W nocy przymrozek. W dzień jesienne słońce ślizga się po liściach. Zrzuca niektóre. Przy innych lekki wietrzyk mu pomaga. Środek miasta. Na ławce usiadł poczciwina. Jemu wiatr również chce spłatać figla, ale zefirkowi nie udaje się ani razu. Patrzę na owada. Delikatność ramion i siła nóżek uzupełniają się jak elementy w symbolu Yin Yang. Skrzydła przesuwają się z jednego boku na drugi jak żagle przy zwrocie. Dzisiaj widzę motyla jednego. Wczoraj widziałam kilka w ogrodzie. Usiadły na żółtych główkach słoneczników. Wracam myślami do wakacji. Do zdjęć, na których kiedyś motyle uwieczniłam. Komu chłodno czy zimno, dzisiaj trochę ciepła poczuje.
Jestem w miejscu, gdzie cisza jest władcą a bezszelestnymi podwładnymi imago skrzydlate, znane potocznie motylem.
Budynek na rozjeździe dróg. Szklany dach pokryty kroplami rosy od wewnątrz. Na zewnątrz gorąco jak w klimacie tropikalnym. W hallu ledwo co słyszalna muzyka, dzięki której człowiek szybko zapomina o ostatnich przygodach dnia codziennego. Do tego w oddali dobiega odgłos, leniwie kapiących kropli wody. Na ścianach wielkie zdjęcia. W powietrzu zapach wilgoci. Czuć ją również na skórze. Mikroskopijne kropelki osiadają na drobnych niewidocznych prawie gołym okiem włoskach rąk, dłoni i wszystkich innych odkrytych częściach ciała.
Za ścianą ze zdjęciami zaczyna się magia. Obiekt nie jest duży, ale sprawia wrażenie, jakby kawałek młodej puszczy tu przeniósł. Wokół roślinność wilgotnych lasów równikowych. Gęsta i bujna miejscami. Wielkie listki konkurują z małymi. Wszystkie kolory zieleni. Słodki zapach kwiatów, które czasami z pni wyrastają, zatyka nos. Nie trzeba nawet go zbytnio do obiektu zbliżać. Z innej strony dochodzi zapach cytrusów. To pomarańcze i inne owoce porozkładane przy poidłach, aby przyciągać do nich motyle. Są miejsca, gdzie spotkać motyla to wielkie szczęście, gdzie długo trzeba wypatrywać, żeby na jeden egzemplarz trafić. Tutaj raptem dwa kroki zrobiłam, a już jeden usiadł na ramieniu. Inne na wyciągnięcie ręki, choć z dotykaniem się powstrzymuję. Czasami to dla nich śmierć oznacza, więc tego nie zrobię. Wiem, że ich skrzydła delikatne są. Nie dorówna im żaden stworzony przez ludzkość materiał, Żadne delikatne bawełny i jedwabie. Może sieć pajęcza tylko delikatniejsza jest na obecną chwilę, ale ją podobnie jak skrzydła motyli tworzy największy producent – natura.
W jednym z zaułków gdzie nieco mniej światła dociera a przy ziemi półmrok, patrzę pod nogi poza krawędź chodniczka, na którym stoję. Na ziemi jakby liście zrzucane na jesień. Dziwię się, bo przecież środek lata i tropiki, a tam rośliny liści nie zrzucają. Przyglądam się bliżej. Wśród pni stykających się z ciemnym podłożem cmentarzysko. To tu motyle trafiają do raju. Bez żadnych fanfar i rozgłosu. Nie zdążyły skrzydeł zwinąć. A może nie chciały. Jakby zostawiały nam jeszcze możliwość podziwiania wszystkich niepowtarzalnych wzorów i kolorów. Tu spotykają się w ostatnich minutach życia czasami poniekąd bardzo krótkiego. Odchodzą w ciszy bezgłośnie, w milczeniu. Za życia zachowują się podobnie.
Mimo tysiąca ruchów skrzydeł oraz wrażenia, że mają ADHD moje ucho żadnych szmerów nie jest w stanie wyłapać. Cisza jak makiem zasiał, chociaż czuje się ich obecność i widzi ich kreatywność.
Idę dalej właśnie takie podziwiać. Jeden przy mnie na dużym liściu przysiadł tuż nad pajęczyną. Długo tu nie posiedzi, bo to ruchliwe stworzenia, więc przyglądam się szybko. Wcześniej mój wzrok nie był w stanie za nim nadążyć. Teraz widzę, jak delikatne są nie tylko skrzydła dużo większe od korpusu, ale jak drobne są nóżki i reszta ciała. Jak cały korpus komponuje się z resztą. Tutaj nic nie jest od przypadku. Kolory misternie dobrane i połączone w jedną kompozycję. Patrzę na skrzydła. Zestawienie niebieskiego, pomarańczy i żółci jak w obrazach Salvador’a Dali, który potrafił wgłębić się w najdrobniejsze szczegóły, wyostrzając dodatkowo wszystko przy krawędziach. Podobnie natura szczegółami tego imago obdarzyła. Kiedy patrzę na kolejnego, inny artysta mi się przypomina. Skrzydła brązów i czerwieni jak w dziełach Rembrandta. Na tych skrzydłach kolory płynnie przechodzą, niezauważalnie zmienia się barwa z jasnej w ciemną. Pojawia się masa przejść tonalnych.
