Płyniemy z prędkością 8 węzłów Bijemy rekordy? Wiatr przystąpił do wyścigów. Goni do przodu i goni. Dzisiaj jest naprawdę w formie. Czyżby wyzdrowiał? Jeszcze 2 dni temu był chory. W oddali Grenada. Z wiatrem, który nie odpuszcza, wpływamy do zatoki. Rozglądam się po innych pływających domach. Myślałam, że to my jesteśmy duzi. Pamiętajcie: Zawsze znajdzie się coś większego, innego, ciekawszego czy wyższego. To wynik porównywania. Czasami warto sobie go odpuścić.
Port Louis
Marina jak to mówią niektórzy wypasiona. Prywatne jachty z całego świata się tutaj spływają. Pieniędzy tutaj nie żałowano na bajkowe domki czy basen blisko plaży. Miejsca, gdzie król chodził piechotą, wyglądają jak salony kąpielowe. Dla żeglarza to 5 gwiazdek.
Jak tutaj codzienność wygląda? Chodnikiem, wzdłuż którego tropikalna roślinność rośnie w kierunku, który ludzka ręka nadała, idzie dziewczyna o skórze błyszczącej w słońcu jak tutejsza słynna czekolada. Ciągnie za sobą wózek dwukółkę z wielką rączką. Dużo większy jest niż taczki, ale też dużo lżejszy. Na nim niewinna nieco większa damska torebka. Taki spacer?
Widok dla mnie nietypowy, a jednocześnie zjawiskowy. Jak ja ciągle staram się ludzi zrozumieć. Przy basenie ludziska nogi moczą. Łodzie i statki przy brzegu odpoczywają. Tutaj jedni mieszkają na stałe, inni są tylko przez chwilkę. O sąsiedzkich zażyłościach trudno coś powiedzieć. Ogrodzona Marina o wysokim standardzie z ochroną na każdym kroku. Tutaj tylko trzeba mieć pieniądze. Chcielibyście tak na długo?
Grenady tylko liznę
Nieco przy brzegu kilka kilometrów spaceru. Tylko na tyle wystarczy czasu. Idę i doświadczam przez chwilę. Mijam miejsca, gdzie cumują łodzie rybaków. Duszący nieco zapach ryb i kolorowe sieci to tutaj codzienność. Wśród starych mały łódeczek kawałek zieleni. Na drzewie tuż obok nieznane mi zielone, duże owoce zwisają. Biały ptaszek o dziubku cienkim jak szewska igła i jeszcze cieńszych, długich nóżkach, powoli stąpa po wodzie. Przygląda się bacznie i na coś poluje. Na jego twarzy pełne skupienie, na mnie nawet nie spojrzy „gad” jeden. Po mojej jednej stronie woda po drugiej droga. Za nią budynki murowane. Jedne całkiem nowe inne prawie historyczna ruina. Wchodzę między niektóre. Wrażenia? Grenada to wąskie bardzo strome uliczki z porządnym asfaltem i ubogimi chodnikami, w których miejscu są głębokie rowy odpowiedzialne za odprowadzanie z miasta wody. Studzienek nie widzę, nie ma to, jak proste rozwiązania. Na Grenadzie wszyscy praktycznie samochodem jeżdżą. Na szczycie Fort, z którego widok zjawiskowy podobno. W tę stronę podążam. Gdzieś wysoko na słupach ludzie w kablach grzebią. Ledwo zipię, ale widok faktycznie wart wspinaczki. Samochody o mocnych silnikach, bo i stromo bardzo, nawet tutaj dojeżdżają. Nawet tutaj na szczycie toczy się zwykłe życie. To w tym miejscu młodzież chodzi na randki. Białe opadywujace spodnie spoczywają jako tako na ich tyłkach. Wzorzyste kolorowe koszule torsy zakrywają. Moda szybko tu dociera.
Wraz z mrokiem w mieście klimat się zmienia. Na ulicy mieszkańcy o karnacji konkretnie odmiennej od tej znanej mi na co dzień, na ulicę wychodzą. „Białego” wieczorem trudno tutaj uświadczyć. W każdym z samochodów głośna muzyka i mnóstwo jej fanów. Z otwartymi drzwiami i oknami przewożą z miejsca na miejsce tubylców.
Matka z dziećmi. Przyjaciel z przyjacielem. Znajomi zza rogu, po knajpach się rozsiadają. Jedzą, piją, śmieją się, bawią. Na ulicy mija mnie pojazd z kolumną na dachu. Na pół miasta wieść się niesie, że jutro znowu impreza. Ruch jak na Marszałkowskiej. Gdzie ja trafiłam? Małe ślepia w czekoladowej otoczce, zerkają na mnie. Blond włosy i rozjaśniona prawie do białości od słonka brwi, nie są tutaj raczej codziennością. W mieście widok przypomina nowojorskie dzielnice, o których mówią: Uważaj tam na siebie. W kontakcie bardzo mili i raczej dobrze z oczu im patrzy, więc co jest grane, że człowiek nie może się tutaj odnaleźć? Osobiście czuję się jak piąte koło u wozu. Jak nie zaproszony przybysz na czyimś weselu. Dla mnie ludzie Grenady są jak drużyna, jak jedna wielka rodzina, która trzyma się razem. Szczególnie wieczorami. Ci z zewnątrz jak ja, są tylko chwilowymi przypadkowymi obserwatorami.
– Grenada jest głośna, bo Grenada to muzyka.
– Grenada to czekoladowi chłopcy w żółtych jak cytryny koszulkach, którzy grają popołudniami w piłkę na soczysto zielonej murawie, jak większość ich rówieśników na całej kuli ziemskiej.
– Grenada to mnóstwo żywych kolorów z murem przypominającym ogrodowe dzieła Gaudiego.
– Grenada pachnie rybami. To miasto kutrów starych jak świat, które ledwo już zipią, jednak co dzień wypływających w morze.
– Grenada to miejsce, gdzie bogactwo żeglarzy styka się ze skromnością rybaków.
– Grenada to mnóstwo białych oczu i czarnych bawełnianych obcisłych czapeczek, w których schowane są zwinięte w wielkiego koka włosy i dredy.
– Grenada to ciepło, palmy, wiatr i deszcze. Nieprzewidywalna i zmienna pogoda.
– Grenada to czekolada z imbirem i pomarańczowe owoce kakaowca.
Miało mnie tu nie być. Jestem. Ekskluzywną Marinę w ciasnej zatoce traktuję jak pestkę mało znanego mi owocka, który widokiem i zapachem zaskakuje. Widziałam tylko tyle, żeby zachcieć więcej. Może kiedyś? Przecież czasami wystarczy tylko chcieć.
Stoimy w miejscu dla wielkich elitarnych łodzi. Miejsca mamy jak na życzenie. Romantyczne ławeczki kilka kroków dalej kuszą, aby usiąść na nich. Taki Fuks? Nie do końca. Dobra intencja czasami wystarczy, a potem chwilkę cierpliwie poczekać.
„Grenada to miejsce, gdzie bogactwo żeglarzy styka się ze skromnością rybaków.” – A my „biedni” żeglarze przy pomoście dla bogatych.
Słowo „biedni” zastąpiła bym „wygłodzeni”. Pomost był nagrodą za całokształt. Zycie za wytrwałość potrafi albowiem sowicie nagradzać.