To miała być mała wyprawa na Targ z owocami. I takie drobne zakupy gdzieś w jednej z dzielnic. To gdzieś okazało się w samym centrum Malagi wciśnięte w historyczną zabudowę, gdzie już tylko pieszo się możesz przemieszczać. Trafiam na remont uliczki. Małe koparki, bo duża tu nie wiedzie, przerzucają piach, który czuje się między zębami. Bardzo wąskie przejście pozostawiono dla przechodniów. Trafia prosto na jedno z wejść do budynku. Jeśli trafisz tu w odpowiedni dzień i o odpowiedniej godzinie możesz zobaczyć wiele. Ja widokiem napawałam się troszkę, a i tak cały czas było mi mało.
Stalowa hala z wielkim, a’la witrażem, który z czasem pokrył kurz chroni to, co w środku od mocnego słońca. Wyjść i wejść jest kilka. Praktycznie z każdej strony. Wewnątrz na przywitanie rzucają mi się w oczy ryby z tutejszych wód oraz owoce morza. To najbardziej oblegane miejsca. Tam, gdzie mięsko pustki chociaż też różnorodność i wszystko świeże. Ale ryba to ryba. Lokalni o tym wiedzą. A świeża ryba to dużo więcej. To zdrowe jedzenie. Stoisko obok stoiska. Zapach ryb. Inaczej być nie może. Nie każdy lubi. Ja jednak opiszę go pozytywnie.
Nieopodal jest Port rybacki wszystko, więc tutaj tyle co z morza wyciągnięte. Sardele, barweny, ostroboki, pachną jeszcze przyjemnie solą z wody, morską roślinnością i głębinami. Nierdzewne stoły neutralizują mocne zapachy. Pozostają te, które kojarzą nam się wędkarzami co nad morzem przesiadują i muszlami zebranymi na plaży, które morze na brzeg wyrzuciło. Rybom łuski się świecą. Niektóre już wypatroszone pokazują jak zdrowo się odżywiały. Białe z różowym nalotem ośmiornice macki porozkładały. Małże wyglądające jak ślimaczki ciekawe są świata, wypatrują z muszli. Inne lekko odchylają domki jakby tylko chciały nabrać powietrza.
Handlarze spryciarze w białych sztywnych plastykowych fartuchach obsługują zwinnie klientów. Wielu z nich przychodzi tu często. Wiedzą, czego chcą. Rozmawiają, pytają, wybierają skrupulatnie. Każdy kupiec pokazuje palcami upatrzone egzemplarze. Tu tętni życie. Specjalne noże do patroszenia są ciągle w ruchu. Pojadłoby się takich rybek prosto z patelni. Zaraz za rybkami owoce suszone. Mango mniam, ale rodzynki i figi jeszcze lepsze. W Maladze winorośl i figi się uprawia. Lepszych nie jadłam. Kokos suszony w małych kostkach to miód w gębie. Kupiłam za mało. Kosztuję wszystkiego, zanim kupię, bo można. Pojadłam.
W dziwnym miejscu, gdzie sporo winem polewają sympatyczny zadbany Anglik, któremu się siwy włos sypnął, zagaduje. Z kolegami przyjechał. Degustuje różności. Dobrze się bawi. W tym miejscu wolnych miejsc nie ma. Idę dalej. Owocki i warzywa. Tu spotkasz te rodzime typu pomarańcze, cytryny, winogrona i banany, jak i jeszcze bardziej egzotyczne typu smoczy owoc. Ten faktycznie z wierzchu ma skórę smoka z bajek, za to w środku wyglądem i smakiem kiwi przypomina. Koło wielkich soczystych brzoskwini trudno przejść. Ten targ to przestrzeń wielu kolorów. Wszystko świeże nie trzeba przebierać. Towar z namaszczeniem wręcz podaje sprzedawca. Pachnie słodko. Słodki widok.
Za kolejnym zakrętem młoda kobieta o aksamitnej muśniętej hiszpańskim słońcem cerze sery sprzedaje. Do twarzy jej w niebieskim fartuszku. Aż miło kupować. Towar uśmiecha się do mnie razem z panią za ladą. I co. Nie kupisz ? Kupiłam. Pani jeszcze do zdjęcia się uśmiechnęła na do widzenia. Jeśli masz okazję być w takim miejscu polecam próbować. Nowe smaki zaskakują. Stare sprowadzane do nas i tutaj hodowane zachwycają, bo w tym miejscu dojrzewają. Tutaj najświeższe dostaniesz. Docenisz, kiedy wrócisz do domu i popatrzysz na własne półki sklepowe. Często można stwierdzić, że bida jakaś taka. Szybko zatęsknisz za Malagą. Uwierz albo nie wierz. Sprawdź.