Czy planuję dłuższe wakacje, czy dwudniowy wyskok za miasto zazwyczaj jest tak samo. Rozeznanie się w nowym miejscu wymaga ode mnie nieco cierpliwości. Ale o tym później. Wyobraź Sobie, że mimo małych niedogodności, już na początku za oknem wyrasta na Twoich oczach bananowiec i kilka owocujących drzew cytrusowych. W drugim planie rosną wysokie palmy, a błękitne morze wyrzuca na brzeg muszle perłowe. Przez chwilę na chwilę, tych co teraz mają troszkę czasu, zabieram w najbliższych wpisach do słonecznej Andaluzji w południowej Hiszpanii.
Przyjeżdżasz na miejsce po długiej podróży. Oceniasz sytuację. Na początku zazwyczaj patrzysz nieco podejrzliwie. Podejrzewasz już, że będzie fajnie, ale czujesz się cały czas niepewnie. Żeby odnaleźć się w nowym miejscu potrzebujesz czasu. No bo przecież, zanim usiądziesz beztrosko na tarasie czy plaży, przed Tobą kroi się kilka wyzwań. Chociażby jak otworzyć drzwi, bo ustrojstwo nie zawsze ma tradycyjny kluczyk. Zastajesz zamek na palucha, gdzie trzeba 10 cyferek wstukać. Potem zapamiętujesz cyferki, bo będą towarzyszyć Ci często. Jeszcze częściej będziesz kody wstukiwać gdy głowa zapomina, bo dopiero za którymś razem się uda. Będąc już w pokoju czy apartamencie szukasz pierwszych przydatnych przedmiotów. Chociażby ręczników, bo chcesz prysznic wziąć po podróży. W łazience trzeba rozszyfrować jak się baterię włącza, bo jakaś taka nietypowa. Przy każdym wyjeździe inna. Życie nie może być proste – mówisz Sobie pod nosem i uśmiechasz się do lustra. Mała klamka do bramki. Znowu kody. Z jednej strony się przekręca z drugiej naciska. Chcesz coś zjeść. Nie wiesz, gdzie najbliższy sklep lub knajpa, a głód po podróży doskwiera. Szukasz i pierwsze miejsce wiele pozostawia do życzenia. Wiesz, że następnym razem będzie lepiej, bo to było na szybko. Kiedy już brzuch pełen, wszystko wreszcie oglądasz na spokojnie i bardziej szczegółowo.
Przy ścianie apartamentu rośnie kilkunastometrowa bylina o długich ciemnozielonych liściach, bananem zwyczajnym zwana. Owoce pozjadane, trzeba poczekać aż urosną następne. Po drugiej stronie chodnika drzewka cytrynowe. Zielone owoce dojrzewają w słońcu. Dotykasz. Takie prawdziwe ze skórką nieregularną, niezgrabne, mniejsze i większe, i takie z trądzikiem. Błyszczą się inaczej niż te sklepowe i jędrne w dotyku. Po prostu naturalne. Nie potrzebują oprysków ani lakierowania. Nie muszą być piękne. Mają dużo większą przewagę. Kiedy dojrzeją będą pachniały tutejszym słońcem, a smakiem żaden sklepowy owoc im nie dorówna. Drobne białe kwiaty zebrane w kiście na grubych pnączach zaplecionych o siatkę przypominają zapachem naszą rodzimą leśną konwalię. W drugim planie palmy i bielone budynki z granatowymi okiennicami. Idealne zestawienie kolorów biorąc pod uwagę, że w ich sąsiedztwie lazurowe morze i basen z wodą niebieską jak bratki. Na plaży piasek w towarzystwie skał. Piasek ciągle w ruchu, bo woda mu żyć nie daje. Skały jakby w miejscu z wodą dają Sobie radę. Morze szaleje. Na niebie ani chmurki.
Mija pierwszy dzień. Wszystko rozpakowane. Zagadki co, gdzie i kiedy rozwiązane. A jak wygląda potem ? W drugi dzień wiesz już wszystko, a po tygodniu czujesz się jak u Siebie w domu. Żal wracać. Spokojnie jeszcze nie wracasz. To początek. Czytając pytasz Siebie po cichu: Gdzie ja w ogóle jestem ? Zapraszam w okolice Malagi. Ciąg dalszy nastąpi.