KARAIBY – ŻĄDZA PLAŻ, PALM ILAND, Middle Grenadines 11/25

Jestem żądna plaż. Nie piratów. Nie morza i nie słońca, bo jego mam ostatnio pod dostatkiem, a piasku, na którym mogę po prostu posadzić mój biały tyłek, a potem już tylko lukać, zawiesić się w czasoprzestrzeni i marzyć.
Wiecie? Mówimy, że często w życiu jest pod górkę, ale czasami są takie dni, kiedy dostajesz od życia i dostajesz. I łapiesz się na tym, że mówisz: „Poczekaj, proszę życie, bo to za dużo na raz tego dobrego”.
Dzisiaj jest taki dzień.
Patrzę po twarzach tych, co są tutaj ze mną. Dech im zapiera na chwilę. Na kolory wody można by było patrzyć i patrzyć. Uzależnia jak tutejsze słońce, morze i marihuana, o której wielu zaprzeczy, że tak jest.

Lady Bestia podpływa do małej zatoczki. Malutkiej wysepki, która jeszcze dzieckiem wśród reszty się wydaje. Woda spłyca się i spłyca. Już jej dno pod taflą widać. Tutaj wsunę moje nogi w piasek i postaram się poznać tajemnicę plaż, które dech w piersiach zatykają. Gdzie woda ma kolor soczystych kolorów zieleni, która budzi się do życia wiosną. Niebiańskich błękitów po troszku zebranych z całej kuli ziemskiej, tak wszędzie po troszku.
Wydaje się bardzo płytko. Łódź mamy kilkanaście metrów od plaży, a kotwica leci w dół, który dna jakby nie miał. Czekamy. Czekamy. I jeszcze troszkę czekamy. Uff. Katamaran się stabilizuje. Przede mną już tylko rzut beretką do błyszczącej w słońcu sterty piachu, która wzdłuż wysepki się wije.
Stawiam krok. I następny. I następny. Robię wielkie moje małe oczy. Piasek mimo stopni wielu w stopy nie parzy, jak to często bywa na innych plażach. Przeciwnie delikatnie chłodzi, a do tego masuje. Gdzieś w głębi wyspy za przybrzeżnymi falami hotel o wypasionym standardzie jest ukryty skrzętnie. Skąd wiem? Strażnik przegonił, ale miły był, bo pozwolił zatrzymać się i odpocząć minut kilka, a nawet więcej. Tych co nieco na dłużej przybyli nie czuje się obecności a cywilizacji, tylko troszeczkę.

Jo ho ho
Wskakuję do wody. Płynę. Wiję się. Wykładam na niej. Fala za falą unosi na wodzie. Jest czysta jak łza zmieszana z odrobiną Ludwika. Zero pływających farfocli i resztek roślinności. Zero kamyków pod wodą lub resztek z morza, o które się można skaleczyć. Cala zwierzyna morska, która nas często odstrasza, na takich plażach mam wrażenie, że ma podwodne zalecenie od Boga. Taki cichy zakaz wstępu.
Nawierzyć się nie mogę. Słono mi w buzi więc na chwilę wychodzę. Patrzę na innych. Bawią się jak dzieci. W szuru szuru stóp i małe podtapianie. W układanie ciała na piachu gdzie każda kończyna inny kierunek świata wyznacza i przytulanie do piachu. W przepuszczanie piachu między palcami okładanie nim własnych i cudzych kończyn, zanim woda piachu z następną delikatną falą nie zmyje. Bawią się, a w zabawie zapominają o bożym świecie. Każdemu się takie błogie chwile należą. To właśnie takich warto szukać na chwilkę na co dzień.
Patrzę i myślę? Jak natura to robi. Odpowiedź jest blisko. Posłużę się tym razem matematyką. (Słońce + woda) + (to, co pod stopą + wolność) = raj na ziemi.

Slońce
nie może być ani za wysoko, ani za nisko. Nie za daleko ani nie za blisko. Tylko gdy jest tak w sam raz, najdelikatniejsze z promieni mogą pod pewnym kątem wskoczyć do czystej wody.

Woda
Nie może być za głęboka ani za płytka, a jej dno ma być wyścielone czymś, na co z przekonania własnego piach wołamy zazwyczaj. Biorę troszkę tego czegoś do ręki.

Piach
Na pierwszy rzut oka tak twierdzę: Gdyby był sprzedawany w sklepach to tylko w delikatesach tam, gdzie z produktami najdroższa półka. Mylę się. Robię najzwyklejszą obdukcję. W gruncie rzeczy na Karaibach piach często piachem nie jest. Moja dłoń kolorami się mieni. Wśród biało kremowych drobinek chowają się czarne i czerwone niejednokrotnie. Są cięższe od piasku. To miliony muszli, które Syreny Aniołom w prezencie dają, aby te mogły przesiać je przez oczka drobnego sita, a potem bawić nimi w budowanie zamków na piasku.

Wolność
To ostatni z warunków. Dlaczego jest potrzebna? Dopóki ekosystem tu rządzi, od którego nie ma dla mnie mądrzejszego, takie miejsca będą trwać i trwać po wieki.

Patrzę w morze. Szumi. I tylko tyle. Podłoże błyszczy się i mieni jak kryształki Swarovskiego. Woda rozkłada maleńkie kolorowe ziarenka na moich stopach, a potem zabiera z powrotem w morze. Nie za daleko, bo drobinki muszli dość ciężkie i szybko opadają przy brzegu. Wody nie mącą. Moje ciało jest jak po najdroższym z pilingów. Nie używam ręcznika. Resztki wody na skórze same odparowują, pozostawiając na niej drobinki morskiej soli. Czuję, jak sól tworzy barierę ochronną, a mikroelementy odżywiają moje ciało. Siedzę. Natura dba o mnie i nie woła za to żadnej zapłaty. W zamian pragnie tylko jednego. Poszanowania.

Chwilę popadam w zadumę. Wiecie, kiedy się w nią popada, mina troszkę rzednie. Czas kończyć. Reszta zbiera się powoli. Żal takie miejsca opuszczać, bo myśl przychodzi: „Już tak za chwilę nie będzie”. Nie tak. Nie dajcie się zwodzić myślą. Czasami jest zupełnie odwrotnie.

Dodaj komentarz