Następny motyl zupełnie inny. Temu kolorów nikt nie żałował. Jakbym biżuterię FreyWille z kolekcji Gustav,a Klimta oglądała. Masa kolorów świata i brył geometrycznych misternie zestawiona.
Za alejka przede mną Claude Monet. Ten jakby farby mu zabrakło. Skrzydeł nie domalował. A zamiast płótna używał folię przeźroczystą. Ile motyli tyle kompozycji różnych, tyle pomysłów wszelakich i technik niezliczonych.
Zastanawiam się nad wszystkimi artystami, gdzie nikt nikogo nie naśladuje. Skąd czerpali pomysły. Dlaczego ich ręka właśnie takie kolory wybierała i tak, a nie inaczej na płótnach rozkładała. Transmigracja człowiek – motyl czy może podpatrywanie przyrody ?
Podziwiać mogę bez końca, ale teraz chwila odpoczynku dla oczu. Tak pomyślałam, ale stało się inaczej. Siadam na małej ławeczce. W pobliżu roślina. Znowu liścia suchego widzę ? Suchy liść w tym miejscu. Znowu nie dowierzam. To motyl, który również stwierdził, że odpocznie. Niezły ma kamuflaż. Nieopodal na pniu ćmy jedna przy drugiej, jakby je sklonował. Duże jak dłoń dziecka. Siedzą w bezruchu. Urodziły się, by zaraz odejść, gdyż nie mają układu pokarmowego. Żyją tak długo, ile bez jedzenia są w stanie przetrwać. Natura ich tak ukarała, czy dała wybór, mówiąc: Albo na jeden dzień, albo w ogóle ?
Wzrok przenoszę na liścia dziwnie powcinany jak skrzydła niektórych motyli tu fruwających. Na liściu zielona w kolorach liści sałaty lodowej, gąsieniczka. Grubiutka we wzorki i bardzo zadowolona. Liść wygląda dzięki niej jak rękodzieło. Wgryza się w niego, tworząc jedno za drugim półkole. Jakbym oglądała serwetki wycinanki z papieru. Stworzonko ruchy ma energiczne, powtarzalne i rytmiczne. Jak na to miejsce przystało, robi to bezszelestnie. Te to mają apetyt. Tyle jadła, ile patrzyłam. Gdy przechodziłam drugi raz, liścia już prawie nie było, a ta tyła i tyła.
Kiedy wypatrzyłam poczwarki i się im przyglądnęłam, wiedziałam już dlaczego. To czas odpoczynku od wszystkiego. To czas, gdy zwisa się głową w dół i tylko oddychać można. To czas, gdy zapasy zrobione wcześniej są na wagę złota. Z pozoru można uznać poczwarkę za martwy organizm, tymczasem we wnętrzu formuje się dorosły motyl. Moment, gdy motyl z kokonu wychodzi, gdy zmięte, zwinięte i galaretowate skrzydła powoli rozwijają się i zamieniają w szkielet, jest niezapomniany. Warto wtedy poczekać aż stworzenie wysuszy skrzydła i odleci. To jak być przy narodzinach malej istoty, która w ciągu kilku minut się usamodzielnia, bo motyl w dorosłość w mig wskakuje. Na dzieciństwo czasu nie ma.
Dookoła ludzie. Nikt tutaj głośno nie mówi. Nawet dzieci się cicho zachowują. Co najwyżej szepty słychać. Wszyscy nad wyraz spokojni i nie wykonują żadnych niepożądanych ruchów. Niektórych jakby za hibernował. Życie zwolniło.
Świat imago wciągnął mnie i wielu innych obecnych bez reszty. Wonne zapachy, nieulotne barwy na ulotnych skrzydłach motyli, ciepło z wilgocią wymieszane, to wszystko zatrzymałam w pamięci.
Wiecie ? Jeden powie: Jest tyle miejsc na świecie, że nie ma potrzeby wracać do poprzedniego. Inny zaś: Są miejsca magiczne, do których wracać zawsze warto, a nawet trzeba.
Do świata motyli wróciłam na następny dzień. Wtedy już nie poganiana, że za długo, że iść już trzeba.
Chodziłam tymi samymi ścieżkami, ale twarze motyli inne oglądałam. Tych, co wczoraj wielu ich nie było. Byli nowi. Weszłam na antresolę. Tam dużo cieplej, ale za to widok na całe tropiki z góry. Tam też imago doleciało. Pod sam dach latały. Widziałam z daleka cały ten świat jak z bajki. Przesiedziałam i wpatrywałam się, dopóki moje serce nie powiedziało: Wystarczy. Owszem, wystarczy. Tylko na jak długo ?
Motyle potrafią być wszędzie. Osobiście nie tak dawno, jeden wleciał na kryty basen, chwaląc się swoją urodą. Pływałam. Za oknem chłodno, woda nie rozpieszczała, ale w sercu zrobiło się ciepło. Pomyślałam: Może nam ludziom los nie zafundował takich barw, skrzydeł nie dał, ale dał cieszyć się życiem przez wiele długich lat, podczas gdy latający Cytrynek, co najwyżej kilka miesięcy od świata dostał w prezencie.
Jeśli chcecie kiedykolwiek od życia odpocząć i dostrzec magię kolorów, rozglądajcie się za motylami. Spotkać ich wcale nie jest tak trudno.
Piękne zdjęcia
To co piękne nie chowa się po zakamarkach. Tym co piękne warto się dzielić z innymi. Wtedy piękno nabiera wartości 🙂