KARAIBY – PO DRUGIEJ STRONIE LUSTRA, ZATOKA CHATEBLAIR, SAINT VINCENT 18/25

Zatoka Chateblaire
Jestem w drodze powrotnej. Na Saint Vincent, wyspie, którą odwiedziliśmy już wcześniej. Pamiętacie Fritza, który częstował owocami z własnego ogródka? Dzisiaj jestem w zupełnie innej zatoce. I wiecie co? Często powtarzam, że nie da się wszystkiego przeskoczyć. Że jedno miejsce nie mówi o całej okolicy. Że tuż za rogiem możecie zastać zupełnie inny świat nawet na małej powierzchni, którą morze od świata oddziela. Dlatego nie wierzcie zawsze moim słowom, odkrywajcie każde miejsce po swojemu i na nowo.

Dwa oblicza jednego miejsca
W Saint Vincent zapamiętałam serpentyny, którymi jechałam do stolicy po jej drugiej stronie. Zwykłe miasto i długą kolejkę w banku gdzie każdy spokojnie bez nerwów czekał na swoją kolej. Tak było za pierwszym razem. Fritza i świeżą wodę z kokosa zerwanego prosto z drzewa. Dzisiaj za następny cypel dopłynęłam łodzią. Do zatoki, w której jestem, mało ich tu dopływa. Dlaczego? Bo przedzierasz się przesmykiem między licznymi skalami, a na plaży zastajesz piach brunatny jak węgiel śląski. Woda w grafitach się mieni, jednak ciemna jak napój z jagód odstrasza nieco turystów. Złudzenie rodzi strach przed nią. Rozwiejmy ten strach szybko. Kiedy wchodzisz do niej, woda jest czysta jak łza. Nie uświadczysz tu zwierzaka ani żadnej rośliny, która kąsa, szczypie, parzy czy palce obgryza. Do tego jest przyjemnie ciepła. Czy tyle wystarczy? Mnie tak.
Wychodzę na ląd. W oddali gra głośna muzyka. Pierwsze spostrzeżenie? Użyję słowa, za którym nie przepadam, a które gra mi w uszach: Bieda. Wielka bieda. Lubimy porównywać do standardów, do których przywykliśmy. Plus porównywania? Na chwilę żyjąc w świecie ciągłego dążenia do luksusów, zdobywania i narzekania stajemy przed faktem, że gdzieś obok świat się zatrzymał. Wróćmy jednak do zatoki Chateblaire. Ja po swojemu jej mieszkańców opiszę i miejsce, gdzie klimat biedy broni. Podobnie widoki.

Imigration
Dzieci. Jest ich tutaj mnóstwo. Od tych malutkich co się ich na rękach nosi do tych większych nieco, co kopią w zdezelowaną piłkę i przesiadują na dachach różnych domostw. Tych, co zwykłą oponę od roweru toczą patykiem po asfalcie i tych szczęściarzy co jakimś cudem stali się roweru posiadaczem. Dla większości najmłodszych zabawką jest po prostu ciemny piach o gradacji kaszy manny i słona jak nieludzkie stworzenie woda.
Całą wyspę objedziesz w jeden dzień samochodem. Tutaj nieco na uboczu samochód rzadziej zagląda. Patrząc na ciemne twarze i spokojne oczy wpatrzone we mnie ciekawie, mam wrażenie, że większość z nich nie była dalej niż za najbliższą zieloną górą, którą podnosząc głowę, obejmuję wzrokiem.
Idąc, słyszę miłe dzień dobry. Dorośli podnoszą dłoń w geście: Witajcie w naszych skromnych progach. A skromny jest każdy. Na podwórkach po kilka ciuchów się suszy. To duża część dobytku. Pod domem tylko to, co najbardziej potrzebne. Stare wiadro czy miotła mam wrażenie przekazywana od pokoleń. Chcąc odpocząć, mieszkańcy przysiadają, na czym popadnie. Firanki w oknach? Zdarzają się. Szyb często jako takich nie wypatrzysz. Złodziej nie ma co tu kraść, a budynek straży granicznej wygląda jak na opuszczony. Stare mury i zardzewiała tabliczka informacyjna. Jestem w środku. Przez małe okno wpada nieco pomarańczowego wieczornego światła. Tylko dzięki słońcu to miejsce jest w miarę przyjazne. W środku dwa stoły i krzesło. Na jednym stole kilka kartek papieru. Na drugim komputer i dość duży monitor. Mam wrażenie, że to jedna z niewielu wartościowszych rzeczy w tym malutkim miasteczku. Po wytłumaczeniu urzędnikowi, skąd my dokąd i po co, usłyszałam mnóstwo tłumaczeń, że nie chce robić problemu. Och jak bardzo dalekie to od zachowań wielu, którzy panami się zwą często, bo tytuł urzędnika im w cywilizowanym kraju nadano. Szanuję ten zawód, ale sama też lubię być szanowana. Tutaj tak się właśnie czuję. Między słowami proceduralnymi ukryte inne słowa: Ja czynię tylko swoją powinność i przepraszam, jeśli w odpoczynku przeszkadzam. Urzędnik uśmiechnął się. Dobrze nastroił. Przypomniał, że tak tez można. Idę dalej.

