Lord of the Dance 1/2

Tym razem w dwóch odsłonach będzie o „Lord of the Dance”, które od wielu lat, w dziesiątkach już liczyć, świat muzyki i tańca na całym świecie podbija. O Irlandkach z blond włosami i nogami jak u Marylin Monroe i Irlandczykach, którzy nie gorsi są od modelowych wzorców z europejskich gazet. Dlaczego tutaj jestem? Bo deszczową piosenkę w wykonaniu Freda Astaire’a bardzo lubię. Za oknem właśnie pada deszcz. Jak na zamówienie.

Ta to się zaczęło
Usiadłam na krzesełku, które przydzielono mi w momencie, gdy zapłaciłam za bilet. Obok mnie znajomy mi tancerz nad tancerzami, który tym razem przyjechał pooglądać, co jakiś czas nogami przebierał. Jego mocno czerwone buty nadążały grzecznie za nim. Tancerzom ustać w miejscu jest ciężko. Temu, udawało się co jakiś czas . Stawał wtedy z rękami w kieszeniach i uniesioną głową pokazując, że stanie również jest w jego naturze. Rozbawiona grupa takich, u których słońce często w sercu gości fotki strzelała, aby pamiątka z wydarzenia miła została. Obok starsza Pani marszczyła brwi, swojego miejsca bacznie od początku pilnując. Aluminiową kulę dzierżyła w dłoni jak broń wojenną. Powagi w niej dużo, dużo mniej radości. Tyle o tych, którym w ten dzień udało znaleźć się w tym miejscu.

Pierwsze kicanki
Show zaczęło się od nowoczesnych projekcji, muzyki, która łapie za serce i scen, które wprowadziły w klimaty dotąd mi nieznane.
Całość Lord of the Dance to historia, w której dobro ze złem wygrywa. Oparta na irlandzkich opowiadaniach ludowych przepełniona była bajkowymi scenami jednorożców pędzących po pięknych tęczowych krainach i mrocznym światem podziemi, gdzie rządzi piekielny ogień. Dwa światy, które przeplatały się nawzajem przerywane od czasu do czasu irlandzką muzyką wydobywająca się spod strun skrzypiec i nogi, które grały w całym przedstawieniu pierwsze skrzypce.

Trochę o dziewczynach
Oglądając całą opowieść, wyciągałam szyję, aby lepiej widzieć, to co wyczyniały stopy występujących. Spoglądałam na sprężyste ciała. Zerkałam na całe postacie. Podziwiałam piękne dziewczyny o blond włosach, nieco dłuższych niż te u Merylin Monroe. Idealnie wyczesanych, lekko falujących lub nieco bardziej przyodzianych lokami. O twarzach podobnie do Merylin malowanych i podobnie smukłych nogach z udami jak atłas gładkimi. O ustach w kuszących kolorach krwistej scenicznej czerwieni, niezmiennej, nawet gdy światła się zmieniały. Gdybym wspomniała o celulicie, byłoby to nie na miejscu. W krótkich jasnych spódniczkach jakby z mgły tkanych skakały w bok i w górę podskakując, a wszystko stwarzało wrażenie lekkości. Ich gołe lub ubrane w baletki stopy po cichutko zwinnie przesuwały się względem siebie. Cisza rozpływała się, gdy dziewczyny buty do stepowania na nogi zakładały.

Trochę o facetach
Kobiety swoją drogą. A jak było z facetami? No nie wiem, czy opowiadać. Robić smaka, czy nie robić? Zrobię. Było na co popatrzyć. Stepowanie to umiejętność ponad przeciętność. Wymaga precyzji, zwinności, siły, równowagi, wytrzymałości, szybkości i sama nie wiem czego jeszcze. Ruchów i postawy, o której niejeden facet marzy. Kiedy stepowanie to Twoje życie, ciało jest w idealnych proporcjach. Twarde mięśnie naturalnie eksponujące się pod delikatną skórą. Widoczne są nawet pod białą elegancką idealnie przylegającą koszulą. Ciało bez sztucznych barwników i białek. Takie ECO.
Podczas tańców wyprężony lub kiedy trzeba plastyczny korpus, trzymał całość. Niczego nie za mało, niczego nie za dużo. Skąd to wiem? Bez koszul jedna ze scen też była. Z cichą dedykacją dla panien.

Ochroniarz
Na chwilę mój wzrok zawiesił się na tutejszym ochroniarzu. Jego spokój udzielał mi się od początku. Przedstawienie dobiegało końca. Siedział wyprostowany tuż przed sceną na małym plastikowym krzesełku. Ubrany w dopasowany garnitur, z elegancją mężczyzny z filmów jeszcze przedwojennych uśmiechał się prawie niezauważalnie. Nawet on zamarł w bezruchu. Jego wypolerowane na błysk buty tkwiły przy ziemi w bezruchu. Akinezja ogarnęła całe jego ciało. Ostatnią scenę obserwował bez słowa i bez mrugnięcia oka.

A ja?
Bez słowa patrzyłam na niego. Zastanawiałam, czym tak naprawdę jest Lord of the dance?
Dla mnie Lord of the dance to mało znane mi dotychczas irlandzkie piosenki Nadine Coile znanej z Idola. To jeszcze mniej znana, ale ujmująca muzyka Ronana Hardinana pojawiająca się również w reklamach Guinnessa. To świat motyli, czerwonych lampionów, tysiąca białych kwiatów kwitnących u podnóża legendarnych zamków. To walka dobra ze złem wątkiem miłosnym oczywista sprawa. To świat bohaterek przypominających kruche porcelanowe laleczki ukryte w melodyjnych pozytywkach. Świat mężczyzn w kaszkietach o sercach delikatnych i kruchych, którzy mają stawać w ich obronie do walki. To wreszcie finałowa scena, której owacje trwały dłużej niż długo.

W tym właśnie momencie zadumy natura przypomniała co nieuniknione. Przerwa była wymuszona. Toalety drzwi stanęły mi otworem. Przerwę więc i teraz czynię. A o tym, co było po przerwie, jutro Wam opowiem.

Dodaj komentarz