Deska plus pagaj czyli paddlebording
Na lekcję pływania stawiam się kilka minut po dziesiątej. Lekkie opóźnienie jak to u mnie. Czekam na pozostałą dwójkę delikwentów. Linos, z którym mamy płynąc na paddlebording, krząta się. Długie włosy związał w kucyka. Żółta koszulka ładnie komponuje się z opalenizną. Do tego obowiązkowo czapeczka. Pojawia się i znika. Jestem w centrum nurkowym, więc innego prowadzącego w wolnym czasie chwilkę zagaduję. Podobno wcześniej miałam mieć szybki kurs, jako że to mój pierwszy raz. Czekamy jednak na resztę, która niebawem dołączy. Linos pożycza mi gumkę do okularów, proponuje nasmarować się mocnym kremem do opalania, stojącym na pobliskim stoliku. Ktoś przynosi chłodną wodę. Wszystko zaczyna się pół godzinki później. Bez nerwów liczenia czasu, bo przecież po nas umówiona następna grupa. Nic z tego. Nie na Skopelos. Krótkie instrukcje na plaży jak zadbać o siebie i deskę. Prosty angielski, a jak go nie znasz i tak wszystko zrozumiesz.
Nauka paddlebording przy plaży trwa kilkanaście minut. Ważne to pełny lekkie ugięcie w kolanach i pełny luzik, aby utrzymać równowagę. Ważne, w którym miejscu postawić nogi, gdzie patrzyć podczas wstawania, jak złapać wiosło, jak płynąc prosto i jak się obrócić. No i chodu w morze. Ot tyle zapytacie? Tyle.
A co jak się wpadnie? Wtedy fun jest, bo jak mnie kiedyś uczono najpierw, trzeba nauczyć się spadać i wpadać. Święte słowa. Morze uspokaja. Szybko zapominasz, że ledwo co nowicjuszem się było. Po godzinie różnic nie widać, chyba że ktoś zacznie wykonywać sztuczki. A Linos sztuczek uczy oczywiście, tylko nieco później. To ich właśnie płyniemy pouczyć się w sąsiedniej zatoczce. Popływać slalomem między bojkami, robić na desce fikołki, stawiać na wodzie deskę prawie do pionu i obracać się w podskoku o 180 stopni. Do tego pogawędzić co nieco, napić się zimnej wody, porobić fotek i wyłożyć się na wodzie. Osiągnąć FLOW, o którym często zapominamy.
Zatoczka niewielka, głęboko, bo bez odpowiedniego sprzętu nawet wprawiony dna nie dosięgnie.
Chłopak wymienia po kolei, co w tym miejscu zostawił. Dwie pary okularów, telefon, który kilka dni w szczelnym opakowaniu rozmawiał z rybami. Ja właśnie wyłowiłam własną czapeczkę, tylko dlatego, że kiedyś sama nabyła umiejętność pływania. Dobra czapeczka. Patrzę na moich współtowarzyszy. Ups! Na dno właśnie w tym momencie poszło jedno z wioseł. Stanęło równo w pionie. Bul, bul, bul i już go nie było. Rozglądnęliśmy się wszyscy po wszystkich, a czwórka nas była. Młodzieniec uśmiechnął się. Usłyszałam słowa: Chcecie się jeszcze pochlapać? Czas nie ma znaczenia. Pomyślałam: No a jakże Greku. Zero paniki, wywodów, nawet zero zdenerwowania. No bo przecież Linos wraca tu potem ze sprzętem i wszystko po kolei wyławia. Tak się historie znalezisk w tym momencie kończą. Historia potwierdza teorię mi już znaną: Panika w niczym nie pomaga. Dowiedziałam się dzisiaj również, że z telefonu leżącego przez kilka godzin na dnie, nawet jeśli szczelnie zapakowany i tak już nic nie będzie. Pamiętajcie: Telefonu, który ma Ci długo służyć, na paddlebording ze sobą nie zabieramy.
Popływane, pooglądane, na luzaka wracamy. Tym razem Linos zaproponował mi swoją prywatną deskę. Dopytywałam o nią wcześniej. Chętnie przetestowałam. Sprawa oczywista. Niebieska o kształcie płaskiej łódeczki mknęła, bo wodzie. Niezbyt szybko, bo nie o prędkość, ale o ruchy tu chodzi. Dzięki paddlebording jesteś sam na sam ze swoim ciałem. Dowiadujesz się, co tak naprawdę potrafi i jak go często nie doceniasz. Chcesz ćwiczyć bicepsy? Pragniesz wersji sportowej? Machasz szybciej, a ruchy są bardziej zamaszyste i skrętne. Chcesz podziwiać widoki? Marzysz o typowej rekreacji? Rozglądasz się dookoła, ruszając wiosłem jak łyżką w zupie.
Paddlebording to przemiło spędzony czas. Delikatniejszy od kajaka daje możliwość wypłynięcia na szerokie wody.
Nadal macie obawy? No proszę. Skoro ja dałam radę w ortezie i głębia mnie nie pochłonęła — no dobrze już nie straszę — dla Was to drobiazg. Pamiętajcie: Strach ma wielkie oczy a próba nie strzelba.
Dopływając do brzegu, usiadłam, że tak powiem potocznie na niej rozkrakiem. Zamyśliłam na chwilę. Po niespełna dwóch godzinach pływania stwierdziłam, że wpaść do wody jest dużo trudniej niż się z niej wydostać. Pewne wynalazki często nie są mi po drodze. To ustrojstwo za prostotę w każdym wymiarze pokochałam.