Zwykłe życie
W tej zatoce życie wydaje się bardzo proste, chociaż prostym zakładam, że nie jest. Ludzi budzi wschód słońca. Zachód do snu układa. W ciągu dnia w bardzo powtarzalnym rytuale ci ludzie walczą o przetrwanie. Starsi wpatrzeni w jeden punkt, przesiadują przed domem od rana, aby na wieczór do łóżek wrócić. I tak mija dzień za dniem. Ktoś się rodzi, ktoś umiera, ktoś nowy od przypadku pojawił wśród tubylców. Dzieci nad morze przychodzą, aby umyć się w słonej wodzie. Wanna w domu w zatoce nie w modzie.

Podążać za muzyką
Na ulicy gra muzyka afro karaibska. Bo na Karaibach słychać ją często w każdym zakątku. Nawet gdy słowa smutne muzyka i tak dobrze nastraja. Ta Reagge, Calypso czy Zouk, który odpowiednikiem jest disco Polo. Głośna muzyka niesie radość, gdy o zarobek ciężko. Podążam za nią. Pnę się pod górę. Po jednej stronie domy po drugiej też domem można to nazwać.
Starsi ludzie, którzy na murkach przysiedli w gorące rytmy wsłuchani. Na rozdrożu dróg gdzie stary most się zapadł, boisko a na nim młodzi chłopcy mecz właśnie rozgrywają. Siatka w bramce przypomina zdezelowane po wielu latach sieci. Pierwszej młodości nie pamięta, a dziur nie miał kto w niej połatać. U dołu do podłoża przyczepiona czym popadnie. Kawałek liny, kawałek pręta i tyle wystarczy. Ważne, że konstrukcja cała wiadomo, w którą stronę kopać. Wpatruję się w linie wyznaczającą boisko. Jest ledwo widoczna. Jakby usypana tymczasowo. Drużyny trudno odróżnić, bo koszulek drużynowych ci chłopcy pewnie na oczy nigdy nie widzieli. Przyszli w tym, czym mieli pod ręką. Jedynie bramkarz wyróżnia się z tłumu. Emocje są. Całe pokolenia patrzą i odpoczywają jakby przyszli na wielką majówkę. Jest środek tygodnia. Wspólne biesiadowanie, ale straganów z jedzeniem nie uraczysz. Mało kto ma w kieszeni, a turyści tu nie docierają. Jedna knajpka z piwem i rumem. Jeden mały stolik a na nim woda i kilka cukierków na słodko. To wszystko a ludzie zeszli się z polowy okolicy. Jeden powie smutny widok, chociaż kolorów dookoła nie brakuje. Drugi dostrzega, że oni innego życia nie znają. Urodzili się przy tej plaży. Kobiety urodzą po kilka pociech i tutaj odejdą w ciszy i spokoju.

Kreolka z zatoki Chateblaire
Wracam. Po drodze mija mnie jedna z mieszkanek. Na postronku kozę na pastwisko prowadzi. Mlekodajna koza tutaj to więcej niż dużo. Tuż przy plaży spotykam kobietę. Młoda o delikatnej twarzy. Mieszka przy samym morzu w czymś, co dom niewiele przypomina. Na rękach trzyma kilkumiesięcznego chłopca. Zagaduje, uśmiechając się słodko: Chcesz moją pociechę? Oddam za 1 dolara. Biorę chłopca na ręce. Kobieta z ufnością oddaje. Białe duże oczy należące do małego szkraba patrzą na mnie ciekawsko. Drobne dłonie jaśniejsze od środka pokazują w stronę mamy, a potem w stronę morza. Chłopiec rozgląda się dookoła. Widząc swoje zdjęcie na ekranie smartphona, jego oczy przestają mrugać. Robią się jeszcze większe i ciekawe nowego. Dotyka, jakby nie wierzył. Jakby po raz pierwszy w lustrze się widział. Zerka na mamę radosny, jakby chciał powiedzieć: To ja. Popatrz mamo. To ja! Matka przytakuje dumnie. Otwarty na nowe dzieciak szybko przyzwyczaja się do białej twarzy. Skórę ma gładką jak inne dzieci na całej kuli ziemskiej. Ciepło jego małego ciałka zniewala. Przytula się. Radosny, bo mimo skromnego bytu i braku wyszukanych zabawek ma coś cenniejszego. Kochającą go matkę. Oddaję chłopca w ręce tej, co na świat go wydała. Całość komentuję: „Chłopiec może i poszedłby ze mną, ale mama zbyt kocha, żeby syna oddała”. Kobieta przytula mocno małego. Czułam, że żartowała. Ona również. Przemiła osoba. Takie sceny z życia na długo w sercu pozostawiam. Oj długo. Tak skromnych ludzi o tak mało zajmującym życiu również.

4 komentarze do “KARAIBY – PO DRUGIEJ STRONIE LUSTRA, ZATOKA CHATEBLAIR, SAINT VINCENT 18/25”

Dodaj komentarz