 0. Nie ma tego, co by o nim nie słyszał. Mniemam z kosmitami włącznie, nawet jeśli ich istnienie pozostaje dla niektórych pod znakiem zapytania. Reszta miasta Ateny rozlała się od szczytu jak lawa. Obecnie liczenia budynków bym się nie podjęła, bo jest ich jak mrówek, a ja tyle czasu nie mam. Tak naprawdę tylko 24 godziny. Od czego by tutaj zacząć? Może od tego, co blisko.
Późne popołudnie. O miejsce parkingowe trudno. Wysiadam z samochodu a pod moimi stopami podgniła pomarańcza. Obok następna do zjedzenia kusi. Nad głową korona wielkiej rośliny a na niej następne małe zielone owoce. Kwitnie i owocuje na okrągło. Jestem pełna podziwu. Drzewek oliwnych, cytrusowych i starych sosen wzdłuż chodników nie brakuje. Dają jednak cienia tylko tyle, ile same potrzebują. Samolubne, ale tutaj w zupełności ich rozumiem. Łatwo nie mają. Między gałęziami chowają się ptaki, które z drzewami mają wspólne cele. W wielkiej konglomeracji przeżyć. Powietrze zawisło w ulicach. Stoję przez chwilę podobnie jak ono. Plecy i brzuch całe oblepione potem. Staram się odwrócić od dyskomfortu uwagę, bo narzekanie niewiele zmieni. Obok sklepik. Paradoks, bo z owocami, za które ludzie płacą. Pomarańcz jednak nie widzę. Z moich spostrzeżeń wynika, że Grecy uwielbiają wszystko, co słodkie, ale nie koniecznie owoce. Patrzę w cukierniczą witrynę.
Wyobraź sobie puchate croissanty, złociste tosty na słodko, nabrzmiałe pączki, delikatne ciasta na bazie filo, kruche na zewnątrz i mięciutkie w środku ciasteczka maślane. Czerwone, żółte, pomarańczowe galaretki pod pudrowym kożuszkiem czy czekoladowe okrągłe mecyje w kolorowych złotkach. Płynne masy budyniowe typu pie lub te półtwarde cięte nożem polane karmelem, Wielkie trzymające linię obwarzanki posypane sezamem, paluszki owsiane. Wszystkie możliwe cudeńka. Małe, duże, twarde, miękkie z jedną wspólną cechą: Jak diabli słodkie. Niezliczone ilości i w każdej postaci. Czujecie to w ustach? No to jak już pojedliśmy, czas w drogę. Teraz trzeba nieco zrzucić, co by nie poszło w bioderka i brzuszki.
Kierunek Akropol
Podjeżdżam UBERem. U kierowców zawsze można dowiedzieć się coś ciekawego. Są mili, bo liczą potem na dobrą ocenę. Siwy starszy Grek okazuje się małomówny. Potwierdza tylko wcześniejszego rozmówcę, że gorąco. Czy o tym trzeba mówić, skoro i tak wszyscy to widzą i czują?
Dalej idę na piechotkę. Pnę się w górę. Wieczór zbliża się dużymi krokami. Na murkach tutejszych kamienic wylegują się zmęczone koty. Ledwo żyją. Podobnie pies przed samym wejściem do strefy zabytków. Chowa się pod drzewem. Ktoś zostawił mu wodę w kubku. Nie ma siły pić, ciężko złapać mu oddech. W uszach słyszę muzykę ulicznych grajków.
Kolejka do kasy długa, chociaż za godzinę zamykają. Bilecik kupiony. Wchodzę. Trzeba iść za tłumem, bo niby innej drogi nie ma. Za takim zwiedzaniem nie przepadam. Znacie mnie już troszkę. Powtórzę się. Ja lubię od zaplecza i w miejscach, gdzie można oddech złapać. Tam, gdzie bez barierek i tabliczek z ostrzeżeniem: nie dotykać lub przejścia nie ma. Ja lubię tam, gdzie można przysiąść i poczuć dane miejsce. Porozmawiać z boginią Ateną i samym artystą dzieł Fidiaszem. Zupełnie inne odczucia. To jakbyś miał wybór między: wynajmować małe mieszkanie lub mieć własną rezydencję z wielohektarową posesją. No cóż, nie mogę wymagać wiele, bo wpadłam tu jak do sklepu, gdy podczas pieczenia ciasta okazało się, że mąki zabrakło. Mam godzinę. Więcej, jak powiedział tubylec w taki dzień jak dzisiaj, wśród skał nie da się wytrzymać. Dzisiaj z pełną odpowiedzialnością na wynajem się decyduję.
Jestem w drodze do samej świątyni. Zatrzymuję się na moment. Pod moimi stopami Odeon Heroda Attyka. O nim szczegółowo i po mojemu już jutro. Teraz trudno się skupić. Ktoś woła, ktoś o coś prosi, ktoś stoi obok i buzia mu się nie zamyka. Mija niecała chwila. Sympatyczny Filipińczyk prosi mnie o zrobienie zdjęcia. Następuje miła wymiana słów Idziemy dalej.
Jest. Jest! Jest? Tylko co to?
Główne założenie w nieznanym mi wydaniu. Kolumny w mocnym słońcu razem z solidnym rusztowaniem bawią się w ciuciubabkę. Wielkie betonowe płyty przytrzymujące jeszcze większy dźwig, konkurują z tutejszym nieco od nich starszym rodzeństwem. Miejsca brakujące, wyglądają jak skrupulatnie zalepione białą plasteliną. Gdzie ten Panteon znany mi z internetu i pięknych książek? No cóż. Dobrze, że dbają, szkoda, że właśnie tak. Słyszałam, że prac nie ma tu końca.
Za plecami słyszę ekscytujące rozmowy wschodnich najeźdźców. Głównie młodych drobnych kobiet o cerze gładkiej jak płatki kwiatów, ubranych w kapelusze i błyszczące sandałki. W powietrzu pachnie kobiecymi perfumami i męskim potem. O moich stopach nie wspomnę. Telefony na teleskopach i dzierżone w dłoniach atakują we wszystkich kierunkach. Czuję się jak na wojnie.
Obok mnie rodzime klimaty. Wsłuchuję się w długi monolog podekscytowanej kobiety:
– Kupiłam trzy breloczki, jeden dla ciebie i jeszcze ręczniki takie z napisem, takie zaje fajnie. I jeszcze dużo innych rzeczy.
W tym miejscu cieszę się, że języków nie znam wielu. Szukam spokojnego miejsca. Marzenie ściętej głowy. Zamykam oczy. Przypominają mi się sceny z lokalnych targów gdzie przekupy, chcą zachęcić przybyłych interesantów do kupowania, a ci znowu targują się o wszystko. Przypominają wesołe pogaduchy, które odbywają się przy obstawionych stołach biesiadnych.
Hałas, plac budowy i ukrop. To dla mnie następne doświadczenie. Dzisiaj stojąc przy najstarszych budowlach, uczę się na nowo, co poprawić, aby zwiedzanie wnosiło w moje życie prawdziwą wartość.
Wierzę, że to miejsce ma duszę podobnie jak dużo młodsze peruwiańskie Machu Picchu, czy każde inne, do którego rękę przyłożyli Przemocni. Dzisiaj prawdy stojąc pod samym Panteonem, nie odkryję. Zostawię na jutro rano. Spojrzę na niego z innego miejsca. Przygotujcie czapeczkę, okulary i butelkę z wodą. Na dalszą podróż w towarzystwie mocnego słońca zapraszam jutro.