Kopę lat a dokładnie 10 2/2

Mania
Nie zawsze się o niej mówi, bo często głęboko ukryta w podświadomości. Nawiążę znowu do miłości. Do czego lub kogo? Do życia, ciała, elementu, narzędzia, przedmiotu, pozwalającego realizować nasze pasje. Konie, psy, kociaki, które są dla nas parą w zmaganiach o medale. Kochamy i bez nich nie wyobrażamy sobie często dnia następnego.
Kite, rower, rura, wokół której ciało jak wąż się owija, cyrkowe piłeczki, woda. Kawałek tkaniny w postaci ciucha na modelce, kawałek innego materiału, z którego uszyto spadochron czy baletki baletnicy. Gruboskórny garnek kucharza, smukłe nożyczki w ręce fryzjerki, która z zawodu prawnikiem miała zostać. Ciepła w dotyku piankowa deska do pływania w rękach tego, co w wodzie jak ryba. Nawet serdeczna szmatka w dłoniach tej, co lubi sprzątać. Uczłowieczam? Tak. Niejednokrotnie, bo wszystko żyje swoją energią i chociaż serca w przedmiocie nie dopatrzysz, są nam serdeczne.
Nieodzowny atrybuty. Patrzymy na nie jak w oczy kochanka. Pielęgnujemy. Dotykamy inaczej. Rozmawiamy z nimi, czasami wkurzamy na nie. Chcemy, żeby pomagały, a nie były przeszkodą, chociaż one też czasami mają swój dzień.
Jeśli obchodzisz jubileusze, prawdopodobnie doświadczasz tego. Zmagań, przezwyciężania własnych słabości, chcenie lub niechcenia, gdy pogoda za oknem niemrawa i „witaminy M” ponadto wszystko. Miłości do tego, co robisz. Bo ona pozwala brnąć, w to, co nas wyróżnia dalej.

Co łączy joginkę z fachowcem od szyb
Zacznę od sportowców. Wiedzą, że będzie ciężko i to, że będzie wszystko bolało. Zakwasy i dochodzenie do siebie przez następnych dni kilka. A jednak to robią. Narzekają a we wnętrzu radość i duma. Skończę na tych, u których też pole do świętowania również dostrzegam.
Słucham joginki i patrzę w jej oczy, w których widać jak podjęła już ostateczną decyzję. Już wybrała. Czy z lekkim żalem? Cóż. Kto nie ma dylematów.
– Dopłacałam. Długo dopłacałam, ale zajęcia prowadziłam.
Why? No to się angielskim popisałam. Ciągnę dalej. Bo to jej było i robiła. Chociaż koniec z końcem trudno czasami było i jest związać. Dla siebie i grupki ludzi, którzy do końca byli jej wierni. Nadal są. I czekają, aż nóż narodzi się nowa myśl, nowa szansa, żeby dopłacać, nie trzeba było. Patrzę wstecz, na 4 lata. Uzbierało się do świętowania. Próbuję wracać wspomnieniami i rozbierać na części pierwsze. Jak dobrze, że po każdych zajęciach potrafiłam cieszyć się po trosze.
Patrzę przez okno, siedząc na piętrze własnego biura. Na zwyżce, po drugiej jego stronie, młody dżentelmen w pracowniczym stroju, przeciąga wg własnego wypracowanego systemu myjką po szybkie. Poszukuję ostatnich zacieków. I tak w tym miejscu regularnie dwa razy do roku. Okno błyszczy w słońcu. Biceps widoczny pod koszulką. Który to raz, będzie mógł spojrzeć na dziesiątki metrów semistrukturalnej szklanej elewacji i powiedzieć: No pięknie. Znowu zrobiłem kawał dobrej roboty. Ja na niego od 3 lat tak patrzę. Ten sam rytuał. Wart świętowania? Sami powiedźcie.

Zauważać i nic więcej
Budzę się dnia następnego.
Podsumowuję: U jubilatów kolejne medale z poprzedniego wieczoru dołączyły do reszty kolekcji. W pamięci pozostały słowa:
„Za marzeniami trzeba podążać i je zdobywać – bo inaczej nie byłoby nic przed nami”. Czy trzeba? Na pewno warto.
Najbardziej ucieszyły te, co na samym dole grubą czcionką: I tego, życzymy sobie nawzajem. Bo przecież kto tak doceni, jak nie ten, co podobnego doświadcza?

Na koniec
Tak wiem, wrzuciłam wszystko do jednego wora. Bo wszystko, co kochamy i powtarzamy z przyjemnością, jest dla mnie czymś, co warte uwagi i pochwał.
Wszystkim, co małych i dużych Jubileuszów doczekali, pełny szacunek i ukłon w ich stronę. A do tego słowa: Warto pamiętać o codziennym celebrowaniu. Za każdym razem, kiedy w niepogodę wcześnie rano, czy późnym już wieczorem chce nam się wyjść z domu i zrobić „to coś”, powód jest do radowania. Po co lata czekać? Małe też cieszy.

Dodaj komentarz