Moje życie mnie nosi. Może nie na rękach, ale pozwala bywać „tutaj” i „tam”. Jeden hotel, potem nieco inny. Apartament w centrum miasta lub miejsce w starej kamienicy na obrzeżach. Gdzieś spać na wyjazdach trzeba. Gdzieś od czasu do czasu zatrzymać się warto.
Są miejsca, które z żalem się opuszcza i takie, które nie robią na nas wrażenia. Trafiamy w nich na przedmioty, które przejdą bez echa i takie, które miło trzyma się w rękach, a do tego na sercu robi się ciepło. Dzisiaj o mieszkaniach trzech. To samo przeznaczenie a tak różnorodne klimaty. No to Let’s go. Zabawmy się przy tym w „ciepło – zimno”.
„ZIMNO”, czyli czysto, ale jakoś tak pusto.
Znany portal gdzie można nocleg znaleźć. Na rysunkach schludnie, estetycznie, czysto. Cena nieco ponad większość. Wysoka ocena. W booking.com nie kłamią. Brać nie umierać, a już na pewno nie narzekać. Jadę na dwie noce.
Zajeżdżam na miejsce. Pani nie mogła z kluczykami dotrzeć, więc z przesympatyczną koleżanką podjechałam. Duże miasto, korki, panią zrozumiałam. Obie z dużą dozą cierpliwości, straciłyśmy raptem godzinkę. Wystukuje adres rezerwacji w GPS. Podjeżdżam na miejsce. Sprawdzam ulicę. Przy kluczach widnieje jednak inny adres. Ups! Nowe doświadczenie. Pani pomyliło się coś? Zdarza się. Zawsze plusów w moich przygodach szukam. Dzięki takim osobom może kiedyś będę mogła zostać kierowcą taksówki co mapę ma głowie a nie w aplikacji. Bingo.
Jestem na miejscu zgodnym z opisem na breloku. Klucz pasuje, adres inny, mieszkanie z obrazków z rezerwacji. Skomplikowane? Nie przejmuj się. Sama się pogubiłam. Zamieszania co do kluczy nie dochodzę, ważne, że jest gdzie głowę do poduszki przyłożyć.
No właśnie. Czy tu tylko o przyłożenie głowy do poduszki chodzi i o czystą pościel? Czy do końca tak jest? Nie wiem jak Wy, ale u mnie to działa troszkę inaczej.
W środku jak na shutterstock’owych obrazkach. Wszystko jak na zamówieniu. Ikeowe ręczniki i z Ikei na łóżku narzuta. Ze względu na wszech obecnie powtarzające się czarne, białe, szare i ziemiste kolory nie boję się twierdzić, że troszkę architektoniczna nuda. Nie patrzcie jednak na zdanie opatrzonego architekta. Pamiętajcie tyle gustów ile ludzi. Szanuję to.
Wchodzę do środka i nic nie czuję. No może tylko zapach popularnego środka do higieny toalet. Reszta to jakaś pustka. Tak wg powiedzenia: Pusto wszędzie, głucho wszędzie. To nie brak kwiatka na parapecie i kubeczka na szczoteczkę w łazience, ale brak duszy tego miejsca mnie przeraża lekko i ta pustka, chociaż mebli dużo. Kuchnia obszerna, ale w szafkach zero, jakby dopiero co fachowcy po montażu wyszli, chociaż mieszkanie od jakiegoś czasu zamieszkiwane. Właścicielka zostawiła tu zestaw herbatek Lipton i kilka jednorazowych mydełek wyliczonych po jednym na sztukę. Nic jednak więcej. Chłód mimo ciepłych kaloryferów wzbudza lekki niepokój.
Często po kątach najmujący pozostawia część Siebie. Tutaj tego kawałka mi brakuje. A przecież wyposażanie w duszę jest bez kosztowe. Mylę się? Ciepło którego nie sprawdzisz dotykiem, zapachy, które zostawiasz mimowolnie, wpadając na chwilę zaglądnąć czy poprzedni rezydent porządek zostawił. Twierdzę, że to my tworzymy klimaty danego miejsca. A oto następny przykład.
„CIEPLEJ” lub jak kto woli nieład kontrolowany.
Anglia i angielskie śniadanie. Fasolka, tost wrzucony na głęboki tłuszcz i bekon skwierczący na talerzu.
