Królestwo cykad Skopelos 2/10

Plaża Milia
Ciepło czy gorąco to dla mnie pojęcia względne. Bo co jeśli napiszę, że tutaj jest 26 stopni? Powiecie: A co to za lato? A ja na to: Po jednej dobie wystawiania się na tutejsze słońce, wiele osób narzeka na swędzącą skórę i szuka po lokalnych sklepach łagodzącego preparatu z Panthenolem. Na bezchmurnym niebie słońce w dzień rozdaje promienie za darmo, a przed samym zachodem dodaje w gratisie. Ciepły wiatr smyra człowieka po odkrytych częściach ciała, które migiem brązowieje. U tych, co mają więcej szczęścia do kolorów, ciało najpierw robi się czerwone. Taki urok. Jednym zdaniem: Słoneczny raj dla turystów, piekło dla mieszkańców.

Dzisiaj zwiedzanie zaczynam na spokojnie. Ciekawi mnie co znajduje się za najbliższym cyplem. Pionowe skały z daleka wydają się nie do przejścia. Wiecie jednak, że przyroda potrafi oszukiwać? Mnie kuszą. Zakładam na ramię aparat i w drogę. Tam, gdzie plaża kończy się, zaczynają się skały. Warstwa po warstwie jak w lazanii skalne płaszczyzny przylegają pionowo do Siebie. Co by nie było ludziskom za łatwo, nastroszyły się jak naelektryzowane włosy wielkoluda. W innym miejscu przypominają olbrzymie pumeksy a w jeszcze innym ohydne pryszcze na nosie wielkiego Trolla. Dotykam: Ostre „Franie”. Jedyne co mi pozostaje to grzecznie się z nimi dogadać. Stawiam pierwszą stopę i podziwiam ich kolor, z daleka szare tutaj widać ich żyły. Stawiam drugą nogę i już jest łatwiej. Dobre buty to podstawa. Druga zasada: zachować uważność. Porozbijańców już widziałam. Ja do nich nie planuję dołączyć. We wspinaczkę malutką troszkę się bawię. W dole woda, po mojej drugiej stronie na wznoszącym się wzgórzu zieleń. Po niespełna pół godzinie skały są mi przyjacielem, a moim oczom ukazuje się plaża. W dalekiej oddali kilka białych parasoli gdzieś pod następnymi oślepiającymi mnie bielą kamieniami. Moje skały na chwilę żegnam i stawiam stopy na pierwszych drobnych kamykach. Od centrum plaży dzieli mnie kilkanaście rzutów beretem.
Szukam czegoś oryginalnego. Na początek dzieło sztuki samego Stwórcy. Nie o to mi chodziło, ale droga do plaży prowadzi jedna. Atrakcję zaliczam. „Adam” toćka w toćkę jak w biblijnych opisach. Z daleka. Z bliska już mniej przypomina. Mała pupka w stosunku do reszty korpusu ciała. O pozostałych rozmiarach nie będę się zbytnio rozpisywać, chociaż dość mocno eksponowane. Równomierna opalenizna zdobi jego ciało. Leży rozleniwiony z buzią wystawioną do słońca jak na obrazkach traktatu Kamasutra. Wyluzowany mężczyzna z parasolem w tle rzucającym cień na plażę. Ogier w nieco podeszłym wieku. Brakuje tylko kurtyzan lub chociażby „Ewy”. Żadna niezainteresowana. Ach my wybredne kobiety.

Zieleń w tym miejsca bujna. Miejscami przypomina mini peruwiańską dżunglę. Żebym nie przesadziła, tylko chwilami. Wracają wspomnienia z Peru. Niewielka skała samotnica chłodzi się w wodzie. Pod stopami robi się przyjemnie. Stąpam po dużych płaskich kamieniach wielkości wielkiej pizzy. Co ja z tym jedzeniem tak przed szereg? Chyba głód doskwiera. Dalej drobny żwirek, który już prawie piasek przypomina. Miłe uczucie. Plażowiczów nie za wiele. Leniwie przekręcają i poprawiają wchodzące w pupę majtki. W okolicy kilka zbitych niezbyt starannie malutkich drewnianych konstrukcji dających cień mniemam obsłudze, której jednak nie widzę. Komercji mało, za to ciekawe widoczki w kierunku morza takie do podziwiania. Patrzę w morze. W oddali następne greckie wyspy stoją w bezruchu. Na nich żywej duszy. Tam już nikt nie odważy się mieszkać, na Skopelos jeszcze. Służą do podziwiania.

Chciałabym coś więcej zapodać, ale czasami się nie da. Miejska plaża, nawet ta bez komercji nigdy dziką nie będzie i zawsze przyciągnie ludzi. Zawsze znajdą się na niej zbędne przedmioty, twory człowieka czy usłyszy odgłosy, wśród których trudno będzie się w przestrzeń wsłuchać. Jak na pierwsze dni nie potrzebuję szaleństw. Cieszę się, tym co dostałam, chociaż umysł namiętnie podpowiada inaczej. Wybraniam się.

Ten spacer zaliczam do tych sympatycznych. Pokonałam małe urwisko, które wydawało się nie do pokonania. Zobaczyłam widoki, których w rodzimym kraju nie znajdę. Tę plażę po powrocie docenię. Przypomnę bardzo szybko, patrząc na kominy elektrowni czy wielką stertę złomu. Teraz w mojej głowie pojawiają się przebłyski porównania, bo głowa zamiast chłonąc chwilę, szuka często czegoś ładniejszego. Chytry i żądny umysł często zwodzi nas na manowce. Czasami warto po prostu wziąć to, co nam dane, cieszyć się, bo inni nie mają nawet tyle. Dzisiaj daję Wam opis plaży, wasz wybór co z nim zrobicie.
Dostajecie w prezencie tylko taką opowieść. TYLKO, a może AŻ taką?
Intuicja podpowiada mi, że w Skopelos są skały, których jeszcze nikt nie dotknął, miejsca dzikie, które mówią do Ciebie. Ta wyspa wiele przed wieloma ukrywa. Opisów nie koniec.

 

Dodaj komentarz