Zielonego w przydrożnej knajpce nie uraczysz, jedyne zielone to poletko trawy za oknem. Soczyste jak młody jęczmień, który ostatnio w modzie. Angielski klimat zielonemu sprzyja. Myśl przeszła, że w ostateczności przy desperacji można i angielskiej trawki skubnąć. Nie odważyłam się. Tak dużej determinacji nie było. Nieopodal zielonego moje miejsce noclegu. Typowe angielskie osiedle. Przeurocze wąskie domki szeregowe jeden przy drugim. Przytulone do Siebie. Ruda cegła nabiera w słońcu czerwonych rumieńców. Kontrastuje z białymi bajkowymi okienkami. Niezbyt spadziste dachy a na nim kominy. Wszystkie takie same. Domki trudno odróżnić, warto dopatrzyć się szczegółom. Przed posesją, którą mam okazję odwiedzić, trochę materiałów z rozbiórki. Przy drzwiach informacja od dwóch młodych Angielek: „Nie przejmujcie się. Mamy tu mały remoncik. Klucze w skrzyneczce przy drzwiach. Nie wiemy, czy wrócimy na noc. Jeśli nie chcecie towarzystwa przemiłych kotów w nocy, zamykajcie drzwi”.
Serdeczność wyczuwalna już w progu. Nie dziwię się, bo jestem w kraju, gdzie powszednim jest używać do przechodnia określenia Darling, Love czy Honey. W środku domku brak przedsionka. Pod stopami pojawia się pierwszy stopień schodów, które prowadzą na górę. Wąziutkie przejście. Pod nogami kręci się czarne, puchate, kocisko. Kociara to ja nie jestem, ale moją sympatię kupił już na początku. Drugi łaciaty kot wyleguje się na kuchennym stole. Słońce maluje na jego sierści następne łaty. Szok co do miejsca spoczynku? Koty tak mają. Polegują, tam, gdzie im nie wolno, dotykają tego, co nie do dotknięcia. Jeśli myślisz, że Twój lub Twoich sąsiadów nie, to polecam się przyglądnąć. Sprawdzić, czy w maśle nie ma sierści i czy szynka nie zniknęła przypadkiem z kanapki. Czasami znika cała kanapka. Wracamy do opisu wnętrza.
Patrzę przed siebie. Angielski kominek, przy którym mnóstwo bibelotów. Obszerne kanapy i kolorowo. Na ścianach obrazki. Kolaże z wycinków z gazet wśród nich skryte twarze właścicielek. Koleżanki czy może z nich zgodna para? Co to ma za znaczenie. To miejsce tętni życiem. Szafki kuchenne pełne naczyń używanych na co dzień. Pełna lodówka a na jej drzwiach zapiski i przepisy kulinarne. Poduchy, dywany, pamiątki. No i co że na nich trochę sierści? Czuję ciepło i niesamowite zaufanie tych dziewczyn. Dodam, że w domku zimno jak pieron, ale reszta ten fakt przyćmiła. Za oknem typowy angielski ogródek. Wąski i nie za długi. Jest troszkę trawki, pergola, kilka małych drzewek i dużo miejsc do siedzenia. Przy wyjściu na ogród dziura w ścianie dla kota. Przez dziurę może wejść wszystko, ale skoro dla kota to tylko kicie wchodzą. Angielska myślenia i kultury prostota.
Szkoda, że troszkę chłodno na dworze, bo miejsce zaprasza. Dobrze mi tutaj mimo cieknącego kranu w łazience i porozrzucanych twórczo rzeczy. Dobrze, bo ktoś się ze mną czymś dzieli od serca. To miejsce mogę poczuć, dotknąć. Rano, kiedy jeszcze spałam, ktoś przemknął bezszelestnie. Zabrał stojącą jeszcze wczoraj w jednym z kątów torebkę z dokumentami. W kuchni zostawił filiżankę po kawie i jeszcze ciepły express. W powietrzu zapachy. Mieszanka jedzenia i perfum.
Piję ciepłą angielską herbatę i myślę: Są miejsca i miejsca. A to jest z duszą, twórczym bałaganem i specyficzne.
„GORĄCO”, czyli jak poczuć się wyjątkową.
Od właścicielki usłyszałam: U mnie zawsze możesz się przespać. No to pojechałam. Historyczna kamienica i Śródmieście Warszawy. Na parkingu miejsce czeka. Ma się troszkę tego szczęścia. Wciskam się na centymetry. Wejście mam prawie pod nosem. Wchodzę do środka. Podwójne wejściowe drzwi wyglądają jak na pancerne. Wcześniejszy właściciel były wojskowy bronią handlował. Chyba dobrze zapamiętałam. Teraz przestronne wysokie wnętrze przemiła osóbka zamieszkuje. Drzwi z wielkim otworem, w którym kiedyś szyba spoczywała, prowadzą do jednego z pokojów. Wymalowane są w kolorze soczystej czerwieni. Rzucają się w oczy, bo daleko im do doskonałości nowoczesnych wnętrz. Pasują jednak tutaj jak ulał. Przez jedno okno widać rozświetlony nowojorski Manhattan, przez drugie w pomarańczach tutejszego światła tonące kamienice paryskiego Placu Pigalle. Cudowne klimaty. W mieszkaniu ściany przesiąknięte Afryką. Mocne ciepłe kolory gdzie nie zaglądnę. Właścicielka wieczna podróżniczka co w każdy kąt zaglądnie bez Biur Podróży i oprowadzających przewodników. Wszystko, co na półkach, ścianach i po kątach jest oryginalne, prywatne, sentymentalne. Przywiezione skądś, niektóre przedmioty jakby wypatrzone w miejscu szczególnym. Tu mam wrażenie, wszystko ma swoją historię. W kuchni pachnie zupą gruszkowo – pietruszkową. Na kanapie wyleguje się leniwie dość spory, łaciaty psiak ze schroniska. Franciszek ma na imię. Szlachetne może po Franciszku z Asyżu? Głaskam mimowolnie. Głowa sama o kizianiu podpowiada. Jest wieczór. W środku przyćmione światło. Rozsiadłam się na krześle swobodnie. Ciepłą herbatkę popijam i słucham z rozdziawioną buzią nowych opowieści. Co jakiś czas wkładam do buzi jeszcze ciepły kawał ciasta pomidorowego, które smakuje jak piernik, a wyglądem przypomina ciasto marchewkowe. Cholibka, zapomniałam wziąć przepisu. Nade mną na suficie łąka polna się rozciąga. Czuję się swobodnie. Jestem tu pierwszy raz i już myślę o powrotach. Tak dużo przeoczyłam, tylu rzeczom chciałabym się dokładnie przyglądnąć. Nie śmiem się przyznać. Jest mi bosko. Jestem totalnie oderwana od mojej rzeczywistości. Szkoda, że trzeba wracać.
Życie to różnorodność. Jeden nie lubi towarzystwa i wybiera gwiazdkowe hotel z wypasionym telewizorem i obsługą przynoszącą śniadanie do łóżka, inny lubi zatrzymać się u zupełnie obcych osób z pomocą aplikacji Couchsurfing. Dzięki niej może znaleźć ludzi, oferujących nocleg we własnym domu czy mieszkaniu w wielu zakątkach świata.
Spędzić noc możesz na tysiące sposobów. Polecam więc wychodzić poza własne ramy, jeździć w różne miejsca i nie trzymać się tego jednego tylko dlatego, że sprawdzone. Eksperymentuj, a wszystkim, co ciekawe dziel się z innymi i ze mną. Dlaczego? Bo fajne miejsca na to zasługują.
uaaaa, KOCHANA!!! Nie TRZEBA wracać – mój dom Twoim domem – serio!!! 🙂 Ogromnie mi miło, że było Ci dobrze u mnie <3 wpadaj kiedy masz tylko ochotę, na ile chcesz 🙂 PS – na suficie łąka polna? To gwiaździste niebo, ale kto wie, jak popatrzysz z innej strony to i łąka być może 🙂 CMOKKKKKKKK!!!! A przepis na ciasto pomidorowe tutaj: http://www.jadlonomia.com/przepisy/ciasto-pomidorowe/
Łąka do sprawdzenia? Długo nie będę czekać. Wkrótce znowu kierunek Warszawa.:) Przepis polecam wszystkim. Super na zabranie w gości